Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest wt, 19 marca 2024 05:02:34

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 198 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł: Re: Ä
PostWysłany: śr, 23 sierpnia 2017 20:29:06 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9931
Wylewności i egzaltacji Włochów nie mają, zachowują się normalnie, ale tak, w pierwszym kontakcie są mili. :)
Natomiast słyszałam, że ze skandynawami ciężko się bliżej zaprzyjaźnić, chociaż jak się to już uda, to są podobno wspaniali.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Ä
PostWysłany: śr, 23 sierpnia 2017 20:50:43 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9931
A tymczasem cd:

Dzień III

Dziś rano wstajemy i zaraz po śniadaniu jedziemy na lotnisko. Tym razem lecimy z Gardemoen, które bardzo mi się podoba wizualnie.
W dodatku jest tam ciągnąca się przez całą długą ścianę reklama galerii sztuki niby dziecięcej, na mnie robi powalające wrażenie - zdolne dzieci tam mają. ;)
W kiblu (damskim) pan sprzątający instruuje jak korzystać z ręcznika, ale na kolana powaliła ankieta satysfakcji przy wyjściu z tegoż przybytku.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


W samolocie tym razem mam miejsce przy oknie, a widoki na fiordy, góry, wysepki w dole są cudowne. W pewnym momencie zastanawiałam się, co to za mnóstwo strumyków przecina krajobraz, po czym zorientowałam się, że to nie strumyki, a śnieg w górach. Łagodne zniżanie się do lądowania pozwoliło podziwiać w całej krasie sielankowe i skaliste wybrzeże.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W internecie przeczytałam, że z lotniska do Stavangera najlepiej dojechać miejskim autobusem, jest tańszy od prywatnych przewoźników. Szukam przystanku takowego, ale najwyraźniej jest to już stan rzeczy nieaktualny - nie jeżdżą tu takie. Trochę się zagapiamy, nie dogadujemy, kłócimy i w rezultacie ucieka nam też autobus prywatny, więc musimy trochę poczekać na kolejny. W końcu nadjeżdża, jedziemy przez ładną okolicę, mijamy 3 miecze, do których mam nadzieję dotrzeć później, co niestety się nie udaje. Próbuję im robić zdjęcie przez okno, ale za szybko jedziemy, w rezultacie udaje mi się sfotografować raczej drzewa.

Obrazek


Mimo, że wylądowałyśmy o całkiem wczesnej porze, to zanim dotarłyśmy do miasta, potem do hotelu, rozgościłyśmy się, potem poszłyśmy na obiad, potem na zakupy z którymi wróciłyśmy do hotelu, to całkiem sporo czasu minęło i ostatecznie zwiedzanie zaczynamy dość późnawo. Odległości tu też są większe, niż się spodziewałam, choćby położone w centrum jeziorko, którego istnienia nawet nie zauważyłam na mapie, ot, jakieś nieistotne kółko, w rezultacie okazuje się być całkiem spore.

Obrazek

Po jednej stronie nowoczesne biurowce - nawet ładne, ale ta część miasta nas nie interesuje. Po drugiej już bardziej tradycyjna zabudowa, ale zmierzamy tam, gdzie czekają największe atrakcje. Po drodze mijamy lokalnego Lolka bez Bolka.

Obrazek

Zaczyna się od największego zawodu - piękna średniowieczna katedra, na którą miałam wielką chrapkę, jest w remoncie i to co najlepsze z przodu, ma zasłonięte wielką płachtą. :( Z boku wciąż prezentuje się pięknie, z tyłu przeciętnie.

Obrazek

Obrazek

Na szczęście dalej jest już tylko lepiej. Dochodzimy do przystani, bardzo klimatycznej i tradycyjnie skandynawskiej - to jest to, o co w tych stronach chodzi!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Niestety, trwa tu właśnie jakaś impreza, jest koncert, tłum ludzi, co utrudnia nieco poruszanie się i zwiedzanie. Ale da się. ;) Jest wesoło, dzieciaki szaleją w pianie na dmuchanej zjeżdżalni, z jakiegoś budynku automat generuje bańki mydlane, muzyka ok - różne stare szlagiery rockowe w nawet niezłych wykonaniach. Mimo wszystko z ulgą opuszczamy ten teren i uciekamy w spokojniejsze strony. Chcę iść na Stare Miasto, śliczność całą z białych, drewnianych domków i wszechobecnych kwiatów. Dostrzegam takie domki w oddali, więc tam prowadzę, ale na miejscu okazuje się, że to nie zupełnie to.

Obrazek

Ładnie, ale nie aż tak, więc zerkam uważniej w mapę i okazuje się, że trzeba kawałek wrócić. Trafiamy w końcu tam, gdzie trzeba, więc łazimy, cieszymy się uliczkami, ale też martwi mnie to, że słońce się już schowało z racji późnej godziny i zdjęcia nie wychodzą tak dobrze, jak bym chciała. Obiecujemy sobie jeszcze tu wrócić o wcześniejszej porze... Obiecanki - cacanki. ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Póki co jeszcze idziemy do portu - nie tego z imprezą, tylko dalszego - zorientować się, jak kursują promy do Tau.

Obrazek

Potem wracamy do hotelu. To był pogodny dzień z niebem przeważnie błękitnym i tylko częściowym zachmurzeniem. Mamy wielkie okno z szeroką panoramą na miasto - zasypiam przy tym oknie, gapiąc się na niebo, jest już po północy, w górze już ciemno, widać jakieś gwiazdy, w tym dwie pięknie spadające, ale na horyzoncie wciąż jaśniejszy pas - dzień polarny jeszcze się całkiem nie skończył, czad!


