Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest wt, 21 maja 2024 15:58:00

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 303 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11 ... 21  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 26 października 2006 16:49:45 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 00:22:22
Posty: 26664
Skąd: rivendell
Boskey pisze:
Z tego co wiem, U2 nie jest z Polski.

...tej Boski..!!!! oświeciłes mnie !!!! jak mogłem nie wiedzieć ? !!!!! ?????
Boskey pisze:
Czyli ogólnie rzecz biorąc - mylisz się po raz kolejny w tym wątku

...nie bardzo widzę te pomyłki...

_________________
ooooorekoreeeoooo


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 26 października 2006 16:50:22 
elrond pisze:
co to jest CKB ?

The Cracow Klezmer Band.


Na górę
 
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 27 października 2006 22:10:44 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 22:14:22
Posty: 9021
Skąd: Nab. Islandzkie
Co by zluzowac tą lekko bezowocną dyskusję, wrzucam "czary" Merlina:

Dubowe oblicze Asunty:

Obrazek

ASUNTA MAX I DUB "Kanon Sixty I" (muz. S.Gołaszewski)

(Wspaniała kaseta! Jak dla mnie to conajmniej tak dobra jak Izrael - z resztą gra tu i Stopa i Bryl - no i Merlin...)

oraz bardzo ciekawy tekst:

Muzyka
Sławomir Gołaszewski

Myśląc o muzyce - bezwiednie nadajemy jej rangę języka. To właśnie ona jest mitem współczesnego człowieka. W nim żywe osoby spotykają archetypy. Człowiek, sam będąc symbolem, poprzez muzykę staje się żywy, a świadectwem jego inspiracji staje się życie jego muzyki. W ten sposób wyznaczony zostaje hermetyczny krąg, w którym spotykają się artyści, jakich człowiek spotyka na drodze swego życia. Muzyka nie jest wówczas niczym innym, niż oddychanie tym samym powietrzem. Dopiero później odnajduje dla siebie metaforę i transcenduje oddech. Staje się czasem rzeczywistym transformacji „ja” w „ty” i odwrotnie.

Próbując dziś odpowiedzieć na pytanie, jakie działania oraz jakiego rodzaju aktywność zachowuje resztki owej energii, która od początku świata przekazywana była z pokolenia na pokolenie w zamkniętych kręgach wtajemniczonych bractw, zauważyć możemy, że:

1. Inicjacja jest dziś możliwa poza tradycją i szkołą. Jako mieszkańcy globalnej wioski wszyscy mamy równe szanse w zdobywaniu wiedzy. Owa pauperyzacja stwarza nowe i różnorodne możliwości interpretacji, dawniej zarezerwowane i ograniczane przez specjalizacje;

2. Sztuka stała się techniką, a religia - systemem. W ten sposób praktyka przeszła z poziomu czynienia do poziomu intelektualnej refleksji. Wartość dzieła ustąpiła miejsca ważności jego możliwości. Przestało być ważne czynienie na rzecz wiedzy o możliwościach i wiary w możliwości;

3. Każda próba urzeczywistnienia dowolnego projektu jest pytaniem o narzędzia. Cel działania oraz poziom inspiracji przestają mieć znaczenie.

Jednocześnie niemal wszyscy ci, którzy snują refleksję nad różnymi przejawami ludzkiej aktywności zgodnym chórem stwierdzają, że kultura końca XX wieku nie jest propozycją aksjologiczną. Twierdzenie to wydaje się być prawdziwe, ale tylko w kontekście starego systemu paradygmatów, opartego na europocentryzmie, antropocentryzmie i innego rodzaju „-izmach”, które doprowadziły tak pojmowaną cywilizację do tego miejsca, w którym się ona obecnie znajduje i z którego już nie może zawrócić. Truizmem byłoby wypominanie „cywilizacyjnych grzechów”, choć wydaje się, że niektóre z zagrożeń zostały zażegnane, inne zaś nas nie dotyczą i nie dotykają.

Lecz znów pojawiają się nowe pokolenia, które zadają wciąż ważne pytania: odpowiedzi płynące z najbliższego otoczenia, proste propozycje światopoglądowe nie są jednak satysfakcjonujące dla tych wszystkich, którzy próbują „zrobić coś ze swoim życiem”.

Dostrzegając ważność owych pytań próbujemy wyznaczyć obszar spotkania dla różnych form i rodzajów aktywności wiązanych do niedawna z pojęciami „opozycji”, „oryginalności”, „sztuczności” czy „kontrkultury”. Proponujemy alternatywę wobec alternatyw. Bez neofickiego misjonaryzmu chcemy spowodować tylko ujawnienie możliwości. Sama obecność, bez udawania, jest wystarczającym argumentem na rzecz „bycia pomiędzy”.

Sztuka dyskredytuje naukę, energia różne przybiera formy. To, co było, wciąż się staje od nowa na naszych oczach. Próbujemy to śledzić i rejestrować. Zadając pytania innym i sobie i próbując być nie-razem, lecz nawzajem.

Pośród wielu ciągle używanych słów wiele jest już martwych i pozbawionych ożywiającego je ducha, mimo, że pozostają w ciągłym ruchu i zachowują potencjalną zdolność poruszeń. Wiele jest takich, które odbiegły od znaczeń na tyle, że bardzo mglistymi skojarzeniami karmią wyobraźnię. I są też takie, które wydając się zapomniane, zachowały ów pierwotny sens, tak bliski, chociaż odległy - bo niewyrażalny. Nie trzeba już chyba dowodzić, że język też jest „przedstawieniem”- poprzez pismo, brzmienie głosu i wymowy. Towarzyszące mu zachowania są mimowiedne, bezwolne i coraz częściej nie towarzyszy im już żadne przeświadczenie. Choć to właśnie one pozostają głównym i najważniejszym źródłem informacji.

To, co nabywamy w indywidualnym procesie edukacji, staje się systemem, coraz bardziej odległym od tego, co znamy i rozpoznajemy jako doświadczenie.
Ono też staje się czymś bezwolnym i mimowiednym.
I coraz częściej brakuje słów dla jego wyrażenia.

Swego czasu w kręgach spirytystów dość popularne były spotkania, na których media odtwarzały kompozycje sławnych autorów, powstające w zaświatach. Zachowane do dziś partytury wciąż wzbudzają wątpliwości wśród badaczy i znawców przedmiotu, wiele bowiem zapisów zostało rozpoznanych jako falsyfikaty.

Z punktu widzenia dzisiejszego artysty, który za swą codzienną praktykę obiera muzykę, wszystkie istniejące zapisy osiągają zaledwie poziom symboliczny, nie przekraczając granic i konwencji lokalnych języków. Z jednej strony panuje bowiem powszechny analfabetyzm, jeżeli chodzi o odczytywanie zapisów nutowych, z drugiej zaś cały szereg uwarunkowań i przyzwyczajeń, również tych o charakterze historycznym, pozwala na wygłaszanie apriorycznych opinii na temat przyszłości muzyki.

Twierdzenie, którym zbulwersował swego czasu opinię wielu środowisk wybitny polski kompozytor, Krzysztof Penderecki, że nigdy nie będziemy w stanie partycypować w twórczości Orientu, jest tu znamienitym przykładem. Utożsamienie rozwoju z postępem sprawia bowiem, że języki stają się przekładalne. Lecz to wcale nie znaczy, że osiąga się wyższy poziom komunikacji. Informacja tworzy bowiem sztuczną inteligencję. I choć ta sprawia wrażenie transcendencji, w rezultacie nie jest niczym więcej, niż systemowym ograniczeniem, niepozbawionym manichejskich znamion, wzbogaconych o różnie pojmowane oświecenie.

W opowieściach chasydów, zebranych i spisanych przez Martina Bubera, znajdujemy wiele fragmentów poświęconych muzyce. Muzyka, śpiew i taniec to coś więcej niż informacja. Zjednoczone tworzą najprostszą z form transcendencji.

Warto jednak zwrócić uwagę, iż mimo swej prostoty nigdy nie została ona opisana. Jej tradycję przeniosły do naszych czasów kultury archaiczne, określane mianem pierwotnych. Banalne w swych przejawach, niekiedy wręcz nawet prymitywne, potrafią zawładnąć umysłami twórców i słuchaczy, w miejsce piękna wprowadzając kategorię tajemnicy. I choć o gustach nie zwykło się dyskutować - coraz częściej zadajemy sobie pytanie o powód, dla którego coś się podoba, nie wnikając przy tym w mechanizmy kultury popularnej i masowej, konsumpcję, merkantylizację i komercję traktując jako dobry omen postępu.

