Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest pt, 19 kwietnia 2024 09:31:31

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 841 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 46, 47, 48, 49, 50, 51, 52 ... 57  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 22 maja 2013 13:33:02 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
czw, 03 grudnia 2009 10:47:39
Posty: 485
Obrazek

Nicole Mitchell - Engraved In The Wind *****
Rogueart 2013

Muzyka spokojnego piękna i dojrzałej radości dźwięków, misternie cyzelowanych w popołudniowym wietrze, niosącym intrygujące zapachy gdzieś hen aż znad Morza Śródziemnego. I Kawafis znów pisze wiersze przy stoliku aleksandryjskiej kawiarni...

Niech Was nie zwiedzie bardzo skromna okładka, to perfekcyjnie zrealizowana, wspaniała solowa płyta Nicole Mitchell. Jak dotąd absolutny debeściak 2013 :mrgreen:
------------------------
A jutro SaMa – Matthew Shipp / Sabir Mateen w krakowskiej Alchemii :faja:

_________________
Robert Skruszony


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 22 maja 2013 20:38:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 21:04:57
Posty: 14022
Skąd: ze wsi
o, jak dobrze, że ruszyłeś w końcu ten wątek... :D :piwo:

Nowej płyty Nicole nie znam, ale na mojej debeściarskiej płycie (jak dotąd) 2013 roku, też gra! :D


Cytat:
A jutro SaMa – Matthew Shipp / Sabir Mateen w krakowskiej Alchemii :faja:


zacząłeś palić!?
:)

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 25 maja 2013 00:32:14 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 21:04:57
Posty: 14022
Skąd: ze wsi
SaMa czyli Matthew Shipp i Sabir Mateen
Kraków, Alchemia 23 V 2013

Dawno dawno temu, za stąsami i grówami, żył sobie młody Olbrzym. Młody Olbrzym tak wielki, że nie mogło tego wyrazić żadne Wielkie O. Żył za to przez bardzo małe ży, tak małe, ży nie mogło tego wyrazić nawet najmniejsze ży.
żyw Olbrzym, ale jakby na pół, a nie lubiąc duetów, popadł w straszny tor fatalizmów jednoszynowych. Duety były za trudne. Spotykały się no i nie można było. Duety to najstraszliwsze miejsca w mjusic faktory, ciemne od szminki i mdłe od pudrów, splecione dłonie Bono i Sinatry i litry kiczu w których piorą praczki nie słysząc "ratunku".
Olbrzym przez Wielkie O czekał. Na co? Niemądre pytanie. Normalnie, na zmianę atmosfery, na ten przeciąg pomiędzy światami.
Delikatnie rzecz biorąc zjawił się na miejscu godzinę przed. Cug był zupełnie niewyczuwalny. Usiadł więc przy stoliku i napił się małego tyskiego, zadziwiająco smacznego, co znaczyło, że rozpoczynały się dziać rzeczy dziwne.
I tak! właśnie! podeszło do niego dwoje fotografików z ogromnym statywem i grubym kołnierzem rozpostartym naokoło obiektywu:
- Het spijt me als deze stoel vrij? - zagadał młodszy.
- Aj don't śpik ynglisz - szepnął Olbrzym, ale młody od statywu nic sobie z tego nie robił: - Niet het Engels, het Nederlands, hahaha... hahaha. Zaśmiał się głupio, a Olbrzym przez Wielkie O, głupio się poczuł. "Uuuuuu... gówniarz czaruje. Trzeba iść." Wstał i zszedł do piwnicy.
W piwnicy znajoma twarz! :D Zaczęli się całować. A potem obejmować. I znów trochę całować, ale niezbyt do końca.
Chwila Oczekiwania przez Wielkie O i SOM!
Ustawiony fortepian dostaje swojego Murzyna i ustawione aerofony swego. Dwóch Murzynów, a może nawet dwóch i pół, ale wszystko zawala ten przy fortepianie, bo chudy i mizerny, a nawet podobny do Herbiego Hanckoka. Ten większy ma dredy jak wielka tarantula. I oni mają zamiar ze sobą porozmawiać.
Patrzeć!? Nie patrzeć!? Patrzeć?! Nie patrzeć?!
Shipp... siada i zamienia się w kota, wystawia pazury i drapie po klawiszach, pieszczotliwie, nie chce zaciągnąć oczka, jeszcze mu w głowie igraszki i kaprys, jest jednak Kotem Murzynem i ma zamiar powiedzieć swoją historię i nie zawaha się popłakać i nie zawaha poprzewracać nam w głowie! i przewraca Sabir oczami! I przewraca czymś białym w oczach i jego tłuste palce kleszczą się, a usta wydymaja, najpierw jedną nóżką jak na hulajnodze, potem drugą nóżką jak na rowerze, potem trzecią nóżką, jak na latającym sweterze... rozpędzają się, wchodzą w napęd na trzy ręce (jedna ręka służy Shippowi do ciągłego poprawiania okularów) i ulotność... Sabir jest romantycznym pożeraczem surowych serc... łamie frazy, delikatnie oddaje nie oddane Benowi Websterowi, zanika i rozdziera... plącze rozsypane kroki tajemniczego tańca... zamyka oczy i Olbrzym zamyka oczy... nie ma ratunku!... nie ma ocalenia!... zatacza się i spada ze stołka, będzie dywanikiem po którym może zechcą przejść?... będzie frędzelkiem szeptającym im "Ju ar bjutiful souls"
Ale najpierw wrócić do lasu i zniszczyć wszystkie płyty, bo nie mają one sensu. Tylko błaganie o litość na żywo się liczy! Nagrane na płycie to jak lizanie pomidorów przez szybę, jak drapanie po plecach przez sfetr... jak... ale tymczasem, tymczasem zapomina już o tym i ginie zaklaskawszy się na niejedną śmierć!

