Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest czw, 28 marca 2024 11:36:44

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 15 ] 
Autor Wiadomość
 Tytuł: Jugoton
PostWysłany: czw, 19 lutego 2015 13:54:43 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 13:09:14
Posty: 4694
Pomysł tego wątku chodził po mojej głowie od dawna i chyba jest to dobry moment (akurat mam trochę czasu), żeby go zrealizować. Pomysł jest prosty i łatwy od odgadnięcia: chciałbym popisać trochę o muzyce dawnej Jugosławii. Z racji moich zainteresowań muzycznych najbliższa jest mi oczywiście jej alternatywna (punkowa, post-punkowa, nowofalowa) strona. Jeśli jednak ktoś chciałby napisać kiedyś kilka słów o muzyce np. Bijelo dugme, to zapraszam. To tak na przyszłość.

Skąd wzięło się moje zainteresowanie tematem? No cóż, na pewno nie od składanki "Yugoton" i jej pochodnych (tytuł nie pochodzi oczywiście od niej, ale od głównej jugosławiańskiej wytwórni płytowej). Myślę, że przez jakieś związki z Polską: trasa Brygada Kryzys po Jugosławii, gdzie spotykali miejscowe zespoły, warszawskie koncerty Elektricniego Orgazamu, o których wspominał w wywiadach Kazik, składanka Jugotonu wzmiankowana lakonicznie w książce do płyty Mikrofonów Kanionów itd. To wszystko dało mi świadomość, że coś tam się działo, że oni też mieli jakieś kapele i to wcale niezłe. I to budowało moją ciekawość: jak to u nich było, jak te kapele sobie radziły, jak to wyglądało w porównaniu z Polską? Nie wyglądało to źle. Kiedy czytam "Oczami radzieckiej zabawki" to na każdym kroku zauważam, że nasze zespoły w Polsce miały od radzieckich dużo latwiej. A z kolei jugosławiańskie miały dużo łatwiej niż polskie: nagrywały płyty, występowały w telewizji. W 1981 roku dwie miejscowe kapele supportowały Gang of Four i różnica poziomu (nie tylko muzycznego, ale chodzi mi o sprzęt, o image itd.) nie była jakaś powalająca. Prawie Zachód. Tyle, że tam historia zakończyła się tragicznie. Wojna, zatrważająca narkomania, różne tragiczne życiowe historie sprawiły, że dość często zdarza się, że z zespołów, które 30 lat temu były na szczycie, dziś żyje jedna osoba...Prawie każda kapela straciła w swojej historii chociaż jednego członka. Smutne to wszystko. I powiem szczerze: może trochę przesadzę, ale ja zawsze w tych starych nagraniach (z '80, '81 roku), że już wtedy dość ciężki klimat wisiał w powietrzu. Ale może to autosugestia.

Obrazek

Pisząc o całym tym zjawisku, jakim była tamtejsza nowa fala, nie mogę nie zacząć od opisania tej płyty. Pod koniec 1980 roku producent z Belgradu Enco Lesić zaprosił trzy młodziutkie miejscowe zespoły, nagrał je i założył składankę, którą wydał Jugoton. W ten sposób wywołał prawdziwą lawinę, a w tamtejszej muzyce rockowej już nic nie było takie jak wcześniej. Zespoły te to:

Šarlo Akrobata zaczyna całość. Grupa ta była triem, dość bliskim grania klasycznego post-punku. Wokalistą i gitarzystą była jedna z ważniejszych miejscowych postaci, osoba otoczona swoistym kultem, Milan Mladenović. Milan wcześniej grał w zespole w amtorskim zespole Limunovo Drvo, który wykonywał typowo siedemdziesionową mieszaninę hard i prog rocka. Ale z nową dekadą nastąpiło odcięcie korzeni. Milan zbratał się z basistą Dušanem "Koją" Kojićem i perkusistą Ivanem "Vd" Vdovićem i zaczął grać to co NOWE. Często były to zresztą stare piosenki jego poprzedniej kapeli, tylko odchudzone o wszystkie niepotrzebne elementy, przez co brzmiały zupełnie inaczej.

Piosenka, od której startuje składanka jest niezbyt reprezentatywna zarówno dla składanki jak i dla zespołu. "Ona se budi" (tytułu nie muszę tłumaczyć) sympatyczne i wpadające w ucho nowofalowe rege. Piosenka jednak nie jest do końca słodka i miła. Dziewczyna opisana w piosence nie jest zbyt szczęśliwa, nie czuję się dla nikogo ważna i w ogóle kiepsko u niej. Tak czy inaczej - pozostałe piosenki zespołu na płycie ("Oko moje glave" - "Wokół mojej głowy", "Mali čovek" - "Mały Człowiek", "Niko kao ja" - "Nikt jak ja") są utrzymane w innym klimacie. Bas podskakujący jak na gumce, post-punkowo tnące gitary, punkowe wokale, pesymistyczne teksty. Nie jest to może powalający materiał, ale wydaje mi się, że dość charakterystyczny i w sumie niezły.

Električni Orgazam czyli zespół, który powstał przez przypadek. Istniał w Belgradzie zespół Hipnotisano Pile, który ponoć grał hard rocka. Podczas jakiegoś spotkania towarzyskiego powstała wśród członków szaleńcza idea: załóżmy dla beki zespół punk rockowy, w którym zamienimy się instrumentami, po to żeby samemu się supportować. Idea okazała się na tyle dobra, że założony dla beki zespół przetrwał, a Hipnotisano Pile nie :D (zdaje się, że na koncercie lepiej przyjęto support niż główną gwiazdę...) Električni tworzyli: Srđan Gojković "Gile" na gitarze i wokalu, Ljubomir Đukić "Ljuba" na klawiszach i wokalu, Goran Čavajda na bębnach, Marina Vulić na basie i Ljubomir Jovanović na drugiej gitarze. Mimo bekowych korzeni, zespół był całkiem poważny, szczególnie w utworze "Krokodili dolaze" gdzie wyeksponowane klawisze (nowofalowi Doorsi?) kontrastują z wokalami przytłaczającymi niczym refren "Jezu jak się cieszę" Klausa Mitffocha. Pozostałe utwory ("Zlatni papagaj" czyli "Złota Papuga" i "Vi" czyli "Wy") są bardziej punkowe, a teksty wymierzone są w bogate dzieci elit władzy i karierowiczów:

nienawidzimy punków i śmierdzących hipisów
jesteśmy nijacy, ale to nie nasza wina
mamy i ojcowi zalewają nas pieniędzmi
niech ktoś pomyśli za nas bo sami nie umiemy


wy
patrzący z gór wieżowców, ukryci w sieci samotności
chodząc dookoła szarości, patrzycie w ludzkie twarze
może przypomnicie sobie przeszłość
wy
niewolnicy pieniędzy
wy
ciągnięci martwymi rzekami życia
wy
czy już nie jesteście wystarczająco samotni?


