Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest czw, 28 marca 2024 22:36:02

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 156 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11  Następna
Autor Wiadomość
PostWysłany: czw, 30 czerwca 2016 09:21:52 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 10 kwietnia 2011 17:14:16
Posty: 6963
świetne Fen! :D


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pt, 01 lipca 2016 20:11:29 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9939
Chłopaki, dzięki za rady. Początkowo chciałam jechać autobusem, ale nie wiedziałam w jakich godzinach jeżdżą, pociąg tym bardziej. A taksóweczki, stały pod nosem, bez szukania, martwienia się o czas... Na przyszłość będę mądrzejsza! :)


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: sob, 02 lipca 2016 00:02:41 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9939
Porządny ciąg dalszy reli jeszcze się mocno odwlecze, ale póki co dokończę chociaż ten 1 dzień, który tak bez sensu, pod koniec, ze zmęczenia przerwałam.


Obrazek

Zeszłam uroczą ścieżką między skałami a drzewami, wyszłam na ulicę z malowniczym widokiem na Princess Street, po czym skręciłam w pożądanym kierunku, zżymając się trochę na nowoczesne i jakoś nieprzyjaźnie wyglądające galerie po drodze, aż dotarłam do owych kościołów, St.Mary's Cathedral i drugiego o nieznanym mi wezwaniu. Wkrótce później zorientowałam się, że mieszkam blisko nich i codziennie mijam je po drodze, ale póki co jeszcze nic o tym nie wiedziałam. Oba wyglądały pięknie, niestety obejrzałam je tylko z zewnątrz, nie miałam śmiałości sprawdzać, czy są otwarte.

Obrazek

Obrazek

Tuż obok znajdowały się intrygujące uliczne rzeźby.
W pobliżu bardzo mi przypadł do gustu również taki budynek:

Obrazek

Tego dnia miałam w planach zwiedzić jeszcze ulice na północ od Princess Street, na mapie układały się w fajne regularne kształty, więc pomyślałam sobie, że może w rzeczywistości też są fajne. Szłam mniej więcej w ich kierunku, ale zaplątałam się pomiędzy architekturę niezbyt interesującą. Za to było kilka efektownych wystaw sklepowych, ale wolałabym architektoniczne atrakcje, pomyślałam i zdecydowałam się jednak wyciągnąć mapę i zorientować, gdzie jestem. Te ulice do których mnie ciągnęło, czyli George Street i poprzeczne, okazały się być jeszcze trochę dalej i tam już istotnie było nieco ciekawiej.

Obrazek

Obrazek

Trochę już byłam zmęczona jednak i nie bardzo chciało mi się przechodzić przez całą ich długość, większą niż się spodziewałam. Znów wyszłam na Princess Street, przyciągnęły mnie widoki.

Obrazek

Zobaczyłam z bliska Scottish Monument, jeden z najciekawszych cudów Edynburga, popodziwiałam, obfotografowałam i poszłam dalej... Po powrocie do Polski dowiedziałam się, że tam można było wejść na górę! Co za żal!

Obrazek

Obrazek

Wlazłam też na sklep z pamiątkami ze Szkocji. Nie miałam zamiaru łazić po żadnych sklepach, zwłaszcza z pamiątkami, ale ten miał tyle magii w sobie, że nie mogłam mu się oprzeć i weszłam. W środku było tyle cudów wszelakich, najróżniejszego kalibru, od tanich drobiazgów po drogie konkrety, prawie wszystko w szkocką kratkę ;) , zaczarowało mnie. Życie nauczyło mnie odporności na marketingowe zabiegi, jestem w tej materii twardzielką, ale tu nie wytrzymałam i kupiłam jakieś pierdółki, bo nie mogłam się oprzeć, nie umiałam wyjść z pustymi rękami. Później przekonałam się, że takich sklepów pełno tu na każdym kroku, na szczęście szczepionkę już miałam za sobą. ;) Choć zdarzało mi się jeszcze czasem zapuścić żurawia...

Miałam założenie takie, że będę zwiedzać ile się da, do zmroku. Tymczasem zdałam sobie sprawę z tego, że musi już być późno, a zmroku nie widać. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie ma tu przypadkiem białych nocy, choć Edynburg nie leży przecież aż tak dużo wyżej niż Polska. Postanowiłam wracać. Trochę jednak niebo zszarzało, powoli, ale zaczynało się ściemniać. Efektowny Balmoral Hotel (nie, tu nie mieszkałam ;) ) wyglądał jeszcze efektowniej o zmierzchu...

