Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest czw, 28 marca 2024 15:49:23

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 43 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3  Następna
Autor Wiadomość
PostWysłany: czw, 12 sierpnia 2010 20:15:56 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 11:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
Pół roku temu (styczeń 2010) na moim pulpicie znalazł się dokument tekstowy o nazwie vdgg.doc. Od tego momentu nietknięty. Nadeszła jednak pora, by opowiedzieć coś o niezbyt popularnym w naszym kraju oraz na tym forum (wyszukiwarka pokazała 44 wyniki, pewnie połowa moich) zespole. Dziwne. Tomek Beksiński przecież popularyzował dorobek Hammilla oraz VDGG. Większość jego propozycji zyskiwała od razu grono wielbicieli. Tutaj pewnie też tak się stało, ale skala była chyba znacznie mniejsza. Mała popularność dziwi również dlatego że ten zespół był bardzo bliski King Crimson, który jednak jest w Polsce znany i lubiany. VDGG, podobnie jak King Crimson, wyniósł muzykę na poziom dostępny nielicznym, a dzięki swojej zadziorności daleko mu było do uładzonego Yes czy Genesis. O przekombinowany Emerson, Lake & Palmer nie muszę chyba nawet wspominać.
Zespół charakteryzował się unikalnym brzmieniem, na które składał się niepowtarzalny głos Hammilla oraz nieokiełznane saksofony Jacksona zanurzone w sosie Hammondów Bentona oraz emocjonalnym bębnieniu Evansa. W składzie nie było gitary elektrycznej. Hammilowi jednak zdarzało się czasem chwytać za gitarę akustyczną. Czasem kilka dźwięków grał Fripp, który gościnnie pojawił się na dwóch albumach.
Nazwa zespołu pochodzi od elektrostatycznego generatora Van Der Graaffa (poprawna nazwa zawiera 2x f), który pozwala generować napięcia rzędu 5MV. Samo urządzenie wygląda następująco:
Obrazek

„Aerosol Grey Machine” [1969]
Obrazek
Pierwsza płyta pokazuje inicjalny moment, kiedy przez generator zaczyna płynąć prąd o nieco niższym napięciu niż normalnie. To jeszcze trochę inny zespół niż choćby na następnym albumie. Głównym powodem takiego stanu rzeczy jest nieobecność saksofonu. Jackson w składzie pojawi się dopiero za chwilę, więc do tego czasu napięcie będzie troszkę mniejsze, co jednak pozwala na ciekawe obserwacje. Reszta składu jest już na posterunku. Okładka sugeruje, że gdzieniegdzie mogą się unosić opary brytyjskiej psychodelii. Na płycie znajdują się gównie piosenki, co prawda długie, ale jeszcze bez wysokiego stopnia skomplikowania. Czuć jednak już wyraźnie posępność, duszną atmosferę, którą jeszcze mocniej charakteryzować się będą późniejsze dokonania. Nie wszystko jest jednak robione całkowicie na poważnie. Utwór tytułowy to knajpiana przyśpiewka, która jest ewenementem w dorobku tego zespołu. Później będzie już tylko smutno.
Ocena: ***3/4

„The Least We Can Do Is Wave To Each Other” [1970]
Obrazek
Na okładce wreszcie generator. Płyta zwiastuje zmiany. Napięcie jest inne, wytwórnia również. Do składu dołączył Jackson, co oznacza, że saksofony na stałe zagościły w muzyce zespołu. Psychodelia ustąpiła miejsca wpływom jazzowym oraz klasycznym. Pierwszy utwór z płyty to już typowy VDGG, który będzie nam towarzyszył na kilku następnych albumach. Długa kompozycja, z fragmentami balladowymi, często patetyczna, z odpowiednim brzmieniem saksofonu lub fletu oraz charakterystycznym głosem Hammilla. Bardzo często pojawia się niepokojąca atmosfera monotonii, która daleka jest jednak od nudy. Zespół określił się stylistycznie, niewielkie zmiany na kilku kolejnych płytach będą miały charakter bardziej formalny niż stylistyczny. I za to albo się ten zespół kocha, albo omija się go z daleka.
Ocena: ****

