Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest czw, 28 marca 2024 11:25:23

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 176 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 7, 8, 9, 10, 11, 12  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 30 września 2010 11:17:40 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 11:49:49
Posty: 24303
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
Jakieś będą, ale to po zakończeniu pisaniny.

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 30 września 2010 11:28:30 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Fajny pomysł z "Ogniem i mieczem".
I w ogóle taka opcja jeżdżenia po Ukrainie jest dla mnie kusząca, tym bardziej czytam z zainteresowaniem.
Żeby dowiedzieć się jak to wygląda w praktyce.

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 30 września 2010 11:30:05 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 11:49:49
Posty: 24303
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
antiwitek pisze:
Fajny pomysł z "Ogniem i mieczem".

W Zbarażu tak, ale w Kamieńcu "Pan Wołodyjowski" byłby dużo przydatniejszy. :wink:
A w ogóle przy Brzeżanach zapomniałem napomknąć, że pochodził stamtąd Twój Dziadek! :)
Ale, jak dobrze wiesz, podczas pobytu tam, pamiętałem o tym fakcie. :)

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 30 września 2010 11:31:13 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Tak, Twój es zrobił wtedy na mnie wrażenie, że pamiętałeś :) .

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 30 września 2010 11:33:41 
antiwitek pisze:
I w ogóle taka opcja jeżdżenia po Ukrainie jest dla mnie kusząca, tym bardziej czytam z zainteresowaniem.

Hehe, szefowa mojej żony (Budyń ją (szefową) może kojarzy z Rebelyi) ostatnio podróżowała po Ukrainie w poszukiwaniu dworów chasydzkich!


Na górę
 
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 30 września 2010 14:31:18 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 20 października 2008 16:48:09
Posty: 6421
Peregrin Took pisze:
Faktycznie, na przystanku rozkładu nie ma, natomiast ludzie się schodzą - miejsowi są, więc pewnie wiedzą, kiedy jest autobus. Schodzą się i schodzą, ale nic nie przyjeżdża. Może to ich hobby, czekać sobie na autobus ponad godzinę? Wygląda że tak, bo faktycznie kwitniemy na tym przystanku przez długie kwadranse, za jedyną atrakcję mając rzucanie kamykami w krawężnik

Peregrin Took pisze:
Dociera zatem do Tarnopola o takiej godzinie, kiedy wszystkie sensowne autobusy we wszystkich sensownych kierunkach już pojechały.

Peregrin Took pisze:
Chcieliśmy pojechać do Buczacza, ale akurat nic nie jechało w tamtą stronę w najbliższym czasie, więc szarpnęliśmy się finansowo i wzięliśmy sobie taksówkę, którą przez sielankowy krajobraz jechaliśmy niecałą godzinę.


Lubię podróżować w ten sposób że nie planuję z zegarkiem, licząc że zawsze coś pojedzie.
Ale strasznie się zniechęciłem w zeszłym roku w Jurze Krak-Częst. gdy w upał musiałem iść 14 kilometrów, a potem i tak nie mogłem sie wydostać na spotkanie w Tatry i przepadło.
Ale generalnie wspomnienia pozostają i nadal wyznaczam ogólny kierunek bez planowania bo tak jest ciekawej, leniwie, poza czasem choć nieraz męcząco. :D


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 30 września 2010 14:32:29 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 11:49:49
Posty: 24303
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
Maciej pisze:
Lubię podróżować w ten sposób że nie planuję z zegarkiem, licząc że zawsze coś pojedzie.

No ba! :D

Ja tak kiedyś pojechałem w "jakieś góry wokół Kotliny Kłodzkiej" - wziąłem wszystkie możliwe mapy, pojechałem pociągiem do Kłodzka i wyszedłem na dworzec PKS z zamiarem wejścia do pierwszego autobusu, jaki podjedzie. :)

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 30 września 2010 14:39:59 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 20 października 2008 16:48:09
Posty: 6421
Peregrin Took pisze:
Ja tak kiedyś pojechałem w "jakieś góry wokół Kotliny Kłodzkiej" - wziąłem wszystkie możliwe mapy, pojechałem pociągiem do Kłodzka i wyszedłem na dworzec PKS z zamiarem wejścia do pierwszego autobusu, jaki podjedzie.