Obrazek

W drodze do siebie minęłam jeszcze znajome już nieprzyjazne centra handlowe, za to dopiero teraz zauważyłam, że łączy je bardzo fajny tunel:

Obrazek

To był niesamowity dzień, wrażenia mnie upoiły. Najpierw byłam w niebie, potem niby wylądowałam na ziemi, ale takiej, co nie wygląda na ziemię, tylko krainę z baśni... Poczułam się chyba może nawet aż szczęśliwa, a nie sądziłam, że to mi się jeszcze w życiu przydarzy...


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: sob, 02 lipca 2016 12:58:46 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 01 października 2007 21:19:21
Posty: 7606
Skąd: Kraków
Jej super to wygląda!

A mnie Edynburg kojarzy się głównie z HMS "Edinburgh", zatopionym w trakcie II wojny światowej. Pewnie jest tam gdzieś upamiętniony nawet... :D

_________________
Would you know my name, if I saw you in heaven ?

Mój kanał na YouTube, czyli klejenie modeli, ale nie tylko. :wink:


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: sob, 02 lipca 2016 18:04:13 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9939
Bardzo możliwe, że jest, chociaż ja nie widziałam (jak wielu rzeczy, niestety...)


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: sob, 02 lipca 2016 18:46:46 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 20 października 2008 16:48:09
Posty: 6421
miasto dla mnie jawi się ponuro
nie przepadam za taką architekturą

natomiast huśtawka nastrojów imponująca :)
ciekawie się czyta

czekam na c,d,

_________________
J 14,6


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: sob, 02 lipca 2016 20:42:06 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9939
Mnie ta ponurość urzekła właśnie. :)

A huśtawki nastrojów już raczej nie będzie, po pomyślnym przeżyciu pierwszego dnia stresy poszły precz. :)


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: sob, 09 lipca 2016 22:44:48 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9939
Przyszedł czas na kolejny odcinek, i może uda się jeszcze dziś wrzucić jeszcze jeden, albo i nie ;) A jak nie dziś, to już nie wiem kiedy..

Dzień II

Na dziś zaplanowałam sobie Królewską Milę, a przynajmniej jej zachodni odcinek wraz z przyległymi atrakcjami. Ruszyłam tam przez North Brigde, do którego miałam najbliżej i już sam ten most dostarczył mi wielu wrażeń i pięknych widoków na obie strony miasta.

Obrazek

Obrazek

Za mostem szłam pod długim rusztowaniem, miałam trochę pecha, bo w ogóle trafiłam na okres, kiedy dużo budynków było w remoncie, a może tam zawsze tak jest, tylko o tym nie wiem... W każdym razie musiałam być już nieźle zakręconym świrem, bo nawet te rusztowania mi się spodobały, okręcone jakąś żółto -czarną taśmą.

Dotarłam w końcu do owej największej ponoć atrakcji turystycznej Edynburga - Royal Mile.

Obrazek Obrazek

Ulica była fajna, miała typowy klimat głównego deptaka, dużo miejscowego kolorytu, mnóstwo turystów, ja lubię takie coś. Architektura oczywiście zabytkowa, wśród niej prawdziwe perły, o czym później, ale ogólnie muszę przyznać, że chociaż ulica niewątpliwie atrakcyjną była, to wg mnie wcale nie najbardziej w tym mieście, spodziewałam się po niej czegoś więcej. Już Princess Street była dla mnie efektowniejsza i North Bridge też, a i niektóre później odwiedzone ulice. Ale póki co skusił mnie początek wschodniego odcinka, zeszłam kawałeczek w dół, zwabiona jakimiś architektonicznymi detalami. Wtedy natknęłam się na coś, co mnie nieźle zadziwiło - całoroczny sklep bożonarodzeniowy, choinki, bombki, Mikołaje... Co za raj dla Dżordża, pomyślałam sobie od razu! Później się przekonałam, że to nie jedyny taki sklep tutaj.

Obrazek

Ale póki co upomniałam siebie, żeby wracać w górę, na ten odcinek przyjdzie czas jutro. Zawróciłam. Bardzo podobały mi się mijane knajpki o typowo brytyjskim klimacie, specyficznym charakterystycznym wyglądzie, zresztą takie można spotkać w różnych częściach miasta i wcześniej już spotykałam.

Obrazek

Obrazek

Rewelacyjne były niesamowicie wąskie uliczki tu i ówdzie odbijające na północ, jak jakąś przyuważyłam, to się w nią zapuszczałam, a nie zawsze łatwo było je zauważyć, bo czasem kryły się w czymś, co wyglądało jak zwykła brama do kamienicy.