SaMa! Kocham Was!

http://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=KvKJ57LVw7M

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 25 maja 2013 00:49:00 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
czw, 09 grudnia 2004 12:21:40
Posty: 5834
...dodam smaczek zza kulis

pytam się Sabira, jak to jest że on w Europie od czasu, Matthew właśnie leci ze stanów, nie widzieli się dawno a zaraz grają koncert...

a on tylko spojrzał na mnie, uśmiechnął się i powiedział

' maaaan, we know what to do " :D


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 25 maja 2013 11:45:15 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 20 października 2008 17:48:09
Posty: 6421
Pietruszka pisze:
będzie dywanikiem po którym może zechcą przejść?... będzie frędzelkiem szeptającym im "Ju ar bjutiful souls"

:D

_________________
J 14,6


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 08 lipca 2013 18:55:25 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 21:04:57
Posty: 14022
Skąd: ze wsi
Natknąłem się dziś na stronę fotografa Andy Freeberga.
http://andyfreeberg.com

Obrazek
Art Blakey



Obrazek

Don Cherry [pozdro Aras!]

Obrazek

Obrazek

Ornette!

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 08 lipca 2013 22:49:35 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 29 maja 2006 08:57:07
Posty: 10786
Skąd: Gdynia
Świetne

_________________
Obrazek


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 15 lipca 2013 17:34:44 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 10 kwietnia 2011 19:49:54
Posty: 2283
Skąd: Warszawa
7 i 8 sierpnia w Pardon To Tu, przy placu Grzybowskim w Warszawie wystąpi Peter Brotzmann.

http://jazzarium.pl/aktualnosci/peter-b ... -pardon-tu

_________________
"Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy krok do przodu!"


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 02 sierpnia 2013 09:30:46 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
czw, 03 grudnia 2009 10:47:39
Posty: 485
KONFRONTATIONEN 2013 Nickelsdorf, 18-21 lipca