Ha ha! Ja trochę inaczej, do Bystrzycy PKP z myślą fajnie jak by był autobus do Idzikowa ale jak do Miedzygórza też dobrze i pierwszy autobus był do... Idzikowa. :lol:

no i kiedyś w Chełmsku Śl. (sobota) miał o 9-tej jechać bus i jak nie ma tak nie ma, wziąłem języka i okazało się że jest jakiś mecz i bus zabrał drużynę i nie pojedzie a PKS o 12. Ale dzięki temu odkryłem niesamowitą Kalwarię na okolicznych wzniesieniach - wspaniałość.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 04 października 2010 12:04:32 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 11:49:49
Posty: 24303
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
AKT III: KAMIENIEC PODOLSKI I OKOLICE
Jazda do Kamieńca mija bez przygód, a po drodze oglądamy zza szyby, ale z dość bliska, ruiny zamku w Skale Podolskiej. Przejeżdżamy mostem przez Zbrucz i jesteśmy już na ziemiach, które utraciliśmy w okresie rozbiorów i które nigdy już do Polski nie wróciły.
Kamieniec Podolski - miasto-legenda i twierdza-legenda - z drogi prezentuje się mało ciekawie. Jakieś bloki, jakieś fabryki, kominy... Co to w ogóle jest, gdzie nas przyniosło? Wysiadamy na dworcu, dalej jest nie za miło. Idziemy szukać noclegu. Najpierw trafiamy pod jakiś hotel, gdzie spotykamy parę angielskich emerytów, a ci zachęcają, że super i że very cheap. Jako że very cheap okazało się być bodaj czterdziestoma dolarami za noc od osoby, grzecznie podziękowaliśmy i ruszyliśmy dalej. Szliśmy w upale, uginając się pod plecakami (co mnie podkusiło, żeby zabrać ten namiot?), długimi i szerokimi ulicami... wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że mogliśmy skorzystać z marszrutki (coś w rodzaju prywatnego miejskiego transportu busami) na tej trasie. Leziemy jakąś ulicą, hotel, którego szukamy ma jakiś daleki numer, patrzymy, jak numery na domach powoli się zwiększają i gdy już się wydaje, że wiele nam nie zostało, za płotem rozpoczyna się ogród botaniczny, który oddala potencjalny hotel o kolejne kilkaset metrów.
Ale w końcu docieramy. Jest hotel. Pani trójek nie ma, ale może dać nam dwójkę, możemy za nią płacić, jak za dwójkę, a jak się zmieścimy - nasza sprawa. W pokoju jest jedno szerokie łóżko, spokojnie na dwie osoby i niewiele więcej. Ale, jako że cena jest dość przyjazna, M. decyduje się poświęcić i spać na karimacie na podłodze. Dowiadujemy się, że w cenie noclegu jest też śniadanie, zapowiadamy się od razu na trzy czy cztery noce i idziemy rzucić okiem na miasto. Tylko rzucić, bo już zapada wieczór.
I wtedy dopiero widzimy, o co chodzi z tym Kamieńcem i jak mylące było pierwsze wrażenie. Miasto jest bardzo oryginalnie usytuowane, rzeka Smotrycz płynie niesamowicie głęboko wyżłobionym jarem (dobre kilkdziesiąt metrów!) i wywija tu niemalże ósemkę. W jednym brzuszku ósemki stoi zamek, w drugim Stare Miasto, a za mostem rozpościera się wielkie i mało ciekawe Nowe Miasto, od którego to strony dociera się do Kamieńca. Idąc od naszego hotelu przechodzi się most na Smotryczu, spogląda w obłędnie głęboki kanion i już po chwili jest się w innym świecie. Bo Stare Miasto momentami wygląda tak, jakby nic w nim się nie zmieniło od kilkuset lat. Baszty, bramy, kilkanaście świątyń różnych wyznań (kościoły katolickie, cerkwie prawosławne i greckokatolickie, katedra i kościółek ormiański...), ratusze polski, ruski i ormiański, stary bruk, jakieś ogromne koszary, kilka kawiarenek i barów, zejścia stromymi schodkami nad Smotrycz... Niesamowity kompleks, po którym chodziliśmy przez kilka dni, co chwilę odkrywając coś nowego, zachodząc na tyły rozwalających się murów klasztoru, wchodząc na przypadkowo otwarte dziedzińce nieczynnych kościołów, badając, ile jest mostów przez rzekę.... Co ciekawe - zamek zwiedzają tłumy turystów, ale po Starym Mieście łazi mało kto, a już wieczorem, poza pizzerią i sklepem, wygląda faktycznie niemal jak wymarłe. Z placu schodzimy, mijamy dwa kościoły, wysokie mury i zaraz jesteśmy na Moście Tureckim, którym prowadzi droga do zamku. Zamek to oczywiście twierdza pamiętna z lekcji historii, z kart i filmowej wersji "Pana Wołodyjowskiego". Ciężko nie zachwycić się tymi murami, urodą baszt i całym położeniem i otoczeniem twierdzy. Kupujemy piwo, siadamy na murach miasta i gapimy się na zamek pod gwiazdami i księżycem. Na dobrą sprawę w ten sposób spędzamy każdy wieczór.
Jeśli chodzi o zamek, to te wspaniałe mury kryją mało imponujące wnętrze. To budowla typowo obronna, nie ma tu wspaniałych komnat i sal balowych, raczej jakieś cele, baraki czy wyjście na blanki. Na ruinach Małej Wieży, która faktycznie została wysadzona w czasach obrony zamku przed Turkami przez Wołodyjowskiego i pierwowzów Ketlinga, śpiewamy razem z M. znaną pieśń"W stepie szerokim", znaną też jako "Pieśń o Małym Rycerzu". Irytuje za to zamkowe minimuzeum - oczywiście nie jest to muzeum wojska polskiego, ale na cos takiego przygotowani nie jesteśmy. Diabli wiedzą, czy było to muzeum tutejszego przemysłu, czy co, ale eksponatami były tam na przykład kable, torby z targowiska czy zdjęcia Janukowycza.