Obrazek Obrazek

Obrazek

Obrazek Obrazek

Trafiłam też na schody, całkiem już szerokie, ale fajne.

Obrazek

Obrazek


I tak doszłam do jednego z największych tamtejszych cudów, Katedry św. Idziego. Przepięknej z zewnątrz i wewnątrz.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Najpierw łaziłam i fotografowałam dookoła, a potem wlazłam do środka. W środku nie mogłam oka nacieszyć gotyckimi łukami, niesamowitymi witrażami, rzeźbionymi elementami wystroju wnętrza.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jedna rzecz tylko była dziwna, brakowało ołtarza głównego! Co to za kościół bez ołtarza, kto to widział? I ludzie wchodzili jak do stodoły, nikt się nie modlił, sami zwiedzający. Trochę się przez to czułam nieswojo. Na środku katedry, w centralnym punkcie było tylko miejsce dla muzyków, stojaki pod nuty, organy, a miejsca siedzące ze wszystkich stron zwrócone były w tym kierunku. Dopiero później, z boku, w niepozornym miejscu, znalazłam odgrodzony zakątek, gdzie jakaś namiastka ołtarza się znajdowała i paru ludzi się modliło. Weszłam tam z ulgą, że jednak coś takiego tutaj jest. W międzyczasie zwiedziłam też niesamowitą Kaplicę Ostów o cudnym sklepieniu i misternie rzeźbionych tajemniczych meblach, które skojarzyły mi się trochę z katedrą na Wawelu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek Obrazek

Obrazek


Oszołomiona pięknem spędziłam w całej tej katedrze strasznie dużo czasu i przy okazji nieświadomie wyczerpałam prawie całkiem baterię w aparacie, co było wielkim bólem, bo przecież jeszcze tyle atrakcji dziś było przede mną! A zdjęcia komórą, czy kamerą to już słabizna... Jak ten aparat mógł w takim momencie mi to zrobić! No, od tej pory używałam go już oszczędnie..
Potem minęłam kolejny efektowny kościół, albo niestety raczej coś, co kiedyś nim było. Smutne jest to przerabianie kościołów na budowle świeckie... No i nawet nie mogłam zrobić mu dobrego zdjęcia, bo stał uparcie pod słońce.

Obrazek

Dalej trafiłam na fajny uliczny zakamarek z widokiem na dachy niżej położonych budynków. Kocham dachy zabytkowych zabudowań!

Obrazek

Tu znajdowała się też jedna z najbardziej rekomendowanych atrakcji miasta - Camera Obscura and World of Illusions.

Obrazek

Opisy z którymi się zetknęłam brzmiały bardzo zachęcająco, więc wliczyłam to w obowiązkowe punkty programu. Pani, która sprzedawała bilety, powiedziała, że pokaz zaczyna się za 20 min, a do tego czasu poradziła, żeby zwiedzanie zacząć od góry i schodzić w dół. Nie posłuchałam jej, zaczęłam od dołu i to był błąd, bo największe atrakcje zamiast zobaczyć na końcu, zobaczyłam na początku i potem już cała reszta wyglądała przy nich blado. No, ale przechodząc do konkretów - cała ta atrakcja dzieli się z grubsza na 3 atrakcje. Widoki z wieży - wow, tu to dopiero miałam widok na dachy!

