Czas na obiecany wpis-gigant.
Pierwszych dwóch albumów zupełnie nie mogłem słuchać. Na Speak and Spell jest niesmiertelne
Just Can Get Enough, które oczywiście jest totalną bzdurą, jednak w ramach sentymentów osiemdziesiątych mogę tego sluchac nawet z dużą przyjemnościa (np. w wersji akustycznej na koncercie Gahana w Spodku na bis - cudo!
)
Z drugiego albumu pamiętam tylko przepiękny wielogłos w
Shouldn't Have Done That...
Construction Time Again
* * * 1/2
best song: trudno wybrać... skłaniam się ku
More than A Party
Rzadko ma się w dyskografii jakiegoś zespołu tak klarowny przykład
unikalnego stylu w fazie niedojrzałej. Ten album jest już bardzo wyraźnie początkiem ich własnego, z daleka rozpoznawalnego stylu, ale zupełnie jeszcze niewykształconego. Jakby trochę błądzili po omacku, zresztą z niezwykłą świeżością, która sprawia że płytę te naprawde bardzo lubię. Jest jak wczesna wiosna, której jeszcze niby nie ma, ale już wiadomo, że będzie... no to się czuje!
I mogłoby to byc DZIEWIĘĆ ŚWIETNYCH PIOSENEK. Cóż, zamiast tego mamy dziewięć bardzo OBIECUJĄCYCH piosenek... dobrych... miejscami bardzo dobrych, ale brzmi to jeszcze strasznie marnie pod względem brzmieniowym a nawet wykonawczym. Tak jakby stworzyli super materiał i bardzo się cieszyli, że go mają, ale nie do końca sobie radzili z materią.
To jest trochę jak z pierwszą płytą Queenu, chociaż pierwsza płyta Queenu była na pewno znacznie bardziej dojrzała i w ogóle o dobre pół gwiazdki lepsza
Tu mamy przede wszystkim szereg naprawdę udanych kompozycji. Dwa hity na początek,
Love in itself i
Everything Counts, o którym Dzyń nie bez powodu pewnie powiedział, że brzmi niemal jak piosenka Beatlesów.
More Than A Party, Landscape Is Changing, Told You So...
I po raz pierwszy również barzdo oryginalne rozwiązania aranżacyjne, przede wszystkim w
Pipe Line - industrial na dziesięć lat przed industrialem...
Some Great Reward
* * * 1/2
best song:
Blasphemous Rumours
Skoro wadą poprzedniego albumu była niedojrzałość, ten powinien być lepszy... i niby jest. Ale coś mi tu nie gra. Jakby brzmienie płyty jakieś nieprzyjemne dla ucha, hałasliwe to jakieś, męczące.
Master and Servant przyprawia mnie o ból głowy i szybko przewijam a
People are people jest zwyczajnie nudne.
W porównaniu do Construction... niewątpliwie LUBIĘ ten album mniej, ma on jednak kilka bezsprzecznie wybijających się momentów, w tym pierwsze Depeszowe arcydzieło,
Blasphemous Rumours. Jest to coś niebagatelnego pod każdym względem - świetny, choc programowo
bluźnierczy tekst, znakomita zwrotka (z nieco może topornym refrenem) i przede wszystkim kolekcja przeróżnych odgłosów wzbogacających niezwykle nastrój, barwę i wszystkie takie rzeczy
Już może bez rozwijania tematu, ale również
Stories of Old jest pozycją, którą bardzo lubię
Black Celebration
* * * * *
best song: ba, do wyboru do koloru,
Fly on the Windscreen,
World Full of Nothing,
It Doesn't Matter Two...
I nagle... bum! Album, którym wznieśli się ponad wszystkie swoje wcześniejsze (a moim zdaniem i późniejsze) dokonania. Album tak bogaty w pomysły, doskonałe wręcz kompozycje, doskonałą współpracę między Dave'm a Martinem na froncie wokalnym (w śpiewie Martina jest tyle melodii... cudo), niezwykle bogate pod względem emocjonalnym teksty - dla mnie jest to album taki, jaki mogli by stworzyć Pink Floyd w swoich dobrych latach, gdyby zdecydowali się nagrać całość materiału na syntezatorach, właśnie takiego efektu bym się spodziewał. Oczywiście ja tam wolę instrumentarium Flojdów
ale trzeba też oddac sprawiedliwość Depeszom, że na tej płycie wykazali już pełne opanowanie tworzywa, w którym pracowali.
