Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest czw, 18 kwietnia 2024 14:25:38

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 211 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 15  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 07 sierpnia 2012 11:33:55 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 12:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
No i był frantz! :D

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 07 sierpnia 2012 11:35:01 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 15:59:39
Posty: 28013
Jeszcze Frantz :) .

Sam się właśnie zastanawiałem jak z tym tematem. W sumie czemu nie, ale wielu wykonawców ma też swoje wątki, w których potem, jak w PILu brakuje istotnych wpisów.
Myślę jednak, że kiedy będę miał trochę czasu, to wyodrębnię wątek, a system linków czy cytatów może załatwi resztę.
Ale też proszę o dalsze sugestie i pomysły :) .

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 07 sierpnia 2012 11:42:52 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 15:59:39
Posty: 28013
Obrazek

:)

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 07 sierpnia 2012 11:47:55 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 00:22:22
Posty: 26664
Skąd: rivendell
...hehe :D dobre !

_________________
ooooorekoreeeoooo


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 07 sierpnia 2012 13:20:49 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 12:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
Off Festival 2012, Dolina Trzech Stawów, Katowice. 3.08.2012. Dzień pierwszy, piątek.

Luźna pisanina na początek. Tak, żeby zreferować, nie zapomnieć i podzielić się wrażeniami.

