Co tu kryć, mój ulubiony gatunek literacko-filmowy. A że posty na temat horrorów wszelkiej maści pojawiają się w wielu wątkach, czas chyba pójść za przykładem fantastów i powołać własny wątek na ten temat. Co zresztą zasugerował mi był Miki.
Na początek filmy. Wzięło mnie ostatnio na oglądanie horrorów, a że wypożyczalni żadnej w okolicy - chyba - nie ma, trochę się siłą rzeczy horrorów nakupowałem. W większości są to rzeczy wynajdywane w koszach z filmami i na innych tego typu obniżkach lub rzeczy z "Kina Grozy", czyli filmów na DVD za około 15 zł do nabycia wraz z tekturową planszą w każdym kiosku
.
Pozwolę sobie usystematyzować to-to wg serii filmów.
Hellraiser
Hellraiser: Wysłannik Piekieł (reż. Clive Barker) ****+
Kto nie kojarzy tego sympatycznego Pana? To Pinhead, nieformalny (chyba
) przywódca Cenobitów, demonów przybywających z Piekła do tego, kto ułoży Kostkę Lemarchanda, gotowych zadać cierpienia prowadzące do niewypowiedzianej wręcz rozkoszy.
Film pochodzący z 1987 roku został zrealizowany za kwotę 900$, Doug Bradley, który wcielił się w postać Pinheada we wszystkich dotychczas nakręconych filmach z serii, był kolegą Barkera z czasów uczniowskich. Jego Gwoździogłowy to jedna z bardziej rozpoznawalnych - obok Freddy'ego Kuregera z "Koszmaru z Ulicy Wiązów", Jasona Voorheesa z "Piątku Trzynastego", czy Michaela Myersa z serii "Halloween" - postaci z horrorów. Sam "Hellraiser" jest jednym z ważniejszych dla podgatunku gore filmów. I, co niezwykle rzadkie dla gore'ów, ma fabułę.
Hellraiser II: Hellbound (reż. Clive Barker) *****-
Bezpośredni sequel "Wysłannika Piekieł". Ci sami bohaterowie, kontynuacja wątków niedokończonych w pierwszej części plus coś nowego. Pinhead i koledzy dalej straszą i katują w celu sprawienia przyjemności (bynajmniej nie sobie). Film świeższy wizualnie, bo nowszy i bardziej profesjonalny i... łatwiejszy w odbiorze. Przy okazji dowiadujemy się kilku rzeczy o samych Cenobitach.
Na uwagę (przynajmniej w wypadku tych dwóch filmów, nie wiem, jak to się ma do reszty cyklu) zasługuje przewspaniała muzyka Christophera Younga.
Hannibal Lecter
Czerwony Smok (reż. Brett Ratner) *****
Pierwsza wg chronologii wewnętrznej cyklu część tetralogii o Hannibalu-Kanibalu. Jest to drugie podejście do książki Harrisa; pierwszy raz "Czerwonego Smoka" nakręcono jeszcze przed słynnym "Milczeniem Owiec", wtedy pod tytułem "Manhunter". W rolach głównych wyśmienici aktorzy: Anthony Hopkins, Edward Norton - choćby dla nich dwóch warto film obejrzeć. Ponownie (a może po raz pierwszy?) przebywający w więzieniu psychiatra-kanibal pomaga FBI w pochwyceniu przebywającego na wolności mordercy.
Jeżeli mam być szczery, to chyba mój ulubiony film o Hannibalu Lecterze - Anthony Hopkins i Edward Norton spisali się przewspaniale.
Film doczekał się sparodiowania w jednym z odcinków South Parka.
Milczenie owiec (reż. Jonathan Demme) *****-
Film tak popularny, że podczas jednej konferencji prasowej nawet niejaka Zyta Gilowska o nim mówiła
. Hannibal Lecter siedzi w zakładzie psychiatrycznym, a FBI przysyła mu młodą Clarice Starling (Jodie Foster), by ta skłoniła go do udzielenia Federalnym pomocy przy złapaniu mordercy wzorowanym na Edzie Geinie (który zainspirował również Tobe'a Hoopera, gdy ten tworzył postać Leatherface'a do "Teksańskiej Masakry Piłą Mechaniczną").
Film kultowy wśród fanów gatunku, ale i poza nimi znajdą się wielbiciele "Milczenia owiec". Stosunkowo często emitowany w telewizorze. Przynajmniej ongiś.
"Milczenie owiec" również sparodiowano w South Parku.
