natalia pisze:
myślę, że wystarczy mieć kupę kasy i dobre zdrowie. nawet plecaka nie musisz nieść, jedynie butlę z tlenem.
Odpowiadając na pytanie Peregrina: można to w skrócie ująć tak, jak napisała Natalia.
A bardziej konkretnie, pomijając już kwestie finansowe (wejście turystyczne jest bardzo drogie - nie chodzi tylko o cenę zezwolenia (to dostaje organizator "wyprawy") ale o wszystkie inne koszta agencji - transport, baza, opieka, tlen, tragarze, udział w kosztach poręczówek i instalacji obozów, ubezpieczenie, ekwipunek), to konieczna jest stabilna pogoda, dużo czasu na przeczekiwanie tej złej + na aklimatyzację, no i nienajgorsza kondycja i dobry stan zdrowia.
Przy wejściach na Everest mozemy wymienić kilka kategorii: wejścia turystyczne, wejścia sportowe ze wspomaganiem tlenowym (tlen dla celów medycznych + do spania; samo wspinanie bez tlenu - ewentualnie reduktor jest ustawiony tak, żeby lekko wspomagał organizm, ale nie zapewniał mu komfortowo wysokiej ilości tlenu) i wejścia czysto sportowe bez wspomagania tlenowego. Przy wejściach sportowych z tlenem z butli korzysta się bardzo oszczędnie, natomiast przy wejściach turystycznych tlen jedzie praktycznie non stop (w absurdalnych przypadkach niektórzy używają go już od poziomu 7.000 metrów!) i dzienne zużycie może wynosić nawet 8-10 butli (dla porównania, w wejściu tlenowo-sportowym 1, może półtorej).
Turyści mają założone wszystkie obozy z całym wyposażeniem, nie muszą nieść absolutnie niczego poza butlą z reduktorem i maską. Ich opiekunowie potrafią nieść za nich nawet aparaty fotograficzne. Według opisów zszokowanych obserwatorów tego typu działań niektórzy "zdobywcy" nie potrafili sobie nawet samodzielnie zapiąć raków (!) i nie wiedzieli jak wpinać małpę w poręczówkę (!!!). Z tą kondycją i zdrowiem też nie jest tak idealnie, bo na wysokich ośmiotysięcznikach jeśli idzie się z pełnym tlenem (w sensie maksymalnego zużycia w litrach na minutę), organizm "czuje się" tak, jakby było się 2-2.5 kilometra niżej, czyli na Evereście organizm fizycznie reaguje tak, jakby był na wysokości 6.000-6.500 metrów, tj. naprawdę nisko. A i wtedy ludzie idą - zdaniem obserwatorów - jak kompletne łamagi, zatrzymując się co kilka kroków i wymiękając, mimo tego, że znajdują się "obiektywnie" dwa kilometry niżej niż w rzeczywistości i NICZEGO nie niosą.
Po przekroczeniu kompletnie wyposażonego Icefallu (poręczówki, drabinki przez szczeliny), droga na Przełęcz Południową jest pozbawiona trudności technicznych - pozostaje tylko popychanie małpy po poręczówce i podchodzenie do góry - można iść z kijkami. Od South Col też nie jest trudno technicznie, bo wszystko jest ubezpieczone aż do piku, oczywiście łącznie z oboma progami.
W obozach pośrednich turyści mają wszystko przygotowane - ktoś rozwija im śpiwory, napełnia thermaresty, gotuje wodę, przygotowuje i podaje jedzenie. Oni muszą tylko położyć się w śpiworze i odpoczywać. Są cały czas na tlenie.
Jeśli doda się do tego to, że praktycznie bez przerwy mają łączność satelitarną (w tym internet), niezwykle precyzyjne prognozy pogody i wszystko co się z tym wiąże, to cały ich wysiłek polega na wyłożeniu grubej ilości kasy i popychania małpy do przodu.
Oczywiście to nie jest do końca takie różowe. Co roku ktoś ginie - do tej pory na Evereście ponad 200 osób na 3000 wejść. Z czego to wynika? Jeśli mimo super prognoz spieprzy się pogoda, to ci ludzie są w czarnej dupie. Do tego nie można wykluczyć sytuacji, że nagle zepsuje się reduktor albo maska, albo po prostu nagle skończy się tlen - wtedy organizm doznaje takiego szoku, że za długo sam nie podziała...
Warto przeczytać artykuł Simone Moro pt. Everest like an amusement park:
http://www.planetmountain.com/english/News/shownews1.lasso?l=2&keyid=39597 gdzie pada m.in. następujący tekst:
Cytat:
On 19 May people died who were using 9 bottles of oxygen each!!! And in the end they consumed all the oxygen because of the slow progress and they died.
Tak więc, Peregrinie, jeśli dysponujesz sporą gotówką i czujesz się wystarczająco silny i wytrzymały kondycyjnie, to agencji organizujących wejścia na Everest znajdziesz bez liku, równiez w Polsce. Nie wiem jednak, czy mógłbym Ci to z pełnym przekonaniem polecić.
Co jeszcze jest straszne? To, że oprócz tego, że ci ludzie nie potrafią nawet obsługiwać podstawowego sprzętu, to w znacznej części tych agencji które w tym roku wprowadziły na szczyt 150 osób, od klientów nie wymaga się prawie żadnego doświadczenia wysokościowego. Tam baza jest na wysokości 5300, a wielu zdobywców Everestu znalazło się na wysokości BAZY po raz pierwszy w życiu w czasie swej wyprawy na najwyższy szczyt Ziemi!
Bardzo dobry tekst rozróżniający między turystami a wspinaczami na Evereście napisał - wypełniając go właściwą brytyjskim wspinaczom ironią - Andy Kirkpatrick (
http://www.andy-kirkpatrick.com/blog/view/everest_sucking_on_the_barrel):
If you have to step over a dead body half way up then it's classed as walk. On real climbs the bodies fall to the bottom
...czyli (roughly to tłumacząc): "
Jeśli w drodze do góry musisz przejść nad zwłokami, wówczas masz do czynienia z pieszą wycieczką. Na prawdziwych drogach wspinaczkowych trupy spadają do podstawy ściany"
Żeby nie było, że się wymądrzam - oczywiście NIE byłem na Evereście i prawdopodobnie nigdy mnie tam nie będzie. To co mówię nie opiera się jednak tylko na czytaniu książek. Mam nadzieję, że w przyszlym roku dam radę zrealizować swój najpoważniejszy cel, czyli Denali, a jeśli mi się to uda, to postaram się kiedyś o próbę wejścia na najłatwiejszy z najwyższych - czyli Cho Oyu, albo G II. Do głowy by mi jednak nie przyszło, żeby robić to z tlenem - byłoby to oszukiwanie wszystkich na około, nie mówiąc już o oszukiwaniu samego siebie. Kolejna uwaga: absolutnie nie twierdzę, że wejścia na któryś z 5 najwyższych (Makalu, Lhotse, Kangczendzonga, K2, Everest) z tlenem się nie liczą - oczywiście się liczą, jeśli tlen jest na nich używany "sportowo" - jak opisałem wyżej. Na szczęście jednak "turystycznych" wejść na K2, Kangczendzongę i Makalu raczej nie doczekamy
Uffff..... przepraszam, jeśli to wszystko brzmi jak pierdolenie o szopenie autorstwa oczytanego w literaturze górskiej ściemniacza, ale chciałem poważnie podejść do Waszych pytań i odpowiedzieć na nie najlepiej jak potrafię.
Czas iść pobiegać