Wg. mnie oczywiście lepiej to brzmi jednak na tle punkowej muzyki.
I chyba ten zespół (wg. mnie) najlepiej wypadł na tej płycie.

Trzeci zespół to Idoli (Vlada Divljan -gitara, wokal; Nebojša Krstić - perkusjonalia, wokal; Srđan Šaper - klawisze, wokal, Boža Jovanović - bębny; Zdenko Kolar - bas). Zespół ten od pozostałej dwójki odróżnia to, że dużo chętniej robił sobie jaja :D czasem z lepszym czasem z gorszym skutkiem. Z drugiej strony: paradoksalnie ten nie stroniący od parodii zespół, podchodził do swojej muzyki w najbardziej konceptualny sposób i chyba był w jakiś sposób najbardziej artystowski. Mamy tu cztery utwory: znane wszystkim "Maljčiki" czyli znana wszystkim parodia socrealistycznej piosenki o stachanowcach (utwór zawiera rosyjskojęzyczne wstawki, których nikt z zespołu nie rozumiał - dogrywał jej ich menadżer :D), "Schwüle über Europa" to z kolei przedziwna niemieckojęzyczna przyśpiewka (ideolog zespołu Srđan Šaper wspominał coś w wywiadach, że była ta odpowiedź na silną w Jugosławii germanofobię), "Plastika" to melodyjny punk, który z kolei tekstowo kojarzy mi się z "Radioaktywnym Blokiem" Brygady, tylko zamiast betonu, bohater jest otoczony przez plastik. Najtrudniej się słucha "Ameriki", gdzie z kolei zadawane jest przez osiem minut pytanie "gdzie jest Ameryka?". Taka odpowiedź na propagandę Tito, która kazała wierzyć, że Jugosławia niedługo ową Amerykę dogoni. Muzycznie to jednak mocno męczy. Jednak muszę powiedzieć, że nawet jeśli nie do końca kumam część zespołu Idoli i nie słucham jej jakoś bardzo chętnie, to pokazuje ona potencjał tej grupy, który niedługo miał zostać zrealizowany...

Paket aranžman (luty 1981, Jugoton) - ****

Obrazek

Obrazek

Obrazek


W następnym odcinku: dalsze losy naszych bohaterów...

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 19 lutego 2015 14:41:22 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
czw, 11 listopada 2004 16:00:25
Posty: 22845
Super, że założyłeś ten temat, bo właśnie naszła mnie taka refleksja, którą chciałem się podzielić, a nie za bardzo miałem gdzie. Do swojej audycji, której teraz przypadają wydania powyżej 80, wybieram muzykę z lat, odpowiadających numerowi, tak więc do 80 z 1980 itd. I tak sobie pomyślałem, że niby Polska "najweselszy barak w obozie", ale jakoś dopiero w roku 1984 mogę puszczać wydane na inglach rzeczy, porównywalne do tych z Jugosławii z lat 80-81...

_________________
Mężczyzna pracujący tam powiedział:

- Z pańskim forum jest wszystko w porządku.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 21 lutego 2015 12:26:48 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 13:09:14
Posty: 4694
Kiedy myślę o pierwszej płycie grupy Šarlo Akrobata nasuwa mi porównanie z naszą rodzimą Republiką i "Nowymi Sytuacjami" (pozdrówka Witek). Obie grupy rozpoczęły karierę od serii niealbumowych utworów, z których każdy jedyny w swoim rodzaju, rozpoznawalny i wyrazisty, natomiast na swoich pełnych płytach poszli w nieco innym kierunku, który mógł zdziwić słuchaczy. O ile nasza Republika na pierwszej płycie pozbawiła większosci kompozycji jakichkolwiek melodii, ograniczając je do niezbędnych elementów i eksponując nowofalową motorykę, o tyle Serbowie z Šarlo stwierdzili chyba (jak napisałby kolega Adrian), że muzyka post-punkowa jest za mało free i trzeba to zmienić. Anglojęzyczna wikipedia opisuje, iż płyta ta jest walką indywidualności: Milan wymyślał melodie, Koja "próbował je zdestabilizować, mieszając w swej grze na basie wpływy Hendrixa i punku", Vd zaś miał załatać wszystkie dziury i wypełnić przestrzeń między dwoma liderami. Jeśli jednak ująć rzecz brutalnie, powiedziałbym wprost: "Bistriji ili tuplji čovek biva kad..." (tak rzecz jest zatytułowana) to jedna z najbardziej rozpieprzonych i chaotycznych płyt jakie znam. Zaczynamy od jakiegoś krzywego walczyka (ale to tylko intro), później mamy zaś zapis baaardzo luźnego jamu grupy powstałego w wyniku zamiany instrumentów i zaproszenia do nagrań znajomych spoza zespołu. Potem zaś dostajemy coś co brzmi jak zapis próby nieokrzesonego zespołu, który czasem punkowo pędzi do przodu (kilka utworów z początku, począwszy od "Fenomenu"), czasem zwalnia i odlatuje w zupełnie free rejony ("Ljubavna priča"), czasem dla odmiany zagra zapamiętywalną melodię, a czasem spróbuje chociażby zagrać ska albo reggae. Po pierwszym przesłuchaniu można być zupełnie zdezorientowanym i chyba takie samo wrażenie mieli szefowie wytwórni, dla której materiał został nagrany - potraktowali go oni go jak gorącego kartofla i pozbyli się go na rzecz naszego ulubionego Jugotonu. Ten wydał płytę latem 1981 roku. Wcześniej (ale już po nagraniu albumu) w maju zespół zagrał w Zagrzebiu razem z Gang of Four. Niedługo później jednak coś się popsuło (jak ujął basista Koja - "normalne relacje w tym zespole trwały jakieś pół roku"). Jesienią 1981 roku grupa zdążyła jeszcze zagrać w Polsce (supportował ją Sten, który później zmienił się w Reportaż, spotkałem się też z informacją, że mieli jakieś jam session z polskimi muzykami jazzowymi - ??!!?), a niedługo potem rozpadła się.

Dla Milana był to dopiero początek drogi, o której na pewno kiedyś napiszę coś więcej. Koja do tej pory prowadzi swój zespół Disciplin A Kitschme, który jednak słabo znam, więc nie wiem czy kiedyś o nim napiszę. Jest on też jedynym żyjącym członkiem zespołu - Milan w 1994 roku umarł na raka, z kolei Vd (ponoć pierwsza osoba w Jugosławii, która otrzymała pozytywny wynik testu na HIV) został pokonany przez AIDS w 1992 roku :(


Obrazek

Šarlo Akrobata - Bistriji ili tuplji čovek biva kad...(1981): ***+

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Jugoton
PostWysłany: sob, 06 marca 2021 11:49:16 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 13 stycznia 2012 16:29:27
Posty: 7663
Skąd: Hôtel Lambert / Rafał Gan Ganowicz Appreciation Society
Bardzo ciekawy tekst Brzozowicza, który wyraźnie pasuje do tego wątku:

https://tygodnik.tvp.pl/52397763/komunizm-inaczej-karnawal-solidarnosci-w-jugoslawii

_________________
Ceterum censeo Platformem delendam esse

Wszystkie prawdziwe ścieżki prowadzą przez Góry.