Obrazek

Pokaz z camera obscura, która w tym przypadku najwyraźniej naprawdę jest kamerą, a nie aparatem. I World of Illusions, czyli kilka pięter różnych iluzji optycznych. Pokaz polegał na tym, że w dużej wklęsłej misce pan wyświetlał aktualny widok z ulic Edynburga, dużo opowiadał o mieście (z czego rozumiałam połowę albo i mniej), zatłukiwał kartką przechodniów, tudzież pozwalał im na tą kartkę wchodzić i wjeżdżać samochodom, a na koniec rozdał takie karteczki dzieciom, które bawiły się przednio. W sumie ciekawe. No i iluzje - najlepsze dla mnie były lustrzany labirynt, który jednakowoż byłby fajniejszy, gdyby szyby były czyste, bo tak to po odciskach palców bądź ich braku można się było zorientować, czy ma się przed sobą lustro, czy przejście. No i nr. 1 - tunel. Wchodziło się do pomieszczenia, gdzie od drzwi wejściowych do wyjścia biegł most, stabilny i prosty. Ale w środku dookoła tego mostu kręciły się gwiazdy. To, że człowiek wchodząc do środka tracił równowagę, to nie było dziwne. Ale to, że czuł potężne kopnięcie całkiem realnej siły odśrodkowej, która go przewracała, to jednak był niezły szok!
I tak, jak pisałam, nic już nie zrobiło tu na mnie aż takiego wrażenia, jak to, ale było jeszcze parę innych fajnych rzeczy. Jak np. wielki kalejdoskop do którego można było wsadzić głowę, niesamowicie realistycznie trójwymiarowe zdjęcia, trwałe cienie i wiele innych... Ale też część z tych iluzji to rzeczy dobrze znane, część jest zabawna, kiedy jest się z kimś, samemu nie ma się uciechy. Krótko mówiąc - cała ta atrakcja jest niewątpliwie rewelacyjna dla rodzin z dziećmi, ale ja, stara samotna baba czułam jednak pewien niedosyt. I chociaż robienie zdjęć tam było mile widziane, to ja już nie robiłam, oszczędzając aparat. A teraz reklamują w Polsce coś podobnego, a nawet chyba dużo lepszego! Na pocieszenie powiem sobie, że człowiekowi bez samochodu łatwiej dotrzeć do Edynburga.

Następny w kolejności był zamek. Miło było już na wstępie, bo dawali ulotki po polsku. :) Na dzień dobry plan orientacyjny, a potem w różnych dalszych miejscach - dotyczące tych konkretnych miejsc. Cały kompleks zamkowy w rzeczywistości nie był taki duży, jak się wydawał na zdjęciach, i dobrze, bo się bałam, że zwiedzanie go może zająć cały dzień, tymczasem spokojnie zmieściło się we fragmencie dnia. Budynek z zewnątrz podobał mi się bardzo. Co prawda wolę zamki - ruiny, a ten był w nienagannej całości, ale był to przykład takiej typowo brytyjskiej architektury, znanej mi wcześniej tylko z filmów, kojarzącej się bardzo baśniowo i romantycznie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wnętrz nie pamiętam już za bardzo - ech, ta oszczędność w robieniu zdjęć... Za to pamiętam, że było tam sporo muzeów głównie o charakterze militarnym. Dla baby to może nie jest jakaś wielka gratka, ale nawet na mnie wrażenie robiła piękna, szlachetna, zdobiona broń, albo uroczyste wojskowe stroje. Były też klejnoty koronne, niczego sobie. ;) A najciekawsze dla mnie z tego wszystkiego było więzienie jeńców wojennych.

Obrazek

Ciekawostką był też mały, mieszczący się przy murach zamku, cmentarz dla psów.

Obrazek

No i było to kolejne miejsce, z którego można było podziwiać szeroką panoramę miasta. Długo się jednak widokami nie nacieszyłam, bo przyszedł pan i powiedział, że już zamykają i muszę iść. Niestety, strasznie wcześnie tam zamykają wszystkie atrakcje, które się zamknąć da, bo już o 18.

No, ale i tak byłam nieźle głodna już, przyszedł czas poszukać czegoś do jedzenia. Problem był w tym, że tego dnia wydałam więcej kasy, niż miałam na tenże dzień przygotowane i tym sposobem większość dostępnych w okolicy obiadów znalazła się poza moim zasięgiem. Ostatecznie znów pożywiłam się hamburgerem, tym razem nie sieciowym, a lokalnym i całkiem dobrym, pan sprzedawca i kucharz w jednym tylko dopytywał, czy dodać jeszcze to i jeszcze tamto, godziłam się na wszystko. :)
Później, z pełnym brzuchem i już bez konkretnych planów, postanowiłam wracać przez ulice leżące na południe od Royal Mile i zobaczyć co tam mają.

To był dobry wybór, najpierw z góry zobaczyłam Victoria Street, ponoć wartą zobaczenia, dla mnie owszem fajna, ale nie czułam potrzeby zapuszczania się w nią, a potem znalazłam się na George IV Bridge, gdzie żadnego mostu nie widziałam, natomiast sama ulica była bardzo efektowna, zabytkowa i ogólnie wizualnie ciekawsza od Królewskiej Mili. Tu przypadkiem trafiłam na pomnik Bobbiego, legendarnego najwierniejszego psa świata, o którym wiedziałam, że gdzieś jest, ale nie wiedziałam dokładnie gdzie i nie szukałam.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A potem skuszona ciekawym okrąglakiem,

Obrazek

doszłam do kolejnej ulicy a tam znalazłam cudną perełkę, która spowodowała u mnie opadnięcie szczęki, zdaje się, że jeden z budynków uniwersyteckich.