Są tu dwa wyraźne trendy, do pierwszego należą piosenki te głośniejsze, bardziej "z bitem", śpiewane głównie przez Gahana:
tytułowa, Fly, Stripped, Question of Time. Te lubię mniej, chociaż mają tu swoje miejsce, bo dynamizują całość.
Ale bardziej charakterystyczne i o niebo ciekawsze są te piosenki, które sprawiły, że - jak marecki napisał - słucha się tego jak płyty Martina. Liryczne, o wspaniałych liniach melodycznych, nieraz bardzo ciekawych wielogłosach i zaaranżowane w niezwykle subtelny sposób:
World Full Of Nothing (chyba mój numer jeden tu!),
Sometimes, It Doesn't Matter Two (rewelacja!) i też jeden w tym stylu kawałek Gahana, czyli piękne
Dressed in Black).
Aha, dla mnie ta płyta kończy się ewidentnie na
Dressed in Black. Następujące potem New Dress W OGÓLE TAM NIE PRZYNALEŻY, podobnie jak Przebłysk zaczyna się od słów "z ogrodu nieba"! Tak po prostu jest!!! Na serio, New Dress jest jakąś straszna pomyłką, to tak jakby na koniec Dark Side of the Moon wrzucić jakieś gówno z Momentary Lapse of Reason albo ta Setka wódki na koniec Mojego wydafcy na kompakcie
Dobrze, że jest ostatnie - ja po prostu zgrałem i nagrałem tam
One Caress, które jest późniejsze znacznie, ale akurat IDEALNIE pasuje do tej płyty
Music for the Masses
* * * *
best song:
Pimpf
Cóż, dla tej płyty jestem ewidentnie niesprawiedliwy. Popatrzmy po tytułach... bezbłędny start będący od lat najdoskonalszym znakiem firmowym DM,
Never Let Me Down Again, a dalej tak dobry materiał jak
Little 15, Pimpf, To Have and To Hold, I Want You Now, Agent Orange... Najwyższa półka!
I dlaczego ja nie lubię tej płyty, tak jak na to zasługuje?
Jedna przyczyna to
Strangelove. Nie trawię wprost tego gniota
Jest straszny, złyyyyyyyy!
Druga przyczyna jest jednak ważniejsza - zbyt dobrze znam wersje ze 101... i myslę, że w dużej części są po prostu lepsze...
101
* * * * *
best song:
Everything Counts
Doskonały album koncertowy. Po pierwsze - atmosfera!!! WOW! Co za rewelacyjna wrzawa
I to, o czym wspomniałem -
Things you Said, Sacred, Pleasure Little Treasure, Nothing, Something To Do... a ponad wszystko oczywiście
Everything Counts - te wersje sa tak bardzo lepsze od oryginałów. Album, który kończy się taka eksplozją jak Everything Counts na wiele tysięcy gardeł zasługuje mi na pięć gwiazd.
Violator
* * * * 1/4
best song:
Waiting For the Night, BEZ DWÓCH ZDAŃ!
Hmm... chyba do dziś najpopularniejsza płyta. Nic dziwnego. To taka pozycja, jak Czarny Album Metaliki (zreszta wolę Violatora, hihi
). Własny styl jak najbardziej, ale zarazem największa przyswajalność, jaką kiedykolwiek udało im sie osiągnąć. Łatwiejsze brzmienie. Ale czegoś mi tu mocno brakuje, żeby była to wielka płyta, za jaką wiele osób ją ma. Nie wiem, jakiś
soft się wkradł, czy co?... Niby wsystko po kolei, nie ma się do czego przyczepić, równy poziom przez cały czas (pomijając moją alergię na
Policy of Truth ). I spójna płyta, pełna artystyczna kontrola, to się czuje... niby materiał na 5.
Ale jakoś za mało to dla mnie ekscytujące. Za gładkie, może przez to lekko nudnawe. Wiem! Ta płyta jest dla mnie dokładnie jak Joshua Tree - też nuby opus magnum, też niby nie ma się do czego przyczepić, a jakoś tak :ziew:
Tym niemniej
Waiting for the Night pozostaje najlepszą piosenką jaką DM kiedykolwiek nagrał, może jedynym stuprocentowym pięciogwiazdkowcem. Pełna harmonia celu, środków wyrazu użytych do jego osiągnięcia i ostatecznego efektu; jedność melodii, aranżacji, wykonania i tekstu. Zachwyt. Noc.