Zawsze mieć dojrzałe jagody do jedzenia i słoneczne miejsce pod sosną, żeby usiąść.


My gender pronoun is "His Majesty / Your Majesty".


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Jugoton
PostWysłany: ndz, 07 marca 2021 11:28:10 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Jest i o Brygadzie Kryzys!

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Jugoton
PostWysłany: ndz, 07 marca 2021 12:26:41 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 13:09:14
Posty: 4694
Zapomniałem o tym wątku, a bardzo mi się podoba!

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Jugoton
PostWysłany: ndz, 07 marca 2021 12:34:51 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Ciekawe kto go założył... :P

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Jugoton
PostWysłany: wt, 09 marca 2021 09:27:27 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 13:09:14
Posty: 4694
Łysy z Kombi 8-)

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Jugoton
PostWysłany: śr, 20 grudnia 2023 12:16:28 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 13:09:14
Posty: 4694
(nie byłem do końca zadowolony z tego posta)

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Ostatnio zmieniony pn, 25 marca 2024 18:51:50 przez Prazeodym, łącznie zmieniany 1 raz

Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Jugoton
PostWysłany: śr, 27 grudnia 2023 11:16:11 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 13:09:14
Posty: 4694
Cytat:
Super, że założyłeś ten temat, bo właśnie naszła mnie taka refleksja, którą chciałem się podzielić, a nie za bardzo miałem gdzie. Do swojej audycji, której teraz przypadają wydania powyżej 80, wybieram muzykę z lat, odpowiadających numerowi, tak więc do 80 z 1980 itd. I tak sobie pomyślałem, że niby Polska "najweselszy barak w obozie", ale jakoś dopiero w roku 1984 mogę puszczać wydane na inglach rzeczy, porównywalne do tych z Jugosławii z lat 80-81...


To jest głębsze. Poziom swobody, możliwości, ale też kontaktu z rzeczami zachodnimi, jeśli chodzi o muzykę punkową czy nowofalową, był w Jugosławii nieporównywalnie wyższy niż w PRL, właściwie jest to kosmiczna przepaść. W czasach, kiedy u nas Tilt istniał jeszcze z Lutrem na bębnach, Kryzys z Mrówą na drugiej gitarze, a Kazik był wokalistą w zespole Poland, u nich na rynku było już sporo płyt z nowym graniem, w telewizji latały świetne artystycznie teledyski tych zespołów, a na dodatek w sklepach można było kupić świeże, licencyjne wydania zespołów z UK czy USA (stąd np. fala ska w stylu 2 Tone - Specialsi i Selectorzy mieli tam debiuty wydane na bieżąco). No ale to był w gruncie rzeczy, śmiem twierdzić, jednak inny obóz, więc dyskusję o najweselszym baraku można kontynuować.

Żeby jeszcze trochę to rozwinąć - w opowieściach muzyków pojawiają się historii o jakich próbach blokady czy cenzurowaniu rzeczy, ale częściej problemy wynikały jednak z tego, że dana wytwórnia uważała, że coś jest niekomercyjna i się nie sprzeda. I tu chyba najbardziej liberalny był tytułowy Jugoton, który ma podejście "Ktoś się czepiał waszych tekstów? Spoko, nam nie przeszkadzają. Przekroczyliście budżet i deadline o pół roku? Pełen luzik. A może chcecie droższe studio, co?".


============================================================================================================



Z trójki wydanej na Paket Aranzman, Električni Orgazam od razu najbardziej przypadł mi do gustu. To jednak - nic im nie umniejszając - zespół, który brzmi najbliżej tego, jak można wyobrazić sobie typową muzykę nowofalową z Europy Wschodniej. Znamy różne elementy tej muzyki z naszego podwórka, z Jarocinów, z "Jeszcze Młodszej Generacji", z Klausa, Republiki i drugiej Siekiery. W czasie gdy Sarlo grał popieprzoną, nakręconą, połamaną wariację na bazie 2 Tone, a Idoli mieli swoje różne, niekiedy trudne do zrozumienia, odpały, El Org po prostu szedł jak taran - z sekcją rytmiczną grającą z precyzją maszyn fabrycznych, tanimi, sztucznymi klawiszami, z egzystencjalnym niepokojem w tekstach i wokalach, z refrenami brzmiącymi jak chór stoczniowców na masówce, z punkowymi riffami i niekiedy czadowymi tempami. Gdybym miał komuś w minutę wytłumaczyć o co chodzi w tym zespole, pokazałbym fragment z teledysku "Krokodili Dolaze" - gdy chłodne, sztuczne klawisze grają solówkę, w tle słychać niepokojące odgłosy, troje członków zespołu tańczy na jednolicie białym tle groteskowy taniec w workach na głowie, a czwarty, gitarzysta Jovec, pokazany jest w powolnym ujęciu od butów do głowy i z powrotem, w teczce, w krawacie, z garniturem, zerkający na resztę z ukosa, niczym kafkowski, a może orwellowski bohater. Taki to był klimat.

Debiut Električniego Orgazamu z 1981 roku to w połowie właściwie greatest hits wczesnego wcielenia tego zespołu. Trochę kraftwerkowski, utopijny numer tytułowy, od którego zaczynali koncerty, punkowy "Konobar" (singiel i pierwsza piosenka, którą napisali), dwie powtórki numerów z Paket Aranzman, poszarpana "Voda U Moru" - same klasyki. Najważniejszy jest jednak utwór, który kończy całość, "Nebo":

Wiążą mi niebo kolczystym drutem
Do mego mózgu prąd podłączyli
Chcą zrobić ze mnie kopię swoją
Żeby odzyskać czas, który stracili

Lecz nie porzucam moich ideałów
I będę jeść marzenia zamiast chleba
Swoje szczęście noszę ze sobą
To moja część wolnego nieba


Trochę patetyczne, mimo wszystko odważne, no i istotne chyba dla całego pokolenia (a może nawet pokoleń?) ludzi wychowanych na tym zespole. To tekst, ktory El Org miał gotowy w czasach, kiedy nie grali jeszcze nowej fali, a hard rocka. W oryginale zwrotek było znacznie więcej, ale w erze nowej fali uznali, że lepiej całość okroić do esencji i powtarzać w kółko. I przyznam, że z rozpędzoną, gryzącą muzyką robi to wrażenie. Nie tylko zresztą na mnie - liczba coverów Neba z tamtych rejonów Europy jest duża.