Hannibal (reż. Scott Ridley) ****-
Po akcji "Milczenia owiec". Tym razem to Hannibala łapią. Film porządny, ale bez fajerwerków - trochę rzemieślnicza robota, można powiedzieć. Anthony Hopkins jak zwykle niezawodny, chociaż, biorąc pod uwagę to, co ponawymyślano mu podczas prac nad scenariuszem (nie czytałem książek, możliwe, że wszystkie oryginalności były autorstwa pana Harrisa), kreować inteligentnego, eleganckiego i dobrze wychowanego kanibala było trudno. Dlatego cztery minus.
W ramach ciekawostki: Jodie Foster, która grała Clarice Starling w "Milczeniu owiec" po przeczytaniu scenariusza do "Hannibala" odmówiła udziału w filmie. Wg niej był po prostu głupi.
Hannibal: Po drugiej stronie maski (reż. Peter Webber) [*]
Tak zamordowany został Hannibal Lecter. Film opowiada o młodości kanibala-psychiatry. Generalnie pomysł jest taki, żeby usprawiedliwić w oczach widza poczynania dorosłego Lectera poprzez pokazanie jego trudnego dzieciństwa. Dla mnie jest to mordowanie legendy postaci, kreowanej z takim kunsztem przez Anthony'ego Hopkinsa przez tyle lat. Najbardziej smuci to, że scenariusz pisał sam Thomas Harris, autor powieści o Lecterze.
Krzyk
Krzyk (reż. Wes Craven) *****
Nie przesadzę, nazywając "Krzyk" mianem "Strasznego Filmu 0". Wes Craven, jeden z najważniejszych - obok Johna Carpentera i George'a A. Romero - reżyserów filmów grozy, zabiera się za parodię uprawianego dotychczas przez siebie gatunku. Bez żadnych zahamowań wyśmiewa wszystkie stereotypy dotyczące horrorów i powiela w cyniczny sposób schematy, które padają ofiarą jego żartu. Film straszy i bawi. Wtedy, kiedy trzeba.
Ciekawostka: w filmie pojawia się utwór Nicka Cave'a & The Bad Seeds "Red Right Hand" w wersji, o ile nic mi się nie pomyliło, zmienionej. Ale i tak jest prześwietny.
Krzyk 2 (reż. Wes Craven)
Krzyk 3 (reż. Wes Craven) ****
Ostatnia część trylogii, mniej w niej tego, co było esencją pierwszego "Krzyku", film całkowicie skoncentrowany jest na własnej fabule, nie ma w nim już miejsca na nawiązania do klasycznych dzieł gatunku. Moim zdaniem wielka szkoda, bo to właśnie było dla mnie największym atutem "Krzyku". Niemniej jednak film dobry, choć czegoś brakuje. Cała trylogia warta jest jednak uwagi (a przynajmniej pierwsza i trzecia część takie są
).
Ostatni dom po lewej (reż. Wes Craven) ***
Debiut przyszłego mistrza horroru, twórcy Freddy'ego Kruegera. Film niepozorny, bliżej mu do thrillera niż horroru, są w nim też wątki kryminałowe. Do obejrzenia, chociaż raczej dla fanów gatunku ciekawych twórczości Wesa Cravena.
Dom 1000 Trupów (reż. Rob Zombie) ****
Debiut reżyserski słynnego muzyka, który wg niejakiego Elronda śpiewa tak, jak Litza na jednej płycie 2Tm2,3*
. Przede wszystkim, w filmie widać rękę fana - Rob Zombie (o czym może świadczyć choćby jego pseudonim, a także tematyka poruszana w utworach) to entuzjasta gatunku, konwencja nie była mu obca i to widać podczas oglądania filmu. Ciekawe postaci, wspaniałe kostiumy i scenografia no i... ścieżka dźwiękowa
. Nieprzesadzony gore.
Bękarty Diabła (reż. Rob Zombie) ****+
Sequel "Domu 1000 Trupów", na mój gust lepszy od pierwszej części. Mniej w nim wprawdzie strachów, więcej gore'a i kina akcji... ale obejrzeć zdecydowanie warto
.
Dracula 2000 (reż. Patrick Lussier) ****
Jak sama nazwa wskazuje, uwspółcześniona opowieść o najsłynniejszym wampirze świata, luźno czerpiąca z powieści Brama Stokera. Jeżeli miałbym scharakteryzować ten film jak najkrócej się da, byłoby to coś pewnie w stylu "Skrzyżowanie Drakuli z Matrixem". Film jest naprawdę na poziomie i można się podczas jego oglądania nieźle bawić, o ile jest się otwartym na - nazwijmy to - remake'i i przeróbki wszelkiej proweniencji. Myślę, że na uwagę w szczególności zasługują dwie rzeczy: rodowód Drakuli wg filmowców i muzyka - wspomniany wyżej Rob Zombie, Marylin Manson, reszty nie rozpoznałem.