Zdumiał by się zapewne Mistrz Dobrego Imienia widząc, że siedzibą duchów nie są już zaświaty, lecz ziemia. Doskonale bowiem wiedział, że dominacja któregokolwiek z żywiołów czy elementów prowadzi do znieruchomienia.
Konsekwencją teologii „śmierci Boga” jest antropologia zombich, jako próba opisania kultury ludzkości. Tak jest zawsze, gdy następuje pomieszanie pojęć i kategorii, gdy za istniejące uznaje się fenomeny i formy, o których istnieniu zaświadczają przeświadczenia. Istnienie duchów jest dziś przyjmowane powszechnie, bez konieczności dowodzenia. I czyż nie jest to rzeczywisty postęp ?
Gdyby zrewidować niektóre słowa i pojęcia, jakimi posługujemy się na codzień, mogłoby się okazać, że mimo upływu lat zachowujemy w sobie pierwotne znaczenia i sensy, zawarte w intuicji starożytnej mowy. Jej echa potrafią nas dobiegać z obszarów pogranicza stylu i formy a stamtąd przenikać do potoczności. W taki właśnie sposób dochodzi do głosu niejedna elita, przekaz swój upubliczniając w formie języka, który sprawiając wrażenie, że jest powszechnie zrozumiały, ociera się o Tajemnicę, której ani nie zatrzymuje ani nawet nie dotyka.
Współcześnie jedną z takich Tajemnic wydaje się być MODA. Gdyby poprzestać na analizie potocznego rozumienia tego słowa oraz jego dawniejszych znaczeń i sensów, wówczas okazałoby się, że moda w świecie dzisiejszym spełnia funkcję modlitwy, z modelki/modela czyniąc idola i medium. Ideał staje się w ten sposób ucieleśniony, aksjologiczna abstrakcja przybiera postać człowieka, stosownie do jego kształtu i formy. Moda staje się forum politycznej poprawności oraz światopoglądu Nowej Epoki, a jej wyrazem jest ekspresja, ekstaza i modła. Modelki uczestniczące w pokazach jeszcze do niedawna uosabiały boginie. Było to oczywiste zarówno dla uczestników jak i dla kreatorów. Każdy twórca kreacji próbował się zmierzyć z problemem czasu, nadając swemu dziełu walor nieprzemijalności. Lecz okazało się że branie na siebie roli kreatora nie przekracza ram społecznej konwencji, przypisywanej zwykle grze w tego rodzaju rolach. W drugiej połowie minionego wieku pokazy mody wydawały się spełniać funkcję obrzędu. Jej aspekt użytkowy wydawał się zaspakajać społeczne potrzeby dotykania niezwykłości, dawniej niedostępnej. Kreatorzy próbowali przenieść to, co piękne, w obszary powszechnej użyteczności, wiodącej z jednej strony do pauperyzacji wartości elitarnych, z drugiej zaś do komercji.

Wrażenie, że to, co piękne, staje się powszechnie dostępne, wydawało się w sobie mieścić te treści, które uprzednio przypisywano elementarnym potrzebom. Prezentacja nabrała kreacyjnej mocy tworzenia wibracji, synchronicznie atakujących zmysły. Pokazy, nierzadko przypominające seanse spirytystyczne, odbywały się przy muzyce, niedostrzegalnie wpływając na nastrój, klimat i aurę. Prezentacje zaczęły przypominać przedstawienia teatralne a ich przygotowanie odbywało się wedle analogicznego scenariusza.

W miarę wzrastania poziomu informacji zwyczaj ten został zażegnany, z wątpliwym pożytkiem dla dziedziny teatru. Bo choć trudno wyobrazić sobie modę opartą na scenograficznych elementach Zemsty czy Dziadów, to przecież właśnie na scenie teatralnej prezentowano zwykle elementy kultury narodowej jako jej media i symbole. Osobnym miejscem prezentacji mody byty szatnie i halle dostępne publiczności, przedstawiającej się sobie nawzajem podczas antraktów. Ubiór, a także sposób jego eksponowania, sprzyjał identyfikacji subkulturowej, stanowiąc rodzaj uniformu, poprzez który łatwiej było nawiązywać relację do osoby, albowiem nawet wśród publiczności nikt nie pozostawał anonimowy. Dzisiejsze pokazy stają się najczęściej pretekstem ujawnienia jakiejś idei. Towarzysząca im wszechpotężna ignorancja nakazuje postrzegać twórców jako uosobienia abstrakcji, czego najlepszym przykładem były wizyty w Warszawie kreatorów takich jak Malcom Mcl aren czy Paco Rąbane. Drugi przybył wprawdzie na promocję swej książki, w której ujawnia źródła inspiracji, lecz mimo poprawnego tłumaczenia, na przekór intencjom wydawcy, nie stała się ona czytelniczym przebojem, ani wśród młodzieży, ani wśród dorosłych. Nie zna1eźli w niej również natchnienia ani recenzenci, ani dziennikarze, uczestniczący w spotkaniu z autorem. Wydaje się, że o wiele większe wrażenie wywarł Malcom Mclaren, jako twórca najpoważniejszej, od czasów kulturowej kontestacji, fali mody.

Upatrując w okresie kontrkultury źródła dla świadomości Nowej Epoki, niepodobna pominąć wpływu mody, Jej właśnie zawdzięczał swe „wyzwolenie” jazz, stając się wzorcem i przykładem sztuki trans-kulturowej, dzięki czemu dołączył do kanonu współczesnej klasyki. Okres ten, zwany również „epoką psychodelii” spowodował też zdrowy dystans względem XIX-wiecznych ideologii i koncepcji.

Po raz pierwszy w dziejach ludzkości strój & ubiór przestał mieć znaczenie w systemie ocen i wartości, zarówno w odkryciach antropologii jak i w powszechnej potoczności.
Głęboko zakorzeniony zwyczaj poszukiwania kulturowej tożsamości stał się osobistą sprawą każdego poszukiwacza.
To, co proponowała awangarda, znalazło swe odbicie na ulicach. Trudno było znaleźć powód do zawstydzenia dla swego pochodzenia i rodowodu.

To spowodowało wyłonienie się w kulturze popularnej i masowej nurtu folk, zwiększyło zainteresowanie bluesem, a na muzycznym rynku pojawił się rock, jako autonomiczna sztuka (związana z modą), niosąca w swym ogólnym przesłaniu dotychczas niespotykany światopogląd, ni to religijny, ni naukowy, odwołujący się do problematyki wartości kulturowych, pomijający autorytety i bazujący na osobistym doświadczeniu. Każdy z twórców, jeśli tylko miał okazję, zapraszał do swojego świata tych wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób skierowali ku niemu swą uwagę.
Lecz okazywało się powoli, że indywidualność nie tworzy historii na dłużej, niż tylko przez chwilę.

Artyści bluesowi i folkowi pozostawali anonimowi, ledwo znajdując dla siebie miejsce w urojonej wspólnocie rocka. I niewiele w tym pomogła moda na elementy ludowe, przenoszone do współczesnej kultury popularnej i masowej. Jej potencjalny odbiorca traktował to raczej jako formę fanaberii, tajemniczej niedostępnej i niezrozumiałej. I choć jednocześnie folk zyskiwał rangę klasyki, to nie przynosił żadnej wiadomości, poza faktem istnienia kulturowych mniejszości, których obecności nie trzeba przecież dowodzić.

Istotnym elementem kontestacji, na jaki mało kto zwraca uwagę, było sięgnięcie po koncepcję czasu, zawartą w tradycyjnej kulturze ludowej. Już nie tylko miejsce stanowiło o źródle inspiracji, ale czas przewidywany i dany dla praktyki wiedzy. Nierzadko przy tym okazywało się, że choć przez większość autorytetów i uczonych traktowany był jako czas miniony, to dla nowopoznających jego ramy stawał się powodem aktualności doznania. To, co dawne, poprzez walor tajemniczości, stawało się obecne, żywe i źródłowe.

W ten sposób historia weryfikowała niejako swoją własną mitologię, przestając w niej szukać aksjologicznych uzasadnień. To, co modne, stało się na wskroś indywidualne. Z jednej strony przestała obowiązywać wspólnota mody jako symbolicznego języka przynależności kulturowej, lecz z drugiej okazało się, że indywidualizm kreuje wspólnotę transcendującą świat informacji, poglądów i idei. ,,Tylko artysta, który wyzbył się siebie, może siebie w pełni zrealizować” - napisał Henryk Sienkiewicz w zakończeniu opowiadania o rozdartej sośnie. Powszechny w jego czasach manicheizm nakazywał nazywać poszukiwanie uniwersalnych wartości poznawczym relatywizmem. I choć analogiczne podejście wydaje się cechować również wielu spośród współczesnych intelektualistów, to przecież nikt rozsądny nie będzie już tego traktował poważnie.

Tak, jak o pokazach mody nikt już nie powie, że mają one cokolwiek wspólnego z teatrem. Taka opcja dominuje na planie kultury popularnej i masowej.

Lecz jeśli podstaw światopoglądu Nowej Epoki zaczniemy upatrywać w drugiej połowie minionego wieku, okazać się może, że żywe, twórcze, kulturowe wartości istnieją na obszarach off’u. „Off” to termin używany swego czasu na określenie kultury czynnej, przenoszonej w naturalną przestrzeń poprzez codzienną praktykę. Gdzie każda czynność jest rodzajem aktu, dokonywanego nie ze względu na obserwatora czy widza, lecz z powodu tego, że jest do zrobienia coś, co wymaga partnerstwa, kontaktu i uczestnictwa. Taką właśnie tradycję pozostawił po sobie para-teatr. To ostatni z bastionów kultury anonimowej, pozbawiony historii i opisów. Trudno zatem mówić o tradycji off’u, jako że i dla samych twórców pozostaje on do dzisiaj nieodgadnioną Tajemnicą. Zgodnie bowiem z jednym z założeń zachowują oni raczej pamięć poszczególnych aktów, niż ich konsekwencji, wobec których problem odpowiedzialności ani nie dotyka ram ani nie przekracza granic konwencji. A zatem nie dochodzi ani do poziomu ogólności, ani nie jest urzeczywistnieniem jakiejś szczególnej idei, do której mógłby się przywiązać czy uczepić współczesny światopogląd. Wobec świata dominujących wartości, będących literacką fikcją i projekcją ich autorów, świat off’u stanowi alternatywę i jako żywo pozostawać będzie alternatywą.

