Jazzowego podsumowania 2013 część 2, czyli od kwartetu do septetu (i z powrotem)
Tym razem nie będę Was trzymał w niepewności, co do mojego wyboru. Numer jeden w tej kategorii to
Mary Halvorson - Illusionary Sea. Dziewczyna nagrywa jak szalona. Rok ubiegły przyniósł 11 (!) płyt z jej udziałem, ale to właśnie zaaranżowane na septet "Morze Urojone", zachowując idealną równowagę pomiędzy kompozycją a improwizacją, tradycją a awangardą, powagą i humorem, wydaje mi się najciekawszym dokonaniem Mary. Kolejny - po Saturn Sings i Bending Bridges - wielki krok naprzód w tworzeniu i rozwijaniu własnego muzycznego języka. Co będzie dalej? Zobaczymy. Na razie, od kilku dni, mamy kolejną płytę gitarzystki:
Thumbscrew - trio z Michaelem Formankiem i Tomasem Fujiwarą, ale o to już osobny temat.
Jednak zwycięstwo Pani Halvorson nie było łatwe. Tuż za nią mocna grupa pościgowa w składzie:
-
Mostly Other People Do the Killing - Slippery Rock! - zwariowany kwartet basisty Moppy Elliotta w tym, co robi najlepiej: wyraziste rytmy, wpadające w ucho melodie, anarchistyczne solówki, zaskakujące zmiany temp i historia muzyki w małym palcu. Fantastycznie smakujący koktajl
****1/2. Nieco później MOPDTK w składzie poszerzonym do 7 muzyków wydał kolejną płytę, jednak
Red Hot, balansując między dixielandem, bluesem, muzyką klezmerską, modalnym jazzem i czym tam jeszcze, jak dla mnie, za bardzo zbliża się do pastiszu.
-
Adam Lane Quartet - Oh, Freedom - tak właśnie się powinno grać tradycyjny gospelowy repertuar
Z szacunkiem i miłością, z dżemowym luzem, ale i dbałością o muzyczne smaczki, bez post-jakiegoś-tam sztywniactwa i pretensjonalności. Dołóżcie jeszcze cudownie brzmiący kontrabas Adama i otrzymacie
*****
-
Frank Rosaly - Cicada Music - Franka powinniście kojarzyć choćby z płyty
Gather Freda Lonberg-Holma, która była nie tylko moim albumem roku 2012
. Perkusista nagrywa całkiem sporo i pozycję ma już od dawna ugruntowaną, jednak dopiero ten album jest bodaj pierwszym, który firmuje własnym nazwiskiem. Muzyka - skomponowana przez Rosaly'ego do dokumentalnego filmu
Scrappers (Złomiarze) tu rozpisana na klarnety, tenor, wibrafon, kontrabas i perkusję (delikatnie wzbogacone fortepianem i elektroniką) - płynie powoli, leniwie rozwijając się w nieziemsko słodkie melodie, mięsiście wybrzmiewające w ciszę, w której słychać tylko dalekie granie cykad. Piękna, trochę melancholijna płyta.
*****
-
Trzaska gra Różę - kto był w 2012 na OFF Festivalu, ten pewnie wie i być może nawet słyszał. Też muzyka filmowa i też na wspaniałe klarnety (Trzaska, Zimpel, Górczyński). Jakże inne jednak, bardziej swoje, z duszy żydowsko-polskiej wykwitłe, śpiewające tęskne, serce krwawiące pieśni. Szkoda tylko, że nagranie pozostawia trochę do życzenia, bo taka muzyka zasługuje na realizację o wiele lepszą.
****3/4
- Skoro wspomnieliśmy Wacława Zimpla, to koniecznie trzeba przywołać
Stone Fog nagraną w kwartecie dla nowej polskiej wytwórni For Tune (ta sama wydała
Alamana). Dyskografia klarnecisty wzbogaciła się w roku ubiegłym o album
Seven Lines będący rejestracją krakowskiego wspólnego koncertu Hery i Hamida Drake'a, jednak taki "free-ethno-jazz" przestał do mnie przemawiać (rzekłbym nawet, że to jazzowa uliczka równie krótka i ślepa jak fusion/jazz-rock), tak więc i ta płyta nie wzbudziła mojego zachwytu. Natomiast
Stone Fog to rasowe jazzowe granie, początkowo przywołujące na myśl muzykę Undivided (zresztą Klaus Kugel bębni także i tu), które jednak szybko przechodzi w zespołowe improwizacje (kompozycje?) inspirowane współczesną klasyką (z pewnością duża w tym zasługa pianisty Krzysztofa Dysa). Zdarzyło się Wam spacerować w gęstej jak śmietana mgle i mimo zimnej, oblepiającej wilgoci sycić ciszą i delikatnie rozproszonym światłem księżyca? Taka jest ta płyta!
****1/2
-
The Rempis Percussion Quartet- Phalanx - debiut nowego przedsięwzięcia Dave'a Rempisa, wydawnictwa Aerophonic. Ten dwupłytowy album to daleki od mglistych klimatów, krwisty hot-free-jazz. Dave Rempis (saksofony; Resonance Ensemble się kłania), Ingebrigt Haker Flaten (kontrabas), Frank Rosaly (ten od cykad - perkusja) i Tim Daisy (perkusja - jeszcze o nim przeczytacie) z zapałem rozrabiali w klubach Milwaukee i Antwerpii o czym radośnie oznajmili światu, publikując niniejsze nagrania. Uwaga, nadciąga falanga!
****1/2
-
ADA Pat Thomas - OTO - to coś dla spragnionych free jazzu wysokich energii. No, ale nie może być inaczej gdy na scenie staje Peter "Demolka" Brotzmann w towarzystwie Freda Lonberg-Holma (wiolonczela) i Paala Nilssen-Love'a (bębny); dołączył do nich tego wieczoru brytyjski pianista Pat Thomas. Part 1 to typowo brotzmannowa jazda, jednak kolejne trzy części przynoszą sporo grania spokojniejszego (jak na Brotzmanna oczywiście, bo spokojnie to wcale nie jest), melodyjnego, lirycznego niemal - jak choćby duecik Brotz/Thomas z Part 2, w którym skojarzenia z Websterem nie będą od rzeczy albo motyw grany przez Brotzmanna w Part 4. Te "wyciszone|" fragmenty swobodnie mieszają się z pełnym pasji piłowaniem wiolonczeli (która nierzadko brzmi jak gitara) i zapierającym dech szaleństwem perkusji. Muzyka nadspodziewanie urozmaicona i zdecydowanie warta niejednego przesłuchania. I niech Was nie odstrasza trochę bootlegowa realizacja i fortepian brzmiący jak skrzyżowanie barowego pianina z dziecięcą zabawką.
****1/2
- I na koniec
Anthony Braxton - Echo Echo Mirror House, ale nie płyta, o której pisał Pietruszka tylko wydana przez Victoriaville. Obie nagrane wprawdzie w tym samym, 2011, roku, moja jest jednak o kilka miesięcy wcześniejsza i popełniona w składzie siedmioosobowym plus 7 iPodów
. I właśnie ze względu na znacznie mniejszą obsadę odważyłem się zrobić to przed czym ostrzegał Pietruszka - słuchawki poszły w ruch... Czekacie na gwiazdki? Jakie gwiazdki? Ludzie, zapomnijcie! Braxton już dawno wymknął się wszelkim wartościowaniom i stanowi wszechświat sam w sobie. Powiem tylko, że EEMH wciąga jak narkotyk i dzisiaj znowu się machnę
A w kolejnym odcinku - solo, duo, trio