na poczatku napisze jak znalazlem soulfly.
dawno temu, za siedmioma gorami, siedmoima rzekami, siedmioma miastami, w moim shire, czyli w lubomierzu na onz dorwalem
milujcie sie a w nim artykul ktorego powstanie spowodowane bylo kontrowersjami odnosnie metalu o pozytywnym przekazie, a wzniecil je na nowo koncert mansona w polsce. z tego tytulu wiele osob dzwonilo to pana tomasza budzynskego czy nie powinno sie tego zabronic. oczywiscie odpowiedzial ze nie skoro bez problemu mozna kupic jego plyte. gdzies pod koniec artykulu polecal ten pan zespol soulfly - bardzo spodobala mi sie nazwa. jakis miesiac pozniej udalem sie do czestochowy (tak, pieszo, z bilgoraja) i spedzilem w empiku jakas godzine (ale dziewczyna byla na mnie zla), znalazlem interesujaca mnie plyte i poprosilem sprzedawce o puszczenie. wrzucil krazek do rozklekotanej wierzy i pokazal guzik z trojkatem.
wlaczylem.
i nic.
nic.
podglosnilem.
nic.
dalem na maxa.
ulsyszalem mruczenie...
i pieprzlo:
6--0--0--0---6-0-0--6--6--0--0--0---6-0-0--6--
6--0--0--0---6-0-0--6--6--0--0--0---6-0-0--6--
a u mnie rowniez
soulfly
big woooooooooooow!!! i aaarrrgghhhh!
eye for an eye - najlepszy kawalek na poczatek najlepszej plyty. uszkodzil mnie na trwale. pierwsze 3 tracki to najlepsze polaczenie
chaos a. d. i
roots (bardziej jednak to pierwsze) - zabijaja (bleed mniej, ze wzgledu na dursta, ale wypada tu naprawde niezle). w
tribe zaczyna przewazac
roots, ale czy to zle? szybko, melodynie, ostro, czadowo, czasem zarabiste bebenki i inne plemienne wynalazki, az do sciezki numer 8:
soulfly (poczatek pewnej tradycji) akustczne granie (napisane, ze spontaniczny jam na pustyni w nocy posrod swiec) na najrozniejszych instrumentach - piekne. ale to tylko krotki przerywnik, bo zaczyna sie hymn pochwalny canarinios -
umbabarauma. potem nastepne wspaniale utwory i perelka w postaci
the song remains insane - rzecz o sepulturze, wtedy jatrzacej ranie maxa, ale nie rozwodzmy sie nad tym, wystarczy, ze to najbardziej agrsywny kawalek na plycie. potem jeszcze
no i
prejudice i mamy kolejne wyciszenie, jedeny kawalek ktory nie jest fantastyczny, takie sobie mruczenie,
karmageddon.
plyta jest genialna, cavalera skumulowal tyle energii i lepiej przekuc tego nie mogl. ciekawa od poczatku do konca (nawet mrukliwy
karmageddon) zagrana z takim kopem, ze po prostu czuc, ze max wlozyl tam cale swoje serce choc zamierzonego celu nie osiagnal, chcial nagrac plyte doskonala i na prawde zrobil w tym celu wszystko. niestety tak sie nie da, ale nie byl daleko.
wtedy w czestochowie kupilem edycje cdd (MASS CD 0714 - wydanie metal mindu), na drugiej plycie sa remixy (juz
pisalem, ze wiekszosc bardzo ciekawych, albo bardzo dobrych) i koncert z roskilde '98, ale tylko kawalki soulfly (bo grali tez inne) i bez
eye for an eye. za to wspomniany tytul mozna jeszcze uslyszec w wersji
live at indigo ranch (taka... niepelna jakas).
ponadto niedawno roadrunner wypuscil reedycje kilku wiekopomnych dziel, wiec nie moglo zabraknac i tego albumu (RR 8119-5). na cd1
karmageddon ma dodane jeszcze jakies dziwne zakonczenie, dodali
cangaceiro - cover sepultury, 2 covery discharge (wczesniej dostepne na singlach i roznych kosmicznych edycjach albumu) i wczesna wersje
quilombo - ciekawe sprawy i nawet nie psuja obioru calosci, choc poza tym, ze dalej czad niemilosierny to juz nie ma tego ognia. cd2 to juz caly koncert z roskilde (superrrrrrrrrrrrrrrr), jakas kilkunastominutowa wypowiedz maxa na crossing boarder festival '97, jam z tegoz koncertu i
eye for an eye (4-track demo) - wazny kawalek w historii muzy, podklad z maszyny perkusyjnej i max (4 stringz, voz,
soul).
