ok, to teraz ja. O soulfly beze mnie nie gadajcie!
SOULFLY ****+
świetny album. zaczyna się mocno, szybko, energetycznie (Eye For An Eye) i będzie tylko goręcej. Dalej mamy superowe No Hope=No Fear, mi znacznie bardziej podobające się niż "otwieracz". Za sprawą "Bleed" zacząłem poważniej patrzeć na Freda Dursta. Kawałek fajny, ale JA lubię rapowane wokale
. Potem Tribe, Bumba... te kawałki sprawiają, że nóżki same skaczą i sam śpiewam "Quando Zumbi chega e Zumbi quem manda!...
First Commandement - też świetny, głównie za sprawą wokalu, zwłaszcza refrenu. Bumbklaatt - tej piosenki akurat nie lubię za bardzo, taka jakaś... "Soulfly" - ufff, nareszcie chwila oddechu, akurat w połowie albumu... przed nami drugie tyle. "um, dois, tres, quatro... Umbabarauma - homen gol, joga bola, jogador!!" piosenka o piłkarzu, konkretnie - o chłopaku z faveli (slumsów), co gra, podziwiany przez ludzi. Hymn na cześć Canarinhos (na bonus CD w wersjach "stadionowych" - polecam
) - wielu z nich zaczynało podobnie (data wydania płyty pokrywa się z MŚ we Francji).... Quilombo - też świetna piosenka. Powtarzam się pisząc "świetna, świetna", ale tak jest... Fire też dobry, ale nie aż tak jak poprzedni numer. The Song remains Insane - gra z tytułem Led Zeppelin, ale zawartość nie ma nic wspólnego z tym zespołem. Po prostu kawałek Sepultury w wersji "szybciej, głośniej, więcej o szatanie!"
nie przepadam. A potem No - tekst to fajna wyliczanka, na koncercie musi się świetnie do tego skakać. Prejudice - nooo, końcówka płyty, ale nie jest nudno - superowe ragga wymieszane z rykiem Maxa. Kończący Karmageddon... czasem wyłączam przed czasem, czasem słucham do końca...
A teraz - czemu, skoro taka świetna płyta, to tylko 4 i pół gwiazdki? Bo jest trochę za monotonna. Bardzo ją lubię, ale chyba jakoś nigdy nie miałem ochoty nacisnąć "repeat" na odtwarzaczu. Max wziął najlepsze pomysły z Roots, dodał więcej "etniczności" i napisał chwytliwe, proste riffy. Szkoda, że nie ma solówek, gitary typowo rytmiczne - wykop, ale nie taki thrashowy, ino bardziej "skakać do góry". Płyta znakomita, ale... to tak jakby Roots Sepki były Ratamahattą zagraną 16 razy - lekki przesyt (no, może ciut przesadziłem
), a ja lubię urozmaicenie.
PRIMITIVE - *****
Mój ulubiony album Soulfly, najwięcej razy przesłuchany, były czasy, kiedy latał w odtwarzaczu na okrągło, niczym Osioł ze Shreka mówiłem "ja chcę jeszcze raz!". Spróbowałem teraz znaleźć jakiś słaby kawałek. W moich oczach (i uszach) nie ma takiego. Po kolei - otwieracz "Back To The Primitive" w średnim tempie, w sam raz do poskakania. Potem Pain ze zwolnieniem. Bring It - ostro i do przodu. Jumdafuckup - ooooo, to jest perełka dla mnie po prostu. Przeplatające się ze sobą klimaty, od melodyjnego śpiewu, przez ryk Maxa do rapu na tle czadowych gitar. Pieśń przednia. Potem jest Mulambooooooo - częściowo po portugalsku (dzięki tej piosence potrafiłem nauczyć się zaimków wskazujących miejsca i do niej się szybko odwołuję w pamięci, jak mam wątpliwości
) I znowu zmiana klimatu - Son Song z Synem Dżona Lemona - fajne. Może nie rewelacyjne jakoś, ale naprawdę fajne. BOOM! Idzie znowu wykop. Refren - cud mniut i orzeszki ("Bum Łociugat, łociułociugat, łociugat, bum!"). I następne szybkie, ale z Tomem Arayą na wokalu, fajnie, wysoko zaśpiewane. Szybkie, takie o punk zachaczające. A potem Prophet - mniej szybko, ale czadowo, z potęznym tekstem i po portugalsku na zakończenie (tym razem ćwiczymy porównania - "mais forte do que a morte"). Soulfly II - ciekawszy od "jedynki", słucha się dobrze. A po nim mamy to, co niektórzy lubią, inni nie... RAP
ja tam lubię, kawałek zrobiony fajnie, ciekawie posamplowany, Max w refrenie. Na zakończenie wersji standardowej albumu jest Flyhigh z soulowym głosem pani, co zwie się Asha Rabouin... dobrze kontrastuje z Maxem, słucha się dobrze. O bonusach DigiPacka nie piszę, bo nie traktuję ich jako integralną część albumu.