Dzień 1

Startujemy z Krakowa ok. 10. Wybieramy malowniczą drogę pomiędzy pasmami Beskidu Żywieckiego i Śląskiego, potem Zwardoń i jesteśmy na Słowacji. Od jakiegoś czasu jestem głęboko przekonany, że samochodowe nawigacje obdarzone są swoistym poczuciem humoru :) . Nasza nie jest tu wyjątkiem i zaraz za granicą funduje nam zwiedzanie głębokiej słowackiej prowincji, szczęśliwie dojeżdżamy jednak do szosy prowadzącej do Żiliny i dalej już idzie gładko. Po 7 godzinach - jak ja kocham te słowackie wioski i "trzypasmowe" autostrady z ograniczeniem do 110 - docieramy do paprykowego hotelu - naszej kwatery głównej. Prysznic, obiad i do Austrii. W Nickelsdorfie cisza i spokój, nawet policji nie widać 8-) , tylko przed Jazzgalerie (aka Cafe Restaurant Falb) jakiś ruch. Do planowanego rozpoczęcia jeszcze ponad godzina, ale w środku już spory tłumek, biesiadujący i gaworzący przy kufelku. Ten festiwal to wydarzenie w równym stopniu muzyczne, jak towarzyskie i co rusz ludzie witają się tradycyjnym "niedźwiedziem". Sączymy napój chłodzący i rozglądamy się, próbując zidentyfikować potencjalnych muzyków i przypomnieć sobie kogo znamy z poprzedniej wizyty.

Na scenie rozkłada się już duński Selvhenter, dwie perkusje, puzon i tenor - na papierze wygląda to interesująco, jednak dźwięki dochodzące ze sceny jakoś nie napawają optymizmem. Cztery młode Dunki wychodzą grubo po godz. 20. Ciężka to rola rozpoczynać festiwal, dziewczyny starają się jak mogą i nawet nieźle im idzie. Kłopot w tym, że pomysł na muzykę mają dość dziwaczny. Dęciaki podpięte do elektronicznych efektów zalewają widownię iście gitarowym jazgotem ("Brat śmieje się z mojego puzonu, ale ja mu pokażę, że potrafię łoić wcale nie gorzej niż on"), a obie perkusje niemal cały czas grają jak jedna - jakoś nie mogę w tym doszukać się skomplikowanych rytmicznych struktur, zagęszczenia tekstury czy koloru, które tłumaczyłby obecność dwu zestawów. No, głośniej jest na pewno :? . Gdzieś w środku występu Sonja Labianca (saksofon) i Maria Bertel (puzon) decydują się zagrać akustyczny duet i jest to zdecydowanie najciekawszy moment koncertu, niestety trwa dość krótko. Części publiczności taka formuła rockowego grania na nierockowych instrumentach przypadła do gustu, i rzeczywiście koncert sam w sobie całkiem przyzwoity, ale do mnie jakoś to nie przemawia i doprawdy nie wiem czemu dziewczyny - zamiast chwycić za gitary - męczą się dmuchaniem. Puzon i tenor nie wnoszą tu żadnej nowej jakości, a zamiast dwu perkusji z powodzeniem wystarczyłaby jedna.

Po przerwie na scenie pojawia się Cosmic Brujo Mutafuka, czyli Marco Eneidi (alt), Itzam Cano (kontrabas) i Gabriel Lauber (bębny). I dostajemy niczego nieudający, prosty, męski, mainstreamowy - rzekłbym - free jazz. Lauber to szwajcarski perkusista, uczeń Pierre'a Favre, obecnie mieszkający w Meksyku. Gra bardzo atletycznie, podkreślając każde uderzenie bogatą mimiką. Meksykanin Itzam Cano występuje obecnie w zespole Laubera Zero Point i jest basistą naprawdę interesującym, warto o nim pamiętać. Towarzyszący im Marco Eneidi to jeden z tych znakomitych muzyków, którzy jakoś kariery nigdy nie zrobili, choć zasługiwali na to nie mniej niż inni. Kilka dni wcześniej z powodu choroby Eneidi odwołał warszawski występ CBM, tutaj na szczęście zagrał z kolegami bardzo energetyczny i przyjemny godzinny set. Gorąco polecam wywiad z Eneidim zamieszczony na Jazzarium.pl.