i jeszcze ciekawostka: w wydaniach dwuplytowych ksiazeczi sa duzo bogatsze. jako grafike tla (szczegolnie w pierwszym wydaniu tym z remixami) umieszczono znaczki pocztowe zeskanowane z listow od fanow. widac dwa z polski.
i jeszcze sadze, ze w wypadku tej kapeli sklad jest bardzo wazny, wszak wciaz sie zmienia. pisze wiec (oczywiscie zasadniczy):
max cavalera - 4 stringz, lyrical terrorist, soul
jackson bandeira - guitarz
marcello d. rapp - bazz
roy "rata" mayorga - drumz
schodzac nizej (do gwiazd):
*****+
a u mnie
primitive
plytka zaczyna sie dzwnym intro, ktore zamienia sie w
back to the primitive - odpowiednik
eye for an eye, mocny, ostry, bez solowek (i taki bedzie juz kazdy soulfly'owy opener), wydany na singlu i zobrazowany klipem (na ktorego koncu ozzy osbourne dziwnie mowi
primitive!) typowy numer tego zespolu. swietny, ale tak na prawde dopiero po nim odnajdujemy prawdziwe oblicze plyty: ogromna roznorodnosc spowodowana goscinnym udzialem wielu roznych muzykow. w drugim
pain drze sie chino moreno i mniej znany grady avenell. stworzyli bardzo rytmiczny, wrecz skoczny kawalek. potem agresywny, acz ze spokojna wstawka,
bring it i kolejny gosc, corey taylor w
jumpadfuckup, az szkoda, ze na koncertach wplataja tylko fragment tego kawalka, ale to i tak lepiej niz w przypadku kolejnego goscia, bo nastepnego kawalka (pomijajac kilkudziesiecioosobowy chor w
mulambo zlozony glownie ze znajomych) chyba nie zagrali live. zasakakjacy duet i wysmienity rezultat. max & sean lennon (tak, syn johna) nagrali
son song, oczywiscie pamieci swoich ojcow. dosc spokojny kawalek (jak na soulfly) z "psychodelizujacym" zakonczeniem. pozniej znow
boom w stylu "soulfly na
primitive" i kolejny gosc odciskajacy swoje pietno na muzyce: tom araya (wiadomo), rowniez tekst jest bardziej slayerowy (tytul?
terrorist). i znow kawalek bez goscia, jak poprzednie tego typu ostry, srednioszybki, soczysty, tym razem bez spokojnego fragmentu, bo po nim mamy
soulfly ii, akustyczny jam z bogatym instrumentarium, ale juz "zbrukany" produkcja. tez sa tu goscie, ale malo znani. po nich umieszczono najwiekszy zgrzyt plyty, w zasadzie jest to kawalek trzech raperow, max drze sie i gra na for stringzie tylko w prostym refrenie i caly czas pyka na birembau. zawsze wydaje mi sie, ze trwa to prawie 10 minut (na prawde 4:36). potem ostatni duet, kobiecy!!!
flyhigh to ostre i typowe zwrotki maxa i lagodne wokalizy ash'y rabouin w refrenie, w sumie zgrabny kawalek. jeszcze krotkie outro i to koniec plyty, ale nie u mnie...
dg (RR 2238-3) zawiera dwa soulfly'owe kawalki z roskilde '98 nie umieszczone na pierwszym dwuplytowym
soulfly, cos co brzmi jak industrialny technometal -
soulfire i spokojny
soulfly (universal spirit mix) z niebianskimi glosami.
podsumowujac: plyta bardzo roznorodna za sprawa wielu gosci. dzieki nim poziom jest bardzo wysoki, ale czai sie tu spory minus - jak to zagrac na koncertach? zdarza sie caly
pain, a pozatym cienko - wypada cala masa swietnych kawalkow. ale my oceniamy plyte, wiec mniej nas to obchodzi. jest to rowniez najbardziej przystepny album chyba w calej karierze maxa. melodyjny i dobrze wyprodukowny (doszlifowany bardziej niz pierwszy), bardzo ciekawy i bardzo dobry!
