Crazy pisze:
W każdym razie ja od pierwszej sekwencji, właściwie odkąd Landa wszedł do domu Francuza, siedziałem jak na szpilkach, ze źrenicoma otwartymi szeroko - słowem film wciągnął mnie na maksa
Niestety moje zainteresowanie wzbudziła tylko ta scena. No i może jeszcze Landa w restauracji. Reszta mnie kompletnie nie obchodziła.
Winą za to obarczam po pierwsze następujące kwestie narracyjne:
- Bękarty wprowadzone do akcji "z kapelusza" i zupełnie bez sensu.
- Drugie (po ucieczce) pojawienie się Shosanny to taki przeskok, że ma się wrażenie jakby II W.Św. trwała nie 6 (a dla Francji nawet krócej), a 20 lat. Poza tym przez cały czas nurtowało mnie pytanie. Skoro ona miała taką świetną przystań w tym kinie, w samym sercu okupowanego Paryża, to po co chowała się tyle czasu u wieśniaka pod podłogą?
- Kolejne wejścia Bękartów (to w jarze i to kiedy uwolnili Stiglitza) też takie, jakby Tarantino nagle pod koniec zdjęć przypomniał sobie o czym miał kręcić film i na chybcika dokręcił parę ujęć, żeby mu tytułowi bohaterowie nie pojawili się na pół godziny przed końcem. W zasadzie kiedy tak naprawdę dostajemy możliwość choćby trochę lepszego poznania głównych (jakby nie było) bohaterów, to większość z nich gdzieś przepada, a film dobiega końca.
...a po drugie wspomnianą już "papierowość" postaci.
To wszystko sprawiło, że mnie po prostu ich losy
nie interesowały, a więc siłą rzeczy cała historia nudziła.
Crazy pisze:
Najdziwniejszym argumentem za filmem, który słyszałem, było to, że film był bardzo zabawny. Dla mnie niemal w ogóle nie był zabawny. Oczywiście włoski akcent chłopaków wzbudził moją wesołość, podobnie jak scena będąca do niego prologiem (ustalanie, którzy z Bękartów mówią lepiej lub gorzej po włosku ), ale było to po prostu dość zabawne, a nie super śmieszne
Pod tymi uwagami w pełni się podpisuję.
Crazy pisze:
Ale też zgodzę się z moim kolegą, cytowanym tu wcześniej - wcale nie jest ona tu taka straszna, jak zostało mi tu przedstawione. Bałem się autentycznie, co zrobi ten niedźwiedź z kijem baseballowym, a w efekcie wyglądało to jakby tłukł w worek i tyle.
Chyba mrugnąłeś akurat w tym ułamku sekundy, kiedy ten kij z pełnego zamachu trafia w czaszkę i wywołuję fontannę krwi. Później rzeczywiście wygląda to jak tłuczenie w worek (chociaż wystarczy sobie przypomnieć, że to jednak nie jest worek, zeby zrobiło się troche mniej wesoło), ale nawet gdyby tego nie było, to już ten pierwszy cios spowodował, że mnie samego głowa rozbolała. Wybacz Krejzi, ale podtrzymam swoją opinię, że ktoś, kto uważa, że ta scena "to nic takiego" wykazuje bardzo poważne stępienie wrażliwości. Nie wiem, może dlatego, że widziałem jak wygląda "na żywo" kopanie leżącego i bezbronnego człowieka i jak potem wygląda ofiara. A jak wiadomo kopanie to pikuś przy obróbce bejsbolem. Sceny pokazujące wycinanie sfast na czołach, też były zrealizowane w taki sposób, że robiło mi się ciut słabo mimo to, że nie jedną już krwawą jatkę w kinie widziałem.
Crazy pisze:
Przepraszam za porównanie, oczywiście zdaję sobie sprawę z zupełnie innego kontekstu, ale czysto technicznie rzecz ujmując, jeżeli przyrównam do tego jakąkolwiek scenę uszkadzania ciała z Pasji, to nie ma w ogóle o czym mówić - w Pasji dosłowność (a nawet hipersłowność, bo jeszcze zwolnienia, dogłośnienia..) była wielokrotnie większa
Z tym, że Pasja to akurat przypadek "ekstremalny" dla kina "overgroundowego". Nienajlepiej chyba by było z nami, gdybyśmy mieli powiedzieć, że tylko przemoc pokazana tak naturalistycznie i namacalnie jak w Pasji robi wrażenie, a reszta to lajcik, podczas oglądania której nawet powieka nam nie drgnie. Poza tym nie trzeba sięgać do Pasji. Wystarczy przypomnieć scenę zamordowania Nicky'ego Santoro w "Kasynie". Tam śmierć zadana w identyczny sposób była pokazana jeszcze brutalniej, tylko że jest jedno "ale" różniące te przypadki. O ile w Pasji i Kasynie ogladamy historie, które naprawdę się zdarzyły i mamy świadomość obcowania z paskudnie brutalna rzeczywistością (mowiąc inaczej - to ukazanie przemocy czemuś służy), o tyle tutaj jest to jedynie pokazane ku uciesze gawiedzi. Bo biorąc pod uwagę wymowę i lekki charakter filmu nie widzę innego powodu, dla którego zostało to tak przedstawione.
Crazy pisze:
Tyle, że był to typowo tarantinowski film "po nic". Tzn. nie po nic - po opowiedzenie bardzo interesującej opowieści. Tak jak to robi rasowy gawędziarz, dla którego treść jest drugorzędna, a najważniejszy jest wywierany efekt.
No i tu się niestety nie moge zgodzić, bo o ile rzeczywiście idea samego opowiadania i efektu jaki ono wywiera przedłożona nad jego przekazu, jest mi bardzo bliska, to niestety wg mnie Tarantino stracił kompletnie dar takiego gawedziarstwa i próbuje ten niedostatek tuszować tanim efekciarstwem. Trochę tak, jakby Sabała nagle nie wiedział o czym ma mówić, więc zaczął opowiadać o tym jak obracał Maryśke w bacówce, potem wszystkim pokazał gołą dupę i dał nogę po drodze kopiąc jeszcze faceta przebranego za białego miśka w jaja... a następnego dnia wrócił i domagał się za to takiego samego poklasku jak za swoje dawne historie.
Chociaż fakt, że ostatni rozdział był najlepszy ze wszystkich, jako tako był w stanie wywołac napięcie i chyba najbliżej (choć i tak lata świetlne) mu było do "starego" Tarantino.
Zdrówka życzę