Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest wt, 07 maja 2024 05:31:37

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 876 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 13, 14, 15, 16, 17, 18, 19 ... 59  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 09 maja 2007 09:36:03 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 12:49:49
Posty: 24323
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
To ja w takim razie nieco innym głosem (nieco innym w stylu, bo działo się też fantastycznie!) opowiem jak mi z kolei się działo podczas najdłuższego mojego pobytu w górach od ładnych kilku lat.

DZIEŃ PIERWSZY
Podróż wbrew obawom mija szybko, Wysiadamy koło szóstej rano w Grybowie, gdzie bierzemy bierny udział w dwóch chyba mszach oraz kosztujemy różnych miejscowych specjałów piwnych. Bus do Szymbarku, tu wyodrębniają się dwie frakcje – jedni idą lasami górami do schroniska na Małastowskiej, inni (w tym ja) drogę w tym samym kierunku obierają przez doliny i wioski. I to nie dlatego że jestem z frakcji wypoczynkowej czy też geriatrycznej, tylko z tego powodu że są to jedyne góry w Polsce gdzie ta druga opcja jest sporo ciekawsza. Wioski pokonuję dość szybko, niestety cerkwie są pozamykane, ale i tak wszystko wygląda magicznie. Kolejno: Bielanka, Leszczyny (ta cerkiew najpiękniejsza), Nowica, Przysłup. Dochodzę do schroniska jako pierwszy, jem coś i podchodzę sobie na szczyt Małastowskiej żeby nie było… Nieco pod szczytem dwa nieco uporządkowane cmentarze z pierwszej wojny.
DZIEŃ DRUGI
Przełęcz Małastowska, na niej kolejny cmentarz, najlepiej zdecydowanie utrzymany, Banica (pierogi z pokrzywą), Wołowiec (ale nie pytałem gdzie mieszka Stasiuk) i piękna trasa doliną Zawoi do Chatki w Nieznajowej. Pola, łąki, Zawoja przekraczana w bród chyba kilkanaście razy, ruiny cmentarza w Nieznajowej. W chatce warunki iście spartańskie a chętnych do noclegowania masa. Niektórzy (szczęściem nie z naszej ekipy) muszą spać w drewutni na glebie. Podejmujemy decyzję by zmienić plany i jutro nocować gdzie indziej. Wieczorem ognisko z bardzo miłymi ludźmi i wino domowej roboty.
DZIEŃ TRZECI
Znajdujemy nocleg w Krempnej i udajemy się tamże. Po drodze cerkwie w Świątkowej Małej i w Kotani, gdzie miejscowa gawędziarka przedstawia jej (cerkwi) historię. W Krempnej obiadki, piwko, winko… i siedzenie w szkole w dwóch frakcjach. Frakcja pierwsza gra i śpiewa, frakcja druga gada o sporcie: ”A pamiętacie finał Ligi Mistrzów w 1999?” „Oooo! To był, kurna, mecz! Gdy w 89. minucie przy stanie 1-0 dla Bayernu…” I tak dalej.
DZIEŃ CZWARTY
Przypadkiem zupełnym udaje się mi zwiedzić cerkiew w Krempnej bo akurat jacyś ludzie coś stamtąd wynoszą do pobliskiej kaplicy. Zwiedzam też bardzo ciekawe muzeum Magurskiego PN. Autobusem (w którym dowiadujemy się że „Kupując bilet żądaj przejazdu”) do Polan, dalej w drogę pieszą. Cerkiew w Polanach przypomina wyglądem cerkwie Kijowa! A historię ma iście sensacyjną, w latach siedemdziesiątych miał tu miejsce ciekawy zatarg między katolikami obu obrządków. Miła wędrówka przez Olchowiec (tu oczywiście cerkiew) do Tylawy. Z polanki dzwonię do brata, który ma urodziny i dowiaduję się że tego dnia w Warszawie padał śnieg. U nas jest tylko wiatr chłodnawy. W Tylawie znajduje się ekipa do grania w piłkę, potem już tylko rozmowy, picie i transmisja na żywo rzutów karnych pomiędzy Liverpoolem a Chelsea z poznańskiego pubu „Alibi”.
DZIEŃ PIĄTY