Od Zmierzchu do Świtu (reż. Robert Rodriguez) ****
Jeden ze sztandarowych przykładów współpracy Quentina Tarantino i Roberta Rodrigueza. Film wg scenariusza twórcy Pulp Fiction (stąd wiele dialogów, które zwykło się już nazywać po prostu "tarantinowskimi") - miszmasz kina akcji z horrorem, w rolach głównych (i nie tylko) plejada gwiazd: George Clooney (którego kariera zaczęła się na poważnie właśnie od tego filmu), Quentin Tarantino, Harvey Keitel (grający również w wyżej opisywanym "Czerwonym Smoku"), Danny Trejo i Cheech Marin (ta dwójka - nawet jeżeli nie z nazwiska - z twarzy powinna być znana większości oglądaczy filmów, współpracowali z Rodriguezem m.in. w trylogii "El Mariachi", w "Małych Agentach", a także w fake'owym trailerze do "Grindhouse'a", pt. "Machete" - który, tak się składa, ma zostać zrobiony przez Rodrigueza jako film pełnej długości).
El Muerto (reż. Brian Cox) ***
Taki horror, co to w zasadzie nie jest horrorem. Ekranizacja niezależnego komiksu wydawanego w Stanach. Można obejrzeć, ale ani z tego filmu wielkie dzieło, ani specjalnie istotne. Ot, taki sobie film.
Przeklęty (reż. Tobe Hooper) ****
Dobry horror reżysera pierwszej "Teksańskiej Masakry Piłą Mechaniczną". Tym razem nie ma wielkiego siekania, film idzie w klimaty nadprzyrodzone. "Przeklęty" został nakręcony na potrzeby cieszącej się popularnością w USA serii "Mistrzowie Horroru", koordynowanego przez twórcę filmowego "Lśnienia" Micka Garrisa projektu, w ramach którego wielcy gatunku kręcą jeden film na antologiczny sezon. Film jest dobry, nie za długi, za to z klimatem. No i świetny ksiądz w wykonaniu Teda Raimiego ("Klątwa", wszystkie trzy Spidermany).
Futerka (reż. Dario Argento) ****
Zdecydowanie najbardziej krwawy film, jaki oglądałem. Powinien być wykorzystywany w trakcie akcji oprotestowujących zabijanie zwierząt na futra. Zdecydowanie do obejrzenia choćby ze względu na walory edukacyjne. Pozycja obowiązkowa przed zakupem futra.
A tak na marginesie, to bardzo podobał mi się Meat Loaf, był przekonywujący.
Dom na Przeklętym Wzgórzu (reż. William Castle) *****
Panie i Panowie, na kolana przed Vincentem Price'em! Film z nieżyjącym już legendarnym aktorem, którego kreacje miały wpływ na wszystkie możliwe chyba rodzaje sztuki jako tako związanej z horrorem - jego zasługi dla filmu są nieocenione (grał m.in. w obu klasycznych "Muchach", "Domu Woskowych Ciał", a także w niezliczonych ekranizacjach opowiadań Edgara Allana Poe, które są do obejrzenia w odcinkach na YouTube), podobnie sprawa ma się z muzyką (wiele piosenek niejakich MISFITS jest o postaciach granych przez Price'a, bądź filmach z jego udziałem... poza tym, grzechem byłoby nie wspomnieć, że to nikt inny jak Vincent Price był narratorem w "Thrillerze" niejakiego Michaela Jacksona
). Sam film, remake'owany już w obecnym stuleciu, to mieszanina filmu noir, kryminału i horroru... ale, Proszę Państwa, ten klimat!
Topór (reż. Adam Green) **
Reklamy i obsada były więcej niż obiecujące - jedyna nazwiska na okładce to Kane Hodder (Jason Voorhees z "Piątku 13"), Tony Todd (Candyman z filmów na podstawie opowiadania Clive'a Barkera), wreszcie mój Drugi Po Vincencie - Robert Englund (Freddy Krueger!). Otóż... film miał takie reklamidła: "Na początku był Jason, potem Freddy, teraz nadchodzi Victor" i " Amerykański horror starej szkoły", "Najlepszy krwawy horror ostatnich dwudziestu lat" czy "Nowa ikona krwawego horroru". Jeżeli "Topór" i ten cały Victor to nowa ikona horroru, przerzucam się na komedie romantyczne. Wszyscy ci wymieniani aktorzy pojawiali się na co najwyżej kilka minut, a Roberta Englunda zabili już w pierwszej scenie
. To była autentycznie tępe bieganko z toporem i mordowanie, nawet jeżeli z początku był jakiś klimat, potem... został on zabity. Jak tym, nie przymierzając, toporem.
Dziękuję za uwagę, zapraszam do dyskusji, wpisywania się, co kto sobie chce
. Następnym razem opiszę filmy z gatunku, które widziałem, a które w moim posiadaniu się nie znajdują się.