Songs of Faith and Devotion
* * * * 1/2
best song:
In Your Room... a może
One caress?
Album, który bardzo lubię. Wręcz klasyczne 4 i pół, czyli: "świetny". W przeciwieństwie do poprzednika w tym jest BARDZO duży nerw. Inymi słowy - z jajem. Są tu za to lekkie sinusoidy, tzn. połowa utworów jest tak dobra, że pozostałe (choć nie są złe, nie ma tu żadnej słabej piosenki) stanowią jedynie tło.
Świetną cechą kilku utworów jest
rozwijanie się - od spokojnego początku stopniowo aż do pełnego napięcia finału; najlepszym tego przykładem
Walking In My Shoes i
In Your Room. Za to
Condemnation jestem skłonny uznać za szczytowe osiągnięcie wokalne Dave'a ever. A z kolei
One Caress pewnie jest szczytowym osiągnięciem Martina ever
. Całkiem to sporo jak na jeden album!
Wersja live była tez bardzo dobra, ale jak dla mnie nie zmieniła wiele... nie potraktuję jej więc jako odzielnej pozycji.
Ultra
* * * * 1/4
best song:
Barrel of a Gun
Kiedy po raz pierwszy zacząłem słuchać tej płyty, moja reakcją było
To musza byc zaginione nagrania z sountracku do Zagubionej autostrady!! Rzeczywiście, otwierająca (i najlepsza) piosenka,
Barrel of a Gun tak bardzo przywołuje klimatem rzeczony film Lyncha, że przez pewien czas jej się autentycznie bałem, tak jak i filmu
Dowodzi to też, jak wiele Trent Reznor zawdzięcza muzycznie zespołowi Depeche Mode, niezależnie od tego, ile z kolei współczesna muzyka rockowa zawdzięcza jemu... Ultra jest albumem wpisującym się doskonale w industrialne klimaty rocka drugiej połowy lat 90. Nie lubię zbytnio tego okresu, ale by rzetelnym być, trzeba tej płycie oddać, co jej.
A tak poza tym to co, kolejny świetny album, który to juz z kolei...
Chyba własnie na nim są najlepsze w ogóle piosenki... ale też i mielizny, które mi np. przeszkodziły słuchać tej płyty w całości. Na Songs... były piosenki, które nie były az tak dobre, jak inne, ale trzymały poziom. Tym razem występują jakieś odrzuty. Jakieś przerywniki, instrumentalne brzęczenia, w których nie znalazłem żadnej urody. A więc nagrałem sobie po kolei
Barrel, Home, It's No Good, Useless i Sister of Night i jest to może najlepsza rzecz by DM, jaką mam.
Barrel jest nieslychanie niepokojąca,
Sister of Night - po prostu piękna,
Uselessczerpie siłę z prostoty, a
Home jest szczere i poruszające.
Płytą Ultra Depeche Mode sami stali się częścią tego, czego by nie było bez ich wcześniejszego wpływu - rocka industrialnego.
Exciter
* * * 1/2
best song:
Breathe
Nie no, o tym albumie można powiedzieć różne rzeczy, ale na pewno nie jest ekscytujący
Mimo to będę go bronił. Jest DOBRY. Trzyma poziom od startu do mety i ma swój styl. Nie jest może porywający, ale za to bardzo spójny. Zaczyna się bardzo dobrze (
Dream On) i tak też się kończy (
Goodnight Lovers) a to ważne z punktu widzenia słuchania płyty jako całości. Najbardziej podoba mi się chyba
Breathe, znowu wychodzą na jaw moje preferencje Martinowe
... świetna melodia, i to piekne acz proste
I heard it from Peter/ who heard it from Paul/ who heard it from someone/ I don't know at all.. jakoś mi sie spodobało
Jest w tej piosence best moment płyty, dość zdecydowanie: powtarzane
before you say goodbye... na koniec piosenki. Śliczne.
I przyznam, że sam byłem w szoku, ale autentycznie spodobało mi się, i to bardzo,
I Feel Loved - a tam przecież jakieś ohydne techno rozbrzmiewa!! BARDZO energetyczny kawałek.
nowa płyta
.... i nadal nie słyszałem...
Oj, chyba na jeden raz wystarczy.