Peregrin Took pisze:
Jednak Strużnicy.
zawsze stacja Stróże w głowie
Peregrin Took pisze:
największe centrum Krisznowców w kraju, więc może dlatego?
coś w tym jest, wiesz czułem się tam jakoś nieswojo, dziwne uczucie bo w Pisarzowicach już inny świat, żadnych tabliczek teren prywatny i ludzie życzliwi
reszta odpowiedzi w reli czyli
Pippinowym szlakiem dzień drugi.
Czerwiec ma ten wpaniały aspekt dłuuuugich dni. 6 się budzę bo jasność, ale co szczególnie lubię pod namiotem, to polegiwanie czyli jesze kwadransik, jeszcze pięć minut, a może jeszcze kwadransik. No dobra pięć minut i wstaję przed siódmą. Jest pięknie, namiot suchy, cisza. W poszukiwaniu ustronnego miejsca odkrywam rzecz oczywistą, że przecież rozbijałem namiot przy samym nasypie kolejowym linii Kamienna G.-Jelenia G. Więc się wspinam na most i wiadukt i łażę w kółko wdychając przeszłość i podziwiając sztukę techniczno-kolejową.
most nad rzeką
widok z mostu
widok spod mostu
i wiadukt nad drogą
Po ósmej zwijam namiot i w drogę polną drogą bez szlaku na mszę do Raszowa. Wiem, że mam dużo za dużo czasu więc się wlokę, ale powiem szczerze to był pierwszy best moment dnia. Jeszcze słońce nie daje popalić, droga łagodnie się wije na krawędzi lasu i łak. Przepyszna widokowa przestrzeń zmieniajaca się w marszu.
Siadam na poboczach, piję, przegladam mapy a i tak przed dziewiątą zbliżam się do wsi.
Spotykam mężczyznę, który też schodzi drogą, zaczepia i pyta:
-która godzina?
-lekko po dziewiątej, a msza o dziesiątej zagaduję
-tak tak o dziesiątej otwierają sklep, nie ma się co spieszyć!
He he, każdy ma swój cel w głowie.
Faktycznie trzy kwadranse wczesniej, jestem pod kościołem, który już jest otwarty!
Chwila modlitwy i do kaplicy rycerskiej, będącej wewnątrz kościoła. No cóż to trzeba zobaczyć, wrażenie ogromne, potęgowane skromnością kościoła. Majestat śmierci - tak bym określił to miejsce. Szczególne wrażenia wywołują sceny biblijne wypędzenia z raju i bogata ornamentyka jak również stroje, szczególnie kobiece Warto było podporządkować wyjazd temu miejscu, dzięki Pippin.
Dużo czasu więc idę do miejsca gdzie była robiona fota z zagadki, sami zobaczcie he he.Siadam skromnie w ostatniej ławce, kosciół się zapełnia, także dziećmi pierwszokumunijnymi. Jest atmosfera, że msza jest świętem. Fryzury, ubrania, perfumy, kolońska. Ksiądz jak kapral. Mocny głos, tryb rozkazujęcy. Do dzieci: Słychaliście?! Cisza. Może tak!!! Ale pewno nie usłyszeliścieee!!! Macie być jak żołnierze! Co robi żołnierz?! Nie DE-ZER-TE-RU-JEEE!!! Mnie tam się podobało i dzieciska chyba też przyzwyczajone i się nie bały.
Aha, kościół wyremontowany, nagrobki pięknie odnowione, tylko ta plazma służąca jako ekran do wyświetlania pieśni
Po mszy razem z wiernymi schodzę do wsi i... akurat otwierają sklep.
Mój znajomy z dziewiątej jest piewszy bo już umiera z wycieńczenia. Prawie dwie godziny pod zamkniętym sklepem robią swoje. Wypijam zasłużone świąteczne piwo przy stoliku /bo to też mini gastronomia/ gdzie rozłożone są mapy i foldery turystyczne. Pytam czy można i ile kosztuje? Nic, proszę brać i jeszcze z zaplecza album wynosi. Grzecznie dziękuję, bo nie zamierzam nosić klejnej cegły. Fajny klimat.
Potem nie idę asfaltem tylko znów polami ale nie najkrótszą drogą do Kamiennej G, tylko znów do Pisarzowic! Jest pozytywny aspekt dzisiejszego rolnictwa czyli wyjeżdżone przez sprzęt ścieżki na polach.
I taką jedną wbijam na drogę z ranka i po czterech godzinach jestem w punkcie wyjścia.
Po prostu miałem wielką ochotę na dalsze odkrywanie stacji Pisarzowice i intrygująco brzmiący Trakt Kamiennogórski. Stacja Pisarzowice to dwa tory /może trzy/, brukowana droga i budyneczek. Słońce praży niemiłosiernie więc w cieniu samosiejek siadam na torach, ściągam buty i poddaję się słodkiemu lenistwu.
O jak dobrze, że są takie miejsca. Z wielką niechęcią jednak zbieram się i idę dalej zostawiając wygniecioną trawę. Niestety tylko tak, choć chętnie rozbiłbym namiot i zostawił żółty prostokąt.
Odkrywam budyneczek kolejowy, a potem szlak się zatraca bo wchodzę na teren zakładu przerabiającego dolomit.
Zgodnie z mapą pcham się w sam środek firmy i okazuje się, że tak trzeba bo wkrótce jestem już na polnej drodze.
Trakt do Kamiennej Góry jest typową śródpolną gruntową drogą, lekko falującą. Po lewej cięgle widzę Raszów i kościół. Po drodze jest łubin więc odżywają wspomnienia dzieciństwa, gdy się kwiaty ogołacało i potem rzucało. Dziś Boże Ciało więc mam swoją prywatna procesję.
Szlak schodzi koło dworca kolejowego więc nie mogę się powstrzymać i odbijam wzdłuż torów na perony. Idę wzdłuż szyn więc się nie gubię
/pozdro Bohdan Łazuka/O to znam i jest fajnie, choć nic się nie zmieniło od ostatniej wizyty, ale rewitalizacja pewnie i tu dotrze! mam nadzieję, bo jest tego wart. Kontempluję więźbę wiaty peronowej - jest piekna.
Po drugiej stronie ulicy jest Restauracja Fenix. Kuszę się bo z widokiem na dworzec i dużo ludzi i jeden stolik wolny. Zamawiam zbója czyli schabowy udający zraza /czyli roladę/, frytki udające frytki, trzy sosy miliona wysp czy coś w ten deseń. Coś ciepłego i po dwóch dniach nawet próbowało smakować. NIestety zbyt późno zauważyłem, że reszta towarzystwa pije tylko piwo. Trudno, ale spostrzegłem za to, że wracają prosto z procesji. Zdradziły ich gałązki brzózek, które potem wtyka się w domu za obrazy. Ale to mi się akurat bardzo podobało bo to były małżeństwa nawet dużo starsze i był to dalszy ciąg świętowania. Potem wchodzę do Żabki by kupić piwo na trawienie i szok. Wyczyszczone, puste lodówy, kilka smętnych smakowych he he. Reżim pisowski działa
Szlak prowadzi na Parkową Górę która wygląda jak Cytadela w Poznaniu, pełno sprzętu wojskowego w parkowych alejkach.
Ja natomiast czuję się jak pieprzony czołg. Ociężały, spływający potem. Ludziska siedzą w cieniu a ja, jak katorżnik, wnoszę w żołądku ołów Fenixa. Oczywiście zaraz tracę wysokość i ląduję wśród bloków.
To początek porażek na żóltym szlaku do Krzeszowa. Potem ogródki działkowe, zapach gryyyylllów, szczęśliwi panowie z browarami. Ale jest też i szlak kolejowy do Chełmska, niestety szyny zerwane i tylko tłuczeń pozostał.
No to idę, szlak bez znaków, ale wedle mapy dobrze. No i robię błąd. Zamiast iść torami rozpaczliwie szukam żółtego polecanego przez Pippina. Zawracam raz, bo żle, potem nikłą ścieżką w górę, potem łąka. Cały czas marsz na orientację. Po pas w roślinności, która radośnie wybucha w słońcu wszelkim nasieniem. Nie jestem alergikiem, ale oczy i nos na pełnych obrotach.
Na horyzoncie las więc prę naprzód. Jestem u kresu. Wreszcie cień, chyba z kwadrans dochodzę do siebie leżąc. Dalej również bez sensu. Dwa widoki na Krzeszów, ot cała atrakcja. Myśałem, że to może stara pielgrzymkowa droga, ale myliłem się.
Słynne Betlejem to zapyziała pseudo atrakcja za płotem. Ile cholera musieli się nagimnastykować autorzy zdjęć z netu by przekonać, ze byli w świetnym miejscu. Masakra.
Dziurawym asfaltem schodzę do Krzeszowa. Niestety tym razem nie znajduję zrozumienia by rozbić namiot na trawniku przed bazyliką. Jestem strzaskany słońcem, lepię się po dwóch dniach, więc szukam prysznica. Litościwie przygarniaja mnie pokoje gościnne "Na szlaku". 5 dych, ale miła gospodyni widząc mnie przynosi zupę i kawę. Tak od serca. Czyli nocleg spada do 35 /bo z 15 w klasztornej restauracji bym zapłacił za to/ więc jestem udobruchany. Okna wychodzą na Bazylikę i siedzę w fotelu i czytam aż do zmierzchu, aż zapala się iluminacja.
Stare gnaty z lubością przyjmują miękkość łóżka i pościeli. O ekstazie pod prysznicem nie wspomnę.
P.S. Obiecuję, że ostatni odcinek będzie krótszy