Podchodzę z Miśką na skrzyżowanie w Tylawie i z miejsca łapiemy stopa do Jaślisk. Tamże wchodzę do kościoła, a chór dziecięco-młodzieżowy śpiewa w nim „Mury”. Okazuje się że trafiłem na próbę jakiejś trzeciomajowej akademii. Dochodzimy do Posady Jaśliskiej, tam znajduję Bar „U Stacha” i umawiam się że pojawię się tam wieczorem obejrzeć mecz Milanu z Manchesterem, mniejsza o to, jak po tym meczu wrócę. Pod Barem robimy sobie z Miśką sjestę, a potem udajemy się na Polany Surowiczne. Następnie zdobywamy szczyt Polańskiej, w panoramie z którego majaczy już Wetlińska. Wysyłam zatem smsa do Bieszczadzkiej Grupy Forumowej, ale okazuje się że to nie oni majaczą w panoramie, za to Witek z cieniem pogardy twierdzi że „Polańska? To niezbyt wysoki szczyt.” Ano i niezbyt, ale czy ja byłem w Beskidzie Wysokim jakimś? A że w Beskidzie Niskim góry widokowe niestety rzadkie, stąd i na tę Polańską wejść było bardzo warto. Śpimy w Chatce Elektryków na (w?) Polanach Surowicznych – nie pierwsza to i nie ostatnia na naszej drodze wioska której nie ma. Grupka 6 osób udaje się do Stacha na mecz, potem dobiega(!) do nas siódmy kibic. Sam bar i jego klimat to miejsce na osobną opowieść, dość powiedzieć że każdy miejscowy się tam z nami serdecznie witał, a butelka wódki kosztowała tam dwie dychy. Milan rozjeżdża Manchester z wdziękiem i skutecznością walca drogowego. Powrót na Polany mimo chłodu, ciemności i braku szlaku jakoś się udaje..
DZIEŃ SZÓSTY
Najpierw wraca do Poznania nasza gitara. A potem - prawdziwa masakra. Droga przez pasmo Bukowicy do Komańczy zajmuje blisko dziesięć godzin. W drugiej połowie drogi sporo widoków (wreszcie!), jęków i odpoczynków. W Komańczy prysznic, bar i z braku gitary śpiewy a capella. Zdaniem śpiewających (gdzie rej wodzą trzy osoby) wychodzą bardziej niż rewelacyjnie, inni próbują spać.
DZIEŃ SIÓDMY
Niemal nikt nie ma siły iść w góry, prawie wszyscy jadą się byczyć do Soliny, ja umówiwszy się wcześniej z Elseą, Olą i Bogusem, czterema autostopami dojeżdżam do Wetliny, gdzie jem pierogi z bobem i ogólnie w towarzystwie wyżej wymienionych spędzam przyjemne relaksujące chwile, zasypiając na łączce nad rzeczką. (Zasypiałem patrząc na Olę – niby niektórzy kiedyś pisali że nie sposób jej nie zauważyć, a tu proszę - sposób nawet patrząc na nią zasnąć, acz w jak najpozytywniejszym znaczeniu ). Dojeżdżam PKSem do Jabłonek, po raz kolejny bluzgam pod pomnikiem Świerczewskiego, wybitnie nielubianej przeze mnie postaci. Nocleg w schronisku, trochę picia, trochę śpiewów i grania, bo właściciele mają gitarę.
DZIEŃ ÓSMY
Pada. Trzy osoby udają się do Cisnej górami, reszta autobusem, gdzie należy wsiadać tyłem. Rzucamy plecaki i udajemy się do „Siekierezady”… W niej, i pozostałych ciśniańskich knajpach oczywiście tłumy. Kilka win, śpiewy z gitarą i bez, tańce, jakieś oświadczyny, spacery…. No niesamowity wieczór. Spędzam tam prawie 12 godzin, więc wychodząc przed pierwszą czuję się jakby była piąta rano. W schronisku czterech chłopa nie jest w stanie wypić ćwiartki żołądkowej – to też jakieś świadectwo tego co się działo w „Siekierezadzie”.
DZIEŃ DZIEWIĄTY
Powrót. Zawalony pociąg, ale wszyscy od nas siedzą, czego nie można powiedzieć o pasażerach wsiadających (bądź odchodzących z przysłowiowym kwitkiem z peronu – pewnikiem kupując bilet nie zażądali przejazdu) w Tarnowie czy Rzeszowie. W Przemyślu zaopatrujemy się w kultowy napitek, a potem już tylko stukot kół i szyn…….