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Ä
PostWysłany: pt, 01 września 2017 21:14:38 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9931
Dzień IV

Dziś zamierzamy zdobyć Preikestolen. To oczywiście ma być największa atrakcja wyjazdu, ale też budzi największe obawy - czy zdołam wleźć? Oficjalna estymacja szlaku wynosi 2 godziny, internauci pukają się w głowę - że nie ma szans, że chyba tylko najwięksi wymiatacze dadzą radę zmieścić się w tym czasie. Z doświadczenia wiem, że w Polsce szlaki pod górkę z podanym czasem 2 godz. są dla mnie absolutnie nieosiągalne, daleko poza fizycznymi możliwościami, można zapomnieć. Nie doszłabym przez cały dzień, choćby był z gumy.
Z drugiej strony, to tylko 604 m.n.p.m, jak dla mnie wysoko, ale chyba do pokonania. Spróbować trzeba! Dam sobie 5 godz na wejście, potem niestety trzeba będzie zawrócić, żeby zdążyć na ostatni autobus powrotny.

Rano śniadanie zajmuje nam znacznie więcej czasu, niż zakładałam, więc jestem zła, że tak późno wychodzimy. Na szczęście w porcie dowiaduję się, że ostatni autobus odchodzi o 20 a nie 18 z czymś, tak jak mi się zdawało. Nie wygląda to źle. Gorzej natomiast wygląda pogoda, bo od rana dziś ciężkie chmury i pada od czasu do czasu. Pan w przystani informuje, że ze względu na pogodę odradza się dziś wyprawę do Preikestolen - bo woda na szlaku, ślisko i w ogóle. Mi od razu staje na to przed oczami pokonywanie wpław Dunajca, który zalał szlak, albo błotny zjazd Olczyską... brzmi niedobrze. Pytam, czy jest szansa, że jutro pogoda będzie lepsza, ale kręci głową i odpowiada, że tak samo zła. No cóż, w takim razie zaryzykujemy, ostatecznie nie wiem, czy kiedykolwiek będzie mi dane tu wrócić...

Wsiadamy na prom do Tau i już tu, podczas rejsu mamy piękne widoki na góry dookoła, szczególnie przypadła mi do gustu mijana zielona wyspa, skandynawska aż do szpiku kości... Na pokładzie jednak urywa łeb, co jeszcze idzie znieść jakoś, natomiast kiedy rozpaduje się na dobre, chowam się w zamkniętej części i podziwiam krajobraz już tylko przez szybę.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek




Z promu przesiadamy się do autobusu, który jedzie spory kawałek malowniczą trasą wzdłuż brzegu, po czym wyraźnie wjeżdża na wyższe partie terenu, co mnie cieszy niezmiernie - im mniej metrów wzwyż do pokonania piechotą, tym lepiej. Później niestety traci wysokość, na szczęście parking, na którym się zatrzymuje, wciąż ma znacznie więcej metrów m.p.m, niż 0, jak się obawiałam na początku wyprawy. :)

Cały ten parking zresztą jest pięknie położony, koło jeziora (zatoki?) otoczonego górami. Nieliczne zabudowania, w tym coś, co wygląda na schronisko, mają dachy porośnięte trawą, czad! :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tu też ma swój początek szlak, na który ruszamy. Pogoda w kratkę, ale na szczęście, przynajmniej na początku drogi, nie pada albo pada niewiele. Idzie mi się tak dobrze, że aż sama sobie się dziwię. Jednak klimat i powietrze mają kolosalny wpływ na moją kondycję! Zbliżamy się do pierwszego wypłaszczenia terenu i wtedy nadlatuje helikopter ratunkowy i wyraźnie na tym wypłaszczeniu ląduje. Pierwszy raz w życiu znajduję się koło lądującego helikoptera i przekonuję się na własnej skórze, że nie ma ani krztyny przesady w filmowych scenach, gdzie ludzie w pobliżu takowego kulą się i zwiewa im wszystko, co się da. Mnie zwiałoby ze szlaku w dół, gdybym nie schowała się za jakąś skałą i nie przytuliła do drzewa. W dodatku takie lądowanie trochę trwa, i nie ma rady, trzeba zaczekać aż się uspokoi. Wylądowany już helikopter jest wielką atrakcją dla wszystkich turystów, w dodatku nie widać, żeby komuś coś się stało. Pogapimy się trochę na niego i idziemy dalej.

Obrazek

Nawiasem mówiąc, walą tędy niezłe tłumy, słychać języki wszelakie, często polski, a zdarza się i ruski i jakiś czeski/słowacki. Nieraz trzeba stanąć i czekać, żeby przepuścić tabun ludzi. Dochodzimy do kolejnego wypłaszczenia - i kurde, znowu ten helikopter! Znów trzeba szukać kryjówki i trzymać się czegoś. I znów nie widać nikogo potrzebującego pomocy. Może on ma takie stałe patrole po prostu? Mają tu takie wyznaczone punkty dla tych, co padli w drodze, może sprawdzają co jakiś czas, czy kogoś nie trzeba zebrać z podłogi?
Przekonuję się z ulgą, że nie chodzi im o mnie. :) Tymczasem widoki robią się coraz piękniejsze, widać już w oddali jakąś błękitną zatokę z wysepkami, bajka!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Cieszę się, ze nie posłuchałam ostrzeżeń i nie zrezygnowałam z wyprawy. Szlak wygląda normalnie, owszem, jest mokry, jak to przy deszczu, ale żadnych podtopień drogi nie ma, ani głębokich kałuż, ani błota, bo to skalista droga. Nawet ślisko nie jest. I tak pozostaje do końca! Strasznie tu przesadzają, myślę sobie (tak samo jak w Polsce niedosadzają z kolei).