Zgodnie z tym, co widnieje w programie festiwalu teraz miało wystąpić wyspiarskie trio gwiazd muzyki improwizowanej, czyli Eddie Prevost, John Butcher i Guillaume Viltard. Aby się jakoś do tego przygotować postanowiliśmy zaczerpnąć świeżego powietrza, spacerując po wiosce. Wyobraźcie sobie nasze zdziwienie, kiedy po powrocie ujrzeliśmy na scenie "spełniającego się medialnie" Tristana Honsingera. Obok, do ogromnego Bösendorfera przymierzał się jakiś przybysz ze wschodu cokolwiek dalekiego. Po niespełna 10 min. wszystko zostaje poustawiane i zaintrygowani czekamy na rozpoczęcie koncertu. Okazuje się, że to chochlikowi drukarskiemu zawdzięczamy tę niespodziankę. Niepozorny, szczupły, zasuszony wręcz, Tristan Honsinger posturą i zachowaniem przywodzi mi na myśl Jakuba, ojca głównego bohatera z filmowej adaptacji "Sanatorium pod klepsydrą" - te same ptasie ruchy i łagodne "szaleństwo" oderwania od aktualnego czasu i przestrzeni, zanurzenia w jakimś równoległym wymiarze, niegroźnej nieprzewidywalność tego, co zrobi za chwilę. Honsinger mruczy, podśpiewuje, recytuje a przede wszystkim gra w jakiś niepojęty sposób, zgodnie z wielowartościową logiką wielowymiarowych światów improwizacji, których jest mieszkańcem. Dla odmiany Chino Shuichi wydaje się być cały zanurzony w naszej teraźniejszości, jego technika przypomina pasikoniki radośnie skaczące wśród traw, a gra jest... hm, "organiczna"? Razem pasują do siebie jak dłoń i rękawiczka. Fascynujący spektakl, magnetyzująca muzyka i zasłużona owacja publiczności.

Zegar na kościelnej wieży wybija północ. Podróż i moc wrażeń dają znać o sobie, z pewnym żalem decydujemy się wracać do hotelu. Prevost, Butcher i Viltard pozostaną póki co niewiadomą. Na chodniku przy wejściu siedzi zatopiony w myślach Ken Vandermark. Jedziemy przez czarną noc, obserwując szalejące na polach kombajny i zastanawiając się, czy rozwścieczone naszą obecnością nie ruszą za nami w pogoń :D .

Cdn.

_________________
Robert Skruszony


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 07 sierpnia 2013 12:45:41 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 26 stycznia 2009 21:04:57
Posty: 14022
Skąd: ze wsi
a jednak pojechałeś.... fajnie! :D
czekam na dalszą relację!

_________________
un tralala loco


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 12 sierpnia 2013 11:30:20 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
czw, 03 grudnia 2009 10:47:39
Posty: 485
KONFRONTATIONEN 2013 Nickelsdorf, 18-21 lipca