„H to He, Who Am the Only One” [1970]
Obrazek
Od tej płyty zaczęła się moja przygoda z tym zespołem. Na samym początku nieudana. Zakupiłem kompakt w ciemno gdzieś okolicy 1999 roku. Przyjechałem do domu i po pierwszym odsłuchu mina mi zrzedła. Jak to? To brzmi tak staro! Miało być zadziornie, ostro, a jest grubo poniżej przeciętnej. No i w ramach „walki” (wydałem na nią 42 pln!) z płytą postanowiłem ją katować dzień w dzień. W tym czasie również nabyłem „Ritual de lo Habitual” Jane’s Addiction, z którą miałem podobną przeprawę. Dziś oba albumy kocham miłością dozgonną.
Tytuł płyty „H to He” odnosi się do reakcji chemicznych zachodzących na słońcu. Z daleka wygląda to bardzo ładnie, ale gdybyśmy się tam znaleźli, to odczulibyśmy prawdziwą potęgę zachodzących procesów. I ta płyta też trochę jest taka. Gdy wgryzałem się w nią, widziałem trochę ładnych fajerwerków oraz słyszałem kilka urokliwych melodii. Natomiast w momencie zrozumienia lub pełnego zaangażowania podczas odsłuchu album może słuchacza rozerwać. Zawartość muzyczna jest bardzo podobna do poprzedniej płyty. Dominują długie, raczej spokojne kompozycje, bardzo jednolite, powolnie rozwijające się, ale podszyte jakąś nerwowością. Wielokrotnie wszystko prowadzi do eksplozji, muzyka wylewa się na słuchacza. Jedyną zmianą w stosunku do poprzedniej płyty jest większe dopieszczenie kompozycji. Czuć, że zespół się dotarł i poświęcono im trochę więcej czasu. Ale może to tylko moje odczucie. Dodam również, że wszystko spowija smutek. Zawsze podczas odsłuchu tej płyt pojawia się we mnie cień jakiejś beznadziei.
Ciekawostka: W utworze „The Emperor In His War Room” gościnnie zagrał Robert Fripp i pozostawił po sobie jedną z lepszych solówek.
Ocena: ****2/3

„Pawn Hearts” [1971]
Obrazek
Ostatni regularny album VDGG powstały podczas pierwszego okresu działalności. Śmiem twierdzić, że to najwspanialsza rzecz jaką kiedykolwiek stworzył ten zespół. Recepta na muzykę pozostała ta sama. Zwiększył się stopień zagęszczenia dźwięków, zmniejszyła się ilość kompozycji (co prawda „A Plague Of Lighthouse Keepers” składa się z 10 spojonych ze sobą części). Powstała płyta smutna i doskonale spójna, która według mnie należy do najwspanialszych albumów z początku lat siedemdziesiątych. Więcej nie trzeba pisać.
Ocena: *****

„Godbluff” [1975]
Obrazek
Po czterech latach zespół wraca w niezmienionym składzie i prezentuje płytę, o jakiej fani mogli tylko marzyć. Muzycznie właściwie się nie zmienili. Nadal dominują długie, patetyczne i smutne kompozycje. Równie ujmujące co te powstałe kilka lat temu. Może tylko zaskakiwać jazzowy wstęp do „Arrows”. Wielu twierdzi, że „Godbluff” to szczytowe osiągnięcie Hammilla i spółki. I nie są to stwierdzenia bezpodstawne, gdyż płyta prezentuje ten sam poziom co „Pawn Hearts”.
Ocena: ****3/4



„Still Life” [1976]
Obrazek
Na okładce figura Lichtenberga. Dowiedziałem się o tym dopiero pisząc ten tekst. Czym jest owa figura i jak powstaje? Znalazłem taką to informację:
Cytat:
Efekt powstaje w wyniku gwałtownego wyładowania w bloku plastiku, naładowanym przez wstawienie do akceleratora. Elektrony wnikają w plastik, materiał jest izolatorem, nie mają gdzie odpłynąć. Uderzenie ostrym przedmiotem powoduje wyładowanie, które szybko rozprzestrzenia się na całą objętość bryły. Przepływ prądu powoduje lokalne uszkodzenia materiału, które układają się w kształcie drzewiastej błyskawicy.

