Wczoraj miałem okazję zobaczyć częściową repetę i kiedy Rey powiedziała "you are a monster!", to była kropka w kropkę Keira!
A repetę miałem, albowiem wyszedłszy z innego seansu, udałem się do innej sali nieopodal, gdzie aktualnie Han z towarzystwem wylądowali na śnieżnej planecie i Chewiemu było zimno
I tam już pozostałem do końca seansu!
Ale wróćmy do odłożonego tematu, choć liczba polemik nie zachęca do rozpisywania się
Crazy pisze:
Pozostają mi jeszcze źli.
Ze złymi w Przebudzeniu Mocy mam kilka istotnych problemów, choć chyba najważniejszy aspekt jest jednak in plus. Po kolei:
1. Nie podoba mi się w ogóle koncept tego, że na gruzach Imperium powstał ten tam Nowy Porządek, czy jak mu tam. Owszem, elsea przekonała mnie, że nie jest to tak zupełnie od czapy, że przecież choć unicestwiono Imperatora i odstawiono fajerwerki na Endorze a nawet w szeregu innych miejsc, to przecież Imperium było rozpełznięte po całej galaktyce i trudno, żeby znikło ot tak... ostatecznie nawet Imperator to nie magiczny pierścień, który wystarczyło wyrzucić w ogień (a i w Śródziemiu pewnie po zniszczeniu Pierścienia sporo syfu zostało, choć Tolkien łaskawie przemilczał). Ale jednak - po co była cała ta walka Luke'a, po co ofiara Dartha Vadera, na co cała ta radość, skoro tak szybko udało się odbudować coś jeszcze gorszego? To już bardziej mi się podobała jako kontynuacja Powrotu Jedi (choć chronologicznie nią nie była) wizja Republiki z Phantom Menace; wprawdzie też zżerały ją różne czerwie, ale jednak była Republika i Senat, i demokracja, i wolność, i o co tam walczyli.
Z punktu widzenia samego filmu to nie jest zarzut: film pokazuje, co pokazuje i to jest zrobione przekonywująco i fajnie. Ale z punktu widzenia całej historii starwarsowej niezbyt mi się podoba.
2. Wielkie i obrzydliwe NIE dla tego wielkiego obrzydliwca, który ma być Suprim Liderem. Przy okazji: bardzo mi się podoba pomysł, że np. na końcu okaże on się takim małym jak Yoda
To by był pomysł z jajem. Powiedzmy, że mogę przemilczeć niepodobającą mi się kwestię jego wielkości (mam znaczny problem z filmową gigantomanią, w związku z czym kompletnie nie trawię Hobbitów). Ale jego ohydny ryj przypomina mi do złudzenia tego charczącego białego orka czy goblina z Hobbita właśnie, który ze wszystkich beznadziejności tego filmu jest jeszcze gorszy od innych. Przypomina też znacząco Voldemorta, który sam w sobie mi nie wadzi, ale ku/wa co robi Voldemort w Gwiezdnych wojnach??
3. Rzecz najważniejsza: Kylo Ren. Jest to postać, która nie do końca mnie przekonała, ale ogólnie na pewno na TAK. Co ważne, dobrze rokuje na następne części. Można też powiedzieć, że jest wizualnie elementem, który chyba najbardziej zostaje w głowie. Tak jak mówisz: stare Gwiezdne wojny i przed oczyma staje od razu Vader i w uszach masz jego astmatyczny oddech, tak tu mroczna czarna sylwetka chyba jest najbardziej pamiętna, zresztą po zdjęciu maski też. I pod tym względem na pewno postać się udała.
Jeżeli chodzi o walory dramatyczne to hmm... Na pewno coś tam jest i dlatego jest postacią i o wiele ważniejszą, i bardziej interesującą niż był Darth Maul, który stylistycznie i wizualnie był wykreowany doskonale, ale dramaturgicznie nie niósł ze sobą zupełnie nic. Ale te napięcia, które niby ma nieść Kylo Ren, mnie osobiście niespecjalnie przejmują. Najciekawsze jest jego wewnętrzne napięcie pt. "chciałbym być jak Darth Vader i nawet se założyłem taki hełm, ale trochę mi jeszcze nie styka..."