Pobudka chwilę po 7. Ładuję telefony, biorę prysznic, wciągam śniadanie. Sporo gratów trzeba ze sobą zabrać. Namioty, karimaty, ciuchy. Ufff... Nie byliśmy pod namiotem od czasu poprzedniego Offa! Szok, jak ten czas zmyka. Podjechał po nas Basik. Wskakujemy, jedziemy po Edytę i fruuuu na autostradę. Błyskawicznie wbijamy na miejsce, choć autostrada tego dnia to jeden syf. Podziubane, rozpędzić się nie można, ciągłe zwężenia. Jak tak można brać za to pieniądze?
No nic, dojechaliśmy jednak ekspresowo. Wbijamy na pole namiotowe. W tym roku po raz pierwszy kupiłem bilety nie korzystając z żadnej firmy mającej w nazwie słowo "ticket". Drukuję karteczkę, wkładam ją do portfela i wszystko super. Bez problemów wbiliśmy do dziewiątej strefy. Rozbijamy (moje ulubione słowo na festiwalu) namioty i powoli zbieramy się na teren festiwalu. Na scenie eksperymentalnej rozpoczyna Obscure Sphinx. Metal nawalają, tak sobie w sumie. Obserwujemy z zewnątrz. A po chwili idziemy na The Band Of Endless Noise. Pod sceną spotykamy Witka, a potem jeszcze Konrada. O! Fajowo! A sam koncert przyzwoity, choć tak naprawdę nic wielkiego to nie było. Pan gitarzysta i wokalista jednocześnie miał na sobie koszulkę Mudhoney. Super koszulka! Potem było piwko. Otóż w tym roku organizator poszedł po całości i nie dość, że utrzymał karnety, to na dodatek podzielił je na trzy grupy. Po co? Czyżby w ubiegłym roku ktoś kogoś wydymał na kasę? Bardzo to utrudnia funkcjonowanie, choć przyzwyczaić się można...
Festiwal tak naprawdę zaczął się dla mnie od występu Colina Stetsona. To saksofonista, który zaczarował mnie swoją grą. Niby klasyczną, a jednak nie do końca, w sumie przewidywalną, ale jednak fascynującą. Wciągnął mnie w swój spektakl, który trwał aż 50 minut. Sam zaanektował scenę, rozdawał karty i hipnotyzował. Bardzo fajna rzecz, polecam. Podczas tego koncertu padało. Bałem się trochę, czy taka pogoda się nie utrzyma. Całe szczęscie szybko przeszło... Potem poszedłem z Basią na Kurta Vile And The Violators. Amerykańskie springstinowe granie obserwowałem z okolic wejścia na festiwal. Troszkę w kierunku country, ale również ze sporą dozą hałasu. Niby nic, ale fajnie się tego słuchało. Wtedy znów (tak!) pojawił się Witek. Koncert był fajnym tłem do rozmowy. Nieubłaganie zbliżał się koncert Converge. W poprzednim roku to Meszuga była największym wygrzewem. Teraz metal przesunął się w okolice hardcore'u. Sam występ bardzo fajny, spora energia płynęła ze sceny. Problem jednak polega na tym, że nie potrafię wciągnąć się w to granie. Nawet klasyczny "Jane Doe", choć się podoba, to jednak nie robi na mnie jakiegoś potężnego wrażenia. Niemniej jednak młyn był spory, a publika bawiła się świetnie. Podsumowując: Jeden z mocniejszych punktów festu.
Po Converge czas na Chromatics. Nie podeszło, ale niestety padało, więc byliśmy zmuszeni siedzieć trochę pod namiotem Trójki. W momencie gdy deszcz ustąpił poszliśmy na Nosowską. Jej zachowanie sceniczne to już legenda. Można boki zrywać. "Dziękuję, jesteście tacy mili! Dziękuję! Naprawdę jestem wzruszona!" głosikiem nieśmiałej dziewczynki oznajmia artystka co utwór... Zatem bez angażowania się oglądaliśmy dużą scenę z ogródka piwnego. Na sam koniec poszło "Jeśli wiesz, co chcę powiedzieć". Nie lubię tego kawałka, ale reszta repertuaru w dużej mierze opartego na albumie "8" może się podobać.
Kolejnym punktem było anbb: alva noto & blixa bargeld. Mocne wejście. Scena wyglądała tak, jakby za moment mieli się na niej zainstalować Kraftwerk. Do tego tajemnicze i lapidarne wizualizacje. Choć czy czerwony kwadrat jest tajemniczy? Mniejsza o to. Rozpoznałem trochę materiału z "Mimikry" i niestety nie dałem się wciągnąć w całość. Z drugiej jednak strony możliwość podziwiania Blixy (ta grzywa!), który stał na baczność i recytował swoje teksty po niemiecku była wielką rozkoszą! Z anbb trafiliśmy na koncert niespodziankę. Występował Charles Bradley and His Extraordinaires. Sześćdziesięcioletni czarnoskóry śpiewak rządził. Było trochę gospel, sporo funku i cholernie pozytywne emocje, które emanowały wprost od tego poczciwca! Na końcu wokalista rozpłakał się ze wzruszenia. Może udawał, a może nie. Mnie to ruszyło. Godzinę przed północą rakietę odpalił Mazzy Star. Nie ukrywam, że czekałem na ten koncert. Recenzja ich płyty na blogu 67 mil zrobiła swoje. Wtedy też napisałem, że powinni zagrać na Offie. No i się stało. Roback i Sandoval nawet po długiej pauzie potrafili zaczarować słuchaczy. Powolne dreamowe granie zassało mnie do wnętrza. Kontrolowany jazgot gitarowy był przepiękny. Nie był to jednak koncert należący do takich słuchanych w największym skupieniu. Gadałem z Witkiem i na gorąco dzieliliśmy się wrażeniami. Publika również dobrze się bawiła o czym świadczyło "ingerowanie" rękoma w wizualizacje. Zabrakło mi trochę więcej materiału z płyty "So i Might...". Nie można mieć wszystkiego, prawda? Z Mazzy'ego Stara poszliśmy na Bardo Pond. Ten koncert okazał się przedłużeniem poprzedniego. Niby podobnie, ale jednak z większym odlotem i ciężarem. Nie obyło się bez cudownych partii fletu, które wprowadzały w inny wymiar. Również bardzo mocny punkt Offa 2012.
Zwieńczeniem dnia był występ Atari Teenage Riot, który odbieraliśmy z puf ulokowanych w ogródku. No nic, nie wciągnęło mnie. Występ digitalowych hartkorowców był dla mnie tylko ciekawostką. Potem już tylko namiot. Na pole szliśmy z futurystycznymi dźwiękami ATR w tle.

cdn.

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 07 sierpnia 2012 14:26:06 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 12:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
Off Festival 2012, Dolina Trzech Stawów, Katowice. 4.08.2012. Dzień drugi, sobota.