Co dla jednych jest brzmieniem Nowej Epoki - inni postrzegają jako zagrożenie podstawowych wartości kulturowych. A są jeszcze i tacy, którzy niezależnie od źródła poglądów, opinii czy inspiracji wszystko postrzegają jako nowość nazywaj ją światopoglądem, tendencją lub modą, uzasadniając ją odkryciami współczesnej nauki. Jakby postęp nie dotykał religii i sztuki. Dla tych płaszczyzną interpretacji stała się duchowość, odkrywana w miarę uzmysławiania sobie, że w dzisiejszych czasach nie wystarczają już dla uzasadnienia obrazów współczesnego świata odkrycia naukowe.

A przecież od początków dziejów świata nauka próbowała uzasadniać istnienie tego, co duchowe. Echem takiego podejścia są w nauce współczesnej kategorie ilościowe, gdzie liczba stanowi zarówno o istnieniu jak i o wartości. W takiej perspektywie wartościowe jest to, co powszechne i masowe. Czy zatem mówiąc o muzyce Nowej Epoki sytuować ją będziemy pośród komercyjnych dokonań artystów pop, czy w do dziś istniejącej tradycji jakiejś starożytnej szkoły, zależy tylko od tego, skąd czerpiemy naszą wiedzę na temat świata muzyki i co nazywamy jej brzmieniem.

W tradycji kultury europejskiej, zarówno tej wysokiej, elitarnej, artystyczno-salonowej, jak i plebejskiej, popularnej i ludowej, od czasów zamierzchłych, aż po barok i oświecenie, muzyka uchodziła za domenę Ducha. Przez wieki całe dla nikogo nie ulegało wątpliwości, że dusza człowieka w sposób najprostszy z możliwych wchodzi w relację z Bogiem za pośrednictwem muzyki. Muzyką opiekują się aniołowie, zaś archanioły nadają jej kształty i formy. Przeświadczenie to najpełniejszy swój wyraz odnalazło w kolędzie, która w epoce romantycznej zyskała uniwersalny wymiar, nawiązując w swych treściach do sytuacji społecznej i politycznej, jednocząc kulturę niską z kulturą wysoka, w organiczną całość, respektowaną przez wszystkie środowiska, grupy i warstwy społeczne.

Przykładem znanym powszechnie jest umieszczenie fragmentu kolędy Lulajże Jezuniu w Scherzu h-moll przez Chopina. l tak jest do dzisiaj, że każdy artysta, który poczuwa się do bycia romantykiem, włącza do swego repertuaru kolędę. A i słuchacze, którzy zwykle na muzykę nie mają czasu, znajdują taką chwilę, by poświęcić jej swą uwagę przez ten jeden moment w roku, gdy wszystko wokół zanurza się w dobroci, nadziei i pięknie.

Współcześnie jest to o tyle łatwiejsze, że wydawcy, producenci i media prześcigają się w ofercie, a ta jest tak bogata, że aż niepodobna ogarnąć wszystkich propozycji, jakie zjawiają się na rynku fonograficznym. Każda prezentacja skazana jest zatem na fragmentaryczność, a przykłady stanowią symbol, dający do myślenia, inspirujący i poszerzający obszar wrażliwości na obecność Objawienia.

Tym, co szczególnie przykuwa uwagę słuchających jest udział w kolędzie wszystkich generacji; dzieci, młodzież i dorośli z równym kunsztem i pieczołowitością podchodzą do tematu. Z jednej strony świadczy to o zniesieniu podziału na amatorów i zawodowców, z drugiej przywraca właściwe znaczenie słowu „amator” (w sensie: „miłośnik”). I wreszcie to, co wydaje się być najważniejsze, a mianowicie relacje w rodzinie pozwalają się ujawnić, odkryć, usłyszeć i unaocznić. Wzajemna akceptacja upodobań jest pierwszym krokiem na drodze do rozumienia czym jest gra w społecznych rolach i co komu w duszy gra. „Dobry mistrz w takim tylko chórze śpiewać lubi, gdzie czuje, że głos własny w harmoniji gubi”. W harmonii głosów dziecięcych łatwiej się zanurzyć, gdy te nie pozbawione są ekspresji, frenezji i żywiołowości. A takie są cechy twórczości ludowej, do niedawna jeszcze wiązane z takimi kategoriami jak blues i jazz. Więcej mają one wspólnego z dziecięcą ekspresję niż niejeden z kanonów dzisiejszej mody. I podejrzewam, że chętnie nadstawią ucha i dorośli i młodzież na to, co pojawia się jako nowe w świecie dźwięków, rytmów i melodii, jednoczących umysły i serca. Czas się zbliża ku temu odpowiedni i chwila, którą warto na to poświęcić.

Starożytni filozofowie helleńscy uważali, że gust jest jednym z pośledniejszych narzędzi partycypacji w pięknie. De gustibus non est disputandum - powtarzali, gdy przyszło im się oddalić od miejsca artystycznej prezentacji.
I dopiero Boecjusz, u początku wieków średnich wprowadził rozróżnienie na umiejących partycypować w pięknie i takich, którzy, z różnych powodów Go nie dostrzegą lub na skutek rozlicznych osobistych zajęć jego objawienie umknie ich uwadze.
Konsekwencje tego podziału do dziś są takie, że na udział w ceremonii mało kto może sobie pozwolić, mieszkając poza klasztorem, a i w samym klasztorze wiedzie się coraz gorzej artystom i śpiewakom.

Monastyrskie raspiewy XVI-XVII wiekow upamiętniające Rożdectwo Christowo

Oto na przykład dobiega nas teraz śpiew z epoki baroku po okresie wielowiekowej przerwy. Po raz pierwszy od setek lat zostały ugłosowione partytury, jakie przetrwały wśród ruin współcześnie odbudowanych klasztorów. Czy słuchając owych śpiewów jesteśmy w stanie wyobrazić sobie „barok”? Lecz jesteśmy w stanie ogarnąć wyobraźnią wnętrza, gdzie zostały nagrane Monastyrskie raspiewy XVI-XVII wiekow upamiętniające Rożdectwo Christowo. Prawie pięć kwadransów brzmieniowych przykładów, jakie trudno ogarnąć wyobraźnią poza miejscem gdzie są prezentowane. Lecz gdy ktoś słucha ich w innej przestrzeni i w innym czasie niż ten, w jakim trwały, są one jak znaki, stawiane na drodze do muzyki. Jednych przyciągną by zachwycić i powstrzymać oddech, a dla innych stanowią relikty kultury, o której świat zapomniał. I to, że się odradza - to jakaś paradoksalna ciekawostka. Bo przecież miało być inaczej- a inaczej się stało; To, co zapisane, odzyskało swój głos i czas, który jest miarą zmiany.

Zachwyt jest narzędziem oczarowania o wiele precyzyjniejszym niż gust. Lecz trwanie w zachwycie trwa o wiele krócej niż życie. Chyba, że opuści człowieka jego rozum i duch. Mówił Sokrates, że frygijska melodia doprowadziła do szału zazdrosnego młodzieńca z Tauromenion, co nie przeszkadzało Platonowi napisać, że „skala ta ma wyjątkową, „persfazyjną” moc wprowadzania rozwagi, umiaru i poszanowania prawa”.

Owa paradoksalność wiedzy, pozostawionej w księgach i pismach starożytnych bywa coraz bardziej zaskakująca. Lista Bharaty, opisująca związek skal muzycznych z nastrojem, ma bez mała pięć tysięcy lat i co jakiś czas ktoś ją sobie przypomina. Podobnie jak Emma Kirkby, która reanimowała swoim głosem partytury, jakie zostały po Hildegardzie z Bingen. W tym przypadku pieśni były nieczynne prawie tysiąc lat.

Pikkardyjska Tertsja Ogród Anielskich Pieśni

Ta swoista moda na odradzanie się starożytności przypomina nam a tym, że istnieje świat duchowy, dla którego w nas coraz trudniej znaleźć czas i przestrzeń w sobie, by tam skierować uwagę na dłużej niż na moment. Tak bowiem działa muzyka, że albo ogarnia i przenika na wskroś, i wtedy budzi tęsknotę za ideą, albo zestraja się odpowiednio do, jak pisze Platon en logo de pheromenous, wpływając na sposób zachowania i wysławiania. Tak oto sposób narzuca „jarzmo duszy”, a ta, czując porządek, dyscyplinę i kanon nigdy już nie popadnie w bełkot ani obłąkanie. bo rozumie, że uczestnicząc w pięknie nic więcej nie musi. Takie bowiem są przymioty i właściwości duszy. Oprócz nich jest jeszcze taki jak wrażliwość. Zmysł wspólny, działający w połączeniu z intuicją. Najczęstszą racją jego uzasadnienia jest niewiedza. „Nie wiem, czemu podążam tam, gdzie nic nie wiem sam”. Przecież nie tylko po wiedzę. I nie przypadkiem trafiam do Ogrodu Anielskich Pieśni i słucham, jak je śpiewa Pikkardyjska Tertsja. I choć studyjne wersje odbiegają od tego, co można usłyszeć na koncercie, to przecież niekiedy wystarczy jeden fragment, by przypomnieć o świecie jakiego oczy już nigdy nie zobaczą. I wiedzieć, że gdzieś trwa, istnieje i jest świat, wypełniony przez żywy śpiew. I że istnieć będzie przez czas jakiś jego zapis.