Raz na jakiś czas, z rzadka, mijamy oryginalne tamtejsze oznaczenia szlaku. Drogi jednak nie sposób zgubić, wyznacza ją wyraźna ścieżka i tłum ludzi. ;)

Obrazek


Był moment, kiedy myślałam, że jesteśmy już blisko, bo najwyższe punkty terenu w zasięgu mojego wzroku nie były dużo wyższe od miejsca, w którym się znajdowałam. Cieszyłam się z dobrego czasu i byłam pełna optymizmu. Nic bardziej mylnego.
Po dłuższej płaskiej trasie po uroczej drewnianej kładce docieramy do najostrzejszego podejścia w górę. Tu się rozdzielamy, Elka wyrywa do przodu i nie jestem w stanie jej nawet dogonić i powiedzieć, że opadłam z sił i MUSZĘ się zatrzymać i coś zjeść. Jestem wściekła, bo uważam, że takie rzeczy wypadałoby uzgodnić... Humor mi się popsuł na większość drogi, zwłaszcza, że fizycznie zaczęłam wysiadać i autentycznie bałam się, że lada moment coś mi się stanie, spadnę, połamię roztrzęsione ze
zmęczenia nóżki albo co. W dodatku rozpadało się na dobre, a tu widoki coraz cudniejsze i coraz trudniej robić im zdjęcia. Znajduję w końcu jakiś w miarę zaciszny kąt, staczam walkę ze swoją peleryną przeciwdeszczową, wyjmuję parasol i z nim staczam jeszcze cięższą walkę i tak uzbrojona dokonuję sztuki przełożenia aparatu do wodoszczelnego pokrowca. Uff, chociaż tyle. Sprawdzam przy okazji godzinę - normalnie nie mam tego jak zrobić, komórka w plecaku, plecak pod peleryną - niestety, nie jest dobrze, czas zaczyna się kurczyć, mam też obawy, że powrót może zająć mi więcej czasu, niż zakładałam - po skałach nie schodzi się łatwo, zwłaszcza stromych...

Na szczęście podejście łagodnieje i to znacznie, a nawet w pewnym momencie opada w dół (jak ja nie lubię tracić raz zdobytej wysokości!). Idzie mi się szybciej, chociaż oprócz deszczu robi się coraz większy wygwizdów. Zaczyna być widać też prześwit na fiord. Absolutne, oszałamiające piękno! Studnia pełna nieba! Zdjęcia, które do tej pory widziałam w necie i folderkach nie przygotowały mnie na to, kompletnie tego nie oddają, one to wszystko spłaszczają i odzierają z nadprzyrodzonego wymiaru. To jest coś, co trzeba zobaczyć na własne oczy! W końcu jestem uszczęśliwiona, że dane mi było tu się znaleźć. Fiord jest bezkonkurencyjny, ale wszystko dookoła też jest piękne. Góry, wodospad w oddali, jeziorka na trasie, skały..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tylko końca trasy wciąż nie widać. W końcu spotykam wracającą Elkę, ona ma komórkę pod ręką, podaje godzinę ( cholera, naprawdę już późno! :( ) i mówi, że jeszcze jakieś pół godziny drogi... JEJ pół godziny, co boję pomyśleć, ile oznacza dla mnie. Idę dalej, ale w końcu zdaję sobie sprawę, że pół godziny to już minęło, a tu wciąż nie widać celu... Mam świadomość, że każdy kolejny krok to coraz poważniejsze ryzyko, że nie zdążę na ostatni autobus. Ale chociaż jeszcze kawałek, jeszcze... Doszłam
w końcu do krawędzi fiordu, ale Pulpit Rock wciąż nie ma... Przypuszczam, że to musi już być niedaleko, ale muszę stawić czoło prawdzie - nie mogę sobie pozwolić na dalszą wędrówkę, najwyższa pora zwracać. Droga znów zaczyna się konkretniej wznosić, więc szłabym jak ślimak. Najgorsze, że nie mam jak wyciągnąć komóry i upewnić się co do godziny. Serce się kroi, żal jak cholera... Pstrykam foty, chociaż w zacinającym deszczu i oszalałym wietrze graniczy to z cudem. Dotarłam do Lysefjorden i to musi mi wystarczyć. Pocieszam się, że sama trasa była tak mega bajeczna, że warto tu było przyjść, mimo wszystko. Z bólem zawracam.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Wtedy powoli zaczyna się rozpogadzać. Nad fiordem pokazuje się blada tęcza.

