Instrukcja wymowy duńskiej - wspaniała!
Fengari pisze:
ciekawa jestem, jak radzisz sobie z duńską wymową? Skoro mieszkałeś tam w dzieciństwie, to pewnie zdołałeś w naturalny sposób opanować sztukę rozumienia tego języka, dla mnie jednak jest to chyba najbardziej bełkotliwy i kompletnie niezrozumiały język świata.
Niewątpliwie weszła mi jakoś w krwioobieg, bo chyba dość łatwo jestem w stanie przyswoić wymowę danego wyrazu (zgodnie z powyższą instrukcją
) i brzmi, powiedzmy, duńskawo. Znacznie gorzej ze zrozumieniem: mam w tej chwili tak, że całkiem przyzwoicie rozumem pisane komunikaty po duńsku, jak sobie jeszcze sprawdzę jakieś brakujące słowo w tłumaczu, to dość ładnie mi się wszystko składa.
Ale kiedy mówią . . .
Dzisiaj czas na kolejną odsłonę. Zatytułujmy ją:
Amager.*
Od zawsze wiedziałem, że w Danii jest mnóstwo wysp, umiałem wymienić nazwy bardzo wielu z nich i umiejscowić je na mapie. Tymczasem przegapiłem istnienie wyspy Amager będącej zasadniczą częścią Kopenhagi. Jest ona niejako "przyklejona" do Zelandii, o kształcie łezkowatym, tam, nad samym morzem jest położone lotnisko i tam też mieliśmy zamieszkać na czas naszego tygodnia.
Prawdę mówiąc spodziewałem się, że okolica będzie taka sobie, może trochę przemysłowa, może portowa, może i lekki slumsik. Tymczasem już w niezbyt długiej drodze od metra do ulicy Kirkegårdsvej 8 poczułem, że mogę się z tą dzielnicą polubić a potem sympatia tylko wzrastała. Ładnie, jasno, logicznie i z fajną drogą do Amager Strand, czyli lokalnej plaży.
Od czego tu zacząć? Kopenhaga ma fajne stare miasto, kolorowe kamieniczki, kanały itp. Ale największe wrażenie zrobiła na mnie nie stara, a
nowa Kopenhaga i tu ten Amager w szczególności. Wiecie, ja generalnie jestem dziad, nowoczesnej architektury niby nie lubię, w ogóle nowoczesności nie bardzo, a jednak. Zacznijmy od rzeczonej plaży. Plaża miejska w pełnym tego słowa znaczeniu: mamy z niej widok na kilka wysokich budynków mieszkalnych i kto to widział, żeby zachwycać się widokiem na bloki, a jednak... szczególnie o zachodzie słońca (zachodzi tam na lądem, nie nad morzem) wyglądało to naprawdę super. Zobaczycie na zdjęciach. W oddali infrastruktura portowa, w morzu rząd wiatraków, a nad wszystkim góruje CopenHill, czyli ta mityczna spalarnia śmieci (zachwycanie się spalarnią śmieci zostawię sobie na osobny w ogóle post) - to zdecydowana dominanta krajobrazu, zresztą nie tylko w tym miejscu, ale tutaj szczególnie. W oddali most nad Sundem, powyżej wciąż startują lub lądują samoloty.
Więc miejsko, ale też w fajny sposób oddzielona ta plaża, bo jest tak: morze - plaża - potem taka jakby laguna (choć właściwie zatoczka) z malowniczymi kładkami - nad nią też mniejsze plażki/parczki, widzieliśmy tam m.in. grających w siatkówkę plażową - potem linia kolejowa, która jest linią metra M2, tu jeszcze naziemną - i dopiero domki.
No właśnie, metro! O nim samym i jego atrakcyjnej specyfice w osobnym poście, ale czysto użytkowo: przez Amager jadą M1 i M2, spotykają się na krańcu wyspy, potem już Zelandia, więc bardzo wygodnie się tam podróżuje, kilka autobusów wspomagająco też jeździ. Metro w sporej części jest tu nad ziemią, przy plaży jedzie linia z lotniska, ale widokowo bardziej atrakcyjna jest ta druga, jadąca na takich wiaduktach, wśród świetnych widoków. Na tą drugą część wyspy wybraliśmy się pewnego wieczora, zostawiwszy dzieci z Netflixem
, podążając tropami podsuniętymi przez Emiliana. Konkretnie najbardziej chcieliśmy znaleźć "Mountain Dwellings" czyli blok mieszkalny "pokryty" himalajską panoramą. Znaleźliśmy go, wleźliśmy na niego, po drodze znajdując jeszcze szereg innych bardzo fajnie wyglądających nowoczesnych budynków: niesamowity dwuwieżowy hotel Bella Sky, blok VM-Huset z przedziwnymi trójkątnymi balkonami, świetne wrażenie robią właśnie wiadukty metra prowadzące nad kanałem (który, klucząc, prowadzi ostatecznie do głównego kanału oddzielającego Amager od Zelandii), a przy nim jakieś wymyślne kładeczki, ławeczki... wygląda to wszystko na poligon doświadczalny architektów i designerów, ale taki na którym eksperymenty z przestrzenią się udały!
W zupełnie innym miejscu wyspy, na takiej jakby wysepce przy wyspie (ale tak naprawdę jest to połączone lądem) mamy jeszcze dość niesamowity gmach Opery. Położony jest niemal twarzą w twarz z wystawnymi okolicami nabrzeża Zelandii, tam szliśmy pierwszego dnia w poszukiwaniu Syrenki. Sama droga tym nabrzeżem, między Operą a bardzo malowniczym mostkiem o nazwie Cirkelbroen (bo zrobione z kółek...), z którego rozciąga się wspaniały widok na Czarny Diament, czyli mega imponujący budynek Królewskiej Biblioteki, całe to przejście też bardzo nam się podobało, po drodze jeszcze trafiliśmy na znane miejsce ze streetfoodem.
Tymczasem muszę kończyć. Zdjęcia może rozjaśnią jakieś mętne momenty w mojej relacji
* wymowa tej nazwy zażyła mnie całkowicie - owszem spodziewałem się jakiegoś "oehll" w środku, tymczasem mamy tam tylko bardzo konkretne "ignore this part", bo mówią po prostu: AMA. Niech będzie AMA' , ale nie ma tam żadnego AMAOEHLLL, tylko proste trzy głoski, ama. Więc stacja metra Amager Strand: Ama' Strand. Ulica Amagerbrogade: Amabhoehlllu**e itp.