Słówko o samym hotelu - za budynkiem znajdował się taki miniogródek, a w nim drewniane chatki ze stolikami (można było tam jeść śniadanie), minibasen, jakiś potoczek, ale największym hitem był trzymany w klatce... niedźwiedź! Wyglądał dość biednie, toteż często przychodziliśmy z nim pogadać, karmiliśmy jabłkami itp. Chciano nam go nawet sprzedać, ale nie skorzystaliśmy z okazji.
A któregoś wieczoru przekonaliśmy się, że jednak prawo się na Ukrainie zmieniło. Nie można już pić alkoholu w miejscach publicznych. No katastrofa. Oczywiście dowiadujemy się o tym w lekko dramatycznych okolicznościach - siedzę sobie na obrzeżu parku grzecznie piję piwo, a z nieoznakowanego samochodu wychyla się jakiś koleś i nawija o mandacie. Z dziesięć minut trwały negocjacje, zaproszenie na komisariat itp., zanim w końcu typ zainkasował dwadzieścia hrywien i pojechał w długą.
Jak pisałem, po mieście chodziliśmy kilka dni, odkrywając zabytkową drewnianą cerkiewkę, plac zabaw pod wiszącą skałą czy skrót do naszego hotelu. Ale w międzyczasie zrobiliśmy też dwie wycieczki. Pierwszym celem był nie mniej legendarny od kamienieckiego zamek w Chocimiu. Do Chocimia z Kamieńca jedzie się autobusem niecałą godzinę. Kierowca autobusu, usłyszawszy, że jedziemy do zamku, obiecał wysadzić nas w odpowiednim miejscu. Wysadził nas na jakimś totalnym zadupiu, między wiejskimi domkami i wytłumaczył, iż wysiadająca w tym samym miejscu babinka zaprowadzi nas do zamku. Staruszka prowadzi nas przez zagrody, przez jakiś sad ("Tu możecie spokojnie sobie zrywać jabłka, właściciel sadu już nie żyje"), po czym faktycznie stajemy u stóp jakiejś bramy. Babcia żegna się z nami miło, a my przechodzimy przez bramę i stajemy na terenie zamku.
Zamek składa się z zamku właściwego i przedzamcza z mostem zwodzonym i kilkoma basztami. Mury robią jeszcze większe wrażenie niż te kamienieckie - tam było dość rozlegle i szeroko, a tu jest jeden monstrualnie wysoki, wąski i punktowy blok, wyglądający na niemożliwy do zdobycia.
Wchodzimy do zamku, pytamy o bilety, a gość robi dziwną minę. Jak to, nie kupiliście biletów przy głównym wejściu? Dopiero do nas dochodzi, że babcia poprowadziła nas jakąś tajną lewą ścieżką i gdybyśmy nie byli nadgorliwi, spokojnie byśmy teraz weszli za darmo. Ale co tam, dziesięć hrywien nie majątek. Zamek w środku jeszcze bardziej pusty niż w Kamieńcu. Na wieżę nie wpuszczają, bo ktoś ostatnio z niej spadł, wszystkie pomieszczenia pozamykane, bo po co je otwierać. Znaleźliśmy jakieś wejście do podziemia, było otwarte chyba przez zupełny przypadek. Z miniaturowych okienek w murach kapitalne widoki na ogromny już w tym miejscu Dniestr, bo zamek stoi nad samym brzegiem. Wychodzimy z zamku, jemy coś i próbujemy zejść nad rzekę, a tam... wypożyczalnia rowerów wodnych! To znaczy jeden znudzony gość w kąpielówkach i dwa rowery. Smutny młody człowiek zapodaje jakąś zbójecką cenę, ale niezrażeni płacimy i pływamy sobie po Dniestrze godzinkę, oglądając zamek z zupełnego dołu - w tym momecie wydaje się on jeszcze bardziej potężny.
Zaliczywszy zatem zwiedzanie rzeczne, próbujemy dostać się z powrotem do Kamieńca, ale tym razem musimy w tym celu dotrzeć do centrum Chocimia. Upał nas niemal zabija, a idzie się strasznie długo. Po drodze za to oglądamy ciekawe plakaty, namawiające do wstąpienia do armii oraz oblewamy sobie głowy wodą ze studni, a nawet napełniamy nią kapelusze przed założeniem je na łeb.
Celem drugiej wycieczki były Czerniowce, stolica Bukowiny. Miasto już mocno rumuńskie w klimacie, dominują jasne kolory - głównie żółty i niebieski. Jest czyściej, budynki się nie rozwalają (fakt, są też sporo młodsze). W. i ja z sympatią uznajemy miasto za miłe i eleganckie, M. ma chyba zły humor albo jest starym marudnym dziadem i nic mu się tu nie podoba. Oszałamiających zabytków nie ma, miło jest po prostu spacerować sobie po śródmieściu. Docieramy również do wielkiego kompleksu pałacu metropolitów bukowińskich, w którym obecnie mieści się uniwersytet. Co ciekawe, kłębią się przed nim dzikie tłumy studentów, chcących złożyć dokumety czy coś w tym rodzaju, wpuszcza się ich partiami po kilku - ale turystów wpuszczają bez problemu, jeśli tylko przecisną się przez ową rzeszę. Innym kolorytem jest oddział młodych małżeństw, które wybrały to akurat miejsce na swoją ślubną sesję zdjęciową - jest ich tam naraz z pięć! (Potem podobne obrazki widzieliśmy też w Kamieńcu)
Z Kamieńca mieliśmy udać się do Odessy. Pociąg kursuje co dwa dni i na tydzień do przodu nie było już biletów, więc spróbowaliśmy poszukać pociągu w Czerniowcach, ale też nie zostało to uwieńczone sukcesem. Kupiliśmy za to bilety na autobus z Czerniowców do Odessy (chcieliśmy wsiąść do niego w Kamieńcu, ale kupno biletu na trasę Kamieniec-Odessa nie było w Czerniowcach możliwe). Autobus miał jechać całą noc, po przygodach z tutejszym transportem baliśmy się trochę o warunki infrastrukturalne, ale wierzyliśmy że na takie dłusze trasy to chyba puszczają jacyś lepszy sprzęt. Naiwni.
Kolejnego dnia pożegnaliśmy się z Kamieńcem Podolskim, chyba najmilszym i najbardziej klimatycznym miastem podczas naszej wędrówki i ruszyliśmy na rzeczony autobus.