Obrazek

Później słońce całkiem wychodzi zza chmur, więc cieszy mnie, że wreszcie mogę popstrykać zdjęcia tam, gdzie wcześniej nie dałam rady.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jednocześnie coraz bardziej boję się o czas, idzie mi się wolno, w dodatku nawet nie uświadamiałam sobie, że aż tyle było utrat wysokości w tamtą stronę i teraz mam zdumiewająco dużo pod górkę, a już czuję się ledwo żywa. Ostatnia część drogi okazuje się dużo dłuższa i bardziej stroma, niż zapamiętałam. Błogosławię siebie za to, że wzięłam ze sobą kijki trekingowe. Długo się wahałam przed wyjazdem, czy obciążać nimi bagaż - teraz jest dla mnie jasne, że uratowały mi życie ( dosłownie! ). Bez nich, nawet jeśli bym weszła, to już na pewno bym nie zeszła, spier... bym się na ryj po stokroć.
I tu ma miejsce taka historia: jeszcze jak wchodziłam na górę, gdzieś wysoko już, w okolicach jeziorek, zgubiła mi się końcówka od jednego kijka. Teraz jestem już na końcu drogi powrotnej, zatrzymałam się i kucnęłam, nie pamiętam już po co, kiedy mija mnie jakiś facet i coś do mnie gada. W pierwszej chwili myślałam, że mu się nie podoba, że tak siedzę na środku drogi, bo minę miał dość surową, ale potem patrzę, a on wyciaga do mnie rękę i trzyma w niej końcówkę od kijka, taką, jak ta, którą
zgubiłam! :shock: Podziękowałam mu pięknie i wzięłam zdobycz, potem się okazało, że nie była identyczna, więc jednak nie moja, ale jakie to już ma znaczenie, pasuje. :D
Na dole pojawia się kolejna tęcza, w końcu docieram na parking, a tu okazuje się, że do ostatniego autobusu zostało jeszcze tyle czasu, że zdążam na wcześniejszy. Dopiero jestem zła, że tam na górze nie poszłam jeszcze choć kawałek dalej!

Obrazek

Elka tymczasem czekając tu na mnie zdążyła wykupić wszystkie pamiątki ze sklepu. ;) Myślałam, że jej wystarczy, cóż, nic bardziej mylnego..
W drodze powrotnej opływamy promem moją ulubioną wyspę tym razem od drugiej strony. Tu widać na niej samotny domek - marzy mi się, żeby w nim zamieszkać. W takim można pisać opowiadania o muminkach!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W Stavangerze zjadamy późny, prawie nocny obiad, po czym kłócimy się o drogę, bo ja chcę iść na nie sprawdzony skrót, a Elka nie. Skrót w pewnym momencie faktycznie zdawał się wyprowadzać nas w pole, ale potem okazało się, ze jednak był dobry. I jeszcze trafiłyśmy na fajne przejście podziemne!


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Ä
PostWysłany: sob, 02 września 2017 08:44:04 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 20 października 2008 16:48:09
Posty: 6421
robi wrażenie, a pogoda ciekawie podkreśla koloryt
szkoda, że tak mało zabrakło, no ale tak bywa
tylko czy do cholery wszędzie muszą być tłumy?

_________________
J 14,6


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Ä
PostWysłany: sob, 02 września 2017 17:38:18 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9931
Powsinoga pisze:
tylko czy do cholery wszędzie muszą być tłumy?

To jest chyba najpopularniejszy szlak w Norwegii, albo jeden z najpopularniejszych, coś jak u nas wejście na Giewont. :wink: Ale boję się pomyśleć, co tam się musi dziać przy ładnej pogodzie..

A tak wygląda niestety nie osiągniety przeze mnie cel wycieczki, Pulpit Rock, zobaczcie, co straciłam: (zdjęcie znalezione w internecie)
Obrazek


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Ä
PostWysłany: ndz, 03 września 2017 19:42:41 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 01 października 2007 21:19:21
Posty: 7604
Skąd: Kraków
Super! Niesamowity ten fiord! W sumie trochę szkoda, że tak pochmurno... ;)

A twierdzę Oscarsborg w Oslofjordzie widziałyście? ;)

_________________
Would you know my name, if I saw you in heaven ?

Mój kanał na YouTube, czyli klejenie modeli, ale nie tylko. :wink:


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Ä
PostWysłany: ndz, 03 września 2017 20:23:08 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9931
Nieee, w sam Oslofjord zupełnie sie nie zapuszczałyśmy, a ta twierdza z tego, co widzę, to w ogóle daleko jest - zero szans na wpadnięcie w tamte strony.


Za to namierzyłam jednak na swoim zdjęciu operę w Oslo - jednak jest i to dobrze widoczna, tylko że w takim miejscu, gdzie się jej nie spodziewałam. Bo od czasu, kiedy robione były zdjęcia, jakie można znaleźć w internecie, to i owo wyrosło w pobliżu. Szkoda, że już zdjęcie Panka znikło, bo nie pamiętam - ale tam chyba też nie było jeszcze tych budynków.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Ä
PostWysłany: czw, 07 września 2017 10:31:05 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 24 grudnia 2004 14:34:22
Posty: 17214
Skąd: Poznań
Świetne to wszystko! I miasto i szlak. Na ten Pulpit to chętnie bym polazł... Tylko, że ta pogoda - tam tak jest przez całe lato pewnie... a my narzekamy na nasze! :twisted:

_________________
czasy mamy jakieś dziwne
głupcy wszystko ogołocą
chciałoby się kogoś kopnąć
kogoś kopnąć - ale po co


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Ä
PostWysłany: czw, 07 września 2017 17:41:11 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9931
arasek pisze:
Tylko, że ta pogoda - tam tak jest przez całe lato pewnie... a my narzekamy na nasze! :twisted:

A nie wiem, jak to jest z tą pogodą. Większość zdjęć tego pulpitu - a jest ich mnóstwo w sieci - wydaje się być robiona przy pogodzie raczej słonecznej.
Ale chyba Stavanger z racji położenia chyba faktycznie generalnie jest chłodny, chlodniejszy niż choćby Oslo.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Ä
PostWysłany: czw, 07 września 2017 21:33:30 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 04 lutego 2008 23:32:44
Posty: 3641
Przeczytałam relację Fen, ale super :aniolek:, fajne widoki i te uliczki z białymi domkami!
Ciekawe, co będzie dalej.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Ä
PostWysłany: pt, 08 września 2017 19:08:33 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9931
Dalej to już za wiele nie będzie niestety, w każdym razie nie w Norwegii.
Kolejny, krótki odcinek wkrótce. :wink:


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Ä
PostWysłany: pt, 15 września 2017 22:08:29 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9931
Dzień V

Plany na dziś pierwotnie miałam ambitne. Niestety, wycieńczenie fizyczne tym razem zwyciężyło. Tym bardziej, ze tej nocy prawie nie przespałam, tak bolały mnie nogi. Poddałam się, po śniadaniu wróciłam do pokoju i poszłam dalej spać. Umówiłam się z Elką, że ona sobie pójdzie zwiedzać co chce, a ja jak się obudzę, to do niej zadzwonię i gdzieś się spotkamy. Miałam nadzieję, że skorzysta z okazji i w spokoju odwiedzi wszystkie kolejne sklepy z pamiątkami i kupi wszystkie możliwe pamiątki i to już będzie z głowy. Nic z tego, skorzystała jedynie z okazji, żeby w spokoju kilku detalom porobić po 154337 zdjęć każdemu z osobna, zamiast tylko po 50, jak wtedy, kiedy jestem obok i ją popędzam.
Toteż kiedy w końcu wstałam i ruszyłam w miasto, sklepy dopiero były przed nami... No, też coś tam sobie kupiłam, czemu nie... ;) W jakiejś wystawie rzuciła się w oczy ciekawa reklama... ;)

Obrazek

No i ta część miasta to też śliczne drewniane domki, tylko ulice nie takie zaciszne i spokojne, jak na starówce, tylko bardziej komercyjne i zaludnione.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Znów trafiamy do portu, tym razem nie ma tu żadnej imprezy i można spacerować bez przeszkód.

Obrazek

Obrazek

Uwagę przyciąga wieża widokowa na wzniesieniu, idziemy i tam. Eli się nie chce włazić na górę, ja włażę ale stwierdzam, że jednak nie było warto. Widoki nie są jakieś nadzwyczajne, w dodatku szyby brudne i tylko na jedną stronę da się robić zdjęcia, które nie są całe w ciapki.

Obrazek

Obrazek

Potem ja chcę wrócić na Stare Miasto, tam, gdzie poprzednio byłyśmy wieczorem, i porobić zdjęcia za dnia - a pogoda dziś jest jednak całkiem ładna, wbrew wczorajszym przewidywaniom pana z przystani, a potem iść na plażę, tutejsze plaże ponoć są bardzo urodziwe. Elka upiera się przy odwrotnej kolejności, bo jest zmęczona i chce mieć przed sobą jak najkrótszą trasę. Nie daje sobie w żaden sposób wytłumaczyć, że tak będzie dłużej, nie krócej, więc rezygnuję ze starówki w ogóle - ostatecznie już tam byłam. A plaża - wiem tylko, w którym jest kierunku, niestety nie mam pojęcia, jak daleko. Nasze mapy jej nie obejmują. Doskwiera brak planu komunikacji miejskiej, ale taki tu nie istnieje, przynajmniej nie w formie, jaką można dostać do ręki i poddać dłuższej analizie. W każdym razie tak twierdził pan w centrali przewoźnika. Toteż idziemy piechotą, mijając cały czas niską, tradycyjną zabudowę, która nabiera mniej reprezentacyjnego, za to bardziej portowego charakteru - w takim codziennym, nie turystycznym sensie. Mijamy też jakiś bardzo ładny kościół.

Obrazek

Obrazek

W końcu udaje nam się dotrzeć nie tyle na plażę, co na jakąś jej miejską, betonową namiastkę - ale dojście do wody jest i nawet można umoczyć ręce. Cieszy mnie to niezmiernie - rok temu nie udało mi się dotknąć Morza Północnego, w tym roku to nadrobiłam! ( i co z tego, że Stavanger nie leży bezpośrednio nad samym morzem, zaliczam tą fiordo-zatokę do morza i już!)

Obrazek

Jest tu osobliwość - zamknięty w szklanym walcu wir wodny, który cały czas wiruje. Czy to tylko taki bajerek dla turystów, czy to służy czemuś więcej - nie wiem.

Obrazek

Jest też zakaz skakania samochodami do wody. :( Kto to widział, żeby zakazywać takich rzeczy, co za ludzie, co za kraj!

Obrazek

I jest tez piękny widok na 'zamorskie' góry. ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Widać też, gdzie jest prawdziwa, skalista, nie betonowa plaża - niestety daleko i nie mamy już siły tam iść. Toteż zabawiamy jeszcze trochę tu, gdzie jesteśmy i wracamy.
Po drodze mijamy ruderę z fajnym (chyba polskim?) szyldem. :)

Obrazek

No i to by było na tyle, niestety..

Następnego dnia rano wsiadamy w autobus i jedziemy na lotnisko. Już w autobusie można było poczuć przedsmak powrotu do rodzimego kraju, w postaci donośnego męskiego dialogu pełnego siarczystych k...&@€#.
Na lotnisku przeżywamy jeszcze mały szok kulturowy po wejściu do kibla. ;) Bo oto wita nas widok dużej, wypiętej nam prosto przed oczy gołej dupy panienki myjącej samochód. A nie, to tylko fototapeta, uff.. No, ale u nas takich jednak nie mają. ;) To zdjęcie jest niemal pornograficzne!

