Uległem. Poległem? Nie żałuję czyli brzegiem Bałtyku: Międzyzdroje – Kołobrzeg i troche niżej
Ja chcę na morze – wyraża stanowisko córka.
Nigdy, po moim trupie – wyrażam stanowisko ja.
OLŚNIENIE – OK ale na rowerach.
Osiągnęliśmy porozumienie.
Małe zamieszanie w kompletowaniu rowerów – ostatni wehikuł pożyczyłem 2 godziny przed wyjazdem, mojego nie udało się reanimować.
W dzień po święcie Matki Bożej Zielnej około południa syn 13 l., córka 16 l. i ja /wiek pominę/ na peronie 1 Poznań Główny czekamy na Inter Regio z Krakowa do Świnoujścia. Opóźnienie 20 min - tłum ludzi. W związku z tym nie kupuję biletów – mam wątpliwości czy się dostaniemy z rowerami.
Wjeżdża!!! Na szczęście długi – chyba z 12 wagonów!!! Dziki tłum dziko rusza, me bystre oko wypatruje na końcu wagon piętrowy. Do ataku! Lawirujemy wśród podróżnych dopadamy ostatniego wejścia i jest.
Veni vidi vici.
Kupujemy bilet do Międzyzdrojów. Niecałe 4 godz. mija błysk.
Wysiadamy i na czuja do centrum. Nie mamy żadnej mapy i jej kupno priorytetem jest. Instynkt – nie po raz pierwszy – nie zawodzi. Mapa kupiona – szukamy noclegu. Nie mając świadomości przejeżdżamy przez najbardziej tłoczną część miasta – rozjeżdżając m. in. galerię aktorskich gwiazd czy łap. Deptak w Poznaniu – pikuś. Udaje się jednak wydostać z Babilonu i ukazuje się osiedle domków krasnoludków. Pytam czy nasza drużyna ma szansę? Za 85 zł można wykupić szczęście w postaci jednego domku. Niecałe 30 dychy od osoby – może być.
Choć miałem założenie nie przekroczyć 25 zł za nocleg nie żałuję. Spanie w skansenie PRL – nieocenione. Biała pościel z pieczątkami i klimat – zresztą wszystko pokazują fotki. Tu czas się zatrzymał w latach 80-tych. Ale jest prysznic – gorąca woda non-stop i do morza z 50 metrów. Baja. /Ośrodek AGA – reklamuję z przekonaniem dla wszystkich żądnych wrażeń/
Instalujemy się i heja – światła wielkiego miasta – Międzyzdroje drżyjcie. Gotowana kukurydza, wata cukrowa itede itepe. Ledwo udaje mi się uniknąć warkoczyków i tatuażu z henny. Po ciemku wracamy nad morzem lekko przed północą.
Rano zakupy i w drogę już o 11-stej. Odbijamy od morza i szlakiem R.-10 dojeżdżamy do zagrody żubrów i dalej miłymi bocznymi drogami w głębi lądu do Międzywodzia, a później mniej miło wzdłuż wybrzeża drogą do Dziwnowa przez Łukęcin – przez zapasowe lotnisko przed Pobierowem do tegoż. Tu wpada przy drodze w oko schronisko szkolne. Bez wiary pytam. Jest trójka za 20 zł od osoby. Odbieram klucze i idziemy do naszego pokoju w domku kempingowym. Ze zgrozą stwierdzam, że naszymi sąsiadami są łyse chopy w ilości 6 sztuk. No będzie bal. Szybko się instalujemy, zostawiamy rowery, bambetle i nad morze. Powtórka z Międzyzdrojów i tak naprawdę kolejnych miejscowości.. Ten sam zestaw. Kebab – warkoczyki – tatuaż – i sto innych atrakcji po 2, 5, 10, 15….. zela.Wracamy ok. 22 – sąsiedzi prasują koszulki i szykują się do wyjścia…. Dobra przynajmniej do 2-iej powinienem się wyspać. O 4-tej budzę się – jakieś rozmowy, śmichy, chichy. Nocnym pociągiem przyjechała grupa młodzieży i czekała do 8 na zakwaterowanie. Półsen. Rano się budzę, wychodzę, obok wychodzi Wielki Kark. K.. kto tak hałasował? Mówię, że młodzi przyjechali. K… gdybym wiedział, że to u nas to bym wstał i posprzątał. Ale nie chciało m się.
Okazało się, że nasi sąsiedzi pracowali na bramkach w dyskotekach i byli najspokojniejszymi na trasie.
O 10-tej dalej w drogę. Pustkowo – Trzęsacz – Rewal – Pogorzelca i… co dalej?
Szlak wbija się w głąb lądu a na mapie jakieś dziwne plamy – ale dróżka jakaś zaznaczona wzdłuż morza jest. Ponieważ mam wrodzoną niechęć do utartych szlaków decyduję, że jedziemy. Dzieci za mną – jak ojciec mówi tak jest. Okazało się, że to jakaś jednostka, czy poligon – chyba onegdaj bardzo ważny i poważny. Wpierw płytami, potem brukiem się wytrzęsamy. Pustka absolutna. Jakiś ochroniarz znudzony przy zasiekach z drutu. Można przejechać? Można. Chyba cofnęliśmy się w czasie. Wojsko zatrzymało czas. Zjeżdżamy nad brzeg – jak okiem sięgnąć może z 5 osób na plaży. Przed Mrzeżynem wojskowy osobnik przy olbrzymiej koparce. A wy gdzie? Na jak gdzie – przed siebie. Tam was nie puszczą – musicie wydmami objechać. OK. – dzięki. Góra – dół, dół góra, piach, piach… Niezły tor. Po 2 kilometrach mówię koniec i na ślepo wracamy w kierunku wojskowej drogi. Wyjeżdżamy tuż za zasiekami. Ufff.