Obrazek

Potem sama już nie pamiętam, którędy szłam, w każdym razie ładnie było cały czas. I tak, zadowolona wróciłam do akademika. ;)

Tak jeszcze na marginesie, z punktu widzenia pieszego, podobała mi się swoboda, z jaką ludzie w tym kraju traktowali przejścia przez jezdnię. Czerwone światła były chyba tylko luźną informacją, że samochodom wolno teraz jechać, więc warto odrobinę uważać. ;) Za to nie mogłam przyzwyczaić się do tabliczki z przyciskiem przyspieszającym zmianę świateł, a konkretnie do dużego słowa PEDESTRIANS. Wiem, że oznacza ono pieszych, ale wygląda prawie jak pederastians i czułam się notorycznie obrażana...


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: ndz, 10 lipca 2016 02:25:53 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9939
Dzień III

Plany na dziś - wschodni odcinek Royal Mile i Arthur's Seat.
Tak, jak poprzednio, do Królewskiej Mili dotarłam przez North Bridge i tym razem ruszyłam w dół.

Obrazek

Ale poza początkiem trasy, który już wczoraj mnie trochę skusił, potem zrobiło się mocno przeciętnie i stwierdziłam, że ten odcinek najważniejszej ulicy jest dość rozczarowujący. W końcu jednak zaczęło się robić ciekawie.

Obrazek

Obrazek

A to jakieś piramidki, a to uroczy zegar z basztami, a to zabytkowy kościół, tym razem otwarty - niemniej jednak nie odważyłam się wejść, bo na progu stały dwie panie z jakimiś kartkami w rękach i wyglądały tak, jakby ich rolą było dopadnięcie każdego turysty, który się tam zbliży, w trudnym do przewidzenia celu. Na mnie też łypały łakomym wzrokiem, widząc moje zainteresowanie przybytkiem.
Obrazek

Toteż bramę świątyni ominęłam z żalem, natomiast obok okazał się znajdować cmentarz, klimatyczny i zabytkowy. Przypomniało mi się, że faktycznie coś takiego miało tu być, jak głosił przewodnik. Dopadłam go uradowana, bo to kolejny nastrojowy zakątek o charakterze kojarzącym się filmowo, ale z drugiej strony miałam problem ze znalezieniem dobrych ujęć do zdjęć, co trochę mnie zasmuciło.

Obrazek

Obrazek

Kolejną atrakcją po drodze był szkocki parlament. Na oglądanych wcześniej zdjęciach nie podobał mi się, uważałam, że nie pasuje do charakteru miasta i psuje krajobraz swoją nowoczesną architekturą. Na żywo prezentował się jednak znacznie korzystniej, nie kłócił się z otoczeniem i w sumie był to całkiem ciekawy budynek.

Obrazek


Dalej już był pałac i nie pamiętam już zupełnie, co mnie skłoniło, żeby zamiast iść prosto do niego, to skręcić w lewo i w tył sąsiednią uliczką.

Obrazek

Dość, że wtedy ze zdumieniem odkryłam, że jest tam górka a na niej drugi cmentarz, znacznie większy i ciekawszy od tego pierwszego na którym byłam. Gęba mi się rozwarła z wrażenia i polazłam go zwiedzać. Tu już łatwiej było o ciekawe zdjęcia i ogólnie czadowo.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Spędziłam na nim nierozsądnie dużo czasu ale potem poszłam już w końcu do pałacu. Ten z zewnątrz prezentował się pięknie, wraz z pomnikiem przed frontowym wejściem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