Pobudka wczesna, słońce daje się we znaki i już po siódmej zaczyna się wyżywać na namiotach. No nic, trzeba wstać, kibelek, umycie twarzy i zębów, bo na prysznic szkoda czasu. Kolejka jak co roku miała chyba kilometr... Kurde, może pora coś w końcu z tym zrobić?
"Odświeżony" idę do Raula (tak, tak, o Reala chodzi). Trzeba kupić jakieś śniadaniowe przekąski. Oczywiście, że kabanosy. No i musztarda. Angielska od Roleskiego. Długo szukałem i udało się! Jaki ona ma smak! Ostra, mocno ciągnie chrzanem, ale jest po prostu wyborna! Szukamy miejsca na spoczynek. Lotkisko w tym roku zablokowanie, nie można tam siąść. Szkoda. Idziemy zatem nad stawy. Fajna miejscówka, autostrada za betonowymi wytłumieniami, sporo tubylców, dzieci biegają, lekkoatleci ćwiczą, sporo ludzi się opala. Odpalam ciemnego Złotego bażanta. Świetny, szkoda tylko, że jest taki ciepły... Potem szybka wizyta w Maku, żeby kawkę wypić i zawijamy na pole. Przepakowanie ekwipunku i biegniemy na Kristen. Występują na leśnej. Bardzo ich cenię, ale oni zdecydowanie bardziej do klubu pasują. Widziałem ich w tym roku w Re w Krakowie i tam był wygrzew. Tutaj natomiast przypomnienie. "Jesteśmy Kristen, zostały nam trzy minuty, więc zagramy coś jeszcze."
Po Kristen Kobiety. Widziałem ich kilka lat temu w Mysłowicach na drugiej odsłonie tego festiwalu. Cenię Grzegorza Nawrockiego, więc dobrze mi się tego słuchało. Chyba tylko nie zdążyłem na "Marcello". Szkoda, to taki świetny kawałek! Kolejnym ruchem był wspólny koncert Tides From Nebula i Blindead. Jednorazowa kolaboracja specjalnie na okazję festiwalu. Metal żeniony z postrockiem przynudził. Troszkę pośmialiśmy się z Witkiem z tych sześciu gitarzystów na scenie, którzy wczuwają się w swoje partie. Nie dla mnie, choć wielu znajomych mówiło, że dla fanów gatunku to dobra rzecz była. Ja dziękuję, ja postoję, posiedzę i ponarzekam, choć sam grać nie potrafię. Mogę?
Idę na Aptekę. Piąty raz? Kurde, ja ich lubię. Grają w poszerzonym składzie. Saksofon, klawisz, skrecze. Ciekawie, ale na początku nie czuję tego występu. Niespójne to, zespół trochę drewniany. Potem z każdym kolejnym utworem moje zainteresowanie wzrastało. Kulminacja była chyba na mendowych "Diabłach". Na koniec koncertu pod sceną jakiś słuchacz woła do Kodyma: "Jędrek, nie leć w chuja!", a my biegniemy na Pissed Jeans. Słuchałem ich materiał przed festiwalem. Podobało mi się bardzo. Jakieś skojarzenia z The Jesus Lizard wzbudzały ciepłe uczucia. Do namiotu nie udaje mi się wejść, oglądam z zewnątrz. Świetne punkowe granie, które na żywo chyba lepsze niż z płyty. Energia, bezpośredniość, szybkość. Chciałbym zobaczyć ich jeszcze kiedyś. Po Pissed Jeans na głównej Baroness. Nie jestem ich fanem. Czerwony i niebieski album jest ok, ale to nic wielkiego, natomiast ostatnie dwupłytowe i jednocześnie dwukolorowe wydawnictwo bardzo mnie znudziło. Podobnie było z samym występem. Fajnie zobaczyć, żeby upewnić się w swoich przemyśleniach.
Po tym przeciętnym koncercie czeka mnie spore rozdarcie. The Wedding Present gra w całości album "Seamonsters". Poznałem go ostatnio i bardzo mnie zauroczył. W tym samym jednak czasie Trzaska gra muzykę do filmu "Róża". Co zrobić? Decyduję się, że pierwsze sześć kawałków zostaję na The Wedding Present, a potem biegnę na eksperymentalną posłuchać Mikołaja. Tak zrobiłem, ale gdy podbiegłem pod namiot okazało się, że nie ma żadnych szans na wejście. Trudno, wracam na Brytoli. I dobrze, chyba lepiej postawić na jednego konia, niż robić dwa niepełne koncerty. Wierzę, że na Trzaskę pójdę w najbliższej przyszłości, a The Wedding Present raczej już nigdy nie zobaczę. A zagrali fajnie!
O 22 na scenie głównej (mBank oczywiście) zainstalował się Thurston Moore. Azbest wspominał o tym, że chłop ma nowy zespół. I wklejonego w wątku Sonic Youth "Wiliama Borołsa" zagrał. Całe szczęście zapowiedział, bo tak nie miałbym pojęcia, że to ten kawałek. Thurstona Moore'a oglądam z bliska. Wyszedł rozbawiony, ale z miejsca dowalił. Nie bardzo wiem co grał (znam tylko "Psychic Hearts" i "Trees Outside The Academy"), ale styl ma tak wyrobiony, że po 3 sekundach wiadomo kto trzyma gitarę. No i przez cały koncert czułem, jakby to był koncert Sonic Youth. Szkoda, że Kim grała dzień później... Chociaż Moore w kontrakcie miał zastrzeżone, że nie będzie występować tego samego dnia co Kim. Cóż, życie... Ale mimo wszystko szkoda. Pod sam koniec koncertu wiedziałem, że muszę pobiec na ostatni utwór The House Of Love. Wiadome było, ze muszą zagrać "Shine On". Zagrali! Ależ super!
The Antlers słuchamy z ogródka i powoli szykujemy się na koncert Iggy & The Stooges. Nikt z moich znajomych ani ja sam nie mamy pojęcia co nas czeka. A to co się zdarzyło podczas tego koncertu jest wprost niewyobrażalne. Ni stąd ni zowąd muzycy zjawili się na scenie i odpalili "Raw Power". Bez litości, na pełnym nojzie. Płynnie przeszło to w "Search & Destroy". Matko! Co się tam działo, ja oszalałem i pobiegłem do przodu. Iggy nie ma litości, na wejściu podobno napluł na siebie. Potem już pluł na innych. Kuśtykał swoją kuternóżką, pomarszczony, ale pełen sił. Był wszędzie, ale jeszcze było mu mało, więc zaprosił publikę na scenę. Dlaczego mnie tam nie było, ja się pytam? Dlaczego? Kawałki leciały jeden po drugim, ale w momencie gdy poszło "I Wanna Be Your Dog" to zwariowałem, oszalałem i odpadłem. Ciary, amok, szaleństwo! Wspomnieć trzeba też o zespole. Ashton na bębnach zamiatał, ale to co wyprawiałna basie Mike Watt, to już był jakiś kosmos! Wymiatał jak punkowy Jack Bruce! Do tego klasycznie saksofon Mackaya i wiosełko Williamsona. Z boku, bardziej statycznie, ale równie doskonale. Wspomnieć trzeba jeszcze raz o Mike'u. Scena "gwałcenia" wzmacniacza była wstrząsająca! Co jeszcze zagrali? Ano był nie-stoogesowy "Pasażer" chociażby. Wymłucił wszystkich. Iggy pokazał, że dzieciaki mogą iść do domu. Patrzyłem, słuchałem i nie wierzyłem, że coś takiego ma miejsce. Przepraszam, ale na spokojnie się nie da. Iggy & The Stooges dojebali. Jeden z koncertów życia.
Po tym koncercie idziemy na piwo. Za płotem rapuje zamaskowany Doom. Wcale mnie to nie obchodzi.

