W ubiegłym tygodniu, korzystając z niesamowitej lampy, jakiej przez tak długi czas nie było w lipcu chyba przez ostatnie 20 lat, wybraliśmy się na krótki wypad w Słowackie Wysokie. Jedyne czego żałuję, to to, że nie sprawdziłem wcześniej warunków "logistycznych" w schroniskach, bo można byłoby znacząco odchudzić wory i ruszać się nieco żwawiej. Biorąc pod uwagę to, że ceny noclegów są już prawie alpejskiej (no, może bez przesady, ale blisko), to dodanie kilku euro za "półpensję" nie robiłoby już różnicy w budżecie. No i szkoda było targać śpiwór, karimatę, jetboila i jedzenia na śniadania. Cóż, następnym razem będzie bardziej light&fast.
Poniedziałek 6 lipca: start na ciężko z parkingu w Kiezmarskiej Białej Wodzie i dojście do "Brancalki". Było ekstremalnie gorąco - na poziomie szosy 37 stopni (!), a że po kalamicie lasu sporo mniej, to i na cień przez dłuższy czas nie było co liczyć. Przy Zielonym Stawie całkiem pustawo, dostaliśmy wygodny nocleg, zamówiłem rzeczoną "półpensję" (czyli kolację i śniadanie), strzeliliśmy jakąś zupę z browcem i już na lekko przeszliśmy się na Jagnięcy. Brak wora na plecach dodaje skrzydeł, więc wbiegliśmy tam w półtorej godziny sycąc się wspaniałymi panoramami. Północna Małego Kieżmarskiego zawsze robi wstrząsające wrażenie, a z poziomu Dolinki Jagnięcej widać wiele szczegółów skomplikowanej topografii tej zerwy. Pierwotny plan zakładał zejście z Jagnięcego granią na Przełęcz pod Kopą i powrót przez Białe Stawy, ale ściśle określona godzina kolacji przekonała nas jednak do wcześniejszego zejścia normalną drogą. Było warto - jedzenie obfite i można było się naładować na następny dzień
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
Ciekawy skład osobowy w schronisku - wielu Anglików i kilkunastoosobowa wycieczka z Izraela.
Wtorek 7 lipca. Wychodzimy po świetnym śniadaniu podawanym w formie stale uzupełnianego szwedzkiego stołu, koło 8 rano i znów na ciężko podchodzimy na Rakuską przeł. Wyżnią, odwiedzając przy okazji nieodległy wierzchołek Rakuskiej Czuby. Stamtąd w dół przez Dolinkę Huncowską do przygnębiającego lunaparku pośredniej stacji kolejki przy Łomnickim Stawie. Stamtąd, w otępiającym upale "Magistralą" do Schroniska Zamkowskiego i od razu w górę Doliną Zimnej Wody. Słońce było wręcz ogłupiające - ponoć tego dnia temperatury w Smokowcu osiągnęły 40'C, a mój zegarek wskazywał na dwóch tysiącach ponad trzydzieści stopni. Jakoś się jednak ruszaliśmy i całkiem przyzwoitym tempem docieramy do Chaty Teryho. Słońce i typ granitu + relatywna pustka w górnym piętrze Doliny przywołują wspomnienia klimatów z Yosemite. Znowu tradycyjna zupa + browar i idziemy dalej. Podchodzimy chyżo Dolinką Lodową i sprawnie osiągamy Czerwoną Ławkę. Widoki na Dolinę fantastyczne, ale juz pierwszy rzut oka na drugą stronę siodła przełęczy potwierdza, że Staroleśna wygrywa wszystkie klasyfikacje. Zbiegamy więc byle szybciej na jej stronę i rozpoczynamy ogromną pętlę wokół północnych części Staroleśnej. Topografia tej doliny jest fascynująca - ta niezwykła wielopiętrowość, ciągłe niespodzianki, boczne kotły i wiszące dolinki, przepiękne stawy, a do tego - i przede wszystkim - najwspanialsze mury skalne. Po drodze, nad stawami, napotykamy kilka kozich rodzin - w sumie ze 20 osobników, a potem kolejną kozią drużynę bawiącą się na stromych śniegach. Na dojściu do Zbójnickiej Chaty (a jesteśmy - poza kozicami - całkowicie sami) podejmujemy błyskawiczną decyzję o zrzuceniu z siebie całego ubrania i wskoczeniu na długą kąpiel do Starolesnego Stawu. Jest zaskakująco ciepło, słońce wciąż mocno świeci, a wokół takie widoki i woda tak czysta, że nie chce się aż wychodzić. Niestety przychodzi w końcu czas i na to, przebieramy się i w kilka minut docieramy do Zbójnickiej Chaty, mijając przy Sesterskim Stawie grupę ćwiczącą w milczeniu Tai-Chi. W schronie (super, super!!!) kolacyjka, bierzemy z baru butelkę białego wina i do nocy siedzimy na dworze gapiąc się na świat. Pięknie jest!
Środa 8 lipca. Wychodzimy znów koło ósmej i szybko podchodzimy na Rohatkę. Pogoda dalej skandalicznie wręcz dobra (a prognozy były na załamanie), więc pomykamy w dół, a potem od razu na Polski Grzebień. Zostawiamy tam plecaki i podbiegamy na Małą Wysoką. Swoją drogą, jest to przykład największego chyba przegięcia w podawaniu czasów "szlakowych". Nyka pisze o 40 minutach, Słowacy podają godzinę (!!!), a my szczególnie się nie spiesząc osiągamy szczyt w 18 minut, a zejście zajmuje nam niecały kwadrans. No nic, bierzemy plecaki i ruszamy w dół Doliny Wielickiej. Osiągamy jej przedostatnie piętro w spacerowym tempie, po czym schodzimy do Śląskiego Domu gdzie znowu ładujemy się "posiłkiem regeneracyjnym", czyli kombo zupy i Kozła. Potem w dół do szosy i pół godziny łapania stopa, który zabiera nas do Łomnicy, skąd autobusem podjeżdżamy na parking i zabieramy nasz samochód. Dalej już tylko jazda do Podbanskiego, gdzie po krótkich negocjacjach dostajemy bardzo fajne mieszkanie w kompleksie apartamentów narciarskich (poza nami prawie nikogo nie ma).
Czwartek 9 lipca. Wstajemy niespieszenie, jemy śniadanie i pakujemy minimum rzeczy do plecaka. Pogoda pochmurna, nie jest jednak zimno ani nie pada. Dojeżdżamy na parking w Trzech Studniczkach i ruszamy na Krywań. Ścieżka pnie się szybko w górę, idzie się wygodnie i bez wysiłku. Dla tych co tam nie byli: wizytę w "bunkrze" kapitana Moravku można sobie darować
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
Przekraczamy Wielki Żleb i docieramy do połączenia ze szlakiem prowadzącym z Białego Wagu. Chmury cały czas się podnoszą, jest dobrze. Potem podejście na ramię Małego Krywania i bardzo piękna grań szczytowa właściwego celu naszej dzisiejszej wycieczki. Szczyt Krywania osiągamy w przyzwoitym czasie 2:40, robiąc po drodze parę przystanków na foty, trwajacy kwadrans popas na połączeniu szlaków i (zbędną) wizytę w bunkrze partyzanckim. Na luzie da się więc wejść w 2 godziny Wydaje mi się przy tym, że szlak z Trzech Studniczek jest pod tym względem lepszy - szybciej zdobywa się wysokość (a w końcu to prawie 1400 metrów przewyższenia) i przede wszystkim idzie tamtędy wielokrotnie mniej ludzi (a przynajmniej tak to wtedy wyglądało). Szczyt i widoki zeń: opad szczeny. Absolutny czad i to z każdej strony. Sześć gwiazdek! Nie mogą się jednak doczekać spełnienia wieloletnich marzeń i wejścia tam zimą prze Koryto. Na kolanach, oczywiście
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
W dół schodzimy wolniej, korzystamy ze słońca i robimy więcej fotograficznych przerw.
Piątek 10 lipca. To miał byc dzień na eksplorację zachodnich rubieży - przez Białą Skałę i Siwy Wierch z jakimś zejściem w wielkie lasy i powrotem do szosy, jednak mimo pieknej pogody musimy odtrąbić wycof. Przyczyną zatrucie pokarmowe - no cóż, nie można mieć wszystkiego, a i tak co nieco na tym wyjeździe podziałalismy. Jedziemy więc do domu w Dzianiszu, gdzie do sobotniego popołudnia kompletnie się relaksujemy i regenerujemy.
Krotki to wyjazd i dość intensywny, ale zawsze jakiś niedosyt pozostaje. Trzeba się będzie jesienią znów wybrać do Staroleśnej - tam jest jak w Raju
![Very Happy :D](./images/smilies/icon_biggrin.gif)