Aż do połowy lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia wszystko, co wiązało się z określeniem New Age - Nowa Era przyjmowano i uznawano za inspirowane sztuką, nauką i religią Wschodu. Zmiana opcji, która się wówczas dokonała pod wpływem kontaktów międzykulturowych może stanowić klauzurę chronologiczną przy próbach opisania światopoglądu nowej ery. Osobiście wolę ją nazywać Nową Epoką, gdyż określenie „era” wydaje się sugerować zmienność i cykliczność, zaś tym, co przynosi rzeczywiście Nowa Epoka są fundamenty kultury budowanej w perspektywie eschatologicznej.

Świadomość wieczności dotyka od tamtego czasu coraz większej ilości poszukujących pytań dla wyłaniających się umysłowi obrazów świata. Filozofia jako metafizyka, w przeciwieństwie do wszystkich innych nauk, jest jedyną, która oprócz odpowiedzi i propozycji do przyjęcia na wiarę, przynosi również pytania.

Ci, którzy przyjmują kreacjonizm poznającego umysłu mogą zaraz tu dodać, że pytania pojawią się na płaszczyźnie przez filozofię wyprojektowaną i za przykład podać scholastykę. Lecz i wówczas muszą przyznać, że jest to dziś dosyć powszechnie praktykowana metoda, nie tylko pośród dociekań filozoficznych, ale nawet w potocznych rozmowach. I cóż to znaczy dla filozofa-fenomenologa? Nic więcej, ponad to, że rozpowszechniona została jakaś szkoła, algorytm rozumowań oparty o uwarunkowany przebieg myśli. I tak na przykład „odkrywanie Orientu” w Nowej Epoce przebiega na innych zasadach niż w epokach poprzednich, choćby poprzez pauperyzację mediów kultury. Doświadczenie dla wielu stało się informacją: nie ruszając się z miejsca wiedzą lepiej i więcej od drugiego. Ten aspekt poznania rzeczywiście przynosi ze sobą nowa epoka w wymiarach dotychczas niespotykalnych ludzkiemu aparatowi poznawczemu.

Rzeczywistość medialna sprzyja alienacji, o czym świadczą historie zakonów i religii świata.

Poza nielicznymi niewielu tworzyło zakon osobisty. Dwa z popularnych przykładów przychodzą mi na myśl: BERHANE SELASIE NESTA ROBERT MARLEY oraz NUSRAT FATEH ALI KHAN, obaj głównie znani jako śpiewacy, którzy dostarczyli medialnemu światu starożytny przekaz wiedzy duchowej, dostępny dotychczas jedynie nielicznym wybranym i określany mianem gnozy. Że „gnoza” to „groza” - powszechnie już dziś wiadomo. Takie znaczenie nazwy przyjmuje na siebie słowo dread, przyniesione przez muzykę rege, której międzynarodowym ambasadorem był, jest i pozostaje Bob Marley.

Czy tylko dlatego rege w Polsce stanowiło „zakazany owoc”? W jednym z opracowań na temat przejawów „nowej ery” w potocznej świadomości uczestników kultury znalazłem wprawdzie jakąś uwagę na temat rastafarianizmu w Polsce, ale nikt z naukowców i publicystów nie potraktował jej uważnie. A przecież, jak już tego dowiódł profesor Wierciński, kultura wchodzi i wnika w zapis genetyczny już po dwóch pokoleniach. Przyjmując zatem długość cykli pokoleniowych za miarę zmiany otrzymujemy czas rzeczywisty kulturowej przemiany.

Kolejny z argumentów na rzecz źródeł światopoglądu Nowej Epoki ujawnia się w powszechnej zmianie poznawczej perspektywy, która, dla ludzkości dokonała się w połowie lat siedemdziesiątych, zmieniając kierunek intencji działań i praktyk z „alternatywnych” na „afirmatywne”. Wówczas też zakon osobisty wniknął do rodziny.

NUSRAT FATEH ALI KHAN przybył do Birmingham z okazji święta, którego zaprzestano praktykować na wygnaniu. I to właśnie jemu przypadł w udziale zaszczyt śpiewania Pasji w Ostatnim Kuszeniu Chrystusa - gnoza bezwątpliwa, powszechnie znana i ceniona, nawet wśród orthodoxów.

Słowo „jazz” zawsze nastręczało trudności w rozumieniu. Choć „dżez” co jest - każdy widzi, słyszy i wie. Choćby nawet i w telewizji. Albo poprzez fale eteru i mocą wyobraźni. Dżez to muzyka, grana przez „dżazmenów”: Do niedawna, mówiąc „dżezmeni”, zwykło się wskazywać Osoby, najpierw znane jako „kompozytorzy standardów” - a następnie jako twórcy „stylu” czy „szkoły”. Kogo innego natomiast określano „sukcesorem tradycji” – i „dżez” stał się nauką tajemną, w tym sensie, w jakim pozostaje do dziś tajemnicą jego źródło - gospel. Fundamentem tej tradycji jest przeświadczenie, że muzyka jest energią tego świata i że pomaga światu w jego trwaniu, podtrzymując je w różnych formach muzycznego spektaklu: od przestrzeni osobistej, jak kołyska - aż po rozbudowane przestrzenie para-teatru. Elementy tej energii zwykło się nazywać „żywiołami” podkreślając w recenzjach żywiołowość, spontaniczność i frenezję nagrania lub występu. I było tak do czasów Coltrane’a, który „zabsolutyzował” pojęcie „jazz” nie wychodząc poza ramy standardu. absolutyzacja owa polegała na ujawnieniu przestrzeni w nierozpoznawalnych i niebywałych wymiarach. Jeden z takich wymiarów określił Coltrane mianem brzmienia - choć częściej mówił, że jest to Przestrzeń Duchowa, miejsce, ku któremu podąża „śpiewająca dusza”. W wersji science-fiction zapewne chodziło by o Słońce, więc dlatego niektórzy uważają i piszą, że Jego muzyka wypełniona jest Ogniem. A ogień to jeden z powszechnie znanych elementów, wchodzących w zakres symboliki inicjacji. Dlatego zapewne „fani” Trane'a należeli do ostatnich, którzy w jego muzyce dostrzegli Moc Inspiracji.

I w tym sensie zachowuje ta muzyka swą moc do dzisiaj - w jakim nie ulega potocznym opisom. Nawet gdy przy ich próbach odwołamy się bluesa i rozumienia słowa „soul”.

Większość pojęć, które przyjmujemy bezwiednie za kategorie rozumienia, tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia poza symbolicznym. Rzeczywistość symboliczna jest obszarem pogranicza pomiędzy tym, co synergetyczne a tym, co wybrane. Symbol staje się żywy przez to, że podtrzymuje wrażenia w ich trwaniu, sycąc się energią niezbędną poznaniu i poznawaniu.

Dawniej niewiele wiedziano na temat stanów odmiennej świadomości, albowiem i odmienność posiadała swe kategorie, w ramach których była badana. Kategorią porządkującą było pojęcie normy, któremu przyporządkowana została reszta świata. Póki proces trans-poznawczy był zdrowy i samo poznawanie pozostawało w ramach, czyli w normie, póty poznający pozostawał zdrowy. Czyli pochłonięty i uwarunkowany życiem na tyle, że stan choroby przyjmował i pojmował jako odmienność chwilową. Ze skutków wnioskując o przyczynach odkryto profilaktykę, która stała się rodzajem głodu, czy wręcz nałogu dla poszukiwaczy normy. Tak właśnie spośród nauk wyłoniono i wyodrębniono medycynę, której rzeczywisty napęd stanowiło poszukiwanie Kamienia Fi1ozofów. Wedle Tradycji sporządzony zeń narkotyk pozwalał na nieustające utrzymywanie w umyśle wizji celu, do którego dążył poznający. Gdy więc już odkryto zależność i ramy, w jakich poruszała się odmienność, pojęcie normy stało się PRAWEM, któremu towarzyszyły nakazy i zakazy. Rozwijająca się medycyna nie mogła nakazać przedmiotu badań i w ten sposób przestał być nim kamień, a stał się mechanizm. Od tamtych czasów żaden medyk nie powracał do badań nad kamieniami. Życie zyskało specyficzne ramy i normy. I trwało tak, dopóki nie odkryto przedmiotu, który nazwano „kamień nazębny”. A więc jednak postęp, aspekt i żywa forma.

Odmienność powagi w traktowaniu rzeczy i zjawisk sprawia Sztuka.
W niej wszystko nawet może być śmieszne i niezrozumiałe.
I na nic się zdadzą próby wyjaśniania czegokolwiek konsumentom i partycypantom.