Ogólnie to jednak miałem pewne zastrzeżenia do tej płyty. Miałem wrażenie, że produkcja jest nie zawsze taka jak trzeba, brakowało mi Čavki na bębnach (bardzo ważny element zespoły, wtedy w wojsku, dlatego na zdjęciach i w teledyskach z 80/81 są w czwórkę), za którego jest zastępstwo, nie przekonywały mnie powtórki nagranych wcześniej lepiej gdzie indziej numerów (chociaż polubiłem po dłuższym czasie "Krokodili Dolaze" z saksem i "Vi" z bit-maszyną), nie przepadam też za coverem Beatlesów. Bardzo za to podoba mi się jak na basie gra pani Marina Vulić (cyt. z wywiadu z 1980: Jovec chciał Marinę na basie. Ich związek był krótki i nieudany, ale gra z nami do dziś i jest fajnie.), pierwsza dziewczyna w zespole na YU-scenie. Trochę się o nią martwiłem, bo nigdzie potem nie grała, a tamtejsi muzycy często mieli tragiczne życiorysy (narkotyki, AIDS, wojna, takie rzeczy) - na szczęście okazało się, że po prostu wyjechała do USA, tam zajęła się filmem, po latach zagrała z El Org na jakimś jubileuszu. No i polubiłem te mniej oczywiste numery: niepokojącą "Infekcije" z fajną figurą basowo-bębnową, dziwne rege "Fleke" (zaczyna się sielankowo, bohater idzie z dziewczyną po plaży, ale nagle ona - niczym u Dezertera - zabija świnie, a w ciętym refrenie słyszymy, że od tego zostają PLAMY! PLAMY! PLAMY! krwi...).

W czasie, kiedy nasi bohaterowie grali sobie w Jugosławii, w Polsce w najlepsza działała legalna Solidarność, co wpłynęło oczywiście też na życie kulturalne. W listopadzie 1981 Brzozowicz wysłał do Belgradu Brygadę Kryzys, polskie filmy, zorganizował panele dyskusyjne o polskiej kulturze i takie tam. Z kolei do nas przyjechali Sarlo Akrobata i Električni Orgazam. Ci drudzy 4 razy zagrali w Remoncie. Jakiś czas później wydano z tego EP-kę, zaś po latach nagranie jednego z koncertów w całości ukazało się na CD - jako Warszawa 81. I cóż mogę powiedzieć? Chyba polecam posłuchać tego materiału, ale najlepiej na pełnej wczucie - głośno, może przy przygaszonym świetle, pamiętając o kontekście (ta dziwna Polska 1981, gdzie nagle przylatują goście z trochę innego świata). Na mnie zrobiło to duże wrażenie - to świetny, dobrze zaplanowany, ciekawie się rozwijający koncert - zaczynający się od transu numeru tytułowego, przez szaleństwo numerów, które miały w przyszłości wyjść na drugiej płycie, po greatest hits na koniec, z finałowym, punkowym przyłożeniem Złotą Papugą po emocjach Neba. Na basie zamiast Mariny, jest już Grof (który gra bardziej dosadnie, mocno), po bokach gryzą gitary Joveca i Gile, klawisze Ljuby dalej brzmią fantastycznie w swojej sztuczności, zaś Čavke, który wrócił z wojska, to człowiek-rytm. Nie jest to oczywiście idealny wykonawczo koncert, jest przerwa, bo wjechał na sali wjechał gaz, czasem ktoś się wypierdoli, albo głos się załamie, ale chuj z tym, to fantastyczny dokument.

Jak napisałem wcześniej, w Warszawie chłopaki grali trochę premierowego materiału. Nawet jednak słuchając tego koncertu, nie można było chyba spodziewać się, że druga płyta, Lišće Prekriva Lisabon będzie aż tak szalonym odpałem. Mówi się, że to album sponsorowany przez ciężkie narkotyki, których wtedy pojawiło się w zespole dużo (tak, że aż Brylu był rozczarowany, kiedy poznał tę ekipę) - może, choć jestem sceptyczny wobec teorii o aż takim wpływie używek na granie. Natomiast jest to płyta niesamowita, mogąca zagwarantować zawrót głowy, szaleńcza, psychodeliczna. Piosenek jest 17, wszystkie z jednowyrazowymi tytułami, prawie wszystkie bardzo krótkie, z niejednoznacznymi, niekiedy lakonicznymi tekstami. Czego tam nie ma! Lišće Prekriva Lisabon to płyta, gdzie słuchacz - zanim jeszcze oswoi się z tym materiałem - absolutnie nie może mieć pewności, co kryje się za następnym rogiem. Punkowe riffy, psychodeliczne mgły, zamuły i zawieszki, nagłe uspokojenie po szybkich tempach, nagłe napierdalanie po momentach spokoju. Zepsute ładne melodie, riffy zapętlone w nieskończoność, rozbłyskujące flażolety, perkusja nerwowo rozpychająca się na boki. Materiał ma konkretne, mocne brzmienie, właściwie niczym nie odstaje od zachodnich rzeczy z tamtych czasów. Jest w tej muzyce dużo niepokoju, nerwowości - ale jest ona równoważona surrealizmem, abstrakcją, a czasem nawet nieoczywistym pięknem, melodii, motywów, które gdzieś tam od czasu się przewijają. Śmiem twierdzi, że jest to coś unikalnego w skali światowej i warto poświęcić tej płycie więcej czasu, bo może ona pięknie odpłacić się za zaufanie.

Liście przykrywające Lizbonę szału nie zrobiły i chyba zostały w dużej mierze zignorowane. Električni Orgazam nagrał jeszcze album z coverami Bowiego, T.Rexa i innych klasyków, żeby wypełnić zobowiązania kontraktowe, a potem po prostu zaczął grać rocka. Może nawet pop-rocka - riffowego, przystępnego. Próbowałem dać tej muzyce szansę, ale to jednak nie to, kompletnie mnie to nie grzeje (tak jak nie grzało Joveca, który odszedł z zespołu). Ale fajnie, że istnieją do dziś, grają, wrócili nawet do Warszawy i nagrali z dekadę temu drugą koncertówkę. I tylko żal Čavki (który w latach 90 potrafił swoją drogą otwarcie powiedzieć w wywiadzie: pierdoleni nacjonaliści mordują bośniackie dzieci), genialnego bębniarza, który zmarł na AIDS w 1997.

