Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest śr, 01 maja 2024 07:40:41

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 461 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 22, 23, 24, 25, 26, 27, 28 ... 31  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 17 kwietnia 2012 17:55:44 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 10 kwietnia 2011 19:49:54
Posty: 2283
Skąd: Warszawa
pilot kameleon o "The Power To Believe " pisze:
Jakkolwiek nie zakończyłbym tej recenzji czytelnik albo uwierzy moim słowom, albo też nie. Ale raczej nie sięgnie po rekomendowany album. Zamknę zatem temat nieco inaczej. Robercie, nie mogłeś lepiej podsumować dorobku King Crimson. Dzięki za Muzykę.


e tam. nie ma co straszyć zawczasu. Znakomita płyta, od pierwszego razu mi podeszła. :D

_________________
"Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy krok do przodu!"


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 17 kwietnia 2012 19:20:55 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 10 kwietnia 2011 18:14:16
Posty: 6968
Nie znam, ale lubię te recenzje, Pilot.
Mam tak poza tym, że gdy dostanę kamieniem w łeb, to nagle słucham znów King Crimson w pierwszej kolejności, Szczególnie karmazynowego króla.
Jest to płyta nad płytami, muzyka na SPECJALNE okazje.
Właśnie tak mam. A od Karmazynowego Króla przepłynęłam bezpośrednio do Legendy.
Pozdro


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 13 maja 2012 11:07:18 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 12:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
anastazja pisze:
Nie znam, ale lubię te recenzje, Pilot.

Dziękuję.


I kolejna część dyskografii Adriana Belew. Tym razem wyjątkowo jeden album, a to z okazji rocznicy mojej walki z dorobkiem King Crimson i jego okolic. No i żeby zaznaczyć, że jeszcze nie skończyłem, a mam oczywiście zamiar doprowadzić sprawę do końca.

Adrian Belew, Coming Attractions [2000]
Obrazek
„Coming Attractions” to trochę dziwna płyta. Na początek ładna melodia w postaci „Inner Man”, następnie kawałek projektowo-karmazynowy, czyli „Predator Feast”, potem „Inner Revolution” i „Time Waits” w wersjach koncertowych. Jest też demówka „People” z repertuaru King Crimson i kilka innych różności w tym dwunastominutowy utwór perkusyjny zatytułowany „Animal Kingdom”. Ciekawe wydawnictwo, choć nie można powiedzieć, że to jakaś rzecz dziejowa.
Ocena: ***1/4

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 04 czerwca 2012 22:13:46 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 12:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
Adrian Belew, Side One [2005], Side Two [2005], Side Three [2006], Side Four – Live [2007]
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Uderzenie jest mocne. Skład równie imponujący. Belew był w tamtym czasie na drodze do swojego opus magnum. Płyty nagrywane w krótkich odstępach czasu miały tworzyć jedną całość.

Początek projektu był imponujący. „Side One” z 2005 roku to było wydarzenie. Pamiętam brać karmazynową, która wyglądała na premierę tej płyty. O King Crimson było cicho, a Adrian miał uderzyć potężnie. Pierwsze trzy utwory nagrała swoista supergrupa. Belewa wspomagał Les Claypool (Primus) i Danny Carey (Tool). Oczywiście słychać, kto jest kompozytorem, wokalistą i gitarzystą. Od tego nie da się uciec, choć primusowe schematy też pojawiają się tu i ówdzie (najbardziej dobitnie w „Elephants”). Nie jest to jednak droga macierzystej formacji Adriana. Różnice można wyłapać natychmiast. Po pierwszych trzech utworach ma być spokojniej. Nic z tego. „Madness” wprawia słuchacza w prawdziwe szaleństwo. Później są firmowe pajęczynki, ale dziwnie się ich słucha. Jakby krzywo były grane. A do tej krzywizny jeszcze Belew jakby obok ze swoim śpiewem stał. Wszystko opiera się na eleganckiej dywersyjności małego bandu. Jest konkretnie, mobilnie i bez jakichkolwiek oznak przeładowania. Bardzo fajnie prezentuje się długość tej płyty. 33 minuty to iście winylowa długość. Druga odsłona powtórzy to czasowe osiągnięcie.

„Side Two” zaczyna się z w duchu nastrojowych karmazynowych improwizacji z roku 2000-2001. Jest atmosferycznie, ale zdecydowanie bardziej naturalnie. Nieco syntetyki pojawia się później. Wyczuwam tutaj nie tylko pozostałości projektowo-karmazynowe (ProjeKct Two oczywiście, choćby w „I Know Now”), ale również jakąś inspirację Radiohead, a może ogólniej tymi ożywczymi trendami w muzyce nowego wieku. Drugi album jest nieco bardziej spokojny w porównaniu z debiutem. Więcej jednak w nim nerwowości.
Fajnie, że Belew tak elegancko podzielił materiał. Wszak bez problemu dwie pierwsze części mogły być wciśnięte na jeden kompakt. Na końcu drugiej części cichy głos zachęca, by odpalić album raz jeszcze.

