Veni vidi vici
Chciałem napisać długi tekst, z kupą odniesień do Waszych wypowiedzi i z misterną konstrukcją... ale przez wątek jazzowy mam na to tylko 10 minut, więc będzie byle jak
Po pierwsze, pierwsze wrażenie. Siedzę sobie jeszcze w kinie, myślę o tym, co Pet, elrond, Gero i inni pisali i sobie myślę, no co oni?! Wszak to rewelacyjne jest!!
Ale to taki film, który rewelacyjnie mi się oglądał, ale podejrzewam, że im dalej w las, tym mniej mi z niego zostanie.
Spróbujmy po łebkach:
CHAPTER 1 - Nuda i napięcie.
Najdziwniejszym zarzutem, jaki o tym filmie usłyszałem, było stwierdzenie Peta, że film jest nudny
Oczywiście każdy inaczej odczuwa nudę. W każdym razie ja od pierwszej sekwencji, właściwie odkąd Landa wszedł do domu Francuza, siedziałem jak na szpilkach, ze źrenicoma otwartymi szeroko - słowem film wciągnął mnie na maksa i nawet jeżeli napięcie czasem spadało (a spadało zwłaszcza w scenach z Bękartami, które dla mnie były najsłabsze), to niebawem znowu wracało.
CHAPTER 2 - Humor.
Najdziwniejszym argumentem za filmem, który słyszałem, było to, że film był bardzo zabawny. Dla mnie niemal w ogóle nie był zabawny. Oczywiście włoski akcent chłopaków wzbudził moją wesołość, podobnie jak scena będąca do niego prologiem (ustalanie, którzy z Bękartów mówią lepiej lub gorzej po włosku
), ale było to po prostu dość zabawne, a nie super śmieszne, a już na pewno na potencjalnej liście najlepszych scen filmu, byłoby daleko. Mnie osobiście najbardziej rozbawiła przemowa Pitta do Landy na końcu, w lesie. Ale tak czy inaczej w tym filmie zupełnie nie o humor mi chodziło, tylko - patrz wyżej - o napięcie.
CHAPTER 3 - Bohaterowie i aktorzy.
Kojarzę, że pisaliście coś o bohaterach, że słabo narysowani czy coś. Wrócę sobie potem do tego, tymczasem powiem, że tak - faktycznie bohaterowie generalnie jednowymiarowi. Poza (ewentualnie) Shosanną, nie było tu nikogo, z kim mógłbym się identyfikować, czyj los by mnie obchodził. To zapewne jeden z przyczynków do tego, że ten film będzie we mnie blaknął (a może nie, ale tego się spodziewam). W głównej roli wystąpiła tu intryga i różne sytuacje, a nie postaci. Intryga i sytuacja zostały zbudowane w sposób mistrzowski, postaci - dość po łebkach. A w takiej sytuacji aktorzy mają ograniczone pole do popisu, więc na pewno nie zgadzam się z zachwytami, że to aktorsko jeden z najlepszych filmów. Po prostu dobrze grają, ale nie ma tu miejsca na budowanie pełnokrwistych postaci. Nawet Landa, który rzeczywiście wyróżnia się, nie jest jakimś aktorskim cudem świata. Oskara może dostać zasłużenie, ale Oskara za całą dekadę już nie, jeżeli rozumiecie o co mi chodzi.
CHAPTER 4 - Przemoc.
Tak jak napisała Natalia, przemocy nie ma tu tak wiele, za to jest bez cudzysłowu. Ale też zgodzę się z moim kolegą, cytowanym tu wcześniej - wcale nie jest ona tu taka straszna, jak zostało mi tu przedstawione. Bałem się autentycznie, co zrobi ten niedźwiedź z kijem baseballowym, a w efekcie wyglądało to jakby tłukł w worek i tyle. Skalpy zupełnie nie wyglądały dla mnie przerażająco, ani wycinanie swastyki też nie (rozumiem, że zostaję w tym momencie zdiagnozowany jako patologiczny przypadek stępienia wrażliwości
). To zupełnie inna przemoc niż w Kill Billu - tam była ona estetyczna i całkowicie nierealistyczna. Tu jest realistyczna, zgoda. Ale po prostu nie wyglądało to dla mnie, jakby naprawdę komuś robili krzywdę. Przepraszam za porównanie, oczywiście zdaję sobie sprawę z zupełnie innego kontekstu, ale czysto technicznie rzecz ujmując, jeżeli przyrównam do tego jakąkolwiek scenę uszkadzania ciała z Pasji, to nie ma w ogóle o czym mówić - w Pasji dosłowność (a nawet hipersłowność, bo jeszcze zwolnienia, dogłośnienia..) była wielokrotnie większa.
CHAPTER 5 - Serio czy jaja?
Dla mnie raczej serio. Zupełnie to inne, niż Kill Bill, gdzie cała historia była całkowicie nie z tego świata. To było z tego świata, i pokazywało historię alternatywną, ale całkiem możliwą.
Tyle, że był to typowo tarantinowski film "po nic". Tzn. nie po nic - po opowiedzenie bardzo interesującej opowieści. Tak jak to robi rasowy gawędziarz, dla którego treść jest drugorzędna, a najważniejszy jest wywierany efekt. Jako film wojenny, którym niewątpliwie jest, potraktowałbym go jako typ Dział nawarony czy innych przygodowych filmów wojennych, gdzie nie o wymowę czy przekaz chodzi, ale o sensacyjność, o dreszcz emocji. Sporo tego dreszczu tu było! Najwięcej - w pierwszej sekwencji z Landą i jego NIESAMOWITYM instynktem pozwalającym wczuwać się w rolę szczura... to była wgniatające w fotel.
Może dlatego mnie o wiele bardziej przekonał właśnie pierwszy chapter, a potem cała historia Shosanny (kolejne wgniatanie w fotel - cała scena spotkania w restauracji z Goebbelsem, a potem z Landą), niż Brad Pitt i jego wataha. Choć sensacyjnie bardzo też dobra sekwencja z nieudanym spotkaniem z aktorką, która zakończyła się strzelaniną i śmiercią prawie wszystkich. Tu też - element komediowy (King Kong) był dla mnie trzecioplanowy, a o wiele ważniejsze całe napięcie pt. czy im się uda czy nie uda.
Dobra, czas przekroczyłem już znacznie. I'll be back