Nadal przerasta mnie ten wątek. Ale dziś na spacerze w lesie nagle mi się przypomniało i zacząłem coś tam sobie układać i niby zredukowałem się do dziesięciu... Tak naprawdę to off-top, bo miały być
momenty, a ja myślałem o całych utworach. I nie zrobiłem w kolejności, choć kolejność wypisywania tu nie będzie całkiem przypadkowa - ale nie jest to lista.
Jestem w ogóle niezadowolony, ponieważ nie zmieściłem tam żadnego utworu śpiewanego przez
Simona AND Garfunkela, co zakłamuje obraz, bo równie dobrze mogę powiedzieć, że ich pierwsza z brzegu piosenka bardziej mi się wokalnie podoba, niż połowa tego, co poniżej. Ale nie wiem, co miałbym wybrać - z drugiej strony nie ma chyba żadnego ich duetu, w którym coś mnie powala tak, żebym sobie powiedział: to jest TEN MOMENT!
Wykorzystajmy więc tradycyjną metodę manipulatorską twórców list i dajmy Simonów jako honourable mention, gdyż są moim generalnym numerem jeden, jeżeli chodzi o śpiewanie, ale nie będzie
ich w dziesiątce. No, prawie nie będzie.
Janis Joplin - Summertime - jest to dla mnie najlepszy rockowy wokal ever. W całej niemożności układania tu jakichkolwiek list akurat ten punkt był zawsze najprostszy.
Robert Plant - Babe I'm Gonna Leave You - łkanie, wrzask, modlitwa, wołanie... arcydzieło.
Freddie Mercury & reszta Queen - Bohemian Rhapsody - połączenie geniuszu indywidualnego z geniuszem grupy i tu jako moment na pewno wymieniam część "operową", ale chodzi tu też o różnorodność i połączenie tych niepasujących elementów...
The Beatles - Because - najbardziej magiczny wielogłos w muzyce popularnej?
Screaming Jay Hawkins - I Put a Spell On You - aaaaaaaaaaaaaaaargggggrghhhh!
Czesław Niemen - Dziwny jest ten świat - po prostu, jak prosty jest ten utwór.
i teraz troje bardów, i tu na pewno kolejność jest nie-listą, bo te trzy pozycje by były BARDZO wysoko:
Art Garfunkel - Bridge Over Troubled Water - choć w kompozycji Paula Simona i choć może ja nawet wolę śpiew Simona niż Garfunkela, ale tutaj osiągnął niebo i sklepił je ponad zburzoną wodą! Chyba mój numer dwa, gdybym już musiał robić tu listę.
Tom Waits - Blue Valentine - a ten by chyba z Plantem walczył o numer trzy, bo tyle bólu, żalu, rozpaczy zawrzeć w jednej krótkiej piosence, to...
Louis Armstrong - What a Wonderful World - oczywiście też się mieści na podium. Jak on to śpiewa, to jest kwintesencja MIŁOŚCI
i na koniec jedyny człowiek, który pojawia się tu dwukrotnie, i słusznie, bo był najlepszy -
Freddie Mercury - ... - ale co? Najbardziej wirtuozerskie wydaje mi się Somebody To Love; najbardziej poruszająca byłaby mimo wszystko któraś z ballad, Love Of My Life albo Take My Breath Away;
najwybitniej brzmi mi jego wokal w Prophet's Song, bo to najlepszy utwór, i już nawet zacząłem go tu wpisywać, ale jednak nie w stu procentach lubię tę część a capella. Zatem jednak testament
... Show Must Go On.
Już nie będę mówił, kto się tu nie zmieścił i z czym, bo można się załamać/ uradować, ile to wspaniałych wokali na tym świecie jest. Ale póki co nie wymyśliłem dziś żadnego, który miałby wypchnąć któryś z tych, co napisałem howgh.
Grunt że nie zmieścił się Joe Cocker