Nasz wyjazd wakacyjny był podzielony - najpierw Puszcza Notecka i małe miasteczka właśnie, a potem niemieckie pomorze.
Zaczęliśmy jeszcze po drodze od mojego ulubionego
Międzychodu. Miasto ma tak unikalny układ architektoniczny (wciśnięcie pomiędzy jezioro a Wartę), że w takiej choćby Austrii byłoby odmalowane na glanc i nazwane "perełką Tyrolu" na przykład... U nas jest dość zaniedbane, choć dużo się zmienia i tak. Deptak na odcinku od pomnika osła do Laufpompy już wygląda ładnie, promenada dookoła jeziora też robi wrażenie. Największym skarbem miasta są tzw. gaski. To wąziutkie uliczki (dawniej tzw. drogi ucieczki w razie pożaru) biegnące w poprzek centrum - od Warty do jeziora, niektóre już też odnowione, niektóre zapuszczone.
Za Międzychodem a przed Drezdenkiem - już wewnątrz Puszczy - leży osada Sowia Góra. Tu dawniej biegła polsko-niemiecka granica a teraz znajduje się ogromna kopalnia gazu i ropy naftowej, ponoć obecnie największa w Polsce. Zbudowana bardzo nowocześnie, mimo swoich rozmiarów jakoś nie ingeruje w Puszczę, nawet się w nią wtapia. Potem jest wieś Rąpin, w której mieliśmy chatę. Była to pierwsza agroturystyka, która naprawdę nią była a nie tylko ją udawała. Obok naszego domu był dom gospodarzy oraz: kury, indyki, kaczki, koty, pies, byk i bocianie gniazdo z trzema ptakami. Z drugiej strony rzeczka Lubiatka po której bez oporów pływały bobry. Jak dodam, że syn mógł pojechać na łąkę prowadząc osobiście traktor z przyczepą to obraz staje się pełny. No ale dobrze - miasteczka: następne było
Drezdenko. Położone nad Notecią, wielkości Międzychodu ale bardziej senne miejscami, szczególnie poza centrum czuło się ten wolniej tykający czas. Może to przez upał, który panował tego dnia... Może przez atmosferę drewnianego spichrza, w którym umieszczono Muzeum Puszczy Noteckiej.
Po dniu spędzonym na puszczańskich wyprawach rowerowych, pojechaliśmy do
Santoka. To ta wieś, która zrobiła na mnie wrażenie w 2015 r. gdy jechałem pociągiem do Gorzowa (odpowiedni wpis w wątku kolejowym). Obiecałem sobie, że tu wrócę i udało się. Santok jest tak niesamowicie umiejscowiony, że ważność strategiczna tego grodu była przesądzona. Zbieg Noteci i Warty w jedną potężną rzekę na dole terasy, wąski pas zabudowy i wysokie (jak na polską nizinę) wzgórza tuż za nimi. A jeszcze musi się zmieścić między tym linia kolejowa! Kolejna turystyczna perełka do oszlifowania. Zwiedzamy miejscowe Muzeum i oglądamy skorupy

, idziemy też na wzgórza na quasi-krzyżacką wieżę (jest co wchodzić!). Jej oddanie do użytku w 1935 r. połączone było z hitlerowską pompą, wieża miała być znakiem niemieckości tych ziem. Teraz można z niej oglądać wspaniałą panoramę Doliny Noteci i Puszczy Noteckiej, a na zachodzie zamgloną mozaikę zabudowań Gorzowa. Sam Santok spowolniony, gorący ale chłodzony powiewami znad promenady warciańskiej.
No i to by były małe miasteczka na tej eskapadzie (choć gwoli formalności: Santok to obecnie wieś). Co prawda jest jeszcze
Seelow. Było to we wtorek. Z PN "Ujście Warty" nic nie wyszło - w poniedziałek wieczorem zaczęło padać i padało bez przerwy (!) przez około 26 godzin. Uciekliśmy dalej na zachód, akurat w Seelow wyjechaliśmy ze strefy opadów, więc... Ale Seelow nie ma atmosfery małego miasteczka, mimo że jest istotnie niewielkie. Może to "zasługa" dużego muzeum Bitwy o Wzgórza Seelow z II WŚ. Dużo tu turystów i choć muzeum jest ciekawe, to jednak spory ruch czyni z Seelow miasto dość intensywnie żyjące.
Frankfurt nad Odrą to już zupełnie duże miasto, z tramwajami i kilkoma zabytkami. Byliśmy w trzech gotyckich kościołach - aż zdziwienie, że po walkach z 1945 ocalały w dobrym stanie (no OK, jeden intensywnie odbudowywano). Wszystkie nieczynne - przerobione na jakieś Miejsca Spotkań Kultury czy jakoś tak... jeden zupełnie zamknięty na kłódkę. Ale nawet z zewnątrz czuje się klasę tego gotyku!
Notabene - w mieście sporo imigrantów. Kilka kobiet w burkach idących za swymi mężczyznami. Kilku głośnych Pakistańczyków (?). Ale tylko w jednym przypadku spotkałem się z agresywnym, nieprzyjemnym zachowaniem - tak że człowiek woli zrobić łuk by nie wdać się w awanturę. To były dwa łyse polskie ochlapusy z "Żubrami" w rękach (przeszli sobie pewnie mostem ze Słubic), którzy robili niedaleko ratusza spory gnój i życzyłem im w myślach by zarobili bęcki od jakiegoś Turka.
Pewnie wrzucę kilka zdjęć wkrótce...