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 04 października 2010 13:54:21 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 20 października 2008 16:48:09
Posty: 6421
Peregrin Took pisze:
Pani trójek nie ma, ale może dać nam dwójkę, możemy za nią płacić, jak za dwójkę, a jak się zmieścimy - nasza sprawa. W pokoju jest jedno szerokie łóżko, spokojnie na dwie osoby i niewiele więcej.


:wink: jak można zawsze tak robię


Peregrin Took pisze:
Miasto jest bardzo oryginalnie usytuowane, rzeka Smotrycz płynie niesamowicie głęboko wyżłobionym jarem (dobre kilkdziesiąt metrów!) i wywija tu niemalże ósemkę.


jeszcze bardziej chcę spływać tą rzeką może przyszły rok się uda...


Peregrin Took pisze:
Co ciekawe - zamek zwiedzają tłumy turystów, ale po Starym Mieście łazi mało kto, a już wieczorem, poza pizzerią i sklepem, wygląda faktycznie niemal jak wymarłe


norma ale jakże korzystna


Peregrin Took pisze:
Nie można już pić alkoholu w miejscach publicznych.


jeszcze dalej na wschód trzeba jechać :shock:

Peregrin Took pisze:
Dopiero do nas dochodzi, że babcia poprowadziła nas jakąś tajną lewą ścieżką i gdybyśmy nie byli nadgorliwi, spokojnie byśmy teraz weszli za darmo.

nadgorliwość jest gorsza niż.... :lol: babcie trza słuchać!!!


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 04 października 2010 17:00:22 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 14 listopada 2007 16:38:41
Posty: 9939
Peregrin Took pisze:
Chciano nam go nawet sprzedać, ale nie skorzystaliśmy z okazji.

:D

Ciekawa ta wyprawa. A najbardziej póki co podoba mi się ta historia z zamkiem w Chocimiu. Może rzeczywistość była bardziej prozaiczna, ale jak się to czyta, to ma niesamowity klimat i brzmi jak początek jakiejś baśni. :)


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 04 października 2010 22:17:49 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 23:39:35
Posty: 12221
Skąd: Nieznajowa/WarsawLove
świetne historie.

przyszło mi głowy, że możnaby wydać fajną książkę podróżniczą opartą tylko na wybranych wpisach z wypraw z naszego forum.