Samolotem odlatujemy do Gdańska, toteż kolejny odcinek będzie już w wątku trójmiejskim. Tym razem Elka ma miejsce przy oknie, co wciąż w miarę pozwala cieszyć się widokami, ale nie będę już wrzucać kolejnych zdjęć z chmur. ;)


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Ä
PostWysłany: czw, 02 sierpnia 2018 00:00:35 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 21:37:55
Posty: 25343
Pomysł wyjadu na Bornholm powstał jakiś czas temu, gdy wydawało się trochę realne, że nasi chłopcy udadzą się na częśc wakacji z kim innym. Potem został zarzucony. A potem jednak wrócił, bo... czemu nie? W końcu, kiedy byliśmy młodsi, jeździliśmy z dziewczynami po różnych dziurach, aż się ludzie za głowy łapali, ale zawsze okazywało się, ża daje to radę. Więc może i Bornholm da?

Oczywiście nie można było liczyć na to, co ludzie robią tam przeważnie, czyli na jeżdżenie rowerami po całej wyspie. Marcin jest za mały, żeby robić duże dystanse na własnych nogach, a Jaś za duży, żeby go wozić na siodełku. Ponieważ auta jak nie mieliśmy, tak nie mamy, pozostała komunikacja autobusowa. I ona się naprawdę dobrze sprawdziła! Ale po kolei.

Najpierw zmierzyliśmy się z dylematem, gdzie wybrać miejsce zamieszkania. Wyspa ma zupełnie inny charakter na południu (plaże, płasko) i na północy (klify). Na północy kusił kemping z różnymi udogodnieniami, które pewnie by spodobały się chłopcom, ale wybraliśmy możliwość plażingu oraz domek na uboczu - na szczęście, bo trafiliśmy w dziesiątkę z tą lokalizacją!

Naszym drugim dylematem było, jak jechać. Z Polski promy kursują ze Świnoujścia do Rønne albo z Kołobrzegu do Nexø. W końcu padło na trasę okrężną, czyli raz tak, raz siak.


Droga do.

Wieczorem pierwszego dnia sprzedaży biletów na pociąg do Świnoujścia nie było już miejsc w sypialnym ..... i może dobrze się złożyło, bo zaoszczędziliśmy sporo pieniędzy, mimo że zainwestowaliśmy w zakup dwóch fikcyjnych miejsc w przedziale, dzięki czemu mieliśmy cały przedział i chłopaki całą noc regularnie spali a i my całkiem nieźle. Rano znaleźliśmy się w Świnoujściu, znaleźliśmy "terminal promowy" - rzeczywiście wyglądało to całkiem jak terminal lotniskowy, oczywiście taki raczej prowincjonalny. Za to prom wielki jak góra, z gatunku takich, gdzie jest wszystko i można się zgubić. Dość nudno się jedzie takim promem. Gdybym nie miał tam dzieci, to chyba bym przespał większość drogi. Wszelako droga w porządku, tylko z lądowaniem była skucha: o ile bowiem w Świnoujściu weszliśmy na statek kulturalnym rekawem, takim jak do samolotu, to w Ronne poproszono wszystkich o zejście na dolny pokład - tam gdzie samochody zaparkowany i potem... staliśmy tam. Całkiem długo. Uchylono właz, żeby było mniej ciemno czy coś, ale nie wiem, co tam się właściwie działo, w każdym razie staliśmy i staliśmy, i zacząłem dostawać cholery. No mniejsza z tym, w końcu wyszliśmy i wtedy okazało się, że podstawiony na miejsce autobus jest oczywiście za mały, więc znowu czekaliśmy, tym razem pod drzewem...

Gdy ostatecznie znaleźliśmy się w miasteczku, byłem szczerze mówiąc skołowany, no i zmęczony, bo jak by nie patrzeć, od kilkunastu godzin w podróży, a to jeszcze nie koniec - w Rønne musieliśmy jeszcze dotrzeć do miejsca, z którego trzeba było odebrać klucz do chałupy, a potem wsiąść do autobusu i dojechać na drugi koniec południowego krańca wyspy. Gdyby człowiek był sam ze sobą i swoim bagażem, nie byłoby to wielkie coś. Ale powiem Wam, z dwójką dzieci (bardzo dzielnych, ale też będących w podróży od kilkunastu godzin) i z górą bagażu, to trochę nas kosztowało, nim w końcu otworzyliśmy wrota naszego domku w Snogebæk.

Obrazek

Domek okazał się cudowny i chyba szybko nam zaczęła wracać chęć do życia, ale przede wszystkim było jasne, że mimo późnej pory, trzeba iść nad morze, bo kurde, po to tam przyjechaliśmy! Więc poszliśmy i przynajmniej tam było blisko :-) Plaża tam to nie to samo, co nasze bałtyckie szerokości. Zakrzaczone, jakieś zdechłe wodorosty, sporo kamieni i w ogóle - ale jednak mieliśmy szczęście, bo w tej części wioski, gdzie my byliśmy, było naprawdę w porządku i dało się i kapać, i bawić w piasku. No i ludzi prawie nie było.

Późnym wieczorem jeszcze trafiliśmy na drugą połowę meczu Urugwaj-Portugalia i z satysfakcją zobaczyłem, jak Cavani pogrążył moich nieulubieńców.

Poszliśmy spać 24 godziny po tym, jak nasz pociąg (zresztą opóźniony) wyruszył z Centralnej. Dzieci spały tak długo, jak chyba nigdy w życiu.

Wycieczki i lenienie się.