„Side Three” z 2006 roku niesie ze sobą niespodziewanych gości jest Robert Fripp, jest i Mel Collins, ale… nie za bardzo rzuca się to w uszy. Choć Collinsa słychać wyraźniej. Oferuje on dźwięki znacznie przyjemniejsze niż kilka lat później na sławetnej płycie z Jakszykiem. Płyta jest nieco dłuższa od poprzedniczek, ale 40 minut całe szczęście nie przekracza. Inaczej została też skonstruowana, gdyż zawiera troszkę odgrzewanych kotletów, choć w zaskakującej interpretacji. Całość rozpoczyna się kantrowo, zabawny „Troubles” mógłby być w repertuarze Primusa. Dalej jest bardziej „amatorsko” niż na poprzednich płytach. Może to wina tych syntetycznych bębnów? Utwory również wydają się bardziej bałaganiarskie i czasami chyba po prostu przegadane. Odsłona trzecia ma zatem zdecydowanie luźniejszy charakter, co moim zdaniem niekorzystnie wpływa na jej odbiór. Chwilami zastanawiam się, gdzie uleciała atmosfera z pierwszych dwóch części? Nie ma jednak obaw, poziom choć nieco niższy, nadal jest akceptowalny. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że wytknięte przeze mnie „wady” mogą dla innych być zaletami.

„Side Four” to prezentacja sceniczna. Paradoksalne domknięcie trylogii czwartym elementem. Płyta jest zapisem koncertu Adrian Belew Power Trio w Canal Street Tavern, w miejscowości Dayton w stanie Ohio 16 lutego 2007 roku. Gitarzyście towarzyszy rodzeństwo, czyli Eric i Julie Sick. Od pierwszych dźwięków słuchać, że nie są to przypadkowi ludzie. Czują i rozumieją muzykę lidera. Na repertuar składają się utwory z całej trylogii Belewa poprzetykane karmazynowymi hitami. Kolejną ciekawostką jest głos oraz gra samego lidera. Nie słychać, że lata lecą. Śpiew taki jaki najbardziej lubimy, gitara takoż, choć może sobie pozwolić chyba na znacznie więcej niż w King Crimson. Bardzo dobry koncert, piękne podsumowanie.


Side One ***3/4
Side Two ***1/2
Side Three ***
Side Four ***3/4

Gdyby oceniać całe przedsięwzięcie, to przyznałbym notę ****.

Pietruszka, a jak Ty odbierasz te płyty?

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 10 czerwca 2012 10:01:47 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 12:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
Adrian Belew, e (2009)
Obrazek
Ostatnia jak do tej pory solowa płyta Adriana nie zachwyca. Ot, przyzwoite, instrumentalne, sprawdzone granie, choć chyba jednak za bardzo przewidywalne i jakby pozbawione tego charakterystycznego elementu szaleństwa. Posłuchać można, ale nie polecałbym tej płyty na początek znajomości z twórczością tego artysty.
Ocena: **3/4

Rok 2009 przyniósł jeszcze współpracę z Michaelem Clayem. Panowie wydali album „A Cup of Coffee and a Slice of Time”. Niestety nie znam tego materiału, więc wrażeniami podzielić się nie mogę. Adrian Belew miał też na koncie współpracę z formacjami Tom Tom Club, Ultimate Zero, The Human Experimente.

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 10 czerwca 2012 11:36:36 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 12:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
Pora wrócić do dorobku Roberta Frippa, ale tym razem na pojawiającego się na gościnnych zasadach.

Bill Rieflin, Birth Of A Giant (1999)
Obrazek
Znajomość przypieczętowana albumem „The Repercussions Of Angelic Behaviour” tria Rieflin, Fripp, Gunn była na tyle interesująca, że Fripp i Gunn wzięli udział w nagraniu solowej płyty Billa Rieflina. Ten niezwykle wszechstronny muzyk (przypomnę: Ministry, Revolting Cocks i pewnie wszystkie projekty Jourgensena z przełomu lat 80. i 90, R.E.M., później Slow Music) postanowił spróbować sił jako solista. Są zatem piosenki, a gościnny udział karmazynowej frakcji jest słyszalny właściwie od samego początku. Uproszczeniu uległa rytmika, która kieruje słuchacza w kierunku nieco industrialnym (powtarzalność motywów). Jest też sporo monotonii. Głos Rieflina czasem kojarzy mi się z Sylvianem. Co więcej, muzyka czasem także. Ciekawe, czy Bill zostałby członkiem King Crimson, gdyby w 1999 roku Adrian Belew faktycznie odszedł z zespołu.
Płyta dla tych, którzy cenią Rieflina. Dla karmazynowych fanów również, ale chyba troszkę mniej.
Ocena: ***1/2