Każdy ma własną, głęboko osobistą odmienność w podejściu do tego, co stanowi powagę lub śmieszność, a co rozum zaleca pod postacią gustu, warunkującego i zalecającego wybór. Najpierw bowiem jest wybór /np. studiów/, a dopiero potem wyłania się wybierającemu przedmiot. W sztuce wyborem jest fenomen. W nauce - kamień lub drzewo, a w ostateczności człowiek. W religii - niebo i światy duchowe. A w życiu niejeden pozostaje poza wyborem. I nie tylko, że nie ma w sobie żadnej potencji, to jeszcze na dodatek pozostaje bez szans. Albowiem trwa tylko w tym, co pamięta i co lubi. Rzeczywistość jest bowiem zamknięta w poznaniu człowieka. Dlatego możliwość kreuje, animuje i otwiera ten drugi. Również jako muzyk, malarz czy poeta. Lecz czy jako muzyka, obraz i poezja? Tego nie wiem. Lecz zapewne są i tacy, którzy na tym poziomie dokonują identyfikacji. Przedmiotem dla nich jest artefakt, co niekoniecznie znaczy, iż stanowi on przedmiot dociekań. Przykładem niech tu będzie skierowanie uwagi ku fotografii. Utrwalony na niej fragment rzeczywistości stanowi zaledwie potencjał obrazu, niekiedy inspirujący, lecz przecież istniejący inaczej i odmiennie niż ukazuje to zdjęcie. Które samo w sobie też przedstawia się inaczej każdemu z patrzących,

Muzyka jest miejscem spotkania.
Jest światłem, które się wyłania znad obrazu.
Jest podobieństwem przedmiotu i myśli.
I kształtem brzmienia wyrazu.
Jest światem rzeczywistym, którego spotkanie
jest na wskroś intymnym doznaniem.

Muzyka nie jest stylem czy gatunkiem, lecz stanem doświadczeń praktyki, której zaawansowanie jest zaangażowaniem, przekraczającym poziom wyznaczony przez zmysły w ich roli i funkcji poznania.
Jest próbą zadawania pytania bez oczekiwania odpowiedzi.
A zarazem nieustannym odpowiadaniem światu na jego problemy.
I dlatego mówimy, że jest aktualna i trwa w czasie, który zarazem przekracza. Tego rodzaju działanie zwykło się określać mianem transcendencji.
Muzyka transcenduje miejsce do poziomu słuchacza.
I w tym sensie stanowi przykład tego, co nazywamy twórczym szaleństwem.

Muzyka jako stan umysłu jest czymś więcej niż intuicja czy wyobraźnia. Albo też zgoła czymś mniej.

Jest grą, w którą jest uwikłane poznawanie świata. I dlatego bywa „przygodą” na miarę spotkania. Miejsce przygody transcenduje rzeczywistość poza poziom tego, co osobiste. Transcendencja szuka dla siebie miejsca w muzyce. Czy je odnajduje? Tego nie można wiedzieć na pewno.

Pozostając w kręgu wrażeń oddajemy się we władanie estetyce. I choć nie należy o gustach dyskutować, to przecież nigdy ich poziomu nie przekracza rozmowa, jako próba odpowiedzi na pytania podstawowe.

Choć muzyka sama w sobie też jest przecież próbą dialogu.
W tym sensie jest spotkaniem też.

Mieszkańcy globalnej wioski, nawet jeśli uczestniczą w wielkich problemach wielkiego świata, to uwagi czynione do siebie na ten temat wypowiadają w języku różnym od tego, w jakim podawane są komunikaty. Jedność obrazu nie oznacza jedności rozumienia. Bowiem każdy dokłada tu dziedzictwo pokoleń, skojarzenia własne i nabyte. Rozumienie nie oznacza umiejętności.

Widzieć to samo to widzieć różnorodność, różne postaci i kształty jako przejawy i ucieleśnienia tej samej energii.

W dzisiejszym świecie przestaje mieć znaczenie, kto skąd przychodzi. Ważne jest, kto co może przekazać innemu. Sztuka może kierować w stronę religii, religia może mobilizować naukę, nauka zmienia i przekształca język i mowę, wprowadza nieznane przedtem pojęcia, kategorie i sensy.

Mówić własnym językiem, odnaleźć zaginiony śpiew, przypomnieć zatraconą mowę i znaleźć oparcie poród rzeczy tego świata, nawet wtedy, gdy ujawnią one swą ukrytą naturę, nawet wtedy, gdy pośród nich przebywać będzie Bóg, podtrzymując je w trwaniu swym istnieniem.

Zatracona mowa - zaginiony śpiew. Najprostsze czynności przez swą alternatywność wobec potoczności, która toczy się jak sen.

A więc próbujmy ponownie nauczyć się owego zasypiania i przebudzania, codziennych najprostszych czynności i niezwykłości, takich jak sztuka i medytacja. A może raptem ktoś przypomni sobie to, co zapomniane jako pieśń, albo jakiś odrzucony zwyczaj, z dawna zaniechany, prosty gest czy czynność nieobyczajną.

Oto wielka ankieta na temat skutków i konsekwencji obecności, na temat ontologicznych implikacji wobec egzystencjalnych faktów i zdarzeń.

A więc przede wszystkim okoliczności. To nie tylko miejsca wypełnione obecnością, ale i obszar „obnażenia”, pokaz form i energii, informacja i komunikat i to, co one niosą. Jednocześnie wyzwanie wobec drugiego, pytanie o moc i siłę i ciągłe dopominanie się o coś, co będąc pokarmem nie mami zmysłów i nie zawodzi w potrzebie. Co będąc napojem przynosi spokój i ukojenie. Co będąc zapachem staje się gestem: jak dotknięcie. Bowiem kultura to uprawa i uprawnienie. U-prawo-mocnienie nie tyle tego, co własne, co „ja”, co ego, ale to, co pomiędzy, jak Ja i Ty, albo Ja i drugie Ja, albo Ja będące i Ja chcące być. U-prawo-mocnić to inaczej u-wiary-godnić. A więc dzielenie się intuicją i przeświadczeniem. I czego mi tu brak w tym tak pojętym świecie? Harmonii stworzenia, pieśni początku i końca. I tego, o czym nie wiem, nie mając pewności, że istnieje.

Źródło to ruch. Niczym nie krępowany. Miejsce pęknięcia. Między tym, co jest, a tym, co będzie i co się staje.

Pośród istniejących dzieł i dziedzin aktywności najwięcej uwagi skupiają na sobie te spośród nich, które znajdują odniesienia do czegoś więcej niż „efekt”. Przedstawienie czy koncert domaga się dopełnienia na płaszczyźnie wartości i obecności. Scena nie jest jedynym miejscem „dzielenia się” tym, co własne, a czas „spektaklu” rozciąga się na to, co przedtem i co potem.

Powyższe powody sprawiają, że interesująca jest szczególnie ta sztuka, która szuka sobie form i obszarów obecności, szuka odbiorców ale także dopomina się o współtworzenie.

Czynienie i od-czytywanie są jednym i tym samym kierunkiem poszukiwań.

Ważne są więc źródła: te, które wciąż są żywe w inspiracji i te, które zapomniane dopominają się o pamięć. Nurt „poszukiwań źródłowych w muzyce” określany niekiedy bywa mianem „folk” i aż dziwne, że tak trudno jest znaleźć dlań właściwe formy pośród komercyjnych sztuk i popularnych ich form. Bo gdy gdzieś na świecie triumfy święcą ludowe pieśni z różnych stron, aranżowane przez specjalistów od kultury popularnej i masowej, jazzmanów i rockersów, u nas sztuka ludowa wciąż jest czymś, co interesuje tylko specjalistów i profanów.

Posługujemy się na codzień tysiącami pojęć dla opowiedzenia o tym samym. Żyjąc z tele-video-recordingu pozbawiamy się już nie tylko własnego głosu, ale i wyobraźni. Świadome przeżycie tego, co się zjawia, jest już dziś niemożliwe bez słów i bez obrazów.

Rzeczywistość stała się multi-medialna. Akt decyzji i wyboru nie podlega już rozumowi ni woli. One również stały się martwe - w sensie takim, że „bezpłodne”. Zamiera to, co staje się nieruchome - i nic na to nie można poradzić.

Lecz przeciw tej wizji wydaje się świadczyć to, co się wyłania: jako żywe, jako następstwo aktów, jako niespodziewane.
Bo nie szukając da1eko – weźmy pieśń za przykład. I spróbujmy wyśnić ten, zapomniany już sen Mickiewicza,
(tu powinien nastąpić znany nam skądinąd cytat w formie przypisu, np. Lekcya II, wtorek, 26 grudnia 1843)

Bo dzięki biofonice na przykład wiemy więcej o właściwościach dźwięku i jego oddziaływaniu na żywe organizmy, niż może nas o tym poinformować cała dotychczas istniejąca wiedza duchowa. Choć nie do końca, bo gdy spróbujemy rozpoznać te z istniejących przekazów starożytnych, które przetrwały do naszych czasów jako poznawcze techniki, niejednokrotnie okazać się może, że nauka potwierdza przeświadczenia para-naukowe.