Pierwszego dnia po podróży nasze możliwości ograniczyły się do udania się na plażę i przebywania na niej. Być może coś robiliśmy jeszcze tego dnia, ale trudno powiedzieć.
Jednak już drugiego dnia udało nam się zrobić bardzo udaną wycieczkę do serca wyspy. Heh, serca, trzeba w ogóle powiedzieć, że Borholm jest malutki, wielkości mniej więcej Warszawy i wszędzie jest tam blisko (na kilometry). Myślę, że rowerem przez tydzień z dobrą pogodą można zjeździć go doszczętnie i poznać łącznie z różnymi zakamarkami. Nam, bez rowerów, z dwoma nader ruchliwymi kulami u nogi (ale fakt, że ze świetną pogodą) udało się zobaczyć naprawde dużo podczas zaledwie trzech wycieczek krajoznawczych.

Więc pierwsza z nich do tego serca, czyli lasu Almindingen. Można by się śmiać, że las sztucznie posadzony w XIX wieku i że stojąca tam najwyższa góra Bornholmu ma sto metrów w kapeluszu. Ale ten las jest naprawdę piękny! I znakomicie się po nim przemieszcza, jak się przekonaliśmy, nie tylko rowerem, ale pieszo z wózkiem też. Zwiedziliśmy ruiny zameczku Lilleborg, który byłzagadką w wątku zagadkowym, Weszliśmy na kilka górek (z wózkiem pod pachą i z dzieckiem, które "boli nóżka" nagle okazywały się nie takie małe), a na tym najwyższym szczycie wspięliśmy się na wieżę, z której mogliśmy pokazać Marcinowi, że naprawdę znajdujemy się na wyspie i wszędzie dookoła jest morze! Na koniec zeszliśmy dość stromymi zboczami do Doliny Echa (Ekkodalen) i próbowałem, czy będzie się odbijać od skał "po co ci kapusta", jednak nie działało, za to bardzo dobrze odbijały się wysokie dźwięki. Musieliśmy jeszcze wrócić do przystanku autobusowego, z którego wyruszyliśmy, gdzie odebrał nas ten sam miły kierowca tym samym autobusem, którym jechaliśmy w pierwszą stronę. Piękna wycieczka, po drodze obejrzeliśmy jeszcze bardzo przyjemne miasteczko Åkirkeby, dawną stolicę Bornholmu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Następnego dnia znowu włączył nam się leń i dotarliśmy tylko na drugi kraniec naszej wioski, aby wejść na drewniane molo. Ale elsea cały czas tęskniła za tym, żeby zobaczyć na Bornholmie jeden z tych charakterystycznych okrągłych białych kościołów, które też zapamiętaliśmy najlepiej ze zdjęć Witka sprzed kilku lat. Jeden już widzieliśmy z okna autobusu, ale oczywiście nie o to chodziło. Sęk w tym, że są one dość porozrzucane po wyspie i oczywiście można dojechać autobusem, ale nie bardzo układały nam się wycieczki tam pod względem czasów dojazdu i przebywania na miejscu, a na dodatek wiadomo, że oglądanie kościoła to dla dzieci średnia atrakcja. W takim układzie zdecydowaliśmy się na rozwiązanie, którego wcześniej w ogóle nie braliśmy pod uwagę: na wycieczkę rowerową. We wspomnianym wyżej Åkirkeby udało nam się wynająć rowery wraz z przyczepką, do której zapakowaliśmy obu synów i trochę bagażu. Muszę przyznać, że z takim ładunkiem z tyłu nawet mały podjazd daje nieźle w kość, ale na szczęście - choć przejeżdżaliśmy opłotkami lasu Almindingen - nie było tych górek zbyt dużo, a chłopcy dzielnie dopingowali mnie na premiach górskich, więc poszło. W absolutnie przepięknej pogodzie jechaliśmy znowu przez środek wyspy i kolejne piękne lasy i pola. Krajobraz Bornholmu jest ogólnie rzecz biorąc bardzo rolniczy w najlepszym tego słowa znaczeniu. Falujące łany różnych zbóż i niewielkie wioski rozsiane tu i tam. W jednej z nich, o nazwie Østerlars stoi ten oto kościółek:

Obrazek

Obrazek

Udało się go porządnie obejrzeć z zewnątrz i wewnątrz, weszliśmy na górę schodami, gdzie nawet po polsku było napisane "wejście na własną odpowiedzialność", a że na żaden autobus nie trzeba było się spieszyć, to we własnym tempie zobaczyliśmy, co chcieliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Podczas naszego pobytu odbyliśmy trzy duże wycieczki. Skoro pierwsza była głównie piesza, a druga głównie rowerowa, to teraz czas na tę trzecią - głównie autobusową. Tym razem wybraliśmy się na przeciwległy kraniec wyspy, aby obejrzeć główną chyba atrakcję turystyczną: ruiny zamku Hammershus. Same ruiny są po prostu ruinami, choć robią wrażenie wielkością i ilością różnych zakamarków. Ale największe wrażenie robi położenie zamku - na klifie, ale też nie na takim spadzistym klifie, tylko opadającym ku morzu wspaniałymi stromymi trawkami, gdzie są wytyczone liczne ścieżki. Obeszliśmy nimi cały kompleks dookoła i był to jak dla mnie highlight wyjazdu. Te trawki - obłędne (bez dzieci bym tam się położył i nie chciał wstać); u stóp zatoczka ze skałami o kształcie lwa i wielbłąda; na każdym kroku owce, które gapią ci się w twarz, a także ich kupy (co oczywiście dla dzieci stanowi atrakcję nie lada, wiadomo); na koniec cudowna dolinka, gdzie co prawda Jaś już nieco wymiękł i musiałem go przenieść; wreszcie powrót pod ruiny. Niestety akurat tam zabrakło mocy w naszym aparacie, który ze względu na hmm, pewien techniczny feler, nie mógł być podczas wyjazdu zbyt intensywnie użytkowany...

