Lauba Blues - jak sama nazwa oszałamia - koncerty plenerowe w przepięknym skansenie śląskim między stadionem (faza wstępna budowy od lat) a ZOO i wesołym miasteczkiem w Chorzowie.
Pod starymi chałupami zalatującymi jakimś niewiarygodnym zwietrzałym drewnem rodem z 19 wieku, na prowizorycznych scenach odbywa się tam co rok ympreza dla starych wyżeraczy. Co za typy tam się kręcą! Siwi, grubi, z herami do pasa w kitkach z motylami, chudzi, łysi, w wytartych katanach, rozmarzeni, trochę rąbnięci ze szczęścia, tulący się do siebie z radości!
Muzyka od samego południa drugi dzień co najmniej, ale dojeżdżamy na szóstą bo to że tamto, córka z zięciuniuniem na obiedzie, po drodze jeszcze mediamark dla idiotów, wychodzę z bananowym Velvet undergroundem (19,99 <3), w tej samej cenie najlepszy Frank Zappa którego odkładam ze strachu że całkiem oszaleję.
Upał i generalnie ciężko od dłuższego czasu, ale 3 machy pod wiatrakiem i lecę pod scenę gdzie ustawił się zespół Dr Blues BB King Tribute, mam fioła na punkcie Bibi a oni są tacy autentyczni! Frontman w srebrnej marynarze jak kopia pierwowzoru, stary gruby i uśmiechnięty choć biały. Śpiewa z powerem i śmieje się nonstop jak gupi do sera, ja razem z nim

. Obok adekwatnie posępny saxofonista dmucha w instrument czyniąc zeń płynne złoto, za nimi tamtamy, wniebowzięty basista i zestaw garów. Przeskakuję okopy chyba z czasów słynnych powstań śląskich i dołączam do rozanielonych harlejowców, choć jak zwykle z boku. Kiasz!!! Zapomnieć na chwilę o tym co nie daje spokoju.
Godzina na rozbieg do występu następnej kapeli w restauracji Łania - Gerry Jablonski Electric Band o którym słyszałam wiele dobrego. Idziemy tam całe wieki i końca nie ma tej drogi, zaczyna się las i ludzi dawno nie widać gdy wołam do zaginionego na zadupiu wszechświata rowerzysty - panie, gdzie ta łania? On śmieje się ze mnie bo już dawno minęliśmy, oznaczoną jak jasna cholera. Z powrotem aleją pod górę, nogi wyłażą uszami, zdążyliśmy! Dziewiąta pięć.
Na bramce wytworna lejdi w sukni jedwabnej do samej ziemi (też mam taką na sobie więc mi nie podskoczy). Ona informuje uprzejmie że koncert biletowany, ja na to że nieszkodzi, po czym prowadzi nas na salony. Co za przeskok formy!
Na tarasie zapach perfum i kawioru. Wszystkie stoliki zajęte, oprócz naszego którego nie rezerwowaliśmy

Natychmiast po naszym wejściu pojawia się zespół ze Szkocji,, wszyscy w czerni. Gerry Jablonski z odległości paru metrów istny sobowtór Palikota i podobny frik

, bassman 2 metry w chmurach uśmiech kota z Cheshire, facet na garach i człowiek z harmonijką którą doprowadził mnie do białej gorączki, a już wcześniej niewiele mi brakowało!
Grają oni od początku z parą, pewnie a jakby od niechcenia, jakby offline choć z pełnym przekonaniem, na co ja najpierw siedzę zdumiona nad szklaneczką pepsi, żeby po chwili przypomnieć sobie że kurwa nie mam już na piwo!!! Grają jakby spięli agrafką lata 68-76-83,. zrobili z tego numer telefonu do panaboga i wysłali faxem razem z kluczami! Coś jak Budgie w sobotni weekend w brytyjskim pubie na przedmieściach gdzie już prawie leją po mordach ale za chwilę się całują! Z niebywałą miłością i ogniem!
Cd.