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 10 czerwca 2012 12:33:24 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 12:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
Fayman & Fripp, A Temple In The Clouds (2000)
Obrazek
Rok 2000 przyniósł płytę nagraną wspólnie z Jeffreyem Faymanem. Wróciły klimaty muzyki soundscape. Powolne ambientowe drone’owanie atakuje/pieści słuchacza przez prawie godzinę. Znów powtórzę, że niewiele się tu dzieje, dźwięk obraca się w cyklu kosmicznym, chmury przesłaniają wszystko. W nich jest treść, albo iluzja tej treści. Słucha się tego świetnie, choć oczywiście nastrój musi być odpowiedni. Ten album jest ze swoją zawartością ulokowany bardzo blisko solowej twórczości Frippa z lat 90. Ta sama ekspresja, choć może tutaj jest troszkę gęściej i intensywniej. W końcu co dwóch muzyków to nie jeden.
Ocena: ***1/2

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 10 czerwca 2012 13:32:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 12:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
Steve Roach & Jeffrey Fayman, Trance Spirits (2002)
Obrazek
Znów udział gościnny Frippa, ale o tej płycie należy wspomnieć, bo to jedna z najlepszych płyt, które powstały przy współudziale muzyka z King Crimson. Ponownie mamy doczynienia z muzyką ambientową, ale nie w dotychczasowym ujęciu. Tym razem płyta prezentuje się inaczej niż te, które miałem przyjemność już omawiać. Dźwięki soundscape zostały osadzone są na mocnym kręgosłupie, który stanowią etniczne kanonady bębnów. Trans w jaki zapadają muzycy może udzielić się również słuchaczowi. Jeśli tak się stanie, to odbiór płyty wskakuje na poziom niedostępny podczas zwykłego odsłuchu. Płyta wciąga słuchacza w sam środek jakiegoś mistycznego obrzędu. Krajobraz jest mroczny, kosmiczny, po prostu totalny. Wyraźnie wyczuwalna jest również pierwotna siła, która drzemie w tej muzyce. Nie jest to również muzyka optymistyczna. Zza tych dźwięków raczej wychyla się nicość niż jakiś pozytywny ładunek.
Ocena: ****1/4

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 10 czerwca 2012 20:02:58 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 12:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
Slow Music, Live At The Croc (2006)
Obrazek
Prawdziwa supergrupa. Wystarczy zerknąć na skład. Bill Rieflin (keyboards), Hector Zazou (keyboards), Robert Fripp (guitar), Peter Buck (guitar), Fred Chalenor (bass), Matt Chamberlain (drums). Robi wrażenie, prawda?
Założenia były następujące: grać muzykę całkowicie improwizowaną. Nie powiem, na takie słowa zaczynam czuć ekscytację. A jak prezentuje się ten materiał? Jak na taką ilość osób jest niezwykle… cicho. Muzyki wręcz nie ma. Są plamy, delikatne dźwiękowe nęcenie, czasem bęben szura, bas zamruczy, chmurka soundscape wzejdzie. Gdybym nie odsłuchiwał tej płyty uważnie, mogłaby w ogóle nie zaistnieć w mojej świadomości. Dodatkowym problemem jest niematerialny nośnik, w jakim posiadam te nagrania. Jakość wręcz skandaliczna. Niestety z zakupem tej płyty zawsze były problemy. Trochę szkoda, bo płyta jest dowodem, gdzie pojawia się masa indywidualnośc, których właściwie nie słychać! A zawsze jest dokładnie odwrotnie.
Teraz kwestia noty. Znów jest bardzo subiektywnie. Taki materiał mógłby dostać od * do *****. I to od jednego słuchacza.
Prócz omawianej płyty Slow Music ma w dorobku jeszcze trzy albumy koncertowe udostępnione przez Roberta Frippa w wersji cyfrowej w sklepie DGM LIVE. Jestem w posiadaniu jednej z nich, więc pewnie wrócę do tego tematu później. Teraz nawet nie wiem, gdzie posiałem ten materiał i jak on się prezentował. Archiwalna nota pokazuje, że bardziej niż „Live At The Croc”.
Ocena: ***

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 10 czerwca 2012 20:13:28 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 15:59:39
Posty: 28016
PRZESTAŃ!!!! :D :D :D

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 10 czerwca 2012 22:31:03 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 12:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
antiwitek pisze:
PRZESTAŃ!!!!

Buhahahhahahaha!!