Dzień 2

W południe wyruszamy do Kleylehof, maleńkiej osady (?) kilka kilometrów od Nickelsdorfu. Zaraz po przekroczeniu granicy zauważamy maszerującego po ściernisku Chino Shuichi - niestety nie mamy możliwości żeby się zatrzymać i zaoferować podwiezienie. Na miejscu okazuje się, że koncert będzie o 14, a nie o 13 jak stoi w programie, w nagrodę możemy przyglądać się próbie dźwiękowej. Siwowłosy Conny Bauer z puzonem wypolerowanym na błysk, majstruje coś przy laptopie - nie wiemy jeszcze, że elektronika będzie nas prześladować już do końca festiwalu. Tym razem występ odbywa się w niewielkim, wymurowanym z kamienia amfiteatrze, w środku miejsce na ognisko i trawnik z odrobiną cienia. Powoli przybywa ludzi, część układa się na trawniku, inni wybierają kamienne stopnie; sporą popularnością cieszy się schłodzone białe wino serwowane w zaimprowizowanej polowej kawiarni, co sprzyja wesołym pogwarkom; mimo upalnego słońca kilkoro dzieci bryka radośnie po trawie. Piknik i sielanka :D

Pokrzepiony :piwo: Conny Bauer pojawia się na "scenie" tuż po 14. Stojąc kilka kroków od mikrofonu, zaczyna prostym, rytmicznym motywem, rozwija go w jakąś quasi-ludową melodię, aby po 2-3 minutach wrócić do pierwotnej frazy, ale tym razem gra ją do mikrofonu, zapętla w "lup stejszyn", przez chwilę grają razem, dodaje kolejną pętlę i jeszcze jedną, improwizuje przy ich akompaniamencie. Sam ze sobą w duecie, triu, kwartecie, splata i rozplata wątki, zagęszcza i rozrzedza faktury, tka barwną muzyczną materię słonecznego i leniwego popołudnia. Czysty, nieskażony przetwornikami ton puzonu(ów) przywodzi na myśl radość haendlowskiej "Muzyki na wodzie". Oto muzyka, która nie wyrzekła się swej rozrywkowej funkcji w imię wydumanych teorii - i co symptomatyczne - grana przez weterana europejskiego free. Jakże mile spędzony czas! Dziękujemy, Conny!

Wzmocnieni na duchu wracamy, aby wzmocnić również ciało pysznym madziarskim jedzeniem. Na stronę austriacką jedziemy prawie 2 godziny przed planowanym początkiem koncertów, aby znaleźć dobre miejsce w Jazzgalerie. Owszem, w podwórzu, gdzie znajduje się scena i widownia, ludzi nie ma prawie wcale, za to na krzesłach leżą koce, chusty, czapki, torby, plecaki i co tam kto zostawił zajmując sobie miejsce na wieczór. Cóż, taki koloryt tego festiwalu. Siadamy z boku sceny, w pierwszym rzędzie, przy schodkach którymi wchodzą muzycy. Soundcheck już się odbył, instrumenty odpoczywają na deskach. Upał nie zachęca do spacerów, jednak postanawiamy sprawdzić, co słychać w obejściach poczciwych austriackich rolników. :wink:

Sylvia Bruckner (fortepian), Joëlle Léandre (kontrabas), John Butcher (saksofony) i Raymond Strid (perkusja) pojawiają się przed 20. Butcher przykłada do ust sopran... Gra już czy jeszcze czeka aż ucichnie publiczność? A jednak gra, a raczej szumi, na granicy słyszalności, stopniowo zwiększając natężenie dźwięku; dołącza Sylvia Bruckner, ale czy to fortepian, czy "echo grało" doprawdy trudno powiedzieć. Jazda zaczyna się kiedy do akcji wchodzi pozostała dwójka. Strid ma perkusyjny zestaw uzupełniony o arsenał metalowych przedmiotów znalezionych chyba na złomowisku, włącznie z dziurawym crashem i krowim łańcuchem. Léandre uzbrojona tylko w kontrabas, z miejsca przejmuje dowodzenie, dzieli i rządzi, steruje i kontroluje wszystko, co dzieje się na scenie. A dzieje się mnóstwo, muzycy prześcigują się w wydobywaniu ze swych instrumentów coraz to dziwniejszych dźwięków, Strid ledwo nadąża ze swoimi zabawkami, zmieniając je z szybkością błyskawicy. Co i rusz Joelle kiwa z uznaniem głową, bo Raymond nie daje się zaskoczyć najbardziej nawet pokręconym zwrotom jej smyczka. Wydaje się, że nieobliczalny, postrzelony występ musi nieuchronnie zamienić się w kompletny chaos, jednak Cesarzowa kontrabasu perfekcyjnie panuje nad całością. Dzięki niej widowisko otrzymuje formę, strukturę, początek i koniec, przemienia się w opowieść, której sens wprawdzie umyka, ale od której nie można się oderwać. I kiedy kończy się godzinny set i wybrzmiewają oklaski, przychodzi refleksja: czy rzeczywiście jest w tym wszystkim jakaś treść, czy może umysł na próżno szuka czegoś, co nie istnieje, może po raz kolejny dałem się nabrać? Nawet jeśli tak, to na swój sposób piękne jest to kłamstwo.