Tak było na przykład w tradycji Rastafara, która przeniosła do współczesności twierdzenie, że „cywilizacja zaczęła się w Afryce”, co znalazło swe potwierdzenie we współczesnej antropologii.

Nie przypadkiem wymieniłem tę właśnie tradycję, albowiem wiedza o niej przeniknęła do obiegów medialnych dzięki muzyce, którą była rege, co sprawia jej ambasador, Bob Marley. Jej pojawienie się na muzycznym rynku spowodowało rewolucję mentalną, analogiczną i podobną do tej, jaką wywołało pojawienie się bluesa i jazzu, a następnie rock'n'rolla i rocka. I gdyby szukać uzasadnienia dla fenomenu rege w Polsce, można by powiedzieć, że połowa lat siedemdziesiątych minionego stulecia to szczególny okres, w którym rzeczywistość duchowa zaczyna się domagać swego ujawnienia i odkrycia.

I myślę, że wiele można by tu podać analogicznych przykładów, szczególnie pośród sztuk pogranicza, więc zapewne to jest powodem, dla którego tak wielu badaczy i naukowców właśnie w połowie lat siedemdziesiątych umieszcza początek togo, co określane bywa jako Nowa Era a i zdarza się, że Bob Marley bywa zaliczany do jej prekursorów i nazywany Prorokiem Nowej Epoki.

Pojawienie się muzyki rege spowodowało pojawienie się fali określeń, które, na opisanie muzyki, używane byty w kręgach specjalistycznych i ezoterycznych. Hipnotyczność oraz różne rodzaje transu, narkotyzm i medytacyjność, obrzędowość i szamanizm – to zaledwie niektóre z pojęć, wnikających w obieg medialny. A do tego jeszcze kategorie specjalistyczne, takie jak brzmienie, pulsacja, przesłanie i sound-system jako miejsce właściwe muzyce. I jednocześnie nowinki technologiczne, takie jak equalizer czy walkman, a następnie techniki komputerowe spowodowały, że ekspansja technologii przybrała wymiar niebywały, taki, że opisanie wybranych aspektów stało się wręcz niewykonalne. To wydaje się być rytem charakterystycznym dla nowej epoki.

Albowiem, żeby jakąkolwiek zacząć opowieść - trzeba wpierw usłyszeć pytanie. Inaczej opowieści nie przekraczają ram projekcji, a te odnajdujemy w literaturze pośród legend i bajek. Ale również pośród komunikatów z naukowych odkryć, w świecie mistyki i fantazji.

I nie ma już innej możliwości, niż tylko samemu to zobaczyć.
Bo cokolwiek by nie powiedziano o historii - to przecież na bieżąco umyka nam ona sprzed oczu.

I gdy dla jednych „bangha” czy „goa” będzie zaledwie sezonową modą, to zapewne będą i tacy, którzy podejmą starania, aby uczynić ją drogą komunikacji, przy świadomości faktu, iż dostępna będzie nielicznym i tylko tym, którzy podejmą wysiłek pozostawania z nią w relacji. Poznawczej, emocjonalnej, uczuciowej, na poziomie przeżyć bądź skojarzeń - jakkolwiek. A jednocześnie z tego, co osobiste, uczyni Tajemnicę, na miarę jej obecności i świętości.

Więc może sacrum się nie przejawia na poziomie kultury popularnej i masowej? I zapewne, na poziomie potoczności nie ma nawet takiej kwestii. W nieustającym cywilizacyjnym szumie i w powszechnym obiegu informacji trudno byłoby się dopatrzyć jakichkolwiek przejawów transcendencji.
Dlatego coraz częściej mówimy o synchroniczności wybranych przejawów kulturowych w miejscu chronologii.

Coraz popularniejsze jest też określenie „muzyka świata”, obejmujące swym zakresem zarówno to, co współczesne jak też i archiwalne nagrania, nierzadko trafiające na muzyczny rynek w postaci sampli, czyli próbek brzmieniowych, jakimi się posługują współcześni kompozytorzy. Ta dzisiejsza etnodelia ma również charakter bajkowy. Przestaje bowiem mieć znaczenie kto w co wierzy i skąd przychodzi albowiem tym, co naprawdę przyciąga uwagę słuchaczy jest brzmienie, które staje się rodzajem tęsknoty, rezonującej z głosem serca i wizją świata, który jeszcze do niedawna wydawał się być jakiś inny, odległy i obcy. Problemy identyfikacji i kulturowej tożsamości wydają się znikać z poziomu społecznych relacji.

Wybór wykonawcy dla niejednego będzie oznaczał wejście w rolę wyznawcy. Samo sięgnięcie po płytę czy po kasetę staje się aktem osobistej odwagi, narażonej na ocenę przez otoczenie. Albowiem poprzez muzykę nikt nigdy nie jest do końca samotny.

Dzisiejszy słuchacz jest badaczem osobistej przestrzeni. Pojawiające się w niej znaczenia i sensy wydają się być uwarunkowane doświadczeniem, tworzącym fundament dla relacji społecznych. Może dlatego cieszyły się zawsze uznaniem takie realizacje jak koncerty, podczas których dochodzi do wymiany energii między wykonawcą a słuchaczem? Wymiana taka, utrwalona poprzez zapis, nie pozwala na bycie obojętnym względem samego przekazu i dopiero później prowokuje do rozumienia jego treści.

Jak mówił Bob Marley muzyka najpierw przenika do ciała słuchających, a dopiero później ujawnia niesione przez siebie sensy, które, gdy dotrą do świadomości ujawnić mogą wartości dotychczas ignorowane. Tak właśnie przejawia się sacrum w kulturze masowej i popularnej. Bo tam gdzie jedni potrzebują informacji - innym wystarcza sama możliwość poznawcza, a co dla jednych będzie aktem - dla innych będzie zaledwie miarą potencji. A ta, pośród kategorii ilościowych jednych przywiedzie ku rzeczywistości bajkowej, innych doprowadzi do fantazji, a jeszcze innych sprowadzi do wspólnoty duchowej, przeżytej i doświadczonej poprzez medium muzyki. Choć zapewne znajdą się i tacy, którzy niesione przez nią treści odnosić będą do poziomów abstrakcji, co również stanowić może wyraz transcendencji.

Przykłady muzyki transowej, hip-hop i techno, wydają się tu być argumentem znaczącym. I gdy lata cale zeszły mi na rozmyślaniu czym jest współczesny folk, pojawił się krąg niezależnych artystów, producentów i wydawców, tworzących spośród słuchaczy prawdziwie wolny naród nie tyle fanów, co wyznawców prezentowanej wizji świata. I zapewne wielu pośród nich kibiców, lecz przecież są i tacy, którzy doświadczeniem własnym potrafią zaświadczyć o jego istnieniu. A to potrafi przejawiać się w brzmieniu, do którego dotychczas raczej nie przywiązywano uwagi.

Nie-uczestniczenie w przemocy jest odkryciem współczesnej antropologii, na którego rozpowszechnienie media nie znajdują czasu. Oddane żywiołowi ognia - w eterze znajdują dlań przestrzeń, nie zwracając uwagi na to, co dzieje się z powietrzem.
Analogicznie było w poprzedniej epoce, jeśli chodzi o ziemię i wodę.
I może dlatego tak wielu coraz głośniej powtarza, że to już koniec. Dalej nie sięga wyobraźnia. W myśl bowiem starożytnych koncepcji alchemicznych, gdy człowiek osiągnie czy zdobędzie władzę w eterze, niejako automatycznie podporządkowuje sobie inne żywioły. Cóż, siła wyższa.

Nie zwykło się dyskutować o gustach i na tematy światopoglądowe, czyli w co kto wierzy i co kto wie. Tylko w ten sposób przemoc prze do świata, że wiara jednego jest nauką a innego sztuką i gotowi są pozabijać jeden drugiego w imię przeświadczenia swego. Lecz zawsze dotyczy to tylko dwóch i nikogo więcej. Każdy ma przecież osobiste, ważniejsze sprawy i sprawę najważniejszą - życie.

Więc jeżeli walczą, niech czynią to między sobą, bo przecież nie każdemu jest dane być wojownikiem, choć każdy bodaj przerabiał przejście taką drogą. Chyba, że się mylę.

Ale moje podatki idą jednak na utrzymanie wojska i policji. A rząd i tak się sam wyżywi z rąk naszej pracy i z umysłów nie znajdujących drogi wyjścia z rozpaczy. Bo przecież nie wszyscy się znaleźli i nie wszyscy się odnajdujemy w Nowej Epoce.
A poza tym, co z tymi, którzy odeszli? Ilu spotkali po drodze? Zawsze są to tylko pojedyncze osoby, ich poglądy, idee i przeświadczenia.

Niektóre słowa umarły nie dlatego, że choć wciąż ich używamy to tracimy pamięć znaczeń, lecz dlatego, że nie ma potrzeby by ich używać dla opisania osobistych doświadczeń bez narażenia się na głupotę, śmieszność i niezrozumienie w kolejnym pokoleniu.

Tak się czasem dzieje z dnia na dzień.