To też ratuje jego postać od autoplagiatu, bo jeszcze tego by brakowało, żeby główny zły był żywcem ściągnięty z Nowej Nadziei (niestety ci wojskowi sprawiają takie wrażenie). A tak: wygląda tak samo, ale jest wyraźnie inny. Natomiast te napięcia rodzinne od jego strony mnie nie zainteresowały. Od strony rodziców tak - bardzo dobry motyw i poruszający. Ale on sam tu wypada blado i stąd nie przekonała mnie kluczowa skądinąd scena na kładce w Khazad Dum (przepraszam, ale ta kładka była cokolwiek śmieszna: dokąd on zresztą szedł!?). Podobnie napięcie na linii Ren-Rey zdecydowanie ciekawiej wygląda od jej strony, niż od jego.
I cóż mam powiedzieć. Wiem, że należę do mniejszości bezwzględnej, ale jak bardzobardzobardzobardziej podobała mi się postać Anakina! Nawet sobie wczoraj w nocy włączyłem, żeby zobaczyć, czy mi się nie zdawało. Anakin w Zemście Sithów od pierwszych scen bitewnolotniczych do ostatnich płonących jest dla mnie przejmujący i całkowicie wiarygodny. Odniosę się do:
Pet pisze:
[Anakin] nie chce być zły, ale tak jakoś wychodzi. [Kylo Ren]martwi się tym, że nie jest WYSTARCZAJĄCO zły i robi co może, żeby przekroczyć Rubicon.
Wbrew intencji Peta dla mnie to ujmuje sedno różnicy: kiedy ktoś nie chce być zły, ale tak wychodzi, to jest to tragiczne, i przejmujące, i też prawdziwe, bo tak najczęściej jest ze złem, i w postaci Anakina jest to wg mnie pokazane idealnie. Kiedy ktoś martwi się, że nie jest wystarczająco zły, to mam ochotę wzruszyć ramionami i stwierdzić, że to cóż, ma problem, najwyraźniej jest debilem. Jako widz mogę się nie przejmować tym, że przekracza Rubikon i naprawdę sieje spustoszenie, natomiast nim samym przejąć się nie umiem. Oczywiście nawet zgadzając się ze mną w powyższym, można się nie zgodzić co do filmów, bo wielu mówi, że Hayden Christensen zagrał fatalnie. Z tym się nie będę sprzeczał, do mnie akurat trafił i to bardzo, ale dobrym aktorem mi się nie wydaje, więc nie powiem, że obiektywnie dobrze zagrał rolę
Natomiast co do kreacji postaci - uważam tak, jak powyżej i stąd postać Kylo Rena podobała mi się względnie, ale nie bardzo.
Na koniec tego przydługiego posta zostawiłem sobie scenę, która podobała mi się najbardziej. Komuś się tu nie podobała, ale do mnie przemówiła chyba najmocniej stylistyką, by nie rzec: poetyką. Mianowicie scena finałowego pojedynku w śniegu. Cudownie prezentowały się świecące klingi w półmroku na tle drzew i śniegu (ech i ten lightsaber, który był tak naprawdę lightswordem, no bo miał równie pięknie świecący jelec!), stylistyka trochę z gatunku Dom latających sztyletów, ale bez biegania po drzewach i to akurat dobrze, budzenie się Mocy u Rey... bardzo bardzo mi się podoba ta scena, choć NIE podoba mi się jej początek, kiedy do walki staje Murzyn. Uważam, że był to absurd: Finn mógł ewentualnie użyć miecza przeciwko temu szturmowcowi z łomem, ale Kylo Ren powinien go był pierwszym ruchem ręki wysłać w kosmos. Co innego Rey. OK, ona też niby nie umie, ale bardzo wyraźnie zaznaczone jest to budzenie się Mocy, a i on nie jest jeszcze w pełni wyćwiczony, więc nie mam tu problemu.
Dobra, czekam na polemiki