Chciałbym tu parę słów o zespole, który mnie kilka lat temu oczarował do szczętu i mam dziś jego muzykę za największą i najpiękniejszą spośród tych, których nie można ściśle włączyć w nurt muzyki poważnej.
Podejrzewam, że
Boskey nie zechciałby ich umieścić w tym wątku, ale wbrew pozorom, bardzo dużo w twórczości
The Cracow Klezmer Band tego dziwnego pierwiastka, o którym dość niezdarnie próbowałem się wypowiedzieć poprzednio. W ogóle jest w niej bardzo wiele: piękno (przede wszystkim),
szeroka inteligencja, misterna konstrukcja, swoboda, bezbłędna improwizacja, niezwykła wirtuozeria,
barok (tak!) i
minimal (a jakże!) w jednym. Wszystko to, niby
po żydowsku, ale tak naprawdę jest to tylko punkt wyjścia. Muzyka The Cracow Klezmer Band, to dla mnie piorunująca mikstura, złożona z jidysz, Bałkanów, drżenia serc złotników wygnanych z Indii, Paryża i, nade wszystko, wybornej kameralistyki.
Swoją drogą, to zabawne, że jedno z największych (jeśli nie największe) objawień dzisiejszego renesansu muzyki klezmerskiej, jest tworzone przez gojów - trzech Polaków (a nawet czworo) i Ukraińca. Smuci też trochę fakt, że naprawdę wielka gwiazda, pozostaje w Polsce raczej słabo znana (jeśli nie liczyć Krakowa). Ale pewnie to kwestia zainteresowania wśród społeczeństwa muzyką na tym poziomie. Zresztą, to, że każda z ich płyt kosztuje około 80PLN (tak to jest, jak się wydaje w amerykańskim Tzadiku...) też pewnie nie pozostaje bez wpływu...
DE PROFUNDIS
Hehehe, jako tytuł, co prawda, fragment Psalmu 129, ale za to po łacinie (Wulgata)... Płyta absolutnie GENIALNA, ale i tak najsłabsza w dorobku (przy czym zastrzegam, że nie znam jeszcze ostatnio wydanej BALAN: BOOK OF ANGELS VOL.5). Najbardziej
źródłowa. Najlepiej tu słychać te wszystkie inspiracje. Zresztą najwspanialej wypadają tradycyjne „Sher” i - zwłaszcza - „Ajde Jano”. Nie będę się tu wypowiadał na temat każdego utworu z każdej płyty, bo właściwie w każdym
dzieje się wszystko... naprawdę... każdy z superlatywów należnych The Cracow Klezmer Band, można odnieść do któregokolwiek z ich utworów.
THE WARRIORS
Poznana jako pierwsza i, mimo wszystko wciąż uznawana przeze mnie za najlepszą... kocham tę płytę... tu muzyka stała się bardziej
otwarta... otworzyły się formy i horyzonty inspiracji... tradycja jest tu wciąż szalenie ważna, ale właściwie raczej klepie po ramieniu przed wyprawieniem muzyków w ich własną drogę, niż w ciemno prowadzi za rękę.
Wspomnę tu tylko o jednym utworze, ale za to bezsprzecznie najgenialniejszym, jaki dane mi było w ogóle kiedykolwiek usłyszeć (wciąż spoza półki z etykietką
muzyka poważna): „
Memento Mori” (znów ta łacina, hehehe...)... dla mnie to jak iluminacja... niemy zachwyt... i tak, jak na tym Forum, bardzo często emfaza się ze mnie wylewa strumieniami, tak w tym przypadku, jak rzadko, moje zachwycenie jest po prostu jedyną możliwą reakcją... nie, nie napiszę o tym utworze już słowa...