Parafrazując to, co śpiewał Bob Marley: „zabijają naszych Proroków - bo nie służy im pamięć ani ciepło ludzkiego głosu”. Ich słowa odbiegły od znaczeń, a ich sens nie przywołuje obrazu. Bo weźmy na ten przykład proste słowo lud - i głos oddajmy Wieszczowi, który prawi, że „człowiek, którego serce nie drga na słowo z ust - taki człowiek nie jest ludem. Daremno on będzie mięszał się w tłumie poznają go zaraz, że jest człowiekiem starej epoki”. Bo tym, co nowe, jest zawsze życie. Niezależnie od tego, jakie przyjmuje formy. „Kto widzi prawdę i urzeczywistnia ją na ziemi- w takiej chwili czuje się człowiekiem zupełnym”. Akt Jego jest całkowity.

Jeśli „akt” pojąć jako część „przedstawienia”, pojawi się czas jako miara zmiany. „Między tym, co przedtem a co później”. Jak tego coraz częściej w naszej potoczności doświadczamy, „nowe” wciąż jest żywym źródłem, choć nierzadko nierozpoznanym.
Zasypanym i przytłoczonym przez uprzednią wiedzę, chronologię i nawyk.
Wiem - to inaczej: wierzę, jestem przeświadczony. Nawyk to skutek edukacyjnej technologii i autorytarnej presji szkoły. To ona ustanawia raczej mur języka niż obraz ikony.

Ten rodzaj zniewolenia wydaje się dziś nie do przezwyciężenia, póki decyzja nie ulegnie determinacji. Póki wola nie ujawni się jako żywa. A w ożywieniu tym może być pomocna muzyka. Jako ta, która trwa - ujawniając swym trwaniem „czwarty wymiar” miejsce w czasie, gdzie możliwe jest spotkanie i bycie poza czasem.

Kiedyś był zwyczaj, by to nazywać „przed-wieczną-chwilą”.
Bo od niej już tylko krok w ostateczną samotność: w bezruch, w chłód, w ciszę. Zdarza się, że zachowujemy w pamięci takie właśnie momenty jako podstawę dla swego światopoglądu. Wówczas życie staje się walką o to, aby ustrzec przed tego rodzaju doświadczeniem swe najbliższe otoczenie.

Ta walka to przetrwanie - nigdy zaś rodzaj odwetu. Życie życiem z dala od cywilizacji, która nie przynosi już nic więcej, oprócz rozpaczy. Świadectwo aktu staje się schronieniem.

Prezentacja - inspiracja - dokumentacja: jak dotąd nie było takiej możliwości ani okazji. Można więc próbować.

Są takie „techniki” i „sposoby” pracy, które niejako same powodują artystyczny efekt, skutek, który stać się może „dziełem”; są też i takie działania, które nastawione na proces - pozwalają innymi drogami dojść do miejsca świadomej obecności.

Samo ujawnienie tego, co jest, stanowi nieprzewidywalny potencjał, którego zasoby dadzą się określić jako „energetyczny fundament dla urzeczywistnień niespodziewanych..

Work-shop jest miejscem wymiany. Ktoś coś daje. Ktoś inny daje coś innego. Wiedza i zapał, siła i moc, słowo i obraz, i podobieństwo - pośród całej różnorodności.

Wszyscy znamy sentencję Garveya, o miejscu historii i jej roli w dziejach przeznaczenia. Choć w obcym języku z dawna i z daleka do nas przybiegła poprzez media i przez słowa Proroka Rasta, Boba Marleya. Również z dawna i z daleka przybiegły do nas słowa wypowiadane także w obcym języku, naszego Proroka, Adama: „Lud, to człowiek - człowiek wolny w duchu” - czyż nie takiego nazwiemy człowiekiem całkowitym? Jakie wówczas będzie miało znaczenie, czy gra muzykę folk czy rege, hip-hop, rock czy jazz? I czego słucha? Jeśli muzyka i przekaz zachowują swą wewnętrzną spójność, wtedy w sercu budzi rezonans mobilizujący do ruchu. I wtedy nie grozi ani utrata pamięci, ani choroba. Następuje bowiem owładnięcie przez wszystkie żywe siły życiowe - i nie ma tam już miejsca dla śmierci. Ona również odchodzi i pogrąża się w historię.

We mgle zapomnienia pogrążyły się słowa, rozproszone w języku. Nawet poezja nie jest już dzisiaj żywą mową. Dziecko uczące się bezwiednie narastającego informacyjnego i medialnego bełkotu nie potrafi już wypowiedzieć pierwszego słowa. Czyż więc dziwi, że pierwszym dźwiękiem na tym świecie jest płacz?

We mgłę historii zapadły obrazy, w mitologie osobiste. Obraz nie jest już światem. Dziecko uczące się świata nie jest w stanie zadać pytania - gdzież więc znajdzie odpowiedź ? Jeżeli nikt już nie zna słów ujawniających wiele znaczeń jako jedno słowo, które jest aktem i żywą mową. Sobie właściwą w obrębie gatunku. Z właściwie sobie pojętą ignorancją na temat najbliższego otoczenia. I tego, co dalej. I tego, co później.

Źródło nigdy się nie wyczerpie. Nie ma już takiej możliwości. Albowiem w każdym miejscu na świecie coraz łatwiej rozpoznać wśród Domowników - gości, a pośród swoich - obcych. Choć wszyscy wydają się oddychać tym samym powietrzem, wciąż mają problem: albo z czasem albo z miejscem, szukając sobie dla siebie miejsca w historii. Porzuciwszy chronologię poddają się chwili, w której nigdy dotychczas sami nie uczestniczyli, pogrążając się na miarę doświadczeń i osobistych rozumień, które odgradzają ich drogę do źródeł.

Miara czasu jest miarą Tajemnicy. Ta trwa mimowiednie wśród pokoleń. Tak jak bezwiednie powtarzane słowa zachowują rytm i urok modlitwy. Niekiedy towarzyszy im melodia. Lecz to chyba za mało, by nazwać ją pieśnią.

Tak jak Księga, tomik wierszy czy obraz to za mało, by była Poezja-choć bywa nią rozmowa. Ten rodzaj dialogu, jaki podejmuje człowiek w akcie całkowitym - jest po prostu nie do podzielenia i w tym sensie stanowi miarę Tajemnicy. Bo choćby się natężył sposobem sobie znanym i choćby swym umysłem przeniknął istnienie - to słowa z siebie wydusić nie będzie już w stanie, bo cisza jest Jego spełnieniem.

A wtedy, choć nie czuje żadnych ze swych zmysłów i w żadnym z ruchów nie ma podobieństwa, trącając o szaleństwo pogrąża się w rzeczywistość, o której nie można powiedzieć inaczej nad to, że jest nad-romantyczna.

Nad nimi wizje, obrazy proroków i echa melodii w sercach. Na skałach się stała swoboda, wyrasta z Krainy Powietrza.
Ona jest źródłem i ludem, baśnią, legendą i pieśnią. Ona jest poza rozumem, jest bowiem praktyką codzienną, potoczną i bezwiedną.
Swoboda jest aktem życia. Krzyk, płacz, śmiech i westchnienie - jeśli towarzyszy im intencja - natychmiast następuje wypełnienie. Życie spełnia się w akcie poczęcia w nim odnajdując natchnienie. Tak jest niezależnie od głoszonego przeświadczenia, ponieważ to jest powszechnym doświadczeniem.
I bywa, że towarzyszy temu muzyka, o której trudno powiedzieć jaka. Publiczna czy prywatna, egzotyczna czy tajemna. I tak to trwa, dopóki nie zaczynamy śpiewać: najpierw bezwiednie, a potem wedle swego rozumienia, na miarę swobody ducha i jego tchnienia. Oddechu łapanego przez niedomknięte usta.

I bywa, że nikt, poza „ja”, tego nie słucha
- tak bowiem wszechogarniająca jest dziś cisza.
Kraina najczystszego powietrza jest dziś ostatnim z mitów.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 28 października 2006 08:48:24 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 16:53:29
Posty: 14866
Skąd: wieś
Ciekawe, czy ktoś to przeczyta?

_________________
Youtube


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 28 października 2006 08:50:45 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 22:14:22
Posty: 9021
Skąd: Nab. Islandzkie
Ja wczoraj wieczorem to zrobiłem :-). I piosenki też posłuchałem :-). To nawet nie jest takie trudne, he he...


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 28 października 2006 12:03:13 
No, wiadomo, płyta wyśmienita, a przecież bardzo słabo znana... szkoda...
a wywodów Gołaszewskiego nie trawię... zupełnie nie mam ochoty na przebijanie się przez rytm jego wypowiedzi...


Na górę
 
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 29 października 2006 13:21:01 
Hehehe, trochę chyba tracę nad tym kontrolę...
Pierwszym testerom napisałem:

"
Jakość fatalna, wykonanie jeszcze gorsze, kompozycji brak. Ale chyba jest klimat. To tylko 19 minut, ale i tak trzeba cierpliwości (i podkręcenia głośności bardziej niż zwykle). Można potraktować jako żart.

Jak to Crazy w wątku o Osiemdziesionie pisze:
po mordzie mi proszę!

A z kolei Elrond pisze:
jest to przykład na to, jak każdy może być "artystą"

"

Jest to więc efekt bardzo fajnej zabawy, a nie żadnego procesu twórczego. Żeby być fair wobec członków Armii, dopiszę tu jeszcze, że ostatni utwór powstał na bazie "Wspaniałej Nowiny" i "Krótkiej formy czadowej". Okładka to drobna przeróbka obrazu Kandinsky'ego.