Na tej płycie następuje domknięcie najbardziej klasycznego repertuaru. Tutaj pojawi się też kilka utworów, które od zawsze kojarzone są z tym zespołem. „Pilgrims”, tytułowy, czy „My Room (Waiting For Wonderland)” z cudownie zwiewną partią saksofonu, która po pierwszym odsłuchu wydaje się dziwnie znajoma. Cały album wydaje się jednak bardziej spokojny niż poprzednie płyty. Piękna i stylowa rzecz.
Ocena: ****1/2


„World Record” [1976]
Obrazek
Przez prawie trzydzieści lat był to ostatni album grupy nagrany w klasycznym składzie. Był rok 1976, a w zespole w zasadzie nic się nie zmieniło. Dominują znane konstrukcje, znane brzmienia, znany klimat. Na tej płycie znajduje się „Meurglys III (The Songwriter's Guild)”, który trwa ponad 20 minut, a w ciągu ostatnich kilku minut podawany jest w rytmie reggae. Pasuje idealnie, co niestety nie dotyczy kolejnego, ostatniego utworu na płycie „Wondering”, gdzie niestety pewne proporcje zostały zachwiane. Ogólnie jednak „Word Record” to świetna płyta zamykająca podstawową dyskografię VDGG.
Ocena: ****

„The Quiet Zone/ The Pleasure Dome” [1977]
Obrazek
Minął rok, który przyniósł sporo zmian. Skrócona została nazwa i nowa płyta sygnowana była już pod szyldem Van Der Graaf. Było to spowodowane zniknięciem ze składu Jacksona i Bantona. Braki uzupełniono Nickiem Potterem (bas w studiu w latach 1969-70) oraz Grahamem Smithem, który grał na… skrzypcach. No i to słychać. Zwłaszcza skrzypce, które zajęły dotychczasowe miejsce saksofonu. I trochę trudno wyobrazić sobie muzykę VDGG z tym instrumentem. Dodatkowo wszystkich kompozycji jest więcej i stały się trochę krótsze, brzmienie się rozrzedziło i jest inne. Płyta jednak jest przyjemna, słychać charakterystyczne linie melodyczne, przejścia, melodie, choć chyba łatwiej ją traktować jako solowy album Hammilla.
Ocena: ***1/2

„Vital” [1978]
Obrazek
Dziwna i fascynująca koncertówka. Na chwilę do składu wrócił Jackson, by gdzieniegdzie pograć na saksofonie. Dzięki temu możemy się przekonać jak saksofon współgra ze skrzypcami i wiolonczelą. I nie ma tu wiele miejsca na delikatność, choć subtelności oczywiście się pojawiają (wstęp w „Still Life”). Brzmienie albumu jest brudne, króluje jazgot, a nad wszystkim dominuje mocno sfuzzowany bas. Przearanżowane kompozycje zadziwiają swoją odmiennością oraz sprawiają, że tych utworów słucha się trochę jak premierowego materiału. Charakter płyty odbiega od dotychczasowych wydawnictw grupy, ale to nie przeszkadza, by zaliczyć ją do wybitnych.
Ocena: ****1/4


„Time Valuts” [1982]
Obrazek
Ciekawostka. Płyta zawiera nagrania z lat 1972-1975, kiedy zespół… nie istniał. Są to w zasadzie dźwięki przeznaczone dla bardzo dociekliwych fanów VDGG, gdyż jakość nagrań odbiega zazwyczaj od przyjętych standardów. Zdarzają się żarty, ale i również kompozycje, które mogłyby znajdować się na regularnych albumach.
Ocena: **1/2

„Maida Vale” [1994]
Obrazek
Zbiór nagrań koncertowych z lat 1971, 1975 i 1976 dokonanych w studio Maida Vale na potrzeby BBC (oprócz dwóch pierwszych kompozycje, wszystkie były nagrane dla Johna Peela). Jakość dźwięku bardzo dobra. Dobór repertuaru intrygujący, z naciskiem na drugi etap działalności. Również na jakość nie można narzekać. Jeśli do tego dorzucimy porządne wykonania, to otrzymamy przyzwoitą koncertówkę.
Ocena: ****


Zostało mi jeszcze „Present” [2005], „Real Time” [2007] oraz „Trisector” [2008]. O nich później. Solowego Hammilla nie znam zbyt dobrze. O nim pewnie jeszcze później.

