Soul Ammunition to zdecydowanie moja ulubiona płyta Houka. Nie jest tak, że nie musiała o swój status zawalczyć - wychowałem się w chórze opinii, że jak Houk, to Transmission jest TYM albumem, ich dziełem życia, i długo myślałem, że debiut to taka przegrywka, intro. Wydawał mi się jakiś lajtowy, a z drugiej strony surowy. Do przewartościowania przeszło chyba, kiedy wciągnąłem się w siedemdziesionę i lepiej poczułem mapę odniesień, którą Maleo narysował gdzieś w 1993 roku w swoim Przesłuchaniu w Teraz Rocku - te wszystkie Stoogesy i takie tam. I nagle zapaliła mi się w głowie lampka...
Płyta ma specyficzne brzmienie. Nie jest to rzecz, która - nawet w cięższym materiale - jakoś atakuje swoim ciężarem, betonową mocą. Wszystko jest bardzo selektywne, lekkie, płynące, a przy tym faktycznie surowe, w tym sensie, że faktycznie słychać, że to materiał, który został wbity na setkę i później tylko leciutko doprawiony dogrywkami i przypudrowany postprodukcją. Praktycznie nie ma tu tego, co mi kojarzy się z typowo grungowym soundem. A przy tym faktycznie, przy odpowiedniej wczucie, łatwo jest sobie wyobrazić sobie, że siedzi się z nimi na próbie - perkusja Fali jest tak namacalna, że wydaje się, że wyciągniesz rękę i dotkniesz talerza w jego zestawie. Taki sound - namacalny, naturalny - wyjątkowo pasuje do zespołu, którego muzycy byli po prostu totalnymi muzycznymi zwierzakami. To grupa rock'n'rollowych fachur, którzy po prostu wiedzą co jest pięć, jak postawić akcent, kiedy zahamować, jak wejść w pełne bujanie, kiedy popłynąć. Houk w tamtym momencie po prostu nie potrafi NIE brzmieć stylowo, nie wiedzą jak być kwadratowi. Fala, profesor gruwu, jest bijącym sercem tego składu. Sadowski gra brzęcząco i impresjonistycznie, cały czas trzyma się gdzieś na granicy chaosu i improwizacji, a sztywnego trzymania się aranżu - nawet jak gra 4 razy kółko tych samych akordów, to zawsze coś tam zmieni, a to zaszura, a to sprzęgnie, a to doda minisolóweczkę...Jest wreszcie Tadzik - trochę przyczajony, nie wywalający się na pierwszy plan, ale niezbędny, pomagający utrzymać to wszystko w ryzach. I git.
O samych numerach kilka słów, chociaż raczej oszczędnie. Miały być, gwiazdki, ale po co mi one? To nie jest Olimpiada
Bardzo lubię pierwszą trójkę - bardzo dobrze feelgoodowo, wprowadza w ten świat. SEPARATE REALITY ma wszystkie cechy dobrego otwieracza - nie jakieś wybitnej piosenki, ale wizytówki, tak, zapraszamy, będzie pan zadowolony, patrz pan jak funkujemy, jaki mamy przebojowy refren, proszę zobaczyć jak tu jest kolorowo. SOUL STEALERS podkręca tempo, fajowy riff wjeżdża na brudno, a potem biegniemy przez ten ciekawy świat. HEAVEN jest hendrixowskie, momentami mam wrażenie, że Maleo zaraz dorzuci jakieś "uhh...foxy" (zamiast tego skład dość ważne deklaracje w tekście).
Potem jest GADKA (no tak, jesteśmy na próbie...).
Kolejne trzy utwory zawsze były dla mnie problemem, no może WAITIN4U mniej, bo to jednak taka troche Stoogesowa rzecz. Ale MISSION i TIME OVER to hm, było troche za dużo na moją nastoletnią, rockowa wrażliwość. Z tym pierwszym do tej pory mam specyficzną relację, rozbraja mnie ten komediowy saks
Ale fajne to jest, z jajem, dodaje powietrza i kolorytu. Zaś TIME OVER na ten moment uwielbiam, co może być dowodem na to, że się starzeję.
Tu dygresja - dla mnie fajnie, że na tej płycie są gości. Saksior, harmonijka, soulowe chórki - super! Jak na Exile Stonesów. Fajne odniesienie do tej wielkiej, rock'n'rollowej, rdzennej tradycji, a nie tylko napieprzanie na gitach.
DANCIN WITH REALITY - tutaj soulowe chórki najbardziej lubię. Świetny hicior - refren, brzęczacy specyficznym riffem-motywem Sadek. Leci to 40 cm ponad chodnikami.
CONFUSION - funky Motorhead! Dodaje troche konkretu na te kolorowa płytę, jest bardzo serio i bardzo szybko. Plus socjologiczna analiza Maleo w tekście (o wschodzie i zachodzie), która oczywiście jest mocno sloganowa i uproszczona, ale oddaje ducha czasów!
LITTLE WARRIOR - to by był ładny, wzruszający, ale być może trochę zbyt ckliwy, troche zbyt prosto wyciskajacy łzy utwór ALE. Ale Sadowski nie gra tego ładnie i pod linijkę - ta urzekajaca melodia jest dla niego pretekstem, żeby pozgrzytac, pobrudzić, podymic, poimprowizowac, i w końcu polecieć strumieniem rozwibrowanej, gitarowej świadomości. A zespół idzie w to z nim i w pewnym momencie lecą juz całkiem grubym, całkiem kwasowym dżemem. I to zestawienie - ładna melodia i zespół na odlocie - tworzy razem świetnie wyważone proporcje. Bardzo, bardzo lubię.
SOUL AMMO JEDEN I DWA - od Warriora jesteśmy już wyraźnie w fazie kumulacyjnej tej płyty. Pierwsza część to głównie świetny riff i po prostu wykop. Druga - to moment niczym z koncertu, wyobrażam sobie jakąś końcówkę gigu, gdzie pot paruje na sali, może znowu są jakieś zapalniczki...Troche dramatyzmu, są te wszystkie pauzy, jest tekst tez wyraźnie odnoszący się do ówczesnej sytuacji. Lubię to, ale cieszę się, że tym nie zakończyli tylko dali na koniec...
GROWIN' INTO LOVE - jakby zakończyli tytułowym, to byłoby zbyt oczywiste. A tak to, znowu uchylili lufcik i wpuścili troche luzu i lekkości na album. Bardzo dobrze
Oddaje głos do studia w...