_________________
ja herez ja herez
Obrazek


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 05 października 2010 11:29:36 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 11:49:49
Posty: 24303
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
AKT IV: ODESSA I OKOLICE
Powiedzmy sobie szczerze - podróż autobusem z Kamieńca Podolskiego do Odessy to największy koszmar całych wakacji. Zaczęło się od tego, że czekał na niego tłum ludzi, część z nich bez biletów. My niby bilety mieliśmy, ale czy to na pewno gwarantuje, że wejdziemy? Gdy autobus przyjechał, od razu przeraziliśmy się skroplonymi od wewnątrz szybami. Taaak.. od razu było widać, że panuje tam swoisty mikroklimat, a nasze nadzieje na coś w rodzaju klimatyzacji były śmiechu warte. Autobus był naładowany niemal po brzegi, jednak po krótkiej walce, przepychance i wygonieniu dwóch starych Anglików bez biletów, którzy rozłożyli się ze śpiworami na tylnych siedzeniach, udało nam sie zdobyć miejsca. Miejsca początkowo nas załamały, jednak dość szybko uznaliśmy je (z wyjątkiem M.) za najlepsze w całym autobusie. Otóż dostały się nam te siedzenia z samego tyłu, co to na koloniach i wycieczkach szkolnych każdy chce tam siedzieć. Sukces polegał na tym, że dwa siedzenia przed nami były wymontowane, a zamiast nich wstawiono jakąś szafkę, której gabaryty były idealne, żeby położyć na niej nogi, co przeobraziło nasze miejscówki w standard półleżący. M. miał gorzej, dostał miejsce na samym środku tego ostatniego rzędu, nie miał się o co oprzeć, za to jakiś śpiący dziad nierzadko opierał się o niego. Z kolei inny sympatyczny podróżny częstował go chętnie wódką, ale ten odmówił.
Mimo że miejsc nie było, kierowca kilka razy zabrał jakichś pojedynczych pasażerów. Pasażerowie owi bardzo nam zaimponowali - mianowicie każdy z nich przez kilka godzin... stał na środku autobusu! Złapał się ręką za jakieś trzymadło i stał. Ani się nie oparł o siedzenia, ani nie usiadł na podłodze czy na schodach. Twardo i wytrwale stał. Ten naród wydaje się nie do złamania.
Ale czy myślicie, że nasze półleżące miejsca zapewniły nam komfort snu podczas całonocnej podróży? Ale skądże! Kierowca postanowił umilić czas przejazdu najpierw puszczając kultowy rosyjski film "Iwan Wasiliewicz mieniajet profiesju", a potem - gdzieś tak do drugiej w nocy - rosyjską łupiącą muzykę. Jedyną naszą rozrywką podczas tego terroru były dłuższe postoje. Zatrzymaliśmy się ze cztery razy, każdy postój oznaczał jakieś 20 minut przerwy, podczas każdego postoju M. przy wychodzeniu z autobusu otwierał klapy w dachu, a wspominaną jedyną naszą rozrywką było obstawianie, po jakim czasie od ruszenia autobusu pasażerowie zorientują się w procederze i zaczną je z niemiłymi minami zamykać.
Ale w końcu dojechaliśmy.
Nauczeni doświadczeniem autobusowego koszmaru na dzień dobry postanowiliśmy kupić bilety do Kijowa, gdzie dalej miała nas prowadzić trasa. Kasa sprzedaży z wyprzedzeniem jest jedna, bo po co więcej, czynna od dziewiątej, bo po co wcześniej. Skutkuje to kolejką, w której stoi się niemal godzinę i dostaje powolnej paniki. Bo dlaczego ludzie w kolejce piszą jakieś podania? Załączają do nich skany albo chociaż numery dowodów i paszportów? Nie dowiedzieliśmy się tego, ale po odstaniu swojego bilety bez problemów dostaliśmy i to w bardzo przyjaznej cenie, na którą (bo trochę się baliśmy - autobus kosztował sporo), zareagowaliśmy głośnym westchnienem (ulgi oczywiście), które bardzo nie spodobało się pani w kasie i wykrzyknęła z oburzeniem: "Szto? Mnogo???".