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Ostatnio zmieniony ndz, 15 sierpnia 2010 08:30:08 przez pilot kameleon, łącznie zmieniany 2 razy

Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 12 sierpnia 2010 20:19:57 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 29 maja 2006 07:57:07
Posty: 10786
Skąd: Gdynia
pilot kameleon pisze:
Samo urządzenie
to absolutnie niezbędny rekwizyt w filmach science fiction z lat 50.

_________________
Obrazek


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 12 sierpnia 2010 20:24:00 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 26 maja 2006 19:29:43
Posty: 6699
o. ciekawe, jeden z tych zespołów o których wiele słyszałem ale samego zespołu jakby niewiele, byli swego czasu z wizytą koncertową całkiem niedaleko ale okazałem się mięczakiem wybierając pewniejsze alternatywy :mrgreen: z tych szczątkowych rzeczy które słyszałem pamiętam, że muzyka całkiem spoko, wokal mniej chyba nazbyt patetyczny wydał się.
No właśnie ucieszyłem się na temat ale ten fragment:
Cytat:
prezentuje płytę, o jakiej fani mogli tylko marzyć (...) Nadal dominują długie, patetyczne i smutne kompozycje

jest chyba najgorszą rekomendacją jaką czytałem w życiu :P
(trochę jak opis king crimson hyhyhyhyhy)


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 12 sierpnia 2010 20:27:59 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 11:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
To nie rekomendacja. To stwierdzenie faktu.

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 12 sierpnia 2010 20:31:51 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 26 maja 2006 19:29:43
Posty: 6699
w takim razie jest to....DHRAMAT!!!


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 12 sierpnia 2010 20:35:30 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 11:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
MAQ pisze:
w takim razie

posłuchaj, a potem napisz. Chyba że piszesz o moich tekstach.
Melotron, patos, smutek. Taki jest VDGG. Ty lubisz ELP, ja wolę VDGG. Darcie szat lepsze niż masturbacja. 8)

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 12 sierpnia 2010 20:49:45 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 26 maja 2006 19:29:43
Posty: 6699
pilot kameleon pisze:
Chyba że piszesz o moich tekstach.

błahahahaha no nie.

chodzi o to, że patos i smutek to rzeczy od których uciekam na rok świetlny albo jeszcze dalej, z patosu się śmieje a smutek nie jest mi do niczego potrzebny w muzyce (w ogóle jest potrzebny? ciekawe hehe) - nie po to jej słucham.

pilot kameleon pisze:
Darcie szat lepsze niż masturbacja.

nie będę namawiał do większej konkretyzacji pytania(cholera to nie było pytanie :x ) oraz wdawał się w dalszą dyskusję z racji nieobyczajności :mrgreen:


Ostatnio zmieniony czw, 12 sierpnia 2010 22:11:55 przez MAQ, łącznie zmieniany 1 raz

Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 12 sierpnia 2010 20:56:49 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 11:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
MAQ pisze:
chodzi o to, że patos i smutek to rzeczy od których uciekam na rok świetlny albo jeszcze dalej, z patosu się śmieje a smutek nie jest mi do niczego potrzebny w muzyce (w ogóle jest potrzebny? ciekawe hehe) - nie po to jej słucham.

Ciekawe rzeczy wypisujesz, bo ja patrzę na te sprawy trochę inaczej. Każdy szuka w muzyce czegoś innego.

MAQ pisze:
nie będę namawiał do większej konkretyzacji

To była "phrowokacja"! :D

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 12 sierpnia 2010 21:19:53 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 20:04:57
Posty: 14019
Skąd: ze wsi
Pilot! Bomba. :brawa:

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 13 sierpnia 2010 07:15:25 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 11:49:49
Posty: 24304
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
Fajnie, że wreszcie jest ten wątek. :brawa: Ja znam tylko składankę "First Generation" (czy jakoś tak). Jest impuls, żeby poznać więcej.
No ale nie mogę nie wbić szpily MAQowi, bo mnie niesamowicie rozbawił. :lol:

MAQ pisze:
patos (...) to rzeczy od których uciekam na rok świetlny albo jeszcze

O Emerson Lake And Palmer pilot już wspomniał. Ale czyżbyś aż tak się zmienił od naszego ostatniego spotkania, że uciekasz na rok świetlny od Yes, Watersowskiego Pink Floyd i samego brzmienia głosu Dio, że szczególnym wskazaniem na "Stargazera"? :hahaha:

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 14 sierpnia 2010 21:24:36 
Peregrin Took pisze:
Yes


Yes jest patetyczne?eee. no chyba że w owner of a lonely heart.