Wracamy na pole namiotowe zmiażdżeni. Idziemy jeszcze na kolejne piwo. Na pufie kawałek obok niesmaczna niespodzianka. Nasza ekipa powoli wykrusza się, ale pojawia się światełko w tunelu, bo nie ma kolejki pod prysznic! Yeah! Będę czysty! Jest tylko zimna woda, ale mi to nie przeszkadza. Po prysznicu jeszcze jedno piwko i marszruta w kierunku namiotu. Spotykam z Basikiem "Helmuta", "turystę" z Niemiec, który nie może trafić do swojego namiotu. Cóż, alkohol najprawdopodobniej zrobił swoje. Pogadaliśmy chwilę, włączył The Smiths ze swojego ajpoda, zaśpiewał z Morriseyem, on został a my poszliśmy spać. Rano jeszcze spał pod płotem i widziałem, że umościł sobie w trawie całkiem fajne legowisko! Pozdrawiam Cię Helmucie!

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 07 sierpnia 2012 14:51:56 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 15:59:39
Posty: 28013
pilot kameleon pisze:
nie zdążyłem na "Marcello"


szkoda, Marcello na nagrzanej słońcem trawie zabrzmiał superowo :)

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 07 sierpnia 2012 15:03:45 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 12:49:49
Posty: 24318
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
pilot kameleon pisze:
Chyba tylko nie zdążyłem na "Marcello". Szkoda, to taki świetny kawałek!