sklad:
max cavalera - 4 stringz, terrorit, berimbau, throat & soul
mikey doling - guitarz
marcello d. rapp - bazz & percussion
joe nunez - drumz & percussion
nota:
*****
a u mnie
3
juz po okladce widac, ze bedzie prosciej. (symbol przypominajacy trojke w jezyku hindu wymawia sie w duzym uproszczeniu jak "om" i oznacza, rowniez w duzym uproszczeniu, boga. moi hindusi maja tego wszedzie pelno) max jako producent - debiutant, balem sie. troche za bardzo, ale jednak nie bez przyczyny. lekko draznia mnie niektore (nazwijmy to delikatnie "niewyszukane") rozwiazania majace urozmaicic album. wrazenie zbytniej surowosci produkcji po zaznajomieniu sie z
dark ages juz zniklo. pozatym kawalki sa bardzo dobre, na tym samym wysokim poziomie, styl moze przechylil sie w strone trashu. taki
downstroy (ze zmylka jak na poczatku
soulfly), mocno i do przodu, ale... zwalnia, wycisza sie w pewnym momencie i sobie plumka, po to by krotko zagrzmiec na samym koncu i dowiezc nas do
seek'n'strike najwiekszego hitu krazka (nie jest na poczatku plyty, bo ma solowke). w zasadzie nie bardzo wiem, co o nim napisac, bo niby to samo, ale jednak inaczej. nie wiem jak max to robi, ale to nie jest monotonne, nudne ani uciazliwe. wszystko zdaje sie kryc w ogromnej liczbie pomyslow na rewelacyjne riffy, ktore jakos tak wszystkie w obrebie kawalka do siebie pasuja, nie ma wymuszonego kombinowania. ponadto pomimo duzego ciezaru wciaz jest tu kupa melodii i slucha sie tego milo. no i wciaz te rytmy, ktorych nawet ill nino nie potrafi tak gladko wpuscic w metalowe gitary. tak samo jest z
enterfaith. w czwartym
one spiewa cristian machado z wspomnianego ill nino, wiec przynajmniej w zwrotkach robi sie lagodnie, bo w refrenie wokalem miazdzy max. potem ostatni mohikanin (
l. o. t. m.) szybko i do przodu, bez ceregieli i znow "tradycyjny" kawalek, tyle ze w jezyku ojczystym. potem najdluzszy na plycie
tree of pain ze znana nam juz asha rabouin i synem maxa, richiem. kawalek (jak
bleed i
in memmory of...) o zabojstwie przybranego syna maxa dany "d-low"wells. kazdy autor ma w nim swoja czesc, przy czym spokojny kawalek wokalistki jest klamra utworu - wypada to ladnie. nastepne dwa kawalki zaispirowal zamach na wtc, przy czym ten drugi -
9-11-01 to po prostu minuta ciszy. (pierwszy jest "tradycyjny"). jest tu jeszcze m.in. ladny
soulfly iii i po "tradycyjnym"
sangue de bairro plyta sie rozjezdza.
zumbi to fragment perkusyjny, wyciszenie, wchodza dzwoneczki i pozniej dolacza do nich spokojna gitara. jak na zakonczenie plyty to troche za dlugie (ponad 6 minut).
...po
zumbi wchodza digipackowe (mass cd 0895 - rodzimy metal mind) bonusy (wlasnie dlatego ten kawalek tak nie pasuje). najpierw cover pailhead (pierwsze slysze te nazwe)
i will refuse, ale prawie jak soulfly'owy. potem bardzo ciekawy cover (dostepny na skladance
nativity in black ii: a tribute to black sabbath) i tez nawet akustyczne zakonczenie brzmi prawie jak soulfly. na koncu kolejny owoc kolaboracji z ozzym: dwa nagrania z ozzfestu 2000 w phoenix: oczywiscie
eye for an eye i
pain w ktorym przekonujemy sie jak moze wypasc, mniej lub bardziej przypadkowe, zastepstwo na koncercie goscia z sesji
primitive.
sklad:
max cavalera - voz, 4 stringz, berimbau, soul, sitar
marcelo dias - bazz, backing voz, effectz, percussion
mikey doling - guitarz, percussion
roy mayorga - drumz, percussion
ocena:
****
a u mnie
prophecy
gdy po
3 juz skazywalem maxa na delikatna rownie pochyla w dol (wtedy nizej ocenialem te plyte), ale dalej sledzilem jego poczynania, uslyszalem sciagniety z roadrunnera
propecy. mila niespodzianka! nie dziwne, ze do tego zrobili klip. przede wszystkim duzo lepsza produkcja, to zdaje sie ciezka praca wciaz tego samego czlowieka ciagnacego ten wozek, podciagnal sie skubaniec. kapitalny opener, dynamiczny, ciekawy, ciezki, nie za dlugi - wymarzony. potem kilka sprawnie pod kazdym wzgledem zrobionych kawalkow. z reguly sa krotkie, szybkie (szybsze niz na wczesniejszych plytach) ze spokojnymi wstawkami, az nadchodzi
mars ktorego spokojna wstawka sie wydluza i przez rozne style, w tym flamenco, przechodzi w... rege. ale takie bardzo dobre rege, absolutnie nie kocie. w zwiazku z czym
i belive zaczyna sie spokojnymi dzwiekami, ktore trwaja jednak tylko 13 sekund. i bum! o bogu. niby cavalera inspiruje sie maksymalna liczba wierzen, jednak mojrzesz (btw: tytul nastepnego kawalka) i inni prorocy, psalmy (rowniez jako grafika plyt), zwyciezki lew, niebo i w koncu krzyz w dosc jednoznaczny sposob sugeruja wiodacy nurt. wracajac do muzyki: wspomniany
moses to rzecz popelniona z muzykami z serbii: mieszanka ichniejszych brzmien etnicznych (glownie instrumenty dete blaszane), dubu i rege (!) z metalem. zaiste, ciekawe.