Po tej dawce akustycznego "noise'u" przychodzi czas na jedną z dwóch formacji, dla których tu przyjechaliśmy - DKV Trio. Panowie rozstawiają się stosunkowo szybko, ale publiczność jakoś nie pali się do powrotu na duszne podwórze restauracji. Czekamy razem z muzykami. Drake i Kessler rozmawiają o locie do Europy, Vandermak stoi nieco z boku, zatopiony w myślach. Zza grubych szkieł patrzą na mnie przenikliwe skośne oczy, których mała właścicielka przed chwilą gorąco witała się z Hamidem. Wreszcie dzwonek wzywa wszystkich na widownię, festiwalowy zapowiadacz ogłasza "The legendary, the original DKV Trio from Chicago" i odlatujemy - tak po prostu, tak od razu, z miejsca porywa nas muzyka. Co i jak gra DKV, wie każdy, kto choć raz ich słyszał - tu nie mogło być mowy o żadnych niespodziankach - ale zaskoczeniem jest nadzwyczajna łatwość i naturalność z jaką DKV wyimprowizuje poszczególne numery, niemal jakby wszystko, każda fraza i nuta były uprzednio skomponowane, zapamiętane, ograne na dziesiątkach prób i teraz tylko odtworzone. Niewiarygodne! Drake - jak wielki czarny kot, o miękkich ruchach, czujnie i swobodnie (free) swinguje we wspólnym tańcu z Kesslerem. Vandermark nie boi się wpadających w ucho melodii, rysując je tenorem, malując klarnetem, barwiąc barytonem - czasem wydaje się cytować sam siebie. Przed sceną pląsają małe skośne oczy i nagle przypomina mi się "Diminuendo and Crescendo in Blue" tak porywająco zagrane przez Paula Gonsalvesa wiele lat temu w Newport. Po raz drugi dzisiaj słyszymy muzykę z przytupem; muzykę do tańca i różańca; muzykę, która nie gardzi nikim i nikogo nie odrzuca; muzykę, która podnosi na duchu i czyni lepszym. A potem burza braw, krótki bis i twarze rozjaśnione uśmiechem.

W przerwie czujemy jednak, iż "duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe", a że sobota zapowiada się na długi dzień, postanawiamy wracać na kwaterę. Z pewnym żalem odpuszczamy Kege Sno i trio Buck/Fennesz/ Williamson. Na ulicy spod drzewa podrywa się Honsinger, jak ptak gwałtownie zbudzony ze snu, odfruwa w kierunku rozświetlonych drzwi Jazzgalerie... :shock:

cdn.