No właśnie, wykrzyknęła po rosyjsku. Mój kuzyn spod Sambora pouczał mnie kiedyś, że prawdziwa niepodległa Ukraina, z ukraińskim językiem itp. to praktycznie tylko zachód, rejony Lwowa, Tarnopola, Iwanofrankiwska i może Zakarpacie. Miał chłop rację, Odessa jest totalnie rosyjska. Ten język się słyszy i widzi na ulicy. No ale mniejsza o to, ruszyliśmy szukać noclegu. Wprzódy uderzyliśmy do, znalezionego w Internecie, przybytku o dumnej nazwie "Babuszka Hotel". Mieścił się w mieszkaniu na piętrze kamienicy, spało tam około czterech milionów ludzi, również na podłogach pod ścianami, więc grzecznie podziękowaliśmy. Wróciliśmy na dworzec, gdzie dobrze funkcjonuje rynek znajdowania chętnych na kwatery - babcie stoją pod budynkiem, trzymają karteczki (co lepsze babcie mają owe karteczki wydrukowane i zawieszone na szyi), można do nich podejść, popytać o szczegóły, potargować się - i po chwili już ma się gdzie mieszkać. Znaleźliśmy się w kamienicy w śródmieściu miasta (od podwórka bardzo przypominała tę z pierwszych scen "Akademii Pana Kleksa", ba! - jakiś młody człowiek czyścił na podwórku tłumik, niemal jak w pierwszej scenie tego filmu!), starsza pani dała nam klucz do kawalerki z aneksem kuchennym, poinformowała, jak korzystać z prysznica (ciepła woda? Nie, nie tym razem), z ubikacji (a to było bardzo ciekawe - kibel był wspólny na piętrze dla wszystkich lokatorów, a każdy z nich... miał własną deskę klozetową!), po czym pojechała w długą.
W Odessie spędziliśmy trzy dni, łaziliśmy po niej i jeździliśmy trojelbusami, obserwując miejsca tak różne jak na przykład:
- port z bardzo ładnym pomnikiem żony marynarza
- betonową plażę nad Morzem Czarnym, obleganą przez miejscowych i przyjezdnych Rosjan. Wylegują się na tym betonie, z betonowego falochronu skaczą ochoczo do wody, wyłąża potem na niego z powrotem, co owocuje bliznami i tak dalej. Plaża piaszczysta jest tuż obok, ale co tam, Rosjanie muszą przecież być twardzi.
- parawany do przebierania się na plaży, gdzie był taki syf, że M. niemal zwymiotował
- delfinarium, gdzie M. spełnił wielkie swoje marzenie - popływał w wodzie uczepiony delfina i zrobił sobie z nim zdjęcie
- opuszczone i zdziczałe nadmorskie wesołe miasteczko, gdzie z powodzeniem można by kręcić horrory
- pomnik krzesła (bo to z Odessy pochodzili autorzy kultowego dramatu "Dwanaście krzeseł")
- pomnik człowieka puszczającego papierowy samolocik
- szczura wielkości połowy ludzkiej ręki, biegającego po ulicy
- zoo, a w nim między innymi pelikany, słonia, baktriana z obwisłym garbem i kolejnego szczura
- słynne schody portowe, zwane też Schodami Potiomkinowskimi (niestety nikt nie wypożyczał wózka, żeby go spuścić w dół schodów i zrobić zdjęcie)
- nowoczesne osiedle, którego mieszkańcy chodzili z wiadrami po wodę do ulicznej pompy
- i wiele wiele innych...
Co można w skrócie powiedzieć o Odessie? Że jest to jednak miasto kontrastów. Wspaniałe szerokie ulice i bulwary nierzadko spotykają się tu z biedą, brudem i syfem. Chyba w żadnym ukraińskim mieście, jakie widziałem, kontrast ów nie był tak widoczny.
Uważny czytelnik naszych przygód zauważy, że niniejszy rozdział tytułem zapowiada również okolice Odessy - więc przechodzę do tej części opowieści. Wycieczkę z Odessy zrobiliśmy jedną, do Białogrodu Nad Dniestrem. Pewnie mało kto kojarzy, co ciekawego może czekać w jakimś Białogrodzie Nad Dniestrem, ale gdy powiem, że znajduje się tam starożytna twierdza Akerman, to już chyba szufladki się otworzą.
Dniestr uchodzi do morza tworząc wielki liman, jest taki moment, gdy przejeżdża się przez most i człowiek czuje się, jakby przejeżdżał jakąś groblą przez środek morza. Nad nieco węższym fragmentem limanu wznosi się twierza Akerman. Mury są całkiem solidnie zachowane, wrażenie psuje niestety tłum rosyjskich turystów oraz szkaradne punkty sprzedaży szkaradnych w smaku hotdogów czy innych zapiekanek. Mimo wszystko bardzo ciekawą rozrywką jest chodzenie sobie po tych starych murach, zaglądanie przez okienka na rozlany Dniestr, wylegiwanie się na nadbrzeżnej skale, próba (nieudana) przejścia po wąskim gzymsie bez ubeczpieczenia... Akerman... Pamiętacie?
Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu,
Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi,
Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi,
Omijam koralowe ostrowy burzanu.

Już mrok zapada, nigdzie drogi ni kurhanu;
Patrzę w niebo, gwiazd szukam przewodniczek łodzi;
Tam z dala błyszczy obłok? tam jutrzenka wschodzi?
To błyszczy Dniestr, to weszła lampa Akermanu.

Stójmy! — Jak cicho! — Słyszę ciągnące żurawie,
Których by nie dościgły źrenice sokoła;
Słyszę, kędy się motyl kołysa na trawie,

Kędy wąż śliską piersią dotyka się zioła.
W takiéj ciszy — tak ucho natężam ciekawie,
Że słyszałbym głos z Litwy. — Jedźmy, nikt nie woła!


Przez kilka dni wykuwałem ten sonet na pamięć, by uroczyście zadeklamować go, siedząc na szczycie jednej z baszt.

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 05 października 2010 16:00:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
O, ja też przypominałem sobie w te wakacje sonet ów :) .

Pip, ale ogólnie - czad!!

A wrażenia co do odporności ukraińskich ludzi na trudy podróży miałem te same /choć moje doświadczenia z tym krajem bardziej niż mizerne/: w nocnym pociągu z Czerniowców do Lwowa wiedziałem, że mógłbym rozłożyć karimatę na podłodze, w miejscu bagażowym, ale czułem, że nie wypada - krajowcy podróżowali siedząc, nawet się specjalnie nie podpierali! Po prostu trzymali fason, nie to co ja (zawsze się rozkładam na ile mogę..).

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 05 października 2010 17:58:24 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 24 grudnia 2004 14:34:22
Posty: 17234
Skąd: Poznań
Czad, czad !

Z Odessy mam bardzo podobne wspomnienia (nawet ta wspólna deska klo - to jakiś lokalny koloryt). Nurtuje mnie wszakże jedno - dlaczego się tak czepiliście tych autobusów? Nie lepiej koleją? Nie jeździ już nocny pociąg Iwanofrankiwsk - Odessa, przez Ungieny-Kiszyniów?

_________________
czasy mamy jakieś dziwne
głupcy wszystko ogołocą
chciałoby się kogoś kopnąć
kogoś kopnąć - ale po co


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 176 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 7, 8, 9, 10, 11, 12  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz.



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 42 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group