O, jak zwykle. Popularność tego numeru wśród ludzi, których gusty muzyczne jakoś tam sobie cenię, to dla mnie jedna z większych zagadek ostatnich kilkunastu lat. :)

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 07 sierpnia 2012 15:12:37 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 12:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
Off Festival 2012, Dolina Trzech Stawów, Katowice. 5.08.2012. Dzień trzeci, niedziela.

W niedzielę można było się wyspać. Słońca nie było, więc pobudka w okolicy dziesiątej. Co za rozkosz! Ale coś za coś. Jak są chmury, to może padać, nie? No i padało. Zakupy kabanosowo-serowe, bułeczki i znów stawy. Tym razem jednak zaczęło deszcz nie odpuścił. Śniadanie na trawie zostało nieomal zniszczone. Po chwili jednak przestaje. Wraca, przestaje, aż w końcu znika. Aura zaczyna dopisywać i robi się coraz bardziej gorąco.
Na terenie festiwalu jestem dopiero w okolicy 16. Rapuje Łona i Weber. Z daleka, z cienia nasłuchuję sobie ich muzyczki. Nie porywa mnie. Potem idę na Jacaszka. Znów nie wbijam się pod namiot. Nie chcę. Jest cholernie gorąco, a muzykę Jacaszka fajnie słuchać pod gołym niebem. Przypomniał mi się koncert Fennesza sprzed dwóch lat. Może nie było tak fajnie, ale za to niezwykle uroczo. Po tym koncercie na scenie Trójki Ty Segall. Urocze nawalanie w gitary. Skojarzyło mi się to z Nirvaną. Bardzo pozytywny koncert, ale jest tak gorąco, ze nie da się wytrzymać. Idziemy posłuchać chwilę Baxtera Dury. Tak, to syn Iana Dury'ego. Nuda, ja przysypiam w cieniu. Daje o sobie znać powolnie narastające zmęczenie. Robię sobie pauzę, idę do namiotu po odzienie wieczorne. Podczas powrotu słucham Kanału Audytywnego. Nic specjalnego, choć fragmentami jakiś niewielki kosmosik się z tego wyłaniał. A po Kanale Kim Gordon & Ikue Mori. Dwie legendy. Znów Sonic Youth, ale też chociażby Electric Masada. Znając dorobek płytowy duetu nie spodziewałem się wiele. Zgiełk, trzaski, nieczytelność. Przed koncertem jacyś wielbiciele rozwiesili transparent z wyznaniem miłości, który zasłaniał reszcie publiczności widok. Rozpoczęło się skandowanie "Schowaj szmatę!". Udało się, banerek zniknął, a zaczął się spektakl podbity wizualizacjami. Ikue wyglądała przy tych swoich laptopach jak starsza pani księgowa, natomiast Kim recytowała i wyżywała się na gitarze. To mogło się podobać (Basia była zachwycona), ale ja za bardzo przyzwyczaiłem się do swojego osądu płyty. Trochę szkoda, bo to mógł być fascynujący spektakl, któremu ja nie dałem szansy.
Nadszedł czas na kolejną gwiazdę. Battles bardzo efektownie wyglądali na scenie. Wokalizy znane z płyt uzupełniali taśmą oraz projekcją wokalistów. Wygladało to świetnie. Podobnie rozstawienie na scenie. Bębny przy krawędzi, z obu stron instrumenty. Odpalili swoją muzykę i widziałem, że publiczność była zachwycona. Ja nie do końca. Utwierdziłem się w tym, co mi się nie podoba w tym zespole. Zwykła, choćby najbardziej cudowna forma nie jest w stanie zamaskować braku treści. A tej w twórczości Battles ja nie wyczuwam. Precyzyjne granie, piękne, chwytliwe patenty powtarzane do upadłego raczej mnie nudziły. I nawet ów drajw taneczny, ponoć tak silnie obecny w ich dorobku do mnie nie przemówił. Przeciętny zespół, przeciętne płyty, przeciętny koncert. I tylko fajnie było zobaczyć Stirnera, który choć gra ciekawie, to jednak chyba na zawsze pozostanie metalowym pałkerem. Filingu nie było tam wiele, choć rytmy interesujące. Frantz dzień wcześniej mówił, że to zabija. Mnie znudziło niestety...
Po Battles czekamy. Instrumentarium zdemontowane, na scenie techniczni Swans. Pojawia się sam mistrz. W kapeluszu oczywiście. Jest dobrze, ale trzeba zobaczyć Henry'ego Rollinsa, który miał wykład na Scenie Eksperymentalnej. Cześć Heniu! Miło Cię poznać! Szkoda tylko, że nie przyjechałeś z jakimś zespołem... No to spadam na Swans. No i Swans to był prawdziwy koniec festiwalu. Rozpoczęli potężnie, a potem było tylko mocniej. Obszerne fragmenty nowej płyty zlały się jednak w jedną całość. Trans, trans, trans. Gira kontroluje wszystko. Organizator ostrzegał, że to ma być najgłośniejszy koncert imprezy. Coś w tym było. Zespół wprowadził mnie w jakiś atawistyczny trans. I od tego momentu zaczęła się lobotomia. Nigdy nie poczułem czegoś takiego na koncercie. Znikała nadzieja, rzeczywistość rozpadała się na moich oczach, ale przede wszystkim w mojej głowie. Zagłada. I nawet w momentach, kiedy już myślałem, że to się kończy, Gira i zespół nie przestawali, tylko wzmacniali te wszystkie straszliwe ruchy. Zawsze myślę, że płyta Joy Division "Closer" to obraz rozpadu jednostki. Koncert Swans pokazał mi zagładę całej ludzkości. Po tym występie byłem wypłukany z sił, emocje były we mnie złe i musiało minąć trochę czasu, nim przetrawiłem to co się stało. Nihilizm w najczystszej postaci. I gdyby tylko nie incydent z wyłączeniem wzmacniacza, to pewnie zostałbym zabity przez muzykę. A jeśli nie przez nią, to pewnie sam odebrałbym sobie życie. Nie zmienia to faktu, że podobnie jak Iggy & The Stooges, to była życiówka.
Po Swans chciałem wracać do namiotu. Wszyscy jednak wybrali się na Chrome Hoof, którzy grali swój spektakl do "Hydrozagadki". Film leciałw tle, a zespół grałe swoje funkowe wygibasy. Sympatycznie, ale ja chciałem spać, chciałem do namiotu, chciałem zniknąć i zapaść się pod ziemię.