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Ostatnio zmieniony śr, 09 maja 2007 16:50:56 przez Peregrin Took, łącznie zmieniany 1 raz

Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 09 maja 2007 10:31:44 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 15:59:39
Posty: 28019
Peregrin Took pisze:
Witek z cieniem pogardy twierdzi że „Polańska? To niezbyt wysoki szczyt.”
- hehe, nie no - jaka pogarda? Mi bardzo podobało sie na Polańskiej! Nie o wysokość się rozchodzi generalnie :) .

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 09 maja 2007 10:35:28 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 12:49:49
Posty: 24323
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
A to przepraszam za lekką nadinterpretację. :)

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 11 maja 2007 23:43:21 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 19:29:55
Posty: 3974
Skąd: Warszawa
No to jeszcze spojrzenie na wyjazd bieszczadzki z trzeciej strony i pewnie ostatniej, bo Ola się najwyraźniej wstydzi ;-) Zbliżyć się do poziomu wcześniejszych opisów nie pozwalają mi moje pisarskie umiejętności, więc będzie raczej sucho...

Bieszczady były do tej pory największą plamą na moim górskim honorze. Jechałem tam pierwszy raz, znając zgodne opinie tych, co byli kiedyś - piękne bo/choć dzikie - i pojedyncze tych, co byli nie tak dawno - już nie takie dzikie. Siedząc w jednym z dwóch zapełnionych autobusów jadących o tej samej porze z Warszawy do Sanoka, spodziewałem się, że to zapełnienie będzie mi towarzyszyć cały czas. Pierwsza niespodzianka już na dworcu w Sanoku - raptem jeden bus i kierowca narzekający, że nie zbierze ekipy do Wetliny. Szczęśliwie dał się przekonać, że Ustrzyki Górne za bardzo od Wetliny oddalone nie są, ekipę skompletować się udało no i nie trzeba było czekać 1,5h na PKS. Po dotarciu do Hoteliku Białego w Ustrzykach pojawiło się ryzyko wystąpienia trudności przy wyborze łóżek, jako że jedno z nich było wyraźnie większe od pozostałych, jednak Ola podeszła do sprawy bez nadmiernego altruizmu, co szybko rozwiązało problem.