BERESHIT
Tu poziom delikatnie spadł. Panowie kierunku nie zmienili i THE WARRIORS jest dokładnie w połowie drogi między DE PROFUNDIS, a BERESHIT, ale mam wrażenie, że Jarosław Bester zbyt dużo swego geniuszu wylał podczas pracy nad wcześniejszym albumem, żeby znów dokonać czegoś aż tak wspaniałego. Ale nie, nie!, to nie jest płyta mało świeża, skostniała, czy przyciężka. To kolejna ich płyta PIĘKNA. Tym bardziej, że po raz pierwszy goszczą zjawiskową Grażynę Auguścik, której przecież od początku kariery tyle zawdzięczają.
Warto tu wspomnieć o trzech utworach. O „Gil Gul (The Migration of Souls)” właściwie już napisałem, bo to tam właśnie gości Auguścik. Jeszcze nie tak bardzo anielska, a bardziej jazzująca, po prostu stawia się, jako kolejny diament (co prawda, o innym odcieniu) w diademie. Piękne.
Dalej utwór tytułowy, kończący płytę. Hmmm... Z tego, co wiem, to
Bereshit znaczy mniej więcej
na początku. Jest to słowo rozpoczynające Torę i stanowiące tytuł jej pierwszej księgi. Tematem jest więc Stworzenie Świata. Zadziwiające, że temat ten tak często wiąże się z jedną intuicją. „Bereshit” kojarzy mi się z „Genesis” 2Tm2,3 i II Symfonią „Kopernikańską” Góreckiego. Ale nie jest to dla mnie utwór najważniejszy.
Jest bowiem jeszcze „Holef (Transience)”. Chciałbym w nim widzieć młodszego brata „Memento Mori” bo potencjał ma tylko nieco mniejszy. Jest jednak w, mniej więcej, dwóch trzecich utworu fragment, który mnie niezmiernie irytuje i nic z tym nie umiem zrobić... jakoś tak bez sensu to takie świdrowanie tam wsadzili i mi to wszystko psuje... ostatnio jednak, zauważyłem, że ta muzyka
idealnie wręcz pasowałaby jako podkład do
chocholego tańca i może ten zgrzyt jest konieczny...
SANATORIUM UNDER THE SIGN OF THE HOURGLASS
Najpierw drobna uwaga: tu jedynym kompozytorem jest słynny John Zorn. Muzycy z Krakowa dostali propozycję zaaranżowania po swojemu i nagrania jego już istniejących utworów (jest ich wydawcą, swoją drogą). Dopiero po wszystkim, zdecydowano poświęcić album Brunonowi Schulzowi. Pewnie niektórzy z Was wiedzą, jak wielką miłością darzę Schulza. Niestety, tutaj nie czuję jego ducha. W dodatku, pomysł, żeby okładkę ozdobić tymi sławnymi
freskami z domu gestapowca, uważam za, co najmniej, dziwny i go zupełnie nie rozumiem...
Ale płytę uwielbiam... właściwie, od pewnego czasu zagraża pozycji THE WARRIORS... jest tu wszystko, to co wcześniej, ale bardziej intensywnie (może poza tradycją)... mniej jest od THE WARRIORS doskonałe o tyle, że jest jakby bardziej chropowate, mniej jednolite i agresywniejsze, ale chwilami skrzy się tak, że trudno się nie zachwycić... w niektórych miejscach mam wrażenie wręcz, że słyszę cytaty z „Arbor Cosmica” Andrzeja Panufnika (swoją drogą, gorąco polecam!). W wyborze najlepszego utworu, waham się między dwoma występami Grażyny Auguścik - „Tirzah” i „Meholalot”.
Dodać jeszcze muszę, że muzyka The Cracow Klezmer Band, nie jest co prawda muzyką sakralną, ale za to bardzo często jest muzyką o tematyce religijnej i - przede wszystkim -opowiadającą o najgłębszych doświadczeniach duchowych...
Proszę Państwa:
Jarosław Bester - bayan (accordion);
Jarosław Tyrała - violin;
Oleg Dyyak - bayan (accordion), clarinet, percussion;
Wojciech Front - double bass;
oraz gościnnie
Grażyna Auguścik - vocal.
WARTO!!!