Moje podsumowanie 2018 roku przeprowadzę w kilku kategoriach. Zacznę od tej, która, mam nadzieję, dla wielu może być nawet interesująca, czyli od
POLSKICH GITAREK.
GOŁĘBIE - JEST MI TAK DOBRZE, ŻE LEPIEJ CZUŁBYM SIĘ TYLKO MARTWYDelikatne, wręcz intymne, kruche piosenki o ładnych melodiach, które potem posypano grubą warstwą żwiru, obudowano w gitary, jakie Bogus porównałby do odkurzacza (hehe, w sumie cały skład, to fani Legendy) i wzbogacono o niemalże black-metalowe odloty. Album, który odpuszcza, uspokaja się i wręcz usypia, by za kolejnym zakrętem złapać cię za gardło i wcisnąć na rollercoaster, który ciągle jest o krok od katastrofy. Przy tym jest to znakomita grupa koncertowa - chyba, że kogoś boli widok brutalnie traktowanych gitar.
OdsłuchMELTY - MELTYPolska nie ma jakichś wielkich shoegazowych tradycji; w czasie kiedy w Czechach szalało znakomite The Ecstacy of Saint Theresa, my mieliśmy tylko kilka zzynek z Ride na debiucie Myslovitz. Na szczęście w XXI wieku coś się zmieniło - ot kilka lat temu zachwycałem się znakomitym Evvolves. Melty, to z kolei dawny zespół Kaseciarz, który tak bardzo zmienił swoja muzykę, ze zmienił tez nazwę. Letnio, lajtowo, melodyjnie, tym razem z cieńszą, ale wciąz obecną warstwa żwirku. Może nie wybitna, ale przyjemna płyta.
OdsłuchRYCERZYKI - KARNALIJak na te listę, to płyta wręcz popowa, ale nie mogłem się jednak powstrzymać. W idealnym świecie (np. w tym, w którym Grzegorz Turnau pracuje w PKP) byłoby to wydawnictwo, którego najbardziej przebojowe momenty całe lato leciałyby na rotacji A w zetce czy eremefce - a fakt, że jednak jest to zespół jednak wciąz tkwiący w środowisku alternatywnym, to dla mnie dowód, że z tym światem jest cos nie tak. Prześliczna płyta: czerpiąca w dużej mierze z osiemdziesiony, ale wiecie, takiej jak Kate Bush, a nie jak Sabrina
z bardzo fajnymi melodiami, z wyrazistą wokalistką i dopracowanymi aranżacjami. "Czerwiec" ma
jeden z lepszych refrenów, jakie słyszałem w tym roku, a dodatkowo kupują mnie
progowe wątki, powtykane tu i tam. Polecam wrócić do tego materiału, jak znowu zaczną się upały, mysle, że zadziała.
OdsłuchTHE SPOUDS - NOW OR WHATEVERNajbardziej konserwatywny album na tej liście: przy trochę innej produkcji i tekstach, możnaby wkręcac komuś, że niektóre z tych utworów zostały nagrane w USA w 1992 roku. Co mi absolutnie nie przeszkadza - klasyczne połączenie wokalisty-który-sprawia-wrażenie-ziomka-z-bloku-obok i rozjeżdżających się gitar, po raz kolejny dało mi duzo radości. Nie wszystkie utwory podobają mi się tak samo, ale jest sporo highlightów: leniwie rozkręcające się na początek "Let it slide", dramatyczne "Lone Animal", sentymentalna "Świętokrzyska", wściekły atak na korpo-życie "Outlet Store" i flirtujące ze stylistyką Fugazi z ostatniej płyty (ha! czyli nie tylko lata 90 tu mamy, bo to 2001 rok, hehe) "Paper Food" to rzeczy, które pod koniec 2018 roku ripitowałem jak szalony.
OdsłuchUGORY - MATKA CISZYMiażdżący walec. Nie mam słów.
OdsłuchNa żywo ale w studiuZWIDY - SZUMBardzo spójny zespół: pokręcona, matematyczna, pełna zabaw i tak samo efektywnych, jak efektownych sztuczek muzyka, jak i warstwa tekstowa, będąca spójnym konceptem o irytujących stronach zycia polskiego everymena, klnącego w porannym metrze, zdychającego w mało satysfakcjonującej pracy, męczącego się nawet na wakacjach we Władysławowie. Przemyślane, często zaskakujące, a przy tym przebojowe. Mam swoje zastrzeżenia (ot, chocby wokale nie do końca mi leżą, produkcja chyba też nie do końca mnie zawsze przekonuje), ale jednak ostatecznie łykam ten koncept i daję okejkę. Pet twierdzi, że dają radę na żywo: wierzę, niestety nie miałem okazji sprawdzić.
OdsłuchZŁOTA JESIEŃ - W TOBIE NIE JESTEM SOBĄJuż na debiucie Złota Jesień wnosiła do polskiego alternatywnego grania wątki, których tu wcześniej nie było; strasznie śmiałem się te 3 lata temu z dziennikarzy, którzy (zwykle pozytywnie) recenzując ich pierwszy album, rzucali, jakoś tam uzasadnionymi, ale jednak mało precyzyjnymi porównaniami do Sonic Youth i My Bloody Valentine - zespół czerpał bowiem raczej z innego grania, garażowych siódemek i niskonakładowych kaset, które mało kto zna, ale też z tej mniej znanej strony alternatywy lat 90 i zerowych: brudu Royal Trux, szaleństwa Thinking Fellers Union Local 282, niedbałego shoegazu Swirlies, garage punku The Hunches...Druga płyta przynosi rozszerzenie i dopracowanie formuły: dośc powiedzieć, że zespół z klasycznego 4-osobowego składu z bębnami, basem i dwoma gitarami, stał się 6-osobowym kolektywem, na którego koncertach nigdy nie wiadomo było, kto będzie grał na jakim instrumencie w następnym utworze. Płyta nie jest łatwa w odbiorze: czasem nęci przebojowymi momentami ("Kraina dni" to jak ich standardy wręcz hicior, "Piekło" uwodzi delikatną melodią, "Naklejki z liskami" to Black Sabbath z lat 70, które wzięło za dużo LSD i przeniosło się do dzisiejszych czasów, żeby grac noise), ale też wymaga od słuchacza dużej cierpliwości, czasem w obrębie pojedyńczego utworu (we wspomnianej "Krainie Dni" przebojowy potencjał pierwszej części jest sabotowany przez kilkumintowy walec w stylu Swans w częsci drugiej, "Dwie osoby patrza na ten sam neon" najpierw kopią nas z buta, by potem zawiesić się na powoli płynącej improwizacji), a czasem jako całość (wyjątkowo eksperymentalne dwa ostatnie utwory) - radzę jednak dać się wciągnąć w ten trip, bo może być naprawdę satysfakcjonujący. A to i tak jest tylko namiastka tego co zespół robił na żywo (robił, bo teraz grają już na koncertach zupełnie nowe utwory w nowym składzie - zresztą też bardzo ciekawe).
Odsłuch