Na górę
 
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 15 sierpnia 2010 06:55:47 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 20:04:57
Posty: 14019
Skąd: ze wsi
Trzykrotne uderzenie do drzwi.
Otwieramy. Tak rozpoczyna się przygoda. W tym świecie. Są tylko poeci i malarze. Ktoś powiedział, że w cieniu Wielkiego Malarza może rozwinąć się wielu Wspaniałych Malarzy, a cień Wielkiego Poety jest zabójczy. Mamy do czynienia z Poetą.

The Aerosol Grey Machine ***1/2
Trzy uderzenia. Debiut. Ale od razu słychać, że mamy do czynienia z podstarzałym wierszokletą. Teksty. Od pierwszych płyt do ostatnich. Maniera Hammilla, którą albo się przyjmie, albo dajmy sobie spokój. No i od razu musimy zgodzić się, że nie mamy szans. Jest depresyjnie i jeszcze nie tak elegancko jak będzie później - wszak to debiut ;) - jednak czuć arystokratyczne zgranie, wszystko jest niezrozumiałe - choć możemy o tym duuuużo powiedzieć. :D
Piękny Running Back z sennym motywem fletu. Into a game z pochodem basu. Tytułowa przyśpiewka o śmierci. Aquarian w sosie spejs psykodelicznym. Giant Squid - świetna perkusja. Swing! Niestety!!! Ogromny zarzut do faktu, że niektóre utwory - jak np Giant Squid są wyciszane. Wyciszanie utworów to porażka. TOTALNA KATASTROFA. Dzięki której ocena na trzy.

The Least We Can Do Is Wave to Each Other ****
No tutaj to mamy już teatr z operą. Hammill, według jego własnych słów, chciał ze swoim głosem robić to co Jimi ze swą gitarrą. Jakkolwiek brzmi to dwuznacznie, Piotr odblokował się w porównaniu do debiutu, i w próżni kosmosu, który rozpościera się w pokoju obok snuje opowieści, to znów wrzeszczy, miłość, śmierć, nienawiść, samotność, magia, mistycyzm......itepe itede
But I'm of uncertain mind
and how can I be sure?
How can I be sure?
Pyta autor. Zastanawia się nad sobą w wieku lat 80 - a jest to dopiero druga płyta i rok 70.
Np. utwór White Hammer nawiązuje do Malleus Maleficarum, Biały Młot Miłości jest ponad innymi. Utwory sa bardziej skomplikowane, liczne zmiany temp, fuzzowane instrumenty, saksofon. No, mamy symfo spejs psychodelię. Bardzo to ładne i pociągające. I wreszcie oprócz ostatniego kawałka na płycie, żaden z pozostałych nie jest wyciszany!

H to He, Who Am the Only One *****
Tego samego roku co płyta poprzednia, czyli 1970, ukazuje się trzeci album. Utwory są bardziej rozbudowane, a nie tracą nic z dynamiki. Świetne brzmienia klawiszy. Rozpoczyna go wyśmienity Killer. David Jackson na saxofonach odlatuje w zupełnie dziwne miejsca, Guy Evans na perkusji w wyśmienitej formie. łamany bit. Świetny utwór. Po nim House With No Door. Piękna melodia ze smutnym tekstem, smakuje jak jajecznica z pomidorem.... niestety kawałek wyciszony! Zbrodnia w muzyce! Emperor in His War Room i Lost, patos melodii z frikiem, niestety Lost - wyciszony ( kto k... o tym decydował?) Rewelacyjna gra saksofonisty, tenor, baryton, alt. Świetne. Po kończącym płytę Pioneers over C. remaster daje dodatkowy utwór Squid 1,Squid 2,Octopus. 15 minut doskonałego grania. Solówy, zmiany temp, łamańce! Jak w domku na wsi. Brawo.