W środku architektura nie była już jakaś szczególnie nadzwyczajna, dziedziniec wewnętrzny też raczej, jak na pałac, przeciętny. Najciekawsze było królewskie wyposażenie wnętrz, którego jednak, ku wielkiemu żalowi, nie można było fotografować. Tam chyba w ogóle jest jakiś zwyczaj, że królewskim rzeczom zdjęć robić nie wolno. Szkoda. Ze wszystkich tych sprzętów i przedmiotów najbardziej podobały mi się instrumenty.
Fortepian, harfa, nie pamiętam co jeszcze - wszystkie stylowe i na czarnym drewnie posiadały piękne subtelne malunki, które mnie urzekły, nie mogłam się napatrzeć. Po obejściu wszystkich komnat miałam problem ze znalezieniem drogi do wyjścia, ale w końcu dotarłam jakoś na dziedziniec, gdzie przyuważyłam, że jest jeszcze jakaś ekspozycja ze strojami. Tam też się musiałam przedzierać przez barierki, bo normalnej drogi nie mogłam znaleźć. Stroje wystawione do oglądania były zarówno historyczne - i te były znacznie ciekawsze, jak i współczesne - z bliska wyjątkowo nieciekawe. Sukienki królowej Elżbiety, znane doskonale z mediów, na niej prezentują się godnie i elegancko, ale same, na wieszaku, wyglądają raz, że totalnie nudno i nijako, a dwa, że materiał sprawia wrażenie kiepskiego - zmechacony taki. Czy kiedyś ludzie będą jeszcze się tak pięknie ubierać, jak w dawnych czasach?
A kiedy zobaczyłam już wszystko, co można było zobaczyć wewnątrz pałacu, przyszedł czas na przyległość w postaci Holyrood Abbey. To był mega opad szczęki! Najpiękniejsze ruiny, jakie widziałam w życiu! Czad i jeszcze raz czad! Małe to było, ale przepiękne z każdej możliwej strony. Narobiłam tu z miliard zdjęć i z żalem w końcu opuściłam, no ale kiedyś trzeba było.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek Obrazek

Obrazek

Obeszłam dookoła królewskim ogrodem, całkiem przyjemnym i popodziwiałam jeszcze z zewnątrz.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W ogrodzie pierwszy raz w życiu pożałowałam, że nie mam aparatu do robienia zdjęć zapachom. Bo w powietrzu unosiła się woń po prostu obłędna!
Kiedy opuściłam teren pałacu, było już dość późno, bo po 16 i czułam się zmęczona, chyba dawało się już w kość to, że kolejny cały dzień zmuszam moje zwłoki przyzwyczajone do siedzenia na dupie do chodzenia. Dopadł mnie kryzys. A tu przede mną szczyt Arthur's Seat, który zaplanowałam na dziś. Wygląda na strasznie wysoki, grubo ponad moje siły nawet wtedy, kiedy jestem wypoczęta, a co dopiero teraz. Wydawało mi się, że gdzieś wyczytałam, że ma zaledwie trochę ponad 200 m wysokości, to tak, jak niższe górki w Tatrach, na które przecież jakoś wchodzę. Ale to niemożliwe, żeby miał tylko tyle, wygląda na o wiele wyższy... Ale, myślę sobie, może już nigdy nie będę miała okazji tam wleźć? Trzeba spróbować, chociaż trochę, chociaż kawałek... Nie można tu być i nie wejść w ogóle! Przecież tak się cieszyłam, tak zacierałam ręce na tą górę jadąc tu!
Może chociaż uda mi się przejść do końca ścieżką pod urwiskiem? Po prawdzie nawet na to nie dawałam sobie wielkich szans, ale ruszyłam przed siebie. Wbrew obawom szło mi się całkiem nieźle i sama nie wiem kiedy znalazłam się w najwyższym punkcie tejże ścieżki. Miałam stamtąd świetne widoki na miasto z prawej strony i robiącą duże wrażenie pionową skałę z lewej.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


W pewnym momencie z lewej widnokrąg się poszerzył i urozmaicił i tu już byłam zachwycona krajobrazem, który się przede mną otwierał.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Zła byłam tylko, że droga zaczęła biec w dół i tracić wysokość, a tymczasem do szczytu Arthur's Seat wciąż był daleko, znów coraz dalej. Doszłam w końcu miejsca, gdzie otwierała się bezpośrednia droga na tą górę, zygzak po skałach pnący się wzwyż, a na nim kupa ludzi. Nie mam szans, uznałam. Droga z serii mega wyczerpujących, w dodatku bez szans na postoje na odpoczynek - przy takich tłumach nie można korkować ruchu, a szczyt heeen wysoko. Trudno, nawet nie będę próbowała, pomyślałam sobie, za to postanowiłam iść inną drogą, która odbijała w przeciwnym kierunku, pięła się do góry bardzo łagodnie, wyglądała pięknie i prawie bezludnie. Nie wiedziałam, dokąd prowadzi, ale najważniejsze, że gdzieś wzwyż. I to okazał się być doskonały wybór! Stamtąd miałam cudne widoki już w dolinę między wzniesieniami, śpiewały ślicznie małe kolorowe ptaszki i szło się lekko i komfortowo.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