"3" - *** albo i **+
Tutaj się zawiodłem. Słuchając jej, myślę, że Maxowi zaczęły kończyć się pomysły... w zasadzie, ile można grać "skakany" metal i nie popaść w rutynę?... Teraz skupię się na kawałkach, które polubiłem: "Enterfaith" - z fajną gitarą w zwrotce, prymitywnie zjeżdżającą w dół i hipnotyzującym refrenem. "One" - nagrane z wokalem gościnnym, łagodnym i melodyjnym. Doby tekst, dobra muzyka (czyli i czad i "łagodność", ale dobrze wyważona). "Brasil" - piosenka w całości po portugalsku, znowu MŚ i piosenka choć bynajmniej nie "piłkarska" ("Brasil pais porrada" - Brazylia - rzeźnicki/harcore'owy kraj), to tym razem dodała wiekszych skrzydeł reprezentacji. Maximiliao śpiewający po portugalsku to jest coś, co brzmi fantastycznie! "One Nation" też niezłe, ale to w zasadzie wszystkie kawałki, które uważam za ozdoby tej płyty. reszta taka... ni ostra, ni słodka (jak np. Tree Of Pain) Downstroy, Seek'n'Strike... jak dla mnie - przynudne, a LOTM to po prostu młucka bez większych aspiracji. Ok, jeszcze posłucham chętnie Sangue de Bairo i bonusowego I Will Refuse czy Under The Sun, ale bonusy to cover. Zasmuciła mnie ta płyta i znacznie chętniej i częściej słuchałem wtedy "Nation" Sepultury, wydanej rok wcześniej. Po "trójce" Soulfly nie spodziewałem się już wiele...
PROPHECY - ****, no.. może ***+
Moja pierwsza myśl po przesłuchaniu płyty w Media Markcie: płyta inna od poprzedniej, ale troochę tam podobna. Pierwsze "Prophecy" to motoryczny kawałek z łatwym do zapamiętania refrenem. Kawałek ku końcowi przechodzi z "kangurów" do łomotu "for mosh only"
"Living Sacrifice" - kawałek przeciętny, wokal tak odklepany w tych zwrotkach, ale refren broni całą resztę! I jeszcze "bębniarski" finał z motto do wkucia na pamięć
"Execution style" jest w podobnym klimacie, co nie do końca kohane przez mnie piosenki z "3".... "Defeat U" z kolei jakoś lepsze już... "Mars" jeden z moich najulubioeńszych kawałków na tej płycie i pewnie znalazłby się na "debestof" mojego autorstwa?.. a czemu? "i am Mars, the god of war, you bow to me like you did before!" - ten refren kopie! ale gitary w przejściach jakieś takie.. dziwnie znajome
"I believe" znowu takie tam... średnie. Całą płytę ratuje "Moses" z reggea'owo-raggowymi wokalami. Potem mamy "Born again anarchist" znowu niby mocno i ostro, ale oklepanie, a "Porrada" jest praktycznie niezrozumiała. "Wings" trąci mi zespołem Sistars z południowosłowiańskimi dęciakami na finał. O bonusach ani słowa, bo nie znam i nie mam (lub na odwrót).
Na początku pisania o "Prophecy" chciałem dać więcej gwiazdek (z 4) i napisać bardziej pochlebnie (bo jak biorę pudełko do rąk, to okładka mi się podoba bardzo
), ale w trakcie sprawdzania kolejnych piosenek... tak jakoś mój entuzjazm przysiadł.