Obrazek

Dlaczego więc była to wycieczka przede wszystkim autobusowa? Ano bo jej założeniem był nie tylko Hammershus, ale też objechanie calutkiej wyspy z nosem wlepionym w szybę autobusu, a choć niby to nie daleko, to jednak po półtorej godziny w każdą stronę. Największe wrażenie przez szybę wywarło na mnie miasteczko Gudhjem, gdzie Bogus kiedyś relacjonował, że prawie zabił się na rowerze. Nie dziwię się - autobus zjeżdżał i wspinał się tam po uliczkach o stromości co najmniej Karpacza!

Wszystkie dni poza tymi trzema wycieczkami spędziliśmy raczej na robieniu niczego. Obiad w knajpie z wielkim bufetem rybnym w Snogebæk, jakieś lody, zakupy i pichcenie obiadu... Plaża, choć skromna, w zupełności nam wystarczała i chodziliśmy na nią co i raz. Również ostatniego dnia, ale to już z wielkimi plecakami i całym przychówkiem.

Powrót.
O ile droga w pierwszą stronę zajęła nam 24 godziny, o tyle powrót trwał 36. Było to tak:
sobota 10 rano musimy wyjść z chałupy, bo już stoją z mopami i czekają, żeby szykować na następnych gości (chociaż chyba tak dobrze ją sami wysprzątaliśmy, że dużo do roboty nie mieli)
idziemy na plaże z betami i spędzamy tam tyle czasu, ile trzeba; potem obiad i autobus do Nexø; tam znowu jakieś lody (little did we know, że niestety i obiad, i lody były doomed...)
o 17:30 prom do Kołobrzegu, zaraz do tego wrócimy
o 22 w Kołobrzegu, dochodzimy do siebie, bierzemy taksówkę, jedziemy do schroniska, gdzie nocujemy
w niedzielę rano z powrotem, na pociąg "Pobrzeże", najdłuższy pociąg pasażerski, jaki widziałem w życiu, na większości stacji się nie mieścił
niestety złapał opóźnienie już na drugiej stacji, potem się pogarszało, dojechaliśmy godzinę w plecy
i jeszcze metrem, i wreszcie o 20 (w niedzielę) w domu

No tak, ale po drodze był ten prom. W pierwszą stronę jechaliśmy taką budą wielką, że w środku człowiek by się mógł nie połapać, że jest na statku. Tutaj natomiast był katamaran i owszem można się było połapać, że się jest na statku, a nawet spokojnie można było wypaść za burtę, gdyby się człowiek nie trzymał. Co prawda nie musieliśmy się zbyt wiele trzymać, bo raczej siedzieliśmy bez ruchu, trzymając na kolanach głowy synów, którzy byli wymiotowali, no ale trzeba było też samemu dojść do łazienki i swoje zwymiotować, a wtedy można by było za burtę chlup. Najdziwniejsze jest to, że wcale nie było jakichś szczególnie dużych fal - nic na pokład się nie wlewało czy coś, za to przechyły były takie, że siedząc w jednej nieruchomej pozycji (co na pokładzie z nieruchomym Marcinem było konieczne, jakkolwiek nie wpływało na to, by człowiekowi robiło się ciepło) raz widziało się chmurki, a raz dno morza. No więc nie wiem co jest wtedy, kiedy są naprawdę duże fale :shock:

Cóż, naszemu synowi bardzo się chyba podobało na Bornholmie. Był zafascynowany tym, że jesteśmy w innym kraju, że są litery Æ Ø Å i monety z dziurą. Jako fan flag (już od pewnego czasu, ale mundial wzmocnił znajomość rzeczy!) nie tylko utrwalił flagę Danii, ale też poznał razem z nami flagę Bornholmu, o:

Obrazek

Musieliśmy jednak złożyć mu obietnicę, że w najbliższej dającej się przewidzieć przyszłości nie weźmiemy go na żaden statek, nawet po Wiśle. Zamierzam tej obietnicy dotrzymać, choć zapowiedziałem, że rower wodny to nie statek i takim pojedziemy. Tym samym raczej za swojego dzieciństwa na Bornholm nie wróci. My jednak mamy nadzieję, że wrócimy, choć może nie tym katamaranem, ale za to z rowerami już własnymi. Dużo zobaczyliśmy i chyba dobrze zorientowaliśmy się, czego nie zobaczyliśmy. Bardzo urocza to kraina i taka dobra dla zmęczonego człowieka - miejsce to odprężające, dużo oferujące, a niczego nie narzucające.

_________________
ćrąży we mnie zła krew


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Ä
PostWysłany: czw, 02 sierpnia 2018 06:24:30 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
czw, 31 maja 2007 22:28:36
Posty: 1068
Skąd: W-wa
Ale super wyprawa! Fajnie się czytało przy śniadaniu :)
Ale widzę, że w tym wątku mam zaległości, bo jeszcze nie czytałem reli Fen z tamtego roku :)


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł: Re: Ä
PostWysłany: czw, 02 sierpnia 2018 08:21:25 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Ekstra! (nie licząc uciążliwości podróży :wink: )

I ja nie zwiedzałem Bornholmu rowerem, raczej pieszo i samochodem - a nieraz sobie myślę, że chętnie bym tam kiedyś wrócił :-) .

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 198 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz.



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
cron
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group