W tej fantastycznej scenerii pomyślałam sobie, że nie dziwne, że na tym właśnie lądzie zrodziło się tyle baśni i legend, skoro magia dawnych wieków wciąż wisi tu w powietrzu, a wzgórza na których obecnie jestem, są niewątpliwie oryginalną częścią Narni...
I nagle znalazłam się na przełęczy, z której na szczyt wcale nie było już daleko! Tyle, że wychodziła na stronę gór odsłoniętą od morza i mimo upalnego dnia, wiało tam lodem i urywało łeb.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie bardzo miałam ochotę iść jeszcze dalej w tamtym zimnym kierunku w poszukiwaniu cywilizowanej drogi. Przed sobą zobaczyłam dziką ścieżkę, która wydawała się całkiem dobrym podejściem, polegającym na naturalnych stopniach w zboczu. I to akurat był błąd. Zbocze było albo porośnięte śliską trawą, albo pokryte osypującą się żwirowatą ziemią, stopnie pojawiały się zbyt rzadko lub były zbyt płytkie, żeby dać oparcie mojemu stukilowemu cielsku, nie dawałam rady. W pewnym momencie utknęłam na dobre, nie mogłam ani wspiąć się wyżej, ani nie miałam jak zejść. Nie wiedziałam co robić, najadłam się strachu. Ale próbowałam, kombinowałam i w końcu udało mi się wyjść z tej pułapki, wspinałam się dalej, choć wciąż było trudno i miałam już dość. W końcu dotarłam do szczeliny między skałami, ucieszyłam się, że teraz będzie łatwiej, bo i nie tak ślisko i jest się czego przytrzymać. Niestety, owa szczelina najwyraźniej służyła za kibel turystom, śmierdziało wstrętnie i trzeba było uważać na klocki... Ale szło się faktycznie łatwiej i w końcu dotarłam do normalniejszej ścieżki i stamtąd na szczyt były już tylko dwa kroki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie wierzyłam własnym oczom, więc jednak wlazłam tu, hurrra! Istotnie, w rzeczywistości góra nie mogła być zbyt wysoka, w tym momencie uwierzyłam w to jej 200 m, tylko optycznie wydawała się taka wielka i to było złudzenie lepsze od wszystkich wczorajszych w World of Illusions. ;)
Szczyt był bardzo skalisty, oblężony przez ludzi, w tym również polskojęzycznych i oferował rozległe widoki na miasto i morze oraz małe jeziorka w dole. Lodowaty wiatr targał włosy na wszystkie strony. Ta górska enklawa w środku miasta była fajna i niefajna zarazem, bo z górskiego szczytu wolałabym mieć widoki na inne góry dookoła. Ale i tak było super, zwłaszcza błękit morza cieszył.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przyszedł jednak w końcu czas na zejście w dół. Zastanawiałam się, którędy - całe spodnie miałam pokryte czerwonym pyłem na skutek wspinaczki i chciałam się jakoś doprowadzić do porządku. Z tego powodu większe jeziorko kusiło, ale stamtąd miałabym daleko do domu. Zdecydowałam się ostatecznie na mniejsze jeziorko, nie wiedząc, czy da radę w ogóle do niego bliżej podejść. Ale najpierw znalazłam się na innej, niż wcześniej, zielonej przełęczy, gdzie leżały kamienie i rzucały cienie, co kolorystycznie i kompozycyjnie dawało taką wymarzoną kwintesencję szkockiej sielanki, że się nie posiadałam ze szczęścia.

Obrazek

A potem szukałam cywilizowanej drogi do tego zygzaku, który mnie z dołu tak wystraszył, ale nie mogłam znaleźć i znów schodziłam na dziko, choć za wszelką cenę chciałam tego uniknąć. Tym razem po skałach, więc nie tak ślisko, ale wciąż niebezpiecznie. No, ale w końcu do zygzaku dotarłam i dalej szło się juz bardziej po ludzku. Widoki były niebiańskie. Dostrzegłam też w dole tajemnicze kręgi, które do dziś nie mam pojęcia, czym były.

Obrazek

Później, jak już szłam doliną w stronę jeziorka, wreszcie całkiem straciłam z oczu miasto i miałam poczucie znalezienia się w środku gór. Wciąż kręciłam głową jak wiatrak na wszystkie strony, a ze wszystkich wzniesień w Holyrood Park Arthur's Seat prezentował się najpiękniej. I te wszechobecne krzewy kwitnące na żółto ubierały górę w barwy mi dotąd nie znane.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