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Jugoton
PostWysłany: pt, 22 marca 2024 19:43:52 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 13:09:14
Posty: 4694
Ciekawe są te podobieństwa, różne wspólne wątki w muzyce z SFRJ i muzyce z PRL. Dużo o tym myślę, że jest jednak coś specyficznego, co odnajduję w alternatywie - punku, post-punku, nowej fali - z obu tych krajów, z wczesnych lat 80. Ot, choćby muzyka reggae. I my, i oni byliśmy w tym dobrzy. I w naszej, i w tamtejszej muzyce możemy znaleźć różne podejścia do tematu. Czasem są to rzeczy łagodnie kołyszące, swingujące, iście korzenne, z szacunkiem i wyczuciem dla tematu - gumowe, pływające basy, delikatnie cykające hi-haty i stukające werbelki, przestrzeń i czas. A czasem są to z kolei Klausy Mitffochy czy Sarlo Akrobaty, przy których można zapomnieć o wszelkich rootsach i skankingach, i wyobrazić sobie, że reggae czy ska to w zasadzie idealny nośnik do wyrzucania z siebie wszelkich neuroz i wewnętrznych spięć w całym organizmie. Jamajka, jaka Jamajka? WSTAWAĆ I PRA. COWAĆ I MIEĆ. Niko niko - KAO JA!!!!!. Nie ma żadnej Jamajki, jesteśmy na blokowisku w Belgradzie albo na Ursynowie. Podobne inspiracje, podobny duch - często podobne efekty.


(w odpowiedniej realizacji fascynacji muzyką reggae i ska na pewno pomagał fakt, że oba kraje dosłownie stały GENIALNYMI!!! sekcjami rytmicznymi; słuchając muzyki alternatywnej z lat 80 z Polski i Jugosławii, naprawdę można uwierzyć, że w co drugiej piwnicy w owych krajach tylko siedzą i ćwiczą idealnie zgrani, obdarzeni nerwem, SZWUNGIEM, talentem i wyczuciem duety perkusistów i basistów, którzy tylko czekają, żeby zagrać na kolejnej świetnej płycie - to była nasza i ich tajna broń, zdecydowanie)


Różne te wątki przypominają mi się przy pierwszej płycie chorwackiego HAUSTORA, pozbawionej tytułu i wydanej w roku 1981. Był to zespół intrygujący. Często reggae'ował - czasem dając się ponieść płynącym falom falom falom łaski, łagodnie i spokojnie, czasem właśnie nerwowo i wpadając w specyficzne rozedrganie. Mieli wielką sekcję dętą. Całość interesu prowadził Darko Rundek - człowiek teatru, aktor i reżyser, wokalista i gitarzysta od solówek, poeta. Trochę nowofalowiec (mimo inspiracji reggae, o iście gotyckim looku!), trochę romantyk, trochę trybun ludowy, zapewne też niezły kompan do wypicia śliwowicy. Równie istotny był długo też basista Srđan Sacher - niby tylko pulsował sobie w tle, ale tak naprawdę pisał dużo repertuaru. Reszta składu po prostu była stylowa - szczególnie podobają mi się cięte rytmiczne gitarki i rozhulane dęciaki. Brzmi to bardzo bogato i po prostu fajnie. Fajnie.

Strona A debiutu brzmi jak świetne wakacje w Chorwacji (ale nie jakieś pieprzone all inclusive, bardziej dzikie akcje). Zanim końcówkę tej części ostatecznie przejmie reggae, mamy trochę punku, trochę rokendrola, ale żadnego czadu, melodyjne, zwięzłe granie. Wystarczy lekko zerknąć w teksty i już wiemy co tam się dzieje - jest wesoło, na przekór, radośnie chuligańsko. Mamy więc rozpędzony hymn na cześć łapania muzy z Nowego Orleanu z radyjka na plaży, zawadiacką afirmację zmieniania się, palenia mostów i golenia brody oraz wąsów, dziarskie dęciaki prowadzące piosenkę o tym, że fajnie byłoby sobie kupić ładną willę w Zagrzebie i siedzieć wiosną na werandzie i wreszcie apologię dziewcząt w letnich sukienkach (wszystkie te piosenki, które Polacy przerobili potem na Yugotonach i innych gównach, są wielokrotnie lepsze w oryginałach). To ostatnie to zresztą trochę niezwyciężony - czasem mam tych dziewcząt w letnich sukienkach dosyć ;) Ale ogólnie: zero problemów, muzyka bezstresowa.

Strona B to jednak już inna bajka. Środki te same, pulsujący basik, organy, gitarki, reggae i ska, ale robi się mroczniej - nagle harmonie jakby się lekko wykrzywiają, pojawia się pewien niepokój, a to jakiś dysonansik, a to rzeczy nie są tym czym się wydają. Kumulacją tych wszystkich cudów i narastającego napięcia, jest jeden z - nie waham się tego powiedzieć - najdziwniejszych eksperymentów, jakie słyszałem w ramach, hmmm, utworu muzyki popularnej. Duhovi - z początku samonakręcające się, pędzące niczym pocisk, fantastyczne ska, opowiadające o wyprawie z ziomkiem na wieś na chlanie, które później ewoluuje w hm...rozbudowane, naturalistyczne słuchowisko o pijackich zwidach, duchach i takich tam, rzecz, z kategorii "czego ja kurwa właśnie posłuchałem?". I tak sobie siedzimy w szoku, a zespół cichutko zamyka całość minimalistycznym utworem Lice.

Bardzo ciekawa płyta, oryginalna, intrygująca i po prostu dobrze płynąca! Raczej nie arcydzieło, ale ma dużo uroku i fajny sznyt. A ten utwór o marzeniu o kupowaniu willi w Zagrzebiu u Bosutskoj 27a, dwa i sedam ma jakieś szczególne miejsce w moim sercu - podoba mi się, że te dęciaki takie wesolutkie, a on tak jakoś tak specyficznie chłodno cedzi ten tekst...

Potem Haustor chwilowo się zawiesił - wiecie, służba wojskowa, te sprawy (u nich jednak było się tam krócej niż u nas). Ale wcześniej wypalił jeszcze niealbumowym singlem Majmuni i mjesec. Dobry numer - świetny aranż, z tymi pauzami, fajnymi dziurami w aranżu, które czasem zostawia basik, czasem gitarki, z fajnie rozjechanymi chórkami i głównym wokalem, z kontrolowanym chaosem całości. Zima ze strony B też dobra - bardzo oryginalny pomysł na muzykę!!!

Z wojska Haustor wrócił jako zupełnie inny zespół...

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Jugoton
PostWysłany: pn, 25 marca 2024 09:37:58 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 13:09:14
Posty: 4694
Obrazek

Koja czyli Dušan Kojić, basista Šarlo Akrobaty. Element chaotyczny i radykalny, cisnął ostro na rickenbackerze, wydzierał się w chórkach, słuchał no wave. Wyglądał jak Maradona i chciał być Hendrixem basu. Problem zaczął się gdy okazało się, że Milan Mladenović - gitarzysta Sarlo - chce grać bardziej piosenkowo. Zespół zagrał trasę po Polsce w 1981, wziął i się rozpadł.

