Jak mówi staropolskie przysłowie, kto zwleka z napisaniem posta na forum, ten sam sobie winien, że potem za dużo wątków na raz. Nie wiem teraz, od czego zacząć
Więc jeszcze raz na start: ogromne gratulacje dla araska za zrealizowanie marzenia. Elsea niby ma rację, że w Tatrach czas eksploracji minął, ale też nie ma racji, bo indywidualnie rzecz biorąc - nie minął. To nie znaczy, że wszystko, gdzie ktokolwiek chodzi, jest indywidualną eksploracją; sam większość swoich przejść (szlakowych czy nie) uznałbym za takie ot, łażenie, ale kilka razy w życiu zrobiłem w Tatrach, co pozwoliło mi poczuć się jak rzeczony eksplorator, a arasek obecnie został dla mnie współczesnym Hermannem Buhlem albo innym Andrzejem Zawadą zdobywającym Kunyang Chhish!
Natomiast gdybym ja postanowił teraz iść w araskowe ślady, byłby nie żadnym Buhlem, tylko co najwyżej Bólem wpierdalającym się w ścisły rezerwat, żeby zaszpanować i się dowartościować, jako że Żółta Turnia nie była nigdy tym, czym jest dla araska (pamiętam od lat tę Twoją namiętność!). Tak też, nocleg na Zawracie był dla mnie jedną z przygód życia, ale w żadnym razie nie namawiałbym nikogo, żeby to powtarzał; każdemu jego Everest.
Nie do końca wiem, jak się odnieść do kontrowersji związanych z turystyką pozaszlakową. Argumenty elsei/Puddlegluma nie są mi obce, jak widać i araskowi zresztą nie są. Z drugiej strony argumenty Antonia/Tylera/Włodka Cywińskiego też wydają mi się mieć więcej sensu, niż proste "mam ochotę, to idę". Jak wiadomo (niektórym), mamy z elseą klasyczną rozbieżność odnośnie przysłowiowego przechodzenia na czerwonym świetle i tutaj pewnie jest tego odblask.
Bo teoretycznie argumentacja
elsea pisze:
Skoro mi mówią, że mam nie włazić, to mają powód i ja nawet nie muszę do końca tego powodu znać/rozumieć. Nie moja działka, przyjmuję pewne aktualne założenia badawczo-prawne i tyle.
jest prosta i jasna, ale budzi się we mnie naturalny sprzeciw, który idzie w kierunku: wszelkie przepisy mają mieć przede wszystkim określony SENS a nie być same dla siebie (na zasadzie: mam nie przechodzić na czerwonym po to, żeby samochody mogły swobodnie przejechać i żebym nie został przejechany - a nie po to, żeby uhonorować czerwonego ludzika jako takiego). Jednocześnie rozumiem, że konieczne są pewnego rodzaju uproszczenia rzeczywistości, ponieważ nie da się stworzyć osobnego przepisu dla każdego przypadku (na zasadzie: mogę przejść na czerwonym, jeżeli najbliższy pojazd jest o 500m, ale nie nie mogę, jeżeli jest o 450... absurdy, więc trzeba przyjąć, że przepis mówi, że na czerwonym po prostu się nie idzie, ew. jak w Londynie, w ogóle się na światło nie patrzy i wszyscy o tym wiedzą)
- jestem jednak z zasady zwolennikiem przypadków i precedensów, a nie uproszczeń. Idę więc dalej w kierunku: mam rozum (nawet jeżeli kiepsko działa, z czego staram się zdawać sobie sprawę) po to, żeby go używać i jeżeli na czymś się znam, to być może lepiej rozumiem, jaki ten SENS przepisu ma być. Natomiast jeżeli rzecz dotyczy spraw, na których się nie znam, wtedy bardziej przyjmuję z góry, że "mądrzy ludzie wymyślili, niech więc będzie". Z tegoż względu w górach/ na przejściu dla pieszych, które słabo znam, będę znacznie mniej skłonny do przekraczania przepisów, w Tatrach zaś (czy na przejściu koło mojego domu) bardziej ufam własnemu osądowi.
Tyle w sprawie podejścia do przepisów.
A druga rzecz, chyba ważniejsza, to sprawa szkodzenia przyrodzie. Tutaj
elsea pisze:
Widzę butę i tupet w każdej decyzji: "JA idę, bo umiem, mam możliwości kondycyjno-sprzętowo-techniczne, pilnuję zasad i nie robię krzywdy przyrodzie, bo ją kocham".
niestety ja również je widzę, i podejrzewam, że nawet w tym wątku, w tej dyskusji, jeszcze je zobaczę, hmm. Arasek bardzo zdroworozsądkowo ujął rzecz:
arasek pisze:
Wiem, że jagodziska i trawki po moim przejściu nie doznały uszczerbku, ale po przejściu kolejnych 5 osób już może by to odczuły. (..) mam nadzieję, że takich arasko-antonio-tylerów jest jednak niewielu.
I dlatego jestem bardzo za tym, żeby te przepisy parkowe były i były całkiem ostre, ponieważ najważniejsze w tej całej turystyce pozaszlakowej wydaje mi się to, żeby była ona jak najbardziej ograniczona. To z kolei celnie Fengari ujęła:
Fengari pisze:
to, że ktoś nie niszczy przyrody intencjonalnie, nie gwarantuje tego, że nie zniszczy niechcący - ot, poślizgnie się, zlapie jakąś gałązkę, żeby się przytrzymać, złamie ją... Ale dopóki takie sytuacje są sporadyczne - przyroda da sobie radę.
Mając zdrowe skłonności ekoterrorystyczne
staram się czasem przywoływać się do porządku i mówić sobie, że wprawdzie działalność ludzka jest generalnie szkodliwa i należałoby ją generalnie zakończyć, no ale nie jest znowu tak, że samo pojawienie się człowieka od razu skaża wszystko dokoła na czas nieokreślony...
Fakt, że jak czytam o takich pomysłach:
elsea pisze:
nie kłóciłabym się, gdyby na całej Ziemi pozamykać przed turystami (w tym przede mną) różne obszary, na przykład Tatry. W ogóle. Całkiem.
to od razu zaczynam myśleć, że może to dobry pomysł (przy całej głupocie zamknięcia lasów w pierwszym lockdownie, nie da się nijak ukryć, jak nawet w małym Lesie Kabackim przyroda błyskawicznie zaczynała odżywać
), ale tak naprawdę to chyba niezbyt dobry, bo stawia barierę pt. człowiek vs. przyroda, która wydaje mi się równie szkodliwa, jak to kiedy w szkole niektórzy
stawiają barierę nauczyciele vs. rodzice. Tymczasem najzdrowiej by było traktować człowieka jako część tej przyrody, nie uprzywilejowaną, ale i nie wygnaną. As in:
Fengari pisze:
dopóki człowiek przechodząc nie wyrządza więcej szkód, niż wyrządziłoby naturalnie żyjące w tym terenie zwierzę - to jest ok.
No i, w danej sytuacji, ja pewnie bym próbował nielegalnie na teren tego zamkniętego TPN-u się wkraść, a Ty nie
p.s. aras, dzięki za linka do tego tekstu o ruchu turystycznym, na razie tylko go zobaczyłem, nie przeczytałem, ale chętnie się zapoznam bliżej