Tego dnia był też stiw, poznałem boskiego. Był również prazeo, z którym sporo razy się mijałem. Fajnie było, choć stanowczo chciałbym ze wszystkimi porozmawiać znacznie dłużej.

Jeszcze może tylko jakiego subiektywnego topa zmontuję i koniec.

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 07 sierpnia 2012 15:18:44 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 21:04:57
Posty: 14022
Skąd: ze wsi
pilot :piwo:

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 07 sierpnia 2012 16:01:26 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 10:03:24
Posty: 17991
pilot kameleon pisze:
wuka napisał:
..a był ten Henry Rollins?

Był. Heniek opowiadał przez godzinę. Byłem się przywitać i polazłem dalej.

..tylko gadał? :)

_________________
..Ty się tym zajmij..


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 07 sierpnia 2012 19:04:25 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 29 maja 2006 08:57:07
Posty: 10786
Skąd: Gdynia
:piwo:

_________________
Obrazek


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 07 sierpnia 2012 20:23:04 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 12:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
Peregrin Took pisze:
Popularność tego numeru wśród ludzi, których gusty muzyczne jakoś tam sobie cenię

Jestem zaszczycony. Jakoś tam, ale jednak zaszczycony! ;)


wuka pisze:
tylko gadał?


pilot kameleon pisze:
trzeba zobaczyć Henry'ego Rollinsa, który miał wykład na Scenie Eksperymentalnej. Cześć Heniu! Miło Cię poznać! Szkoda tylko, że nie przyjechałeś z jakimś zespołem...

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 07 sierpnia 2012 20:51:56 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 21:04:57
Posty: 14022
Skąd: ze wsi
ja tez myślałem, że z tym wykładem to taka przenośnia jest, i może on jak ten Bobbi Makferrin... :? :wink:

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 07 sierpnia 2012 23:11:37 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 00:22:22
Posty: 26664
Skąd: rivendell
...koledzy co za relle ! :piwo: ....a tego Swansa to żałuję....

_________________
ooooorekoreeeoooo


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 211 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 15  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 51 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group