I tu znów pojawił się jakiś cudowny zapach, ludzie, ja chcę perfumy o zapachu szkockiej łąki, myślałam sobie.
Dotarłam w końcu do jeziorka, które okazało się raczej bagienkiem i dostęp do niego jednak był dość trudny, ale dałam radę jako tako się opłukać, a potem jeszcze wytrzeć w trawie, na której ległam sobie beztrosko na trochę.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Potem minęłam jeszcze jakąś malowniczą ruinkę i znalazłam się z powrotem w mieście. Tym razem wracałam ta samą drogą, którą przyszłam, jeszcze rozglądając się na boki, bo gdzieś ponoć miało być przejście do jakiegoś wartego zobaczenia ogrodu… Nie znalazłam go niestety, za to zabłądziłam na jakieś zwykłe podwórko i tam zobaczyłam taki zwykły, czyjś podwórkowy ogródek…

Obrazek

Po czym udałam się do pizzerii na późny obiad. Pizzę mieli dobrą, ale nie lubię knajp z kelnerami, chyba wszędzie pod słońcem jest tak samo - człowiek zje, to zamiast wyjść, musi czekać na zmiłowanie, czyli kelnera z rachunkiem. Chciałam zawołać panienkę, ale sobie uświadomiłam z paniką, że całkiem mi wyleciało z głowy, jak jest rachunek po angielsku. Czas w końcu skorzystać ze słownika, wyjmuję komórkę w której przed wyjazdem odkryłam istnienie takowego, ale tu okazuje się, że do działania potrzebne jest mu połączenie z siecią, szlag. Ukradkiem zaglądam więc do papierowego słownika, w końcu znalazłam, bill, no jasne, co za skleroza! Wołam dziewczynę i mówię 'Can I ask you for the bill, please?' a ona gapi się na mnie nic nie rozumiejąc i prosi o powtórzenie. Musiałam powtarzać jej jeszcze ze 2 razy, w końcu pobiegła po koleżankę i zamiast niej przyszła koleżanka. To ja skonfudowałam się równo, że coś źle mówię, czy jak, więc zmieniam taktykę i tylko nieśmiało wyjaśniam 'I'd like to pay for it', na co dziewczyna rozpromieniona 'aaah, ok!' pobiegła do tamtej i przekazała wiadomość. Tamta przyszła i jeszcze przepraszała, że słabo zna angielski, ja ją, że to ja raczej, ona, ze nie, to ona... :D A ja się tylko zastanawiałam, czy nie mogłam tak od razu...
I tak minął kolejny dzień...

Ciąg jeszcze dalszy nastąpi zdecydowanie nieprędko…


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: ndz, 10 lipca 2016 07:58:09 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 15:53:29
Posty: 14860
Skąd: wieś
Świetna rela.

A propos

Fengari pisze:
Dostrzegłam też w dole tajemnicze kręgi, które do dziś nie mam pojęcia, czym były.


Obrazek

Wykoszona trawa + kręgi z piasku = pole golfowe i tzw. bunkry.

_________________
Youtube


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: ndz, 10 lipca 2016 16:46:52 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9939
Dzięki za wyjaśnienie, nigdy bym się nie domyśliła pola golfowego w tym. :)
Zawsze myślałam, że takie pole musi być płaskie, a nie takie pofałdowane, a o bunkrach nigdy nie słyszałam.


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: ndz, 10 lipca 2016 16:56:48 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 15:53:29
Posty: 14860
Skąd: wieś
:)

_________________
Youtube


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: wt, 12 lipca 2016 20:20:22 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 20 października 2008 16:48:09
Posty: 6421
Czy po dniu trzecim miałaś siły wstać z łóżka?
Fengari pisze:
Tam też się musiałam przedzierać przez barierki, bo normalnej drogi nie mogłam znaleźć.
Fengari pisze:
W pewnym momencie utknęłam na dobre, nie mogłam ani wspiąć się wyżej, ani nie miałam jak zejść.
Fengari pisze:
nie mogłam znaleźć i znów schodziłam na dziko, choć za wszelką cenę chciałam tego uniknąć.


he he
po tym poznać Fen na końcu świata :D

_________________
J 14,6


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: wt, 12 lipca 2016 21:23:06 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9939
He he, coś w tym jest :D
Powsinoga pisze:
Czy po dniu trzecim miałaś siły wstać z łóżka?

:) Kiedy nie ma czasu do zmarnowania, to nie ma rady, zaciska się zęby i wstaje! :horsie


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: wt, 12 lipca 2016 23:33:55 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 20 października 2008 16:48:09
Posty: 6421
Fengari pisze:
zaciska się zęby i wstaje!

nawet z dziurą w nodze co nie?

_________________
J 14,6


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 156 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz.



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 32 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group