_________________
Robert Skruszony


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 14 sierpnia 2013 14:24:34 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
czw, 03 grudnia 2009 10:47:39
Posty: 485
KONFRONTATIONEN 2013 Nickelsdorf, 18-21 lipca

Dzień 3

Sobota, połowa festiwalu. Na razie nie jest źle, a dziś wieczorem orkiestra :P . Na razie jedziemy do Neusiedl am See, szukać ochłody nad Jeziorem Nezyderskim. Trochę się tam zmieniło przez dwa lata, plaża zagrodzona i płatna :cry: , przy molo powstała nowoczesna w wystroju knajpa :D i przystań jachtowa. Chłodu nad wodą niewiele, bo bryza słabiutka i chmur na niebie nie wystarczyłoby nawet na homeopatyczny specyfik.

Ponownie Kleylehof. Dziś koncert w jakiejś betonowej, wysokiej stodoło-oborze, co przy trzydziestostopniowym upale zakrawa na lekki masochizm. Na początek Sofia Jernberg (głos) i Christof Kurzmann (laptop, elektronika, śpiew). Kurzmanna pamiętamy sprzed 2 lat - w tym samym miejscu występował wraz z The Magic I.D., taką trochę folkowo-elektroniczną, dość nudnawą formacją. Jego partnerki nie znamy w ogóle - ciemny kolor jej skóry to miła odmiana na tym opanowanym przez białych festiwalu. Powolne elektroniczne szumy, stuki, trzaski, piski, łomoty i glissanda doprawione prymitywnym, nieartykułowanym "śpiewem" oraz usypiająca melodeklamacja są ponad nasze siły. W rezultacie Porta Chiusa - klarnetowe trio Paed Conca, Michael Thieke i Hans Koch zagrało bez nas.

Późnym popołudniem w Nickelsdorfie niespodzianka: Butch Morris Dedication Orchestra - najbardziej oczekiwane wydarzenie dzisiejszego wieczoru - wystąpi jako pierwsza; może i lepiej, bo nie wiem czy wytrwalibyśmy tak długo, ale z powodu tej zmiany koncert rozpocznie się z ponad godzinnym poślizgiem. :?

Zmarły w styczniu tego roku Butch Morris, znakomity kornecista, znany jest przede wszystkim z opracowania i rozwijania koncepcji "dyrygowanej improwizacji". Jemu miał być poświęcony występ orkiestry prowadzonej przez J.A.Deane'a długoletniego współpracownika Morrisa. Kiedy wchodzimy na podwórze, trwa próba, a właściwie "wykład" Deane'a o znaczeniu znaków i gestów, którymi będzie się posługiwał podczas występu. A zespół, którym dyryguje to 13 wyśmienitych muzyków (niektórych zresztą już spotkaliśmy): Tony Buck, Paul Lovens i Hamid Drake (perkusja), Els Vandeweyer (marimba), Magda Mayas (fortepian), Hans Koch (klarnet basowy), Tristan Honsinger (wiolonczela), George Cremaschi i Joëlle Léandre (kontrabas), Eric Arn (gitara), Liz Allbee (trąbka), Christof Kurzmann (laptop) i Hans Falb (gramofony). Hans Falb to pasjonat, który festiwal kiedyś wymyślił i wciąż za nim stoi, chociaż od kilku lat nie jest już jego organizatorem, podobnie i restauracja, gdzie impreza się odbywa, nie należy już do niego (ale nazwa szczęśliwie pozostała). To właśnie Hans - pomysłodawca koncertu - wraz z Deane'm wybierali skład orkiestry. Co z tego wynikło? Pewne pojęcie dadzą Wam dwa filmiki z BLOGA Deane’a. Dźwięk taki sobie, ale zawsze coś. Mnie natomiast uderzyło to, czego na takich filmach uchwycić się nie da - niesamowicie przestrzenny charakter dźwiękowego spektaklu wykreowanego przez Deane'a; jakby rzeźbił muzykę w powietrzu, korzystając z umiejętności poszczególnych muzyków, barwy instrumentów, ich rozmieszczenia na scenie i natężenia dźwięku, nadał jej kształty, kolory i fizyczną trójwymiarowość. W sumie bardzo udany eksperyment, zapewne nie obroniłby się przy słuchaniu z płyty, gdyż o jego powodzeniu zadecydowało konkretne "tu i teraz", ale to właśnie jest najpiękniejsze w muzyce improwizowanej. 8-)

