Byłem w piątek na koncercie Raphaela Rogińskiego z Natalią Przybysz. Można powiedzieć, że Raphael wystąpił tam w funkcji akompaniatora. Ale jeśli rzeczywiście wchodził w tę rolę, to równocześnie z niej wychodził - i z tego paradoksu wyniknęło coś dla mnie niezwykłego.
Bo z jednej strony owszem: w zależności od wykonywanej piosenki zmieniał brzmienie, sposób gry, emocjonalny charakter, sięgał do różnych tradycji grania na instrumentach strunowych, prowadził utwory nadając im różną intensywność rytmiczną i tempo. Ale ważniejsze jest to, że - pewnie zabrzmi to banalnie - używając sześciu strun Raphael wyczarowywał całe światy. Skończone, funkcjonujące, wyraziste, pełne życia i bardzo dynamiczne. Jedne eteryczne, inne hipnotyzujące szorstką intensywnością. Zaskakujące czasem niespodziewanymi rozbłyskami kolorów i wyjątkowością faktur. Natalia snuła swoje opowieści jakby drzemiąc na łące, kiedy obok, ponad, pod spodem albo gdzieś wśród chmur, w wietrze przelatującym nad wzgórzem, w wodzie sączącej się pod powierzchnią ziemi, w korzeniach drzewa, w niewidocznych dla oka jaskiniach - czaiły się te wszystkie tajemnicze siły, dźwięki gitary. Zastanawia mnie kwestia czasu w tej muzyce. Bo wydaje mi się, że - umiejętnie operując tempem - Raphael czasem w nim (czyli właściwie poza nim) wędruje. Wybiega przed 'teraz' piosenki, albo też bardzo zwalnia, pozwalając odejść jej nieco wprzód. (Oczywiście nie mówię tu o tzw. timingu.) Zastanawia mnie też kwestia przestrzeni, bo gitara Raphaela buduje ją we wszelkich kierunkach, że aż wydaje się to nieprawdopodobne. Uwielbiam te chwile na koncertach, kiedy udaje mi się dostroić do niej, rozszerzyć spektrum słyszenia i zaczynają do mnie docierać rzeczy jakby spoza tych dwóch kategorii, z jakiegoś innego trwania, innych miejsc.
Czytałem w lecie książkę Karla Kerényi’ego o Dionizosie, gdzie obok życia skończonego, opisywał on życie nieskończone, życie przyrody, które łączył z Dionizosem, szukając go na wyspach, w jaskiniach, wśród skał, w fermentujących substancjach, maku, wśród zwierząt i ludzi. Dionizos wymykał mu się jednak, umierał, choć też wracał, kryjąc się pod różnymi imionami. Muzyka Raphaela przywołała do mnie obrazy z tamtej książki, zacząłem zastanawiać się w tym kontekście nad jej głębią i tajemniczym charakterem.
_________________ the ants are my friends (bob dylan)
|