I tak zaczął się dzień pierwszy. Na rozgrzewkę pętla Ustrzyki G. - Ustrzyki G. przez Wołosate, Przeł. Bukowską, Halicz, Tarnicę, Szeroki Wierch. W tej kolejności, bo podejście wydaje się spokojniejsze, a 13km drogą na koniec trasy, po nocy w autobusie, mogłoby budzić skłonności samobójcze. No to ruszamy, choć jeszcze w okrojonym składzie, bo jednego jeszcze nie ma, a jednej już się nie chce :-) Wychodzi słońce, czyniąc z drogi do Wołosatego patelnię. Tempo trzymamy jednak równe. W Wołosatem zaklinamy pogodę, kupując karnet do BdPN, warty trzem biletom jednorazowym. Kraniec GSB. No to dalej solindym tempem jezdną drogą. Gdzieś tam pojawiają się myśli, czy aby nie za mocno na absolutny początek sezonu, ale kto by się tym przejmował. Po jakimś czasie droga zaczyna trochę nużyć, skałki na Rozsypańcu wciąż zdecydowanie wyżej, Tarnica zaczyna być irytująco wysoka, choć przecież sporo wcześniej stała sobie spokojnie z boku, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. No i w końcu jest - przeł. Bukowska. Jeszcze kilka kroków w górę i osiągnięcie grzbietu staje się faktem. I wszystko przestaje się liczyć. Jest tylko ścieżka, morze trawy na planie bliskim i morze gór na planach dalszych. Po kilku naprzemiennych wypakowaniach i zapakowaniach aparatu podejmuję decyzję, aby po prostu go nie chować. Jest pięknie. To już wtedy zrodziła się myśl, że trzeba będzie postawić więcej niż 5 gwiazdek. Na razie jednak stawiamy kolejne kroki na pierwszej napotkanej połoninie. Koncert wnętrzości każe na moment przystanąć, ale po chwili ruszamy dalej z nowymi pokładami energii, stworzonymi wspólnie przez banany i okoliczności przyrody. Rozsypaniec, Halicz. Fantastyczne widoki na Ukrainę, choć przejrzystość powietrza miała się dopiero zwiększać. Po chwili pewna nowość, bo szlak przechodzi w trawers. Z każdym krokiem widać wyraźniej, że ta przełęcz, na którą musimy zejść, wcale nie jest na tym samej wysokości, co wszystko inne. I tu, przynajmniej mnie dopada kryzys. Podejście lęku nie budzi, ale ostatnie fragmenty przed przeł. Goprowców przechodzę trochę z przyzwyczajenia. Na podejściu powracają myśli z drogi za Wołosatem, jednak teraz już bez zbędnego znaku zapytania - tak, było ciut za szybko. Siodło pod Tarnicą jest już na wyciągnięcie ręki (a w ogóle, przecież cały czas było - tam jest 120m różnicy wzniesień - cholera, źle ze mną), a tu jeszcze trzeba podejść kawałek po sporym płacie śniegu, gdzie każdy krok to sporo straconej energii wyłącznie na pozostawienie śladu. Elsea sprawia wrażenie, jakby podzielała moje wrażenia :-) Z Siodła na Tarnicę już rzut beretem, mobilizuję się na ten ostatni kawałek, żeby nie było, że wlazłem ostatkiem sił. Three to go. Na szczycie trochę więcej ludzi, choć wciąż nie ma tłoku - najwyraźniej jeszcze nie dojechali. Wiatr zaczyna dawać się we znaki, ładniej było gdzie indziej, więc po krótkim posiedzeniu ruszamy na Szeroki Wierch. Bardzo dobry to szlak na koniec grzbietowej wędrówki, bo to klasyczna połonina. Idzie się znakomicie, choć chyba tylko mi. No i ostatni akord, czyli zejście przez las. Zmęczenie natychmiast powraca. Przy tabliczce, spojrzenie na zegarek. Potem las, las, las i tak przez jakieś 1,5h. Po tym czasie patrzę ponownie na zegarek - minęło 20 minut. W końcu docieramy do Ustrzyk. Nadszedł czas na obiad - knajpy są trzy, zaczynamy od pierwszej z brzegu. Uwaga! Nie rzucać plackami ziemniaczanymi, bo można zabić. W centrum Ustrzyk pojawia się PKS z Sanoka, a z niego wysiada pewien nieznajomy mężczyzna, który okazuje się być Witkiem. No to jesteśmy w komplecie. Elsea i ja powoli dogorywamy, Ola (przede wszystkim) i Witek przejawiają dość zdecydowane ożywienie. A we mnie kołacze się nieprzyjemna myśl, że ta trasa, to przecież nic takiego...

Drugiego dnia chmury podważają sens wychodzenia na jakiś kolejny grzbiet, bo wszystkie są zakryte. W debacie na temat możliwych kierunków marszu zwycięża wariant z budzącym wyobraźnię odcinkiem ekstremalnym, od początku przykuwającym uwagę 8 oczu patrzących na mapę. Początek szosą do Bereżek. Czuć zimno w porywach do bardzo zimno, ale odcinek ekstremalny działa rozgrzewająco. Na przeł. Przysłup okazuje się, że nie jest to całkowicie stracony dzień. Doliny po obu stronach prezentują się bardzo ładnie, nad nami robi się nieco jaśniej, powietrze porusza się trochę leniwiej, ruszamy więc ku wsi Caryńskie, której najlepiej zachowane obiekty to pętla autobusowa i kosz na śmieci. Są jeszcze fundamenty cerkwi i dwa nagrobki, ale prym wiedzie natura, ze szczególnym uwzględnieniem urwiska. Na moment wychodzi nawet słońce, aby po chwili ustąpić miejsca deszczowi. W drodze powrotnej niewielki deszcz straszy jeszcze dwukrotnie, ale na tym jego udział w wycieczce się kończy. A nawet gdyby nie, to przecież i tak wystarczy powiedzieć, że już nie pada. Jeszcze tylko druga bohaterska przeprawa przez odcinek ekstremalny, 4km szosą i można sprawdzić drugą knajpę. Nie wiem, co na to przewodnik Michelina, ale my po tej pierwszej wizycie pozostaliśmy wierni Zajazdowi pod Caryńską.

Dzień trzeci. Powrót słońca, ale trend temperaturowy wydaje się pozostawać niezmienny. Krótkie spodenki w tych warunkach prowokują do komentarzy. Ruszamy na Caryńską za pomocą GSB, właściwie pierwszym poważnym podejściem. