Bardzo smutna to wiadomość, Kacper. Choć o człowieku nigdy wcześniej nie słyszałem, to zawsze mnie dotyka fakt śmierci w górach kogoś, kto do chodzenia po nich jest wybitnie przygotowany. I jeszcze taki powód...
A oto opowieść na temat niewielkiej wyprawy, jaką ostatnio odbyłem...
Dotarłem wreszcie w rejon, który do tej pory pozostawał jedną z dwóch, obok krańca wschodniego (ze wskazaniem na Bieszczady) białych plam na mapie moich górskich wycieczek - region Wałbrzycha, czyli przede wszystkim Góry Wałbrzyskie, Kamienne i Sowie, ale i dzięki znakomitej pogodzie udało się wyskoczyć również w Masyw Ślęży. Wycieczka zrealizowana typowo w celu zdobycia najwyższych szczytów w pasmach, bez specjalnych ambicji, aby poznać je w 100%.
Pasma te jakoś szczególnie mnie nie zachwyciły, raczej jest to miejsce na jednorazową wizytę. Przeszedłem wszystko, co chciałem i chyba już mnie tam nie będzie ciągnęło.
Trasy nie powalają długością, ale muszę powiedzieć, że po każdej czułem się zmęczony - cóż, to nie był dobry sezon, do szczytowej formy brakowało dużo.
1. Góry Sowie. Początek w Rzeczce, podejście szosą na przeł. Sokolą, wejście na GSS w kierunku Sowy i od razu bardzo przyjemny widok na Góry Kamienne, Stołowe, Orlickie, Bystrzyckie, a nawet Śnieżnik. Potem otworzył się widok również w drugą stronę - na najwyższą część Kamiennych, Wałbrzyskie no i Karkonosze, ze Śnieżką w roli głównej. Super, Sowie powitały mnie tym, co mają najlepszego. Całkiem przyjemne podejście na Wielką Sowę, wzbogacone widoczną wieżą widokową, no i wreszcie widok z wieży - 360-stopniowa panorama, widać jednocześnie to, co niżej na raty, plus Góry Bialskie, grzbiet Sowich no i imponującą równinę na wschodzie, z której wyrasta potężna na tym tle Ślęża. Absolutna rewelacja. Poza tym to najwyższy punkt całego wyjazdu, a przy okazji Gór Sowich. Dalej ruszyłem grzbietem na południe - początek miły, jakiś wąż nawet grzał się na słońcu, ale po kilku minutach wejście w las i od tej pory nieciekawa szeroka droga aż do Polany Jugowskiej - ładna zielona trawka, trochę górek w oddali, kolejny plus dla Sowich. Potem zupełnie bez sensu zszedłem do Zygmuntówki, bo potem trzeba było ostro odrabiać wysokość, ale jak już się powróciło na grzbiet, to znów szlak był sympatyczny, acz nie ekscytujący. Wieża widokowa na Kalenicy to powtórka widoku z Wielkiej Sowy, ale że tam mi się bardzo podobało, to i tu również
Grzbietem doszedłem na Popielak, gdzie stwierdziłem, że dalszy marsz nie ma sensu - i tak musiałem wrócić do Rzeczki, byłem ograniczony czasowo, a szlak stawał się mocno uciążliwy, ze względu na sterty drzew i gałęzi, które całkowicie pokrywały drogę. Żeby nie wracać dokładnie tak samo, na przeł. Jugowską wróciłem ścieżką rowerową po zachodniej stronie grzbietu, dalej już GSS na Sowę, a ponieważ trochę czasu mi zostało, a tereny wokół Wielkiej Sowy należały do najlepszych na grzbiecie, więc poszedłem jeszcze na Małą Sowę, dzięki czemu miałem potem pierwszą w życiu okazję iść szlakiem fioletowym
Szlakiem tym cofnąłem się do schroniska Sowa i zostało już tylko zejście do Rzeczki.
2. Góry Kamienne i kawałek Wałbrzyskich. Start w Sokołowsku i na dzień dobry ostre podejście niebieskim szlakiem na najwyższy grzbiet Kamiennych. Niby tylko 300m różnicy wzniesień, ale nachylenie niewiele ustępujące Lackowej, musiałem się co jakiś czas zatrzymywać, a nogi o dziwo czuły jeszcze te trochę ponad 30km dnia poprzedniego. Ciężko było, starzeję się... Tyle tylko, że po odwróceniu ładne widoki - na Kamienne i na Karkonosze. No i jakieś skałki, ogólnie coś się działo. Na samym szlaku też - góra, dół, góra, dół, każdy stok stromy, mocno to wykańczające. Bardzo łagodna przełęcz między Suchawą a Waligórą nie zapowiadała tego, co widać na mapie i wiedziałem skąd inąd - że północny stok Waligóry, którym miałem schodzić, nie jest stokiem, tylko ścianą nawiązującą do najlepszych wzorców Lackowej i Ćwilina. Tyle że tu brzydziej, nawierzchnia żwirowata, trzeba było bardzo uważać, żeby nie zacząć tracić wysokości w sposób niekontrolowany. Sam szczyt Waligóry (najwyższy szczyt Kamiennych) beznadziejny. Krótki postój koło ładnie położonego schroniska "Andrzejówka" na Przełęczy Trzech Dolin i marsz w kierunku wschodnim, nadal szlakiem niebieskim, sporymi fragmentami prowadzącym wspólnie z GSS. Tu znów góra - dołek, tyle że już bez widoków, za to w krzaczorach. Mniej przyjemnie, zmęczenie dawało znać o sobie, ale za to kawałek niemal graniowy, bo po obu stronach bardzo stromo, a grzbiet niezbyt szeroki. W końcu jednak pojawiły się ciekawe skałki i ruiny zamku Rogowiec. Ruiny wybitnie zrujnowane, nic ciekawego, ale widok na Borową ładny. Zejście do doliny oddzielającej Góry Kamienne od Wałbrzyskich i największy koszmar tego dnia - podejście z tejże doliny (z wsi Rybnica Mała) na Rybnicki Grzbiet... Masakra... Tylko trochę ponad 200m różnicy wzniesień, ale znów potwornie stromy stok i ścieżka nieznająca słowa trawers... Gdyby to był początek i gdyby nie to, że do formy daleko, nie zrobiłoby pewnie większego wrażenia, a tak to była to ścieżka przez mękę - co kilkanaście kroków moment przerwy. Na szczęście grzbiet był dość płaski, więc można było nadrobić stracony czas, w efekcie w połowie czasu tabliczkowego udało się jakoś zmieścić
Dodam, że grzbiet zasadniczo nudny, ale przez pewien czas ścieżka, nie droga, a to cenię. Później kolejna ściana, tym razem atak szczytowy na Borową, która ostatnimi czasy wyrosła na najwyższy szczyt Gór Wałbrzyskich, pozbawiając tego miana Chełmiec. Szczyt nijaki - polanka 3x2m, ławeczka included. Punktem końcowym był dworzec PKP w Wałbrzychu, do którego można dojść bezpośrednio z Borowej, ale omijało się w ten sposób polecane przez Pippina ruiny zamku Nowy Dwór. Cofnąłem się więc, obchodząc bokiem najbardziej pionową część szlaku i zszedłem przez Nowy Dwór szlakiem żółtym. Ruiny ładniejsze niż na Rogowcu, ale widoku brak. Zostało jeszcze tylko kolejne zejście typu "ślizg - drzewo" i oczom moim ukazały się zabudowania Wałbrzycha. Nie powiem, żebym zapamiętał ten widok pozytywnie.
3. Góry Wałbrzyskie. Jako że różnie ludzie mówią, nie byłem do końca pewien, czy Borowa jest wyższa, czy Chełmiec. Poza tym należało lepiej poznać liźnięte tylko Góry Wałbrzyskie. A więc ruszyłem z Boguszowa i Górniczą Drogą Krzyżową doszedłem na Chełmiec. Miejsce na Drogę Krzyżową dobre, jako szlak dość nudno - cały czas jezdna droga. Z drugiej strony, mapa i oględziny bezpośrednie jednoznacznie wykazały, że wschodzenie na Chełmiec z jakiejkolwiek innej strony jest bezsensem. A tak musiałem z innej strony tylko zejść, co również nie było przyjemne. Tak twierdziły w szczególności moje kolana - ścieżka na krechę w ciemnym lesie, oczywiście stromo ponad miarę, jak to w tej okolicy. Cała wysokość wytracona bardzo szybko, a potem drogami, polami i szosami szlak wiódł do wsi Lubomin, skąd udałem się na Trójgarb. Kawałek podejścia szlakiem zielonym dość ciekawy, potem jednak nudna i droga i równie nudny szczyt. Niczego wysokiego już w sąsiedztwie nie było, więc rozpocząłem zejście szlakiem niebieskim do Strugi. Szlak ten trafił mnie dwukrotnie, znikając w niewyjaśnionych okolicznościach, ale irytacja przeszła mi pod koniec, kiedy najpierw zaczęło być widać pagórkowate tereny na północ, a potem wyprowadził na pola powyżej Strugi, z bardzo ładnym widokiem na potężny masyw Chełmca, wyglądający z tej strony mało user-friendly, równie potężną Borową, a dalej także Wielką Sowę i Ślężę, która ponownie mnie zaskoczyła, bo mimo sporej odległości, nadal wyglądała dość imponująco - taka trochę miniaturka Babiej Góry. Sądzę, że Gerowi by się w tym miejscu podobało, zwłaszcza że szło się tymi polami trochę. Na koniec dojście szosą ze Strugi do Szczawna Zdroju, będącego sporą niespodzianką - zwłaszcza wyremontowny deptak na tle Wałbrzycha przywodził na myśl Pola Elizejskie
4. Masyw Ślęży. Start i koniec na przełęczy Tąpadła. Dobre to miejsce do tego celu, bo leżące pomiędzy dwoma częściami masywu. Czasu sporo, więc oczywisty wybór podejścia na Ślężę - najdłuższy, ale za to potencjalnie najciekawszy szlak niebieski. Zawodu nie było, a nawet pozytywna niespodzianka. Teren zalesiony, ale pełno głazów, miejscami nawet większe skałki. Nazwa "Skalna Perć", określająca kawałek tego szlaku, jest trochę na wyrost, niemniej ścieżka prowadzi w tym fragmencie po skałkach, no i jest ułożona z kamieni, więc robi się klimat nieco wysokogórski
Na kolejnej skałce ładny widok na rozległą równinę. Kościółek na szcycie trzyma się znacznie gorzej, niż starożytny niedźwiedź zwany dzikiem, ale za to poniżej jest widok na drugą stronę równiny. Potem zejście na Wieżycę szlakiem dość przeciętnym, z Wieżycy wciąż dół, zmiana szlaku na czarny, okrążający Ślężę od wschodu, dojście z wykorzystaniem ścieżek dydaktycznych do szlaku czerwonego, którym dotarłem do Sulistrowic, gdzie mieści się mały zalew, pusty w dzień powszedni o tej porze roku. Ostatnim akordem było podejście na Radunię i zejście o stromiźnie ponownie przekraczającej normy wyznaczone przez zdrowy rozsądek.
Oprócz tego wpadłem również:
a) do Książa; zamek imponujący, rewelacyjnie położony; ciekawe szlaki wokół - Wąwóz Książ z rzeczką koloru żółtego, stary zamek, ścieżka nad wąwozem...
b) nad Jezioro Bystrzyskie i do Zamku Grodno; super widok z wieży, jeziorko całkiem przyjemne, no i dość wysoka tama;
c) do Wambierzyc; schody Bazyliki wielkości całej wsi
i całkiem ciekawa ruchoma szopka z wieloma scenami;
d) na Szczeliniec i na Radkowskie Skały; na tych drugich jak zwykle pusto, a ja bardzo lubię to miejsce; na Szczelińcu dodatkowa atrakcja w postaci zawodów w ratownictwie górskim i masy GOPRowców wiszących na ścianach;
e) do sztolni Włodarza i Osówki; dość ciekawe, tym bardziej, że nie wiadomo w jakim celu zrobione, pobudza wyobraźnię; przy okazji obu sztolni udało się też zahaczyć o miejsca niespodziewanie ładne - odkryty grzbiet między Sokołem a Włodarzem, czy widok na Rzeczkę i przeł. Sokolą znad Walimia;
No i to pewnie był koniec sezonu, mimo słabej formy dość udanego - 7 nowych szczytów do zdobywanej w sposób nieformalny Korony Gór Polskich (chronologicznie Lubomir, Lackowa, Czupel, Wielka Sowa, Waligóra, Borowa i Ślęża) i 3 już wcześniej odwiedzane (Mogielica, Turbacz, Szczeliniec), oprócz tego dwie wizyty w Beskidzie Sądeckim. Brak mi w tym roku Tatr, mam nadzieję że w przyszłym się uda.