born again anarchist to znow szybko, ostro, ciezko i z ladnym wyciszeniem trwajacym prawie pol utworu.
porrada to zmylka: najpierw swingowe pluskanie z gitara klasyczna, wycisza sie po niecalej minucie i ognia, jeszcze szybciej i po portugalsku.
in the meantime przypomina nagranie z
3, tym bardziej, ze ostatnie ciezkie na plycie. zreszta po 3 minutach przecodzi w jakies spokojne zawodzace granie na, serbskich zdaje sie, instrumentach. potem mamy
soulfly iv dwuczesciowy (druga czesc znow zawdzieczamy serbskim przyjaciolom maxa) i
wings zaspiewane przez... ashe rabouin, ale tylko w pierwszej czesci. druga to
march on river drina w wykonaniu serbow w stylu umpararaumpa.
album wzniecil we mnie na nowo nadzieje co do soulfly. przede wszystkim produkcja (bo chyba tylko nia max polozyl swoja muzyke na
3), swietna. pozatym stary dobry soulfly, choc mniej tu melodii, wiecej pazura, jeszcze szybciej. po prosu troche prostsze kompozycje. ale wcale nie gorsze. nie podejmuje sie oceny w jaki sposob wplynela zmiana basisty w trakcie sesji, wystarczy ze to bardzo dobra plyta.
wersja dg (RR 8304-5) miala zawierac drugi kompakt, skonczylo sie na 6 sciezkach (7 kawalkow), ktore zmiescily sie na pierwszej plycie. sa to fragmenty hulsfred festival w szwecji w czerwcu 2001. sa 2 kawalki sepultury i nie ma
eye for an eye. (edycja japonska ma 3 calowy drugi dysk z jednym miksem ktoregos z tych akustycznych
soulfly'ow).
sklad:
max cavalera - voz, 4-stringz, berimbau, soul, sitar
marc rizzo - guitarz, flamenco guitarz
bobby burns - bazz
david ellefson - bazz (tylko w 5 kawalkach)
joe nunez - drumz, percussion
ocena:
****+
the song remains insane
nie znam
a u mnie
dark ages
i znow okladka dobrze obrazuje plyte. nawet w swietle tego, ze zewszad slychac, ze najlepsza jak dotychczas. i plyta tez. sorry, ale nie dla mnie. nie twierdze, ze jest zla, ale na pewno nie najlepsza (w sumie najgorsza).
pewnie kiepsko czuje sie max po stracie kolejnego przybranego syna (kilkumiesiecznego mosesa) i to widac. ciemnosc widac. w sumie swierza jest jeszcze ta plyta, moze sie przez nia nie przebilem...
na poczatku wytwornia udostepnila
dark ages, glupi chwyt, bo to po prostu krotkie intro (pierwszy raz w oddzielnej sciezce), jakies wycie w tle i trzaski na gitarze, dla fanow figa. wkurzony poszukalem i sciagnalem z rosyjskich serwerow cala plyte w nienajlepszej jakosci. posluchalem 3 razy i nie bylo wesolo, wiec zarzucilem pomysl. poczekalem az plyta pojawila sie w media markt (wybulilem troche, bo kupilem razem z reedycja
soulfly). w sumie
babilon to niezla jazda jest. w koncu otwieracz. ale jakis taki mroczny, troche jak nie soulfly. i taka jest cala plyta. max twierdzi, ze chcial tu pokazac, ze bliski jest mu hc. dla mnie jest prosciej, szybciej i duzo mniej melodyjnie i pomyslowo, co objawia sie glownie w grze obu gitar (slychac rowniez noise i death), ale tez w glosie maxa - jakis taki z deka rozpaczliwy i perkusji. struktura utworow taka sama, w wielu kawalkach pojawiaja sie spokojne wstawki, czasem proste solowki, produkcja podobnie dobra jak na
prophecy. jak w
i and i,
arise again czy
corrosion creeps. za sprawa
carved inside docieramy do klipow (bo sa juz 2 z plyty). tez niewesolo. zespol gra po ciemku wsrod ognia w ruinach serbskiej fortecy, wszystko jakies zielone, plonace jezioro i ten smok (w ktorego pozniej zamienia sie kreskowkowy max). wszystko wyglada jak niskobudrzetowa produkcja sredniawego zespolu.
