To może teraz ciut szerzej, a ponieważ nie chce mi się tworzyć całej recenzji od zrębów, w sensie wstęp->rozwinięcie->zakończenie, to pójdę na łatwiznę i się odniosę. Jako, że jak dotąd najbardziej wyraziste opinie wygłosiła natalia i elrond to potraktuję ich słowa jako punkt wyjścia:
natalia pisze:
przerost formy nad treścią niestety. nachalne nagromadzenie wątków pobocznych i zupełnie wymyślonych oraz efekciarstwa zwykłego. jestem rozczarowana jacksonem - myslałam po władcy pierścieni, że on czuje klimat. w hobbicie gdzieś to umknęło - ja tu widzę zwykłą holiwoodzką nadprodukcję. a byliśmy na 2D. najlepsza scena - zagadki bilbowo-gollumowe. w ogóle najlepsze momenty to te tolkienowskie, a najgorsze te wymyślone na siłę przez scenarzystów. radagast - pomyłka, z czarodzieja zrobili kretyna rodem z narnii (scena z jeżem sebastianem chyba wymyślona dla jaj. stasiek już od rana wzdycha jak radagast i mówi: ach, sebastianie!). ach, no szkoda mi, szkoda
elrond pisze:
...dla mnie ten film jest karykaturą "Władcy pierścieni" . We wszystkim jakaś straszna przesada ..... ciągłe mnożenie niemożliwych niemożliwości - na zasadzie "zabili go i uciekł " sprawia ,że oglądając to efekciarstwo można się znudzić przy scenach.... "batalistycznych" Embarassed Embarassed Embarassed Shocked ....ciągle kręci się w głowie bo kamera cały czas "jedzie" ,żeby nie powiedzieć "leci"....prawie jak w skeczu Mumio... Embarassed landrynkowe kolory i plastikowe scenografje....bajka dla dzieci ? tak, ale w stylu "narnia" bo tolkienowski czar prysł.... Crying or Very sad
ocena: słabe ***
ps. osobiście wolę z lekka tajemniczy niedosyt niż efekciarski przesyt...
pps. film można obejrzeć dla jednej naprawdę dobrej sceny czyli "zagadki"
Z czym się zgadzam. Z tym, że kiedy twórcy kreślili postać Radagasta mieli zdecydowanie słabszy dzień. Także z tym, że zdarzały się akcje z cyklu "zabili go i uciekł" tudzież przewalone efekciarstwo - przy czym dla mnie ograniczyły się tak naprawdę do dwóch miejsc - sceny na górskiej ścieżce i ucieczki z siedliska goblinów (zwłaszcza ta druga akcja nie wygląda jak film, ale jak gra komputerowa i to w dodatku platformówka).
Natomiast już "efekciarstwo" w postaci ataku Smauga na Samotną Górę jest mi bardzo na rękę. Tu naprawdę widać, że ten smok to nie jest nasz poczciwina spod Wawelu porywający owieczki i że faktycznie jest się czego bać.
Z czym się nie zgadzam. Po pierwsze z tym, że ten przerost formy nad treścią dotyczy całego filmu, a po drugie (i z tym nie zgadzam się bardzo stanowczo), że "Hobbit" to parodia "Władcy Pierścieni". Jak dla mnie to DOKŁADNIE TA SAMA ESTETYKA, jeśli więc zaakceptowało się tamtą wizję Śródziemia, to nie rozumiem dlaczego tą miałoby się odrzucić. Mnie nie razi i kupuje taką wersje. Elrond pisze o "latającej kamerze" - przecież tak samo było w "LoR". Akcje "zabili go i uciekł" także - patrzajcie ludziska na scenę walki Legolasa na Olifancie. Przecież to ta sama "gra komputerowa" co w jaskini goblinów - Lara Croft z łukiem i blond włosami. Ale tak jak tam to przełknąłem, tak i tu mogę przełknąć krasnoludów zamiatających gobliny z kładek solidnym drągiem.
Przede wszystkim jednak nie zgadzam się z tym, że tym razem Jackson "nie wyczuł" Tolkiena i czar pryska. Według mnie nic takiego nie ma miejsca. Widać to już od pierwszych scen podczas uczty u Bilba. Krasnoludy meldujące się kolejno "do usług", a potem ogałacające spiżarnie gospodarza. Śpiew przy kominku (przy tej okazji mogę od razu wejść w polemikę, że scena zagadek z Gollumem jest jedyną wartą obejrzenia w filmie). Narada.
No a trole? Dokładnie tak wyobrażałem sobie tę scenę, kiedym przed ponad dwudziestu lat pierwszy raz czytał "Hobbita".
Natalia i elrond narzekają, że zrobiono z tego "hollywoodzką nadprodukcję". Że jest to
nadprodukcja to bym nie powiedział, chociaż zgodzę się, że z całą pewnością jest to superprodukcja. Ale czy to źle? Wg mnie nie. Nie bez powodu proza Tolkiena tyle lat czekała na sfilmowanie. Kino nie potrafiło technicznie unieść wtedy takiego przedsięwzięcia jakim jest tolkienowski świat. A że twórcy parę razy dali po bandzie? Trudno. Wolę jak są to takie akceptowalne przeginki, niż "efekty specjalne" rodem z Wiedźmina czy innej Bitwy pod Wiedniem.
Tyle jeśli chodzi o odnoszenie.
I jeszcze jedno. Moim zdaniem "Hobbit" ma jeden istotny atut dzięki któremu w mojej prywatnej ocenie rozkłada "Władcę Pierścieni" na łopatki. Ten atut to obsada głównej roli. Państwo wybaczą, ale dla mnie Elijah Wood ze swoim wyrazem twarzy znamionującym permanentny ból dupy, to największa pomyłka "LoR". Z taką gębą mógłby się nadawać na jakiegoś elfa czy kogoś tam, ale na ogon Smauga, nie na hobbita i to w dodatku będącego główną postacią filmu. Tymczasem Martin Freeman nie tylko gra hobbita Bilba, on JEST hobbitem Bilbem. Obsadzenie go w tej roli to strzał w dziesiątkę i dlatego mam wrażenie, że kiedy pył bitewny już opadnie i za 20 kolejnych lat będę musiał się zdecydować, czy na bezludną wyspę zabrać ze sobą pakiet "Władcy..." czy "Hobbita", to postawię na tego drugiego.
PS: Jeśli jeszcze nie widzieliście, a macie zamiar wybrać się do kina, i obawiacie się przesytu efektów specjalnych, to odradzam pójście na wersję 3D z 45 klatkami na sekundę. Ja byłem, i mi się podobało, ale w tej technice, te przesadzone momenty rzeczywiście mogą dać się we znaki.