KOSMOS SZUMI

P.S. To nie muzyka. To żart.

P.P.S. A właśnie! Okazało się, że osoby mające trudności z rozpoznawaniem kolorów, mogą nie dostrzec małego fioletowego kwadracika między dwiema stronami okładki. To bardzo ważny kwadracik.


Na górę
 
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 29 października 2006 13:54:48 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 29 maja 2006 08:57:07
Posty: 10786
Skąd: Gdynia
Kamik pisze:
To nie muzyka

Może się nie znam ale jak dla mnie całkiem muzyczne. Wysłuchałem z prawdziwa przyjemnością i posłucham jeszcze nie raz. Niezwykły klimat. KOSMOS. :D

_________________
Obrazek


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 30 października 2006 00:55:09 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 00:39:35
Posty: 12221
Skąd: Nieznajowa/WarsawLove
Kosmos szumi wciąga i ma tendencje do hipnotyzowania. fajne Kamik! i te wszechświatowe tytuły! :brawa:

_________________
ja herez ja herez
Obrazek


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 30 października 2006 01:00:40 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 22:14:22
Posty: 9021
Skąd: Nab. Islandzkie
I Ty się w końcu nawrócisz na czarodziejski minimal! :-)


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 31 października 2006 12:26:12 
Boskey pisze:
jak bym miał małą ofi-cynę to normalnie bym się dał wtopić finansowo dla takiego wydawnictwa

Zapamiętam te słowa, hehehe...

Boskey pisze:
Mam nadzieję, że z tym tekstem, że to "żart", to był żart.

No, chodziło o to, że za nagrywanie wzięła się osoba, która nie umie grać na żadnym instrumencie, jest pozbawiona jakiegokolwiek zmysłu kompozytorskiego, dysponująca śmiesznymi środkami i ucząca się ich wykorzystania w trakcie... trochę chciałem sobie udowodnić, że spróbować (sic!) może każdy...

Ale oczywiście, jestem bardzo mile i głęboko zaskoczony. Dziękuję!

P.S. Planowałem projekcik zatytułowany LAS SZUMI, ale po sukcesie debiutu, czuję się sparaliżowany kompleksem drugiego albumu... hehehe...


Na górę
 
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 31 października 2006 15:06:59 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 15:59:39
Posty: 28025
Kamik pisze:
Planowałem projekcik zatytułowany LAS SZUMI
- ooo, czekamy!

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 03 listopada 2006 13:22:24 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 15:36:56
Posty: 7699
Skąd: 52,2045 N, 20,9694 E
Kamik pisze:
trochę chciałem sobie udowodnić, że spróbować (sic!) może każdy...


Hmm... Tak sobie słucham tych różnych minimalo-ambientów, które podrzucacie z Boskim albo które znam skądinąd i zaczynam dochodzić do wniosku, że nie jestem w stanie dokonać żadnej gradacji w ocenie. Wszystko jest prawie na tym samym poziomie (pomijając odchylenia w jakieś bardzo konkretne strony, jak dub albo house). Bardzo fajna muzyka do słuchawek w autobusie albo i w pracy, ale ani nic powalającego, ani nic irytującego.
Dziwne to.
Taki Jean Michel Jarre przecież robi rzeczy albo mnie zachwycające (2 Rendez vous), albo nużące (Waiting for Cousteau). Podobnie Vangelis. Tymczasem słyszę kolejny urywek Boards of Canada, Biosphere, Sindirisa (z tych, których nazwy pamiętam) i w zasadzie ich nie odróżniam... Hmm... Jest to na pewno minimal, ale czy w związku z powyższym jest to - dla mnie - czarodziejskie? Chyba nie.

_________________
Była tu wczoraj premier Suchocka,
chyba przypadkiem przed wyborami


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 04 stycznia 2007 10:26:15 
Tak sobie wczoraj odświeżyłem i naszła mnie ochota na napisanie słów kilku o utworach:

Obrazek

Eony świetlne - miała być niezmierzona przestrzeń i lśnienia, a wyszły agorafobiczne niepokoje i brzęczenie w uszach. W sumie nic szczególnego, ale fajnie było wreszcie wykorzystać ten niby-krowi dzwonek z pokoju siostry.

Ucieczka galaktyk - do tego kawałka mam najmniej zastrzeżeń, choć nagrany został jako drugi. Genialnie mi się udało trafić z dilejem, przez co mam czasem wrażenie, że grałem nie na lichym bębenku z pękniętą skórą, a na lichym zestawie perkusyjnym, hehehe... Za pierwszym razem dałem jeszcze więcej pogłosu, ale coś tam nie wyszło i musiałem to zrobić od nowa. No i teraz jest tak spokojniej i chyba troszkę mniej ciekawie, bo cisza ciszej gra, ale i tak jestem zadowolony z pomysłu.

Wielki Obłok Magellana - motyw główny stworzyłem jakieś 10 lat temu na tym śmiesznym CASIO SA-20, mającym tyle klawiszy co melodika, a przywiezionym przez ojca z Wiednia. Teraz tylko troszkę uzupełniłem i dodałem kropelki, których jest jednak o jedną za dużo... Oczywiście kompletny brak pomysłu na jakieś sensowne wykorzystanie tego potencjału, więc spory niedosyt, bo klimat w sumie ładny.

Ramię Oriona - to jeden z tych numerów, przy których robieniu się nieźle bawiłem, a które w sumie są bardzo blade i się w nich nic nie dzieje. Mam zastrzeżenia do tego przejścia w motywie miskowym, bo takie chyba banalne wyszło i stereo bardziej miało być, ale cała reszta mi się dobrze kojarzy. Szczególnie puszczanie okaryny raz do przodu, raz do tyłu.

Pas Kuipera - hehehe, pierwsza zabawa z wieloma ścieżkami i od razu zabawa przednia. Szkoda tylko, że nie dla słuchaczy... gdy sobie przypomnę, w jaki sposób te wszystkie dziwne dźwięki tworzyłem, to się oczywiście uśmiecham, ale jednak wstyd, żeby utwór najdłuższy był aż tak jednowymiarowy... użycie gwizdka uznaję za bardzo ożywcze, ale jednak to o wiele za mało...

Saturn - ten kawałek darzę największą sympatią, bo naprawdę dużo serca włożyłem i z motywu fletowego jestem najbardziej dumny. Szkoda tylko, że to właśnie ten motyw sprawił mi najwięcej kłopotów realizatorskich... butelka w wersji pierwotnej była jednak lepsza, ale z jakichś powodów to zmieniłem, trudno. Dodam, że czasem sam zapominam, że wszystkie dźwięki tła, to przerobiony flet...

Protuberancja - trzeci i ostatni kawałek zrobiony przy pomocy jednej ścieżki. Jak to dobrze, że nie widziałem siebie w trakcie jego nagrywania. Gdy już złapałem akord, to taśmą samoprzylepną unieruchomiłem właściwe klawisze, ustnik wziąłem do ust, gitarę - do rąk... hehehe... potem znów fartowny dilej i nie wyszło źle. Nawet struktura utworu mi się z protuberancją bardzo kojarzy. Szkoda jednak, że słuchanie go w ogóle nie sprawia przyjemności...

Krater Tycho - największe ambicje i chyba jedna z większych porażek, bo przecież to wszystko tak nierówno zagrane... w dodatku trzeci motyw wtrącony został zgrany zupełnie inaczej niż pozostałe i to tak bardzo słychać... najgorsze jest to, że prawie od początku o tym wiedziałem, ale po prostu nie chciało mi się tego grać jeszcze raz... w dodatku nijakie zakończenie... ale za to jestem naprawdę zadowolony z gwizdu.

Rakieta - miał być taki żart, że niby w te patetyczne wizje wlatuje rakieta, a tam balanga, hehehe... ale wyszło słabo. Brzmienie klawisza niby sympatyczne i ta kartka fajnie wkomponowana, ale jednak nie chce się tego słuchać...

Krótka forma wspaniała - kawałek nagrany jako pierwszy. Oczywiście jedna ścieżka. Kolejne instrumenty dogrywałem, puszczając poprzednie z wieży i łapiąc mikrofonem również dźwięk dochodzący z głośników, hehehe... przez różne korekcje dźwięku, bębenek się tak fajnie sfalował, ale za to zniknęły jego dość istotne szczegóły... w dodatku w pewnym momencie mam wrażenie, że drumla gra: łodiridiridi łodiridiridi łodiridiridi u ha ha!... ale O.K. Jak na początek nie poszło najgorzej...

Hmmm, miało być bezlitośnie i ironicznie, a wyszło tak raczej łagodnie. Widać, jednak to jest dla mnie najważniejszy album zeszłego roku...

Dziękuję.

P.S. Wcześniej zapomniałem dodać, że tytuł: KOSMOS SZUMI miał szansę zaistnieć dzięki "Radiu Rivendell".


Na górę
 
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 04 stycznia 2007 18:47:29 
Kamik, a dałoby się to jakoś posłuchać?


Na górę
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 303 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11 ... 21  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 117 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
cron
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group