Koja nie próżnował, założył swoją grupę Disciplina Kičme. W grudniu 1982 roku nagrali album Sviđa mi se da ti ne bude prijatno, wydany w roku następnym. Dużo pisałem wyżej o płytach dziwnych, oryginalnych i wyjątkowych, natomiast jeśli chodzi o czysty wpierdol i bezkompromisowość, owa płyta (której tytuł można tłumaczyć jako "Lubię gdy czujesz się niekomfortowo") rozwala wszystko. Powiem wprost - jest to rzecz, która w skali świata jest grubo oryginalna. 10 numerów to 10 odpalonych głowic atomowych, nagranych w duecie na bas i perkusję, gdzie Koja brzmi jednocześnie jak Hendrix basu, Józef Skrzek na koncercie SBB w 1974 czy Rob Wright z NoMeansNo - a bębniarz Žika mu nie ustępuje. Jebs, jebs, jebs - naparza i zapierdala do przodu te 10 uwolnień energii, z iskrzącym się, smażącym, solówkującym i riffującym basem, który wypełnia całą przestrzeń. W najbardziej przystępnych momentach wokal zapodaje nam zalążki melodii, ale czasem po prostu naparzają. Cudny album.

A Disciplina Kičme stało się zespołem kameleonem, dowodzonym przez naszego dyrygenta o bujnej fryzurze. Czasem funkcjonowali w Belgradzie, czasem w Londynie. Czasem mieli składy, czasem małe, eksperymentowali też z konwencjami, gatunkami i formułami, nie przejmując się niczym. Bardzo ciekawa dyskografię, o której więcej nie napiszę, bo muszę ją lepiej poznać. Szkoda tylko, że nasz bohater w 2019 doznał wylewu - wrócił do częściowej sprawności, ale do muzyki już nie. Przykro :(

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Jugoton
PostWysłany: pn, 25 marca 2024 09:42:45 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 18:55:19
Posty: 3093
Skąd: Poznań
Prazeodym pisze:
Sviđa mi se da ti ne bude prijatno

Kolejkuję!

_________________
Blaszony
Każde zwierzę koi dotyk.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Jugoton
PostWysłany: pn, 25 marca 2024 18:51:21 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 13:09:14
Posty: 4694
"Nie traktowałbym tego zbyt poważnie, choć może coś w tym jest. Chodzi o to, że Srdjan nosi okulary i jest w jakiś sposób najbardziej zauważalny. Więc mnie na ulicy zwykle rozpoznają dziewczyny, a jego chłopaki. On prawdopodobnie wygląda na kogoś z ideologią, ja na sentymentalnego faceta. Jednak nie da się tego tak jednoznacznie określić, nie można tego oddzielać, bo dzięki tej współpracy stworzyliśmy siebie nawzajem."

(Vlada Divljan, "Džuboks" nr. 134 z 15. lutego 1982)

Pierwsze skojarzenie z zespołem Idoli w Polsce - to "Malcziki". Drugie - "Rzadko cię widuję z dziewczętami". Trzecie, już dla bardziej wtajemniczonych, to historia o tym, jak Grzegorz Brzozowicz, niestrudzony popularyzator jugosłowiańskiej nowej fali, opowiadał Kazikowi o zespole Idoli, który zanim powstał, robił wokół siebie dużo medialnego szumu w Belgradzie, a dopiero potem zaczął grać (co miał związek z tym jak później powstał Kult). Tak faktycznie było - zanim zaczęło się granie, chłopaki zrobili wokół siebie trochę hałasu, pouprawiali trochę marketingu szeptanego, zrobili trochę performensów, happeningów i gier. A potem okazało się, że ten dziwny pomysł, zgrywa i prowokacja działa, a zespół nie tylko istnieje, ale też pisze bardzo popularne piosenki i jest w Jugosławii wydarzeniem sezonu.

Duszą Idoli był Vlada Divljan. Od dziecka grał z basistą Zdenko Kolarem i kolejnymi bębniarzami Božą Jovanovićem i Kokan Popović (obaj po latach będą grali - najpierw jeden, potem drugi - w Idoli) w różnych zespołach, narodzonych z zajawy rockiem lat 60 i 70. Chłopcy byli kompetentni, Vlada umiał grać, umiał śpiewać, był też, jak mi się wydaje, bardzo przystojnym facetem, obdarzonym marzycielskim głosem i prawdziwym darem do układania iście bałkańskich z ducha, rzewnych melodii, prawdziwych wyciskaczy łez. Możliwe, że gdyby nie nowofalowa rewolucja, i tak zostałby gwiazdą rocka lub popu, a jego melodyczny dar zostałby spożytkowany w bardziej konwencjonalny sposób.

Idoli byli bowiem zespołem, który mógł powstać tylko w tych szalonych, dziwnych czasach, nowofalowego przewrotu na świecie (w tym i Jugosławii). Nowy gang - z Vladą, Zdenko i Božą - założyło bowiem dwóch gości, którzy zapewne kilka lat wcześniej nawet nie wpadaliby na pomysł, żeby stanąć na scenie, a z muzyką mieli wspólnego niewiele. Wyglądający jak zaginiony bliźniak Woody'ego Allena Srđan Šaper i wysoki, chudy Nebojša Krstić zresztą w ogóle nie przypominali gwiazd rocka. Kiedyś rzucili swojemu licealnemu koledze Vladzie, żeby może tak z nimi założył zespół. Najpierw nic z tego nie wyszło, poza wspomnianymi działaniami medialnymi. A potem zaczęli grać razem. Srđan i Nebojša potrafili, przynajmniej początkowo, niewiele, wcisnęli jakiś klawisz, postukali na perkusjonaliach, poudzielali się wokalnie. Ale ich iskra, talent do prowokacji, ale też do różnych konceptualnych działań, milion myśli i pomysłów, który przelatywał przez ich głowy - szczególnie Srđana - okazały się być również ważne dla zespołu, co wielki muzyczny talent Vlady. A z czasem, jak to mówi Vlada w przytoczonym cytacie, ich cechy się wymiksowały.