Scena wydaje się niemal pusta, gdy po przerwie pojawiają się na niej Francois Tusques (fortepian) i Mats Gustafsson (saksofony). Tusques, starszy siwy pan w kraciastej koszuli to podobno legenda francuskiego free, ale - sądząc z nieśmiałych oklasków - chyba mało znany nawet festiwalowej publiczności. Natomiast Gustafssona wita prawdziwa burza i okrzyki. Dziwny to duet. Tusques plumka sobie tak trochę krucho, delikatnie, koronkowo, pastelowo i romantycznie, za nic mając wysiłki partnera, który próbuje go zmusić do nieco żywszej reakcji. Gustafsson jak zwykle wydmuchuje sobie płuca, cały cielesny, fizyczny, fajter i wojownik; po dwóch kawałkach rezygnuje z nawracania Francuza i wytacza największe działo w swym arsenale, by zagrać "balladę" (TUTAJ). I to jest najlepszy moment tego koncertu. Niestety całość wydaje się chybiona, zbyt wiele dzieliło obu panów, żeby mogli razem coś ekscytującego stworzyć tego wieczoru, do końca pozostali obok siebie.

Przed nami jeszcze Franz Hautzinger 4 i Braaz, jednak ponownie pasujemy, udając się do łóżek. Jakiś obóz kondycyjny przed festiwalem by się przydał... :wink:

Acha, Honsingera tym razem nie zauważono :D

cdn.

_________________
Robert Skruszony


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 19 sierpnia 2013 08:44:55 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 15:59:39
Posty: 28013
Super! I świetnie napisane. Jak na razie najbardziej podoba mi się dzień 2 :) .

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 23 sierpnia 2013 11:18:34 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 22:37:55
Posty: 25379
W ramach 1964 posłuchałem sobie trochę dwóch rzeczy, coltrane'owego Crescenta oraz shorterowego Juju (tylko pierwszej połowy).

Hmm. Po pierwsze rzuca się w uszy podobieństwo materiału, co w żadnym razie nie może dziwić: połowa składu osobowego ta sama, skład instrumentów w ogóle ten sam a przede wszystkim podejście do muzyki bardzo podobne.

Po drugie obie pozycje oczywiście bardzo dobre. Dobrze się tego słucha, świetne wykonanie, klasa.

Po trzecie jednak nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że jest to takie... hmm... zwyczajne, że się tak ryzykownie wyrażę. Nie-pięciogwiazdkowe. W sensie, że do niczego się nie przyczepię, ale i dreszczów próżno by mi szukać. Najbardziej porywające zdało mi się tytułowe "Juju" - ale jednak nie tak by był odlot i jazdaaaaaa, no owszem dynamika solidna, ale jednak nieco obok. A najbardziej wciągające i w ogóle najlepsze z całego dwupłytu - kończące Crescent "The Drum Thing", tam już są echa tego najbardziej mistycznego Coltrane'a z Psalmu. To mocna rzecz, ale też nie do końca mnie wzięła.

No więc w obu przypadkach (niestety Juju tylko poznałem w połowie) widzę takie solidne cztery gwiazdki, ale nie bardzo więcej.


Teraz wypadło by jeszcze posłuchać Out To Lunch... ale trochę się boję, bo jak Pietruszka z elrondem i antiwitkiem na dokładkę tak zachwalają, to boję się, że mnie zaatakuje jakimś strasznym free jazzem :drakula


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 23 sierpnia 2013 11:41:10 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 15:59:39
Posty: 28013
Nie bój! Bardzo wyraziste tematy i w ogóle raczej klimatyczna muza :) .

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 841 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 46, 47, 48, 49, 50, 51, 52 ... 57  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 70 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group