DARK AGES - **** na dziś, po niecałym 2-krotnym przesłuchaniu (później może być i więcej tych gwiazdek...)
Max chyba nauczył się czegoś na błedach. Ile można grać w jednym klimacie? Za co tak ceniłem (i cenię) Sepulturę? Za to, że każda płyta była inna (no, ok - Schizophrenia i Beneath... jakoś strasznie zróznicowane nie są...), po odejściu Maxa to już nieeco inna bajka, ale "Nation" bardzo lubię! A Soulfly nagrało Primitive i jakoś ugrzezło w tych klimatach "bębniarsko-etnicznych", próbując się trochę ratować ostrym graniem ale ta "ostrość" z "3" i "Prophecy" jest toporna jak dla mnie i nie powala.
Ta płyta nareszcie przynosi zmiany. I to na lepsze. Dotychczas Soulfly nie był dla mnie zespołem "gitarowym", na pierwszym planie wyeksponowana była perksuja i instr. perkusyjne. Nie, żebym miał coś przeciwko - sam gram na perksusji, djembie też... ale po jakimś czasie te same zagrywki robią się nudne, Portnoya w składzie Max nie ma, więc cóż rzec?...
W Dark Ages na pierwszy plan wracają gitary, jak w nagraniach Sepultury sprzed kilkunastu lat. Max raczej nie poszedł na kompromis - mamy ostre gitary, konkretne riffy, dobre, NIE PROSTE przejścia, solówki
Perksuja też nie w kij dmuchał - jak ma być ostro, to będzie - podwójna stopa i naprawdę, młucka godna Igora. Mówię - perksuja naprawdę dobra ale prym wiodą gitary. Skojarzenia po pierwszych odsłuchach: ARRRISE, CHAOS AD, Rootsów tam nie słychać. Dobrze, że Max zdecydował się nie odcinać kuponów od tamtej płyty i 2óch pierwszych Soulflaja.
póki co - te, co zapadły w pamięć:
"I and I" - ni z tego, ni z owego mamy gitarę w klimacie P.O.D. (ale tego łagodnego P.O.D., inspirowanego Santaną)
"Arise Again" - świetna gitara w zwrotce, synkopowany rytm i jeszcze te cudne pauzy przed zwrotkami, a potem soooloooo!
"Frontlines" - ta gitara na wstępie zwiastuje masakrę! Potem szybkie, świdrujące solo przywołujące jak dla mnie "Territory" i wracamy do klimatów "Beneath The Remains".
"Corrosion Creeps" - podwójna stopa, podwójna stopa tuputuputuputupu przeplecona z fajną zwrotką, świetne gitary, refren BOMBA!
faktycznie, w "Soulfly V" coś tam z Led Zeppelin (i tego "folkowego" i magicznego LZ) jest... ja w ok. 5 minucie czuję jeszcze troszku Pink Floyd, ale to moje prywatne odczucie...
Oj, dobrze, że powstała taka płyta. Bo ostatnimi latami Soulfly darzyłem po prostu sentymentem, bo fajnie było na początku liceum, pierwsze 2 płyty odcisnęły na mnie trwały ślad. Dzięki Soulfly i Sepulturze wybrałem moją grupę językową na studiach, hehe...
Ale - pisałem kilka razy - powielanie schematu graniczącego z autoplagiatem... to nie jest dobra droga. A ta płyta jest inna - rozumiem reakcje Goblina czy Q51, ale gdyby Max znowu nagrał coś jak 3 czy Prophecy... zareagowałbym jak na ostatnie dokonania SOAD, którzy kopiują samych siebie z Toxicity i szkoda mi ich, ale się zamknęli w swojej konwencji. Ja zanim poznałem Soulfly byłem rozkochany w Sepulturze i na "Rootsach" świat mi się nie kończył...
Przyznaję otwarcie, że album ten ściągnąłem z Sieci w mp3, ale jak posłuchałem, to stwierdziłem, że już odkładam kasę, by kupić go sobie w sklepiku i postawić na stojaczku... gdzieś obok Arise i Chaos A.D.