Najpierw była pocztówka dźwiękowa z jednym z magazynów. Potem - cztery numery na klasycznej składance "Paket aranžman", (w tym "Malcziki"), ciekawie analizujące temat stereotypów narodowych w Jugosławii (Rosjanie jako stachanowcy, Ameryka jako cel, do którego titowska Jugosławia zmierza i dojść nie może, i dośc absurdalny numer po niemiecku). A potem Idoli podjęli grę z głównym nurtem - trochę taką jakby pozornie przyjęli jego warunki, zdecydowali się sprzedać duszę i skomercjalizować, ale tak naprawdę był to kolejny koncept, oparty na zabawie z odwracaniem znaczeń i konsekwentnym testowaniu na ile mogą sobie pozwolić. Było w tym też coś z warholowskiego pop-artu, coś z kampu, a jednocześnie było to dość przewrotne i inteligentne. Cynicznym ruchem było m.in. zaproszenie Gorana Bregovicia (który nie miał wiele wspólnego z ich muzyką, ale miał plecy) do produkcji singla (na szczęście nie spieprzył sprawy). Ale ta specyficzna gra w kotkę i myszkę z mediami i słuchaczami była też po prostu obecna w ich muzyce - na pierwszym singlu oraz debiutanckim VIS Idoli. Ich twóczość była z jednej strony nowofalowo elegancka, cięta i stylowa, jak Talking Heads i Elvis Costello, z drugiej jednak garściami czerpiąca z lat 60 - z tradycyjnego popu z Jugosławii, muzyki ich dzieciństwa i młodości ich rodziców, z dancingów, z Beatlesów, wczesnego rock'n'rolla. Z drugiej strony, bywała to twórczość odważna i przewrotna. Idoli śpiewali o seksie, homoseksualizmie, z ciętym humorem odtwarzali scenki obyczajowe, w epickiej, pięknej, rzewnej "Malenie" wrzucali bardzo wulgarny wers (by potem z emfazą pastiszować natchnionych wokalistów szeździesiony) a chwilę potem brali się za coverowanie, z poważną twarzą, starego hiciora Devojko mala. I wszyscy to chwycili. Jedni pewnie nie połapali się w żarcie, inni połapali całkowicie, a jeszcze inni po prostu zobaczyli, że to inna, nowa, świeża muzyka, mówiąca o sprawach w inny sposób niż o tym się mówiło do tej pory w tamtejszej muzyce głównego nurtu. Idoli stali się gwiazdami, zespołem roku, prawdziwymi idolami, grupą z okładek, zawsze nienagannie wyglądająca na sesjach zdjęciowych i świetnie prezentującą się w zajebistych, śmiesznych i stylowych teledyskach. A jednocześnie wzrastały wobec nich oczekiwania. A oni postanowili jeszcze spoważnieć.

Zanim o tym opowiemy, posłuchajmy jednak hiciorków z pierwszego minialbumu:

phpBB [video]


(zawsze mi się gęba cieszy przy tym teledysku, no nie mogę)

phpBB [video]


A - no i fajny cover Berrego (coverowanego przez Stonesów):

phpBB [video]


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Jesienią 1981 roku grupa weszła do studia. Ich mocna pozycja na rynku sprawiła, że wywalczyli sobie bardzo dużo wolności - Jugoton pozwolił tym razem im samemu zajmować się produkcją, bez żadnych Bregoviciów, co w przypadku grupy, która, nazwijmy to szczerze, nie była zbyt doświadczona w tych tematach, było cokolwiek ryzykowne. Wytwórnia połapała się w tym zresztą po jakimś czasie, szybciej połapał się w tym zespół, który nie był przekonany, co właściwie powinien zrobić i jak wyjść z chaosu, w który zmieniły się nagrania. Nie pomagał fakt, że (o czym za chwilę) ambicje wielki wielkie i chcieli zrobić COŚ ważnego, coś istotnego, wypowiedzieć się na tematy, na które wcześniej się nie wypowiadali. Pomogła im napięta sytuacja polityczna w Polsce. W grudniu 1981 sesja miała być na jakiś czas przerwana, Idoli mieli być bowiem ściągnięci przez Brzozowicza na trasę po Polsce. Generał Jaruzelski zniweczył te plany (Vlada Divljan, zapytany czy w latach 80 czuł już nadciągający rozpad Jugosławii, odpowiedział po latach, że bardziej przejął się wtedy sytuacją w Polsce). Zespół zyskał kilkanaście dni nieplanowanego urlopu. Można było na moment odciąć się od ciśnienia, usiąść, porozmyślać, pospacerować po Belgradzie, rozkminić cały koncept płyty. I rzeczy zaczęły się układać.

Debiut Idoli miał być najpierw płytą o religii - a ściślej o Serbii i prawosławiu. Prawdę mówiąc twórcy raczej nie byli zbyt religijni, ale prawosławna symbolika i rola religii pociągała ich, jako coś, co w socjalistycznej Jugosławii było, mówiąc Kornhauserem i Zagajewskim, światem nieprzedstawionym. Żyli w tej kulturze, religia była jej częścią, otaczała ich w życiu codziennym, byli wychowani w jej otoczeniu - a jednocześnie, w imię titoistowskiego ładu, jako element, który dzielił poszczególne Jugo republiki, a i nie pasował do ideologii, była jakby chowana, pomijana, nieopowiedziana w mediach czy kulturze. Ale w 1980, 1981, 1982, po śmierci wodza, w obliczu problemów, dużo elementów dotychczasowego porządku w Jugosławii zaczynało z lekka się sypać, co pewnie naturalnie skłaniało, żeby drążyć temat. Idoli jednak sami przestraszyli się odwagi swojego konceptu, zrezygnowali z tego, żeby poświęcić mu cały materiał - choć sporo z pierwotnego zamysłu przedostało się na gotowy album.

Kolejny pomysł na motyw przewodni był jednak niewiele mniej prowokacyjny. Oprali się bowiem na powieści Borislava Pekić "Odbrana i poslednji dani". Pekić, po tym jak w latach 70 wyemigrował na własne życzenie, był z lekka persona non grata. Sama powieść (nieprzetłumaczona na polski) toczyła się w czasach wojny, była prostą historyjką o prostym chłopaku, żyjącym nad rzeką, kochającym przyrodę, las i wodę, w wyniku wielkich wypadków dziejowych oderwanym od swojej ukochanej ziemi. Tu trzeba dodać, że Idoli nie do końca konsekwentnie oparli się na książkowym pierwowzorze, a prawdę mówiąc zabrali z niego, to co ich najbardziej ciekawiło i wymiksowali ze swoimi pomysłami. Luźne odtwarzając podróż głównego bohatera przez kolejne etapy historii dorzucili swoje pomysły, niekiedy zresztą dość wywrotowe. Można też zastanawiać się czy narrator płyty jest jeden czy jest ich wielu, choć wiele momentów sugeruje, że to faktycznie bohater powieści Pekića - jeśli jednak uznać, że tak, to swoboda w traktowaniu tematu jest duża, na płycie Idoli staje się on partyzantem armii Tito (zakochanym w swoim wodzu, utożsamiającemu go z Bogiem - w tym momencie zespół uznał, że sam przegiął i linijka o marszałku została wywalona), pędzi o wpół do szóstej rano przez współczesny Belgrad, ogląda przez okno walki na barykadach, a patrząc w lustro marzy być zmienić się w piękną kobietę. Być może wszystko to razem brzmi jak wydumany koncept lub chaos, tyle, że cała ta wielowątkowa opowieść jest poprowadzona w sposób naprawdę jedyny w swoim rodzaju i przez całą tę opowieść mam wrażenie, że Idoli - nawet jeśli nie wiadomo o co im chodzi, nawet jeśli sam nie do końca rozumiem sposób w jaki to instynktownie odczytuję, a sens pewnych rzeczy jest niejasny - dotknęli być może sedna bardzo ważnych spraw, czegoś szalenie istotnego, pięknego, a niekiedy bolesnego, rzeczy związanych z tożsamością, duchowością, poczuciem przynależności czy związku z danym miejscem i takich tam. Warto słuchając tego albumu zerknąć w tłumaczenia tekstów (w internecie można znaleźć je przetłumczone na angielski), albo nawet wrzucić je w translator, bowiem "Odbrana i poslednji dani" to zbiór naprawdę zapadających w pamięć, niekiedy pięknych, niekiedy abstrakcyjnych obrazów, często odmalowanych przy pomocy religijnych odniesień. To opowieści o aniele stróżu, który swoimi cichym skrzydłem wznosi naszego bohatera i daje mu żyć wśród swoich czarnych piór, to obraz niebiańskiego zamku, który świeci mu nad głową, to św. Sawa, który pokazuje drogę, kiedy jedziesz przez Belgrad, to wezwanie do Niebios by teraz były tu i żeby każda muzyka teraz zagrała tu. To niesamowite, oniryczne opowieści o mgle, lesie i nocy. To pięknie, delikatnie odmalowane wizje miłości i szczęścia, czasem z przymrużeniem oka, czasem zupełnie serio, czasem jakby z lekką goryczą czy poczuciem straty. Ale są to też momenty chłopackie, zadziorne i lżejsze.

