Udało się - w ubiegły weekend odbyliśmy spływ
Flintą.
Flinta jest opisywana w przewodnikach kajakarskich rzadko, w internecie również jest o niej mało. Można przeczytać głównie, że jest to "mało popularny szlak kajakowy" o malowniczości ** ("malowniczy") i uciążliwości U3 ("dość uciążliwy") a sama Flinta, z racji tego że ma tylko 27 km nadaje się do spływania głównie wiosną, przy wyższych stanach wody. Termin wybrałem więc rozsądnie, prawda? Cóż mogłem jednak poradzić na to, że w Wielkopolsce od końca kwietnia nie spadła kropla deszczu? Z niepokojem słuchałem kolejnych komunikatów IMGW a gdy w piątek ogłoszono stan suszy hydrologicznej byłem na granicy desperacji.
W końcu dogadałem się z gościem od kajaków, że jedziemy jak pierwotnie ustalono, a gdy będzie już na oko jakiś dramat w miejscu startu to najwyżej weźmie nas na pobliską Wełnę.
Przyjechaliśmy i z mostu w Wiardunkach zobaczyliśmy Flintę... Płynęlibyście?
Pewnie tak, więc i my jednak się zdecydowaliśmy.
Oczywiście płynęło się gęsiego a niekiedy wiosłem można się było odpychać od dwóch brzegów naraz. Ale wody było jeszcze na tyle, że burłaczenie kajaków zdarzało się rzadko.
Flinta płynie początkowo przez łąki i trzcinowiska, raczej prosto i bez większych trudności. Z racji niskiego stanu wody niewiele było widać siedząc w kajaku, bo płynęliśmy w metrowej rynnie. Po 2 km dopłynęliśmy do mostu w Boruchowie (most im. Druha Borucha, ktoś napisał kredą na betonie). Powoli żegnamy łąkowe krajobrazy...
I dość szybko zaczyna się flintowe szaleństwo! Wpływamy w dziki i piękny las, Flinta meandruje tu i tam, zakręty o sto kilkadziesiąt stopni. Na większej rzece byłyby wręcz atrakcją, tu jednak jest z nimi kłopot, bo często haczy się tyłem kajaka o brzeg na ciaśniejszych zakrętach. Ale to dopiero wprawka - pojawiają się zwałki i to wkrótce w takim natężeniu jak na Łobżonce w 2019 roku. Chwilami nasz spływ wyglądał tak...
Na początku wszyscy w dobrych nastojach, jednak po kilku godzinach takiej walki pojawiają się objawy defetyzmu
W chwilach wolnych od zwałek można podziwiać piękne otoczenie.
Dopiero około 18:00 dopływamy do jazu - pozostałości po starym młynie. Ponoć jaz można pokonać bez wysiadania z kajaka - są nawet relacje na YT - ale tak patrzę nań i jednak życie mi miłe
No, w każdym razie to nie zadanie na kajaki dwuosobowe.
Na łące przy jazie rozbijamy namioty i jemy późny obiad. Wszyscy trochę zmordowani tymi zwałkami. Niemniej wieczorem jest tradycyjne ognisko - zrobione w głębokiej jamie, bo sucho - i towarzyszące mu atrakcje towarzyskie. Chciałem puścić sobie z telefonu jakiś utwór Eweliny Flinty, ale zapomniałem.
Rano śniadanie i przed 11:00 jesteśmy znów na wodzie. Flinta tu łagodnieje, lasy wkrótce rzedną i odsuwają się na boki. Jeszcze ze dwa razy trzeba wysiadać z kajaka, ale to już resztki trudności, jeśli nie liczyć ciasnych meandrów i chwiami hamujących trzcin. Po godzinie płynięcia w pięknej scenerii...
...dopływamy do ujścia Flinty do Wełny, która wydaje się nam szeroka i łatwa jak autostrada!
Jest jeszcze wcześnie, więc postanawiamy popłynąć trochę Wełną, to 5 km do Kowanówka. Przez długi czas jest czysto relaksowo, jednak kilka zwalonych drzew potem też się trafia. A w pewnym momencie obserwuję coś co zdarzyło mi się pierwszy raz i oby ostatni - płynę kajakiem nr 3, za mną jest 4 w odległości dziesięciu metrów, potem 5 w odległości kolejnych dziesięciu. Nagle słyszę dziwny szum, narastający - obracam się: między 4 a 5 do Wełny wali się z brzegu potężna topola. Na całą szerokość rzeki. W słoneczny dzień, bez podmuchu wiatru, ot tak. Tych z piątki opryskało trochę, ale w sumie to jedyne straty. Mieli szczęście, pięć sekund wcześniej i kilka ton drzewa zwaliłoby się im na głowy. A tak, to cóż - oni oraz 6 i 7 mieli dodatkową przenoskę
Około 14:00 dopływamy do Kowanówka, od zachodu chmurzy się i grzmi. Timing pogodowy mamy więc doskonały, pierwsze krople deszczu spadają gdy podjeżdża nasz pan od kajaków.
Flinta okazała się rzeką bardzo wymagającą, chwilami niewdzięczną i kapryśną. Odpłaca jednak dzikością otoczenia i pięknem otaczających lasów. Sprawdzi się również, gdy ktoś nie przepada za towarzystwem innych spływów - ostatni miał miejsce tydzień przed nami (dwa kajaki, jakaś zakręcona spływowo rodzinka) a na najbliższe tygonie nie zapowiadało się nic. Ja tam lubię wyzwania - daję
**** . Natomiast jeśli ktoś woli bardziej relaksowy tryb, to polecam raczej Wełnę.
Przepłynęliśmy niewiele - w sobotę 10,5 km (przez 8 godzin) a w niedzielę 7,5 (przez niecałe cztery). To pokazuje charakterek Flinty...