Mój przegląd płyt Doorsów taki:
THE DOORS
* * * * *
Płyta taka, jak Led Zep pierwszy, czyli lepsze piosenki z osobna niż płyta jako całość. W sensie, że nie tworzy to tak naprawdę żadnej spójnej całości. No ale jednak... jest tu najwybitniejszy utwór rockowy wszechczasów, czyli The End. Jest tu Break on Through, Alabama Song, Crystal Ship, czyli sama śmietanka. Jest tu kilka utwrów lekkich, ale cudownie lekkich! takich jak XXcentury Fox, Take It As It Comes czy I Looked At You. Jedno, co mi się na tej płycie nie podoba, to fakt że End of the Night
nie jest bezpośrednio przed Endem. Pech chciał, że w pirackiej wersji, która znałem najlepiej, tak właśnie było i End of the Night, który jest utworem niezłym, ale bez przesady, stało się rewelacyjnym preludium przed wielkim finałem. A tu taka przykra niespodzianka...
STRANGE DAYS
* * * *
Trochę to-to nierówne na mój gust. Są dwa momenty wybijające się zdecydowanie, utwór tytułowy i People Are Strange, oraz mimo wszystko When the Music's Over, co do którego się zgoadzam z Dzyniem, że trochę za mało tam się dzieje - ale jednak ślicznie buja ten kawałek... tak bluesowo...
WAITING FOR THE SUN
* * * 1/2
Przyjemna to jest płyta, ale taka bałaganiarska, strasznie na niej słychac, że to miało byc coś innego (chcieli pociągnąć Celebration of the Lizard, tak?), ale nie wyszło, i w ogóle w zespole ogóle kwasy cały czas. W większości mamy tu numery lekkie, co akurat u Doorsów cenię wyjątkowo wysoko. Love Street to mój ukochany utwór.. utworek wręcz, soft to przecież maksymalny, ale jaki piękny! Yes the River Knows do tego czy Summer Almost Gone.
Ale obok tego Unknown Soldier czy Five to One, a nawet Not To Touch The Earth, utwór skądinąd doskonały - to wszystko do siebie nijak nie pasuje! I jeszcze na początek to Hello I Love You, też z innej jakby bajki.
SOFT PARADE
* * * *
Doceniłem tę płytę z czasem... kiedyś wydawała mi się słaba. A właśnie w porównaniu do poprzedniczki jest o wiele bardziej spójna (he he, jest konsekwentniej softowa

) Poza tym ma jeden z najlepszych utworów Doorsów w ogóle, czyli Shaman's Blues (dla mnie ZDECYDOWANIE best moment na tej płycie).
MORRISON HOTEL
* * * * 1/2
Cenię tę płytę za potężny ładunek BLUESA. Za odzyskanie świeżości przez Morrisona też. Za świetny początek (Roadhouse Blues i Waiting... to dla mnie bez wątpienia dwa najlepsze kawałki), ale też bardzo ładne, choc mniej efektowne rozwinięcie przy pomocy serii utworów w sumie do siebie podobnych, ale utrzymanych w zaskakująco spójnej stylistyce (Peace Frog, Ship of ools, Land Ho!...). I podobnie jak Kacper mam wielka słabość do Blue Sunday. Za to w przeciwieństwie do niego nie lubię Indian Summer
L.A. WOMAN
* * * * * i może jeszcze kawałeczek
Ja Doorsów, jak i Beatlesów, cenię bardziej za utwory, niż za płyty. I te utwory niekoniecznie pochodzą w większości z LA Woman. Ale ta płyta to jest dla mnie taki Doorsowski Abbey Road, czyli po prostu ich najlepsza płyta jako płyta. Jedyna ich prawdziwa Płyta, w przypadku której robi potężna różnicę, czy słuchasz płyty całej, czy składanki z utworami z tej płyty. Jest to po prostu płyta doskonała, choć może nie więcej niż doskonała, dlatego ten kawałeczek do pięciu gwiazdek to raczej niesmiało.
Riders on the Storm jest dla mnie best momentem, ale wcale nie zdecydowanie. Np. utwór tytułowy jest niewiele gorszy mojem zdaniem. Osobiście jestem ogromnym też fanem Crawling King Snake'a - jest to równie niedoceniany i równie genialny utwór co Piosenka po nic
I w ogóle - o każdym utworze tu dałoby się powiedzieć dużo dobrego, a najbardziej to, że jest on dokładnie w tym miejscu, w którym najlepiej pasuje - i o to chodzi w doskonałej płycie!