Ciekawe w jaki sposób koresponduje z tą całą historią muzyka. Podchodząc do tej płyty na chłodno, ze szkiełkiem i okiem krytyka muzycznego, to w gruncie rzeczy, w większości, bardzo nowoczesna muzyka nowofalowa wczesnych lat 80 - z taflami syntezatorów, z automatami perkusyjnymi w aranżach, brzęczącym basem, z próbami proto-samplingu, dziwnymi efektami i odgłosami, zwykle dość daleka od tradycji. Jednocześnie jednak w ogóle nie czuję w tej muzyce nowofalowego chłodu czy zmanierowania, mam poczucie, że jest to muzyka bardzo ciepła, bardzo przytulna i uczuciowa, w której ta cała awangarda tak naprawdę nigdy nie jest celem samym w sobie, a przy tym pełna żaru i uczucia. Zarazem trzeba być przy płycie przygotowanym na to, że niekoniecznie jest to rzecz, która dla osób wychowanych na zachodniej (czy nawet polskiej) muzyce przystępna. Zapewne niektórych odrzucą rozbuchane, bałkańskie dęciaki w "Senke su drugačije", być może kogoś rozwali ogniskowa rzewność melodii "Nebeskiej Temy" czy monotonny disco bas "Odbrany". Ale myślę, że warto tej muzyce dać czas, wsiąknąć w nią, dać jej się przekonać. Cała warstwa muzyczna jawi mi się dość pstrokatą, kolorową mozaiką, złożoną z dziesiątek dziwnych, czasem zaskakujących, tradycyjnych lub nowoczesnych elementów, niekiedy też pozornie nieprzystających, niekiedy dziwnie wyprodukowanych (przypominam, że oni na tej płycie uczyli się produkować), w której czasem zmiana jednego elementu, poprawianie czegoś, zamienienie na bardziej bezpieczne, bardziej "pasujące" rozwiązanie, mogłaby okazać się zaburzeniem konceptu. Wydaje mi się, że to wszystko nie powinno działać - a jednak działa, i to na pięć gwiazdek.

Dodam też, że ciężko mi przy tej płycie nie myśleć o tym, co działo się w Jugosławii 10 lat później, jakie straszne rzeczy tam miały miejsce. Być może ciężko stwierdzić, że był to album proroczy, trudno wskazać konkretną linijkę czy tekst, który bezpośrednio, wprost korespondowałby albo przewidywał, to co tam się działo. Ale mam wrażenie, że gdzieś, może w klimacie tego dzieła, może w tej ogólnej rozkminie na te wszystkie tematy, religijne i tożsamościowe, co sprawia, że jednak zestawienie tego albumu z tymi konkretnymi wydarzeniami i tym, co do nich doprowadziło, jednak jest na miejscu, jednak można znaleźć nić łączącą to wszystko: kwestie dotyczące tego czym jest tożsamość, co sprawia, że coś, że coś jest częścią naszej tożsamości, i jak absurdalnie i jak tragicznie czasem wpływa to wszystko na ludzkie losy. Pomyśleć, że te wszystkie pytania zostały, zadane czy zasugerowane na tej płycie, nagranej właśnie tam, na chwilę przed taką tragedią, jaka miała tam miejsce, w której ich rodacy bywali okrutnymi mordercami i bywali ofiarami, a na ich Belgradzie spadły bomby - to chyba najbardziej chwyta za gardło.

Tak naprawdę to moje próby są dość jałowe. "Odbrana i poslednji dani" to jedna z najbardziej nieopisywalnych, zagubionych gdzieś między słowami, płyt jakie znam. Spróbowałem przybliżyć temat, bo bardzo zależy mi na tym, żeby album ten był znany i rozumiany, ale chyba trzeba tego samego doświadczyć.

Posłuchajmy może próbek:

phpBB [video]


phpBB [video]


phpBB [video]

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Idoli potem działali dalej, choć album był w jakiejś mierze komercyjnym samobójstwem. Nagrali w Londynie płytę "Čokolada", na której powrócili do gierek z popem, ale tak naprawdę, to już nie działało - po prostu zaczęli robić zwykły pop, bez całej tej przewrotności, Vlada miał trochę gdzieś proces twórczy bo zakuwał do egzaminów na geologii, producent wybił im zęby w swoim pomyśle na brzmienie, a w ogóle to w zespole zaczęły się tarcia. Potem był jeszcze jeden album, ale to tak naprawdę Vlada Divljan grający soundtrack do filmu. Potem był rozpad. Vlada zmarł w 2015 roku, w czasie wojny wyemigrował z Jugosławii. Do końca życia grał fantastyczne koncerty, zresztą solo jego folkowa strona mogła rozkwitnąć. Srđan Šaper został wielkim biznesmanem, zarobił dużo kasy, ale zdaje się, że wyprowadzał kasę do rajów podatkowych. Nebojša Krstić zajmuje się gorącym popieraniem niezbyt ciekawego obecnego rządu Serbii. Zdenko Kolar po karierze w Idoli uznał, że trzeba zając się czymś pożytecznym, więc po karierze muzycznej został tramwajarzem. Opowiadał, że kiedyś przeżył niesamowitą przygodę, kiedy zimą, na obrzeżach Belgradu, drzewo w środku nocy wywaliło mu się na tory i był unieruchomiony w tramwaju na kompletnej vukojebinie. Dalej gra, nawet na starość nagrał solową płytę. W wywiadach wydaje się zajebistym gościem.

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Jugoton
PostWysłany: pn, 25 marca 2024 21:55:48 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
czw, 11 listopada 2004 16:00:25
Posty: 22845
nie chce mi się rozpisywać, ale sygnalizuję, że czytam wszystko

_________________
Mężczyzna pracujący tam powiedział:

- Z pańskim forum jest wszystko w porządku.


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 15 ] 

Strefa czasowa UTC+1godz.



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 51 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group