Pawn Hearts **** 1/2
Tak jak na poporzedniej płycie gościnnie gra Robert Fripp. Utwory są teatralnie, ale nie w złym słowa tego znaczeniu. ....hmmm... taki teatr u rzeźnika na zapleczu w jatce. Mnóstwo pomysłów, które mogłyby obdzielić kilka płyt letnich wykonawców. Tu mamy "iście" na całość. Jakby czuli, że niewiele czasu przed nimi.
Świetna płyta. Nie przeszkadza nawet to, że jesteśmy w kosmosie.

Teraz króciutko:

Godbluff ***3/4 [thx Pilot]
czyli powrót. Niestety, już nie jest tak szaleńczo jak w poprzednim garniturze. Kontrola, kontrola, kontrola.

Still Life ****
Już na zawsze musimy pożegnać się ze starym VDGG. Czas leci. Zachowany jest jednak schemta: drugi wolny. Kończący Childlike Faith in Childhood's End bardzo dobry.

World Record ***1/2
Świetny A Place To Survive. Znane pomysły.

The Quiet Zone/The Pleasure Dome ***1/2
Brzmienie z wolnym miejscem. Skrzypce zamiast saksofonu.
Płyta wydana w roku, w którym Hammill wydał swoją 6 solową płytę "Over". Przy niej album VDG brzmi cienko.

A płyta "Over" to album na 6*
Jedna z najlepszych płyt EVER!!!

_________________
un tralala loco


Ostatnio zmieniony ndz, 15 sierpnia 2010 20:22:55 przez Pietruszka, łącznie zmieniany 1 raz

Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 15 sierpnia 2010 08:18:38 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 11:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
Pietruszka! Świetnie! Napisz jeszcze obszerniej o tym, co Ci nie pasuje na płycie "Godbluff". Ja twierdzę, że jest fenomenalna. Chociaż po moich ocenach widać brak umiaru w gwiazdkowaniu. :)

A może teraz solowy Hammill?

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 15 sierpnia 2010 09:21:55 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 26 maja 2006 19:29:43
Posty: 6699
Peregrin Took pisze:
O Emerson Lake And Palmer pilot już wspomniał. Ale czyżbyś aż tak się zmienił od naszego ostatniego spotkania, że uciekasz na rok świetlny od Yes, Watersowskiego Pink Floyd i samego brzmienia głosu Dio, że szczególnym wskazaniem na "Stargazera"?


hmmm Yes nie jest dla mnie patetyczne w ogóle, chyba, że mówisz o rzeczach z lat '80 które słyszałem po razie, na ten moment nie pamiętam i nie chce pamiętać hehe Yes to dla mnie wręcz kwintesencja delikatności i lekkości. :)
Głos Dio też nie zasługuje dla mnie na miano patetycznego (hyhy) paradoksalnie zarówno na płytach z Black Sabbath jak i Rainbow jest w tym dla mnie lekkość, a Dio po prostu nie jest w swoim śpiewaniu nachalny, więc nie ma patosu :faja: do samego Stargazera bardziej pasuje mi określenie epicki(choć nie wiem czemu, tak po prostu :mrgreen: ), ten utwór jednak cały czas buja.
W ELP gdzieś tam by się przewinął w warstwie wokalnej, i w momencie w którym pojawia się nazbyt długo daje inny numer :P


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 15 sierpnia 2010 20:38:37 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 20:04:57
Posty: 14019
Skąd: ze wsi
pilot kameleon pisze:
Napisz jeszcze obszerniej o tym, co Ci nie pasuje na płycie "Godbluff". Ja twierdzę, że jest fenomenalna. Chociaż po moich ocenach widać brak umiaru w gwiazdkowaniu.

Zmieniłem moją ocenę tej płyty. Dodałem jej 3/4 gwiazdy. :)
Jeśli u Ciebie widać brak umiaru, to u mnie brak doświadczenia w gwiazdkowaniu. :)
Oceniałem "Godbluff" w odniesieniu do "Pawn Hearts"i tylko w tej relacji daję tej płycie ***3/4.
Z dwóch powodów: bardzo lubię hammillowski patos, którego słyszę więcej w PH; i bardzo lubię hammillowską nerwicę, ale tę młodzieńczą, jeszcze nie antycypującą rocka progresywnego z lat 80 tych.

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 43 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz.



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 53 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group