Robert Fripp i Theo Travis
Kolejny duet serwujący soundscape’owe dźwięki. Theo Travisa znamy chociażby z formacji Gong (w składzie od 1990 roku) czy The Soft Machine Legacy (w składzie od 2006). Do tego dorzucić trzeba zespoły Cipher oraz The Tangent. Zatem sprawdzony zawodnik. Panowie mają na koncie dwa albumy.

Obrazek Obrazek
Oba albumy prezentują kolejne oblicze muzyki soundscape. Tym razem można je określić jako „pastoralne”. Flet oraz delikatny saksofon ładnie przegryza się z mgławicami gitar, dzięki czemu obie płyty należą do najłagodniejszych w dorobku Roberta Frippa. Łagodnych, ale bez klęski, co równie istotne. Krok w kierunku Jakkszyka został jednak z pewnością zrobiony. Rozmarzony materiał raczej koi niż niepokoi. Kto wie, czy tych płyt nie można byłoby sugerować na początek muzycznej przygody z estetyką soundscape?

Travis & Fripp, Thread [2008] ***
Travis & Fripp, Live At Coventry Cathedra [2010] ***

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 11 czerwca 2012 17:44:56 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 00:22:22
Posty: 26664
Skąd: rivendell
...mówiąć szczerze to nawet bym posłuchał tego Belu solowego

_________________
ooooorekoreeeoooo


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 11 czerwca 2012 18:40:16 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 12:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
elrond pisze:
mówiąć szczerze to nawet bym posłuchał tego Belu solowego

Zdecydowanie warto.


Jakszyk, Fripp & Collins, A Scarcity Of Miracles A King Crimson ProjeKct (2011)
Obrazek
Niestety. Kiedyś musiało do tego dojść. Znów muszę posłuchać tej płyty. Chcę się upewnić, czy zeszłoroczne złe emocje były uzasadnione. Tak. Utwierdza mnie w tym już pierwszy utwór. Miałki pop wytaplany w sofotowym saksofonie i koszmarny wokalista. Nie będę powtarzał tego, co napisałem kiedyś na blogu 67 mil, bo właściwie prócz drobnych zmian natury językowej w tamtym tekście nie zmieniłbym nic. Po prostu koszmar muzyczny.
Nadal jednak nie mogę się przestać dziwić temu, że dla bardzo wielu ludzi ten album jest płytą King Crimson. To uczucie pewnie nigdy mnie nie opuści.
Ocena: *1/2


Tutaj zamykam temat solowej twórczości Roberta Frippa. Możliwe że są jeszcze jakieś jego płyty, których nie wymieniłem, ale albo ich nie znam, albo nie wiem że istnieją. Nic więcej chyba pisać nie trzeba.

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 11 czerwca 2012 19:36:58 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 12:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
Bill Bruford, Ralph Towner & Eddie Gomez, If Summer Had Its Ghosts (1997)
Obrazek
To jednopłytowe trio łączy się w mojej głowie z momentem odejścia Bruforda z dworu Karmazynowego Króla. Wydana była chyba nieco wcześniej niż miało miejsce odejście, ale wyraźnie pokazywała, że muzyka rockowa przestała perkusistę kręcić. Wolał jazz, o czym opowiadał w wywiadach. A czy ten jazz wyszedł mu na dobre pod względem muzycznym? Moim zdaniem nie. Świadczył już o tym zespół jazzrockowy Bruford oraz jego jazzowa kontynuacja, czyli zespół Earthworks.
„If Summer Had It’s Ghosts” był pierwszym albumem „solowym” Bruforda, który usłyszałem. I zawsze będę pamiętał, że to spotkanie było dla mnie przyjemne. Delikatny akustyczny jazzik, czyli gitarka, fortepian, kontrabas i bębny. Pierwsze frazy tytułowego utworu otwierającego ten album oraz kompozycja „Thistledown” pewnie po kres żywota będą mi się kojarzyły z latem, kawą inką z mlekiem i słońcem. Tak ta muzyka mi się kojarzyła podczas pierwszych spotkań i takie skojarzenia przywołuje również dzisiaj. Jest ciepła, delikatna, ale do granicy softu może się zbliża, ale jej nie przekracza. I to jest w tym wypadku najważniejsze. Zatem jeśli komukolwiek miałbym rekomendować jeden album ukazujący Bruforda w jazzowych szatach, postawiłbym właśnie na ten krążek.
Ocena: ***1/4

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 15 czerwca 2012 18:01:40 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 00:22:22
Posty: 26664
Skąd: rivendell
...dzięki Pablakowi słucham dziś sobie solowego Belu :D i te płyty bardzo mi się podobają ...wszystkim daję **** i to na luzie....a najbardziej chyba podoba mi się side three ...

_________________
ooooorekoreeeoooo


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 461 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 22, 23, 24, 25, 26, 27, 28 ... 31  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 181 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group