frontlines to zespol grajacy w jakichs ruinach na pustynii i krotkie sceny batalistyczne: wybuchy, bombardowania, a w momencie wyciszenia kawalka wybuch bomby atomowej (rizzo gra spokojne flamenco i to rzeczywiscie wychodzi wsrzasajaco). no to teraz o tych troche innych utworach:
riotstarter to ponoc pol-cover na czesc prodigy. rzeczywiscie, nie tylko tytul kojazy sie z
firestarterem, pierwsza czesc to tribalowa perkusja, okrzyki i tekst z
tribe, druga-wlasciwa to jazda z transowo-swidrujaca gitara.
(the) march to jakis industialny dziwolag, przewaza tu automat perkusyjny, wokal jest lekko w tyle, a gitare to juz ledwo slychac. na szczescie trwa tylko 1:18. niedlugi jest tez
molotow z rosyjskimi znajomo brzmiacymi okrzykami. zasadnicza czesc
stay strong rowniez szybko sie konczy i przechodzi w lekko mantrowe plumkanie z ciagliwa solowka, potem w deszcz. jak przestanie padac bedzie juz tylko
soulfly v czyli wiadomo co, ale potem przechodzi w plumkanie na akustyku (na pewno sprawa rizzo) i dzwony nagrane zapewne w moskwie. cavalera slyszy w tym kawalku led zeppelin, ja jakos nie, ale moze to dlatego, ze slabo ich znam.
na dg packu (RR 8191-5) bonusem jest
salmo-91 recytacja w nierozpoznanym przezemnie jezyku na tle dziwnych gitarowych dzwiekow i spokojnej perkusji. potem niezla niespodzianka - 2 nagrania z metalmanii 2004!!! na poczatku zawstydzilem sie slyszac polska publicznosc, ale potem trzeba przyznac, ze nie zawodzi. zespol tez.
reasumujac: moja ocena jest moze za niska, nie wiem, moze po prostu mialem inne oczekiwania. gdybym zaczal ich sluchac od tego krazka, pewnie nie czekalbym na nastepne, bo to nie jest to, co tygryski lubia najbardziej.
jeszcze sklad (wyjatkowo nie zmieniony):
max cavalera - vox, 4-strings, berimbau, soul, sitar
marc rizzo - guitars, flamenco guitars
bobby burns - bass
joe nunez - drums, percussion
i ocena:
***+
jakby kogos zainteresowalo, polecam ponizsze linki:
oficjalna (niestety, nienajlepsza):
soulfly.com (obecnie jest przekierowanie na troche lepsza
soulflyweb.com),
na stroniach wydawcy: amerykanska:
roadrunnerrecords.com/soulfly, angielska:
roadrunnerrecords.co.uk/soulfly, niemiecka:
roadrunnerrecords.de/soulfly, australijska:
roadrunnerrecords.co.au/soulfly, hiszpanska:
roadrunnerrecords.net/soulfly, holenderska:
roadrunnerrecords.nl/soulfly, fransuska:
roadrunnerrecords.fr/soulfly, wloska:
roadrunnerrecords.it/soulfly i japonska:
roadrunnerrecords.co.jp/soulfly oraz szwedzka:
roadrunnerrecords.se/soulfly,
kiedys oficjalna polska (nie dziala):
polish tribe,
nieoficjalna (cos kilka innych ostatnio przestalo dzialac):
soulfly.go.pl,
obecnie [2008.01.06] oficjalna polska, bardzo dobra:
soulfly.pl,
inne obcojezyczne (wybralem najlepsze):
soulflyweb, czeska:
seek'n'strike, brazylijska:
soulflybrasil.com.
edit: zlinkowalem okladke dg
3 i poprawilem informacje o pierwotnym wykonawcy bonusa
i will refuse z tegoz dg packa (to nie znana mi wczesniej grupa pailhead).
edit 2: zlinkowalem wszystkie okladki (teraz nie powinny juz zniknac), uaktualnilem linki (nieaktualne strony zaznaczylem na
czerwono) i opis tematu.