Później już standard. Mrzeżyno – Dźwirzyno – Grzybowo. Od Dźwirzyna rewelka. Autostrada rowerowa /Droga ku słońcu – żółty szlak/ – gładziutki asfalt tylko dla rowerzystów. Ach, gdyby tak ciągle to i 100km dziennie można by zrobić, a tak… .
Po drodze kupujemy od kilkunastoletniego chłopca śliwki. Sam zbierał, sam sprzedaje. To były najlepiej wydane pieniądze na trasie. Dzięki młody przedsiębiorco. 3 km od Grzybowa Stary Borek - schronisko szkolne – nasz cel.25 zł od osoby. Oprócz nas grupa dzieci i młodzieży z Caritasu…. poznańskiego. Świat jest mały.
Wieczorem wychodzę na spacer. Za płotem /no może z 2 kilometry/ wiatrakowa elektrownia. Wiatraki błyskają czerwonym światłem i machają do mnie.
W nocy burza wielka i wietrzna. Dobrze, że nie pod namiotem.
Rano do sklepu. Tam TV i info , że w Belgii zginęło w burzy na festiwalu 5 osób. U nas wiatr potężny. Na morzu 8-ka. Chmury ciemne i niskie gnają. Decyduję, niestety, że zostajemy na drugą noc i pociągiem podjedziemy do Kołobrzegu. Miasto dla mnie beznadziejne strasznie. Zjadamy pizzę 3 w cenie 1 i wracamy do Starego Borku. Po miejskiej przygodzie zapadamy wszyscy!!! w drzemkę. Wieczorkiem nad morze. To był najpiękniejszy wieczór. Sztorm, wiatr, że ledwo ustać można było. Żywioły.
Ostatni dzień. Decydujemy się przejechać w głąb lądu do Nowogardu pociągiem, potem rowerami do Stargardu Szczecińskiego, a stamtąd tylko 2 godzinki baną do Poznania.
Szynobus Kołobrzeg – Szczecin rewelacja. Nówka, stówka na godzinę, cichutko, wygodnie, rowery w pasach bezpieczeństwa. POLECAM!!!
Z Nowogardu do Stargardu niby blisko, ale wybieram z mapy boczne drogi. W każdej wsi pytam miejscowych jak dojechać do następnej wsi. Często są to polne stare drogi. Na początku zawsze pokazują utwardzone, później dopiero po dopytaniu stare trakty. Jeden z nich powiedział – a to wy takimi dziurkami jeździcie – i był to komplement. Raz tylko gubimy drogę. Wynagradza to jednak brak ruchu aut, stare zadrzewione aleje, kamienne kościółki, brukowane uliczki /w każdej wsi/. Po nadmorskich kiczowato-atrakcyjnych miejscowościach to prawdziwe wytchnienie. Lody i soczki w wiejskich sklepikach. Żadnych kebabów i tatuaży. W Długołęce cukierek od Pana Boga. Gdy chwilkę odpoczywamy obok 15 wiecznego kościółka nagle pojawia się jak spod ziemi mężczyzna wyglądający jak ogrodnik. Okazało się, że był to Proboszcz sadzący kwiatki przed kapliczką Matki Bożej i dlatego go nie zauważyliśmy. Wpuścił do kościoła zostawiając klucze i zaprosił na poczęstunek.
Na plebani zaprasza do kuchni i proponuje jajecznice. Siadamy przy skromnym stoliczku, a Ksiądz bierze się za smażenie. Tak żółtej i smacznej dawno nie jadłem. Oczywiście jaja przynoszą mu dobrzy parafianie. Okazuje się, że ksiądz pochodzi spod Bochni i jest obieżyświatem. Prowadził parafie w Afryce, Austrii i kilkanaście lat na Białorusi. Tu na Pomorze zgłosił się na ochotnika i mówił, że jest gorzej /duchowo/ niż na Białorusi. Ludzie to zbieranina z całej Polski. Szczególnie zapamiętałem jego myśl, że przy Jezusie się nie wzbogacisz, bo gdy masz więcej to rozdasz bardziej potrzebującym. To było spotkanie z pięknym kapłanem.
Do Stargardu dojeżdżamy pół godziny przed odjazdem pociągu do Poznania. Na szczęście pociąg pusty i bez przeszkód jedziemy. W Poznaniu jesteśmy o zmierzchu. Przy Dominikanach instalujemy oświetlenie /na trzy rowery jedno czerwone tylne jedno białe przednie i czołówka. Niby tylko 15 km do domu ale za Poznaniem bardzo ciemno. Musieliśmy być jednak dobrze widoczni bo wszyscy omijali nas szerokim łukiem. Może dlatego, że ustawiłem czołówkę na tryb migania. O 22:15 meldujemy się cało i zdrowo w domu. Tak na oko ze 150 km przedeptanych.
Kilka wniosków być może użytecznych.
Warto przed wyjazdem zaopatrzyć się w dobrą mapę, na miejscu trudno kupić, a szlaki rowerowe często poprowadzone bez sensu i źle oznaczone.
Gęstość noclegów i gastronomii powoduje, że można jechać tylko ze śpiworem. My targaliśmy namiot, karimaty, kuchenkę, garnek itd. – nie korzystaliśmy.
Myślę, że nadmorski szlak to niezła propozycja dla rodzinnej wyprawy bo i morze i moc atrakcji i odcinki mogą być niezbyt długie – w zasadzie dowolnie można dobierać kilometraż.
Ja niestety trochę się męczyłem atmosferą, ale czego się nie robi dla dzieci.
Tak czy siak nie żałuję.
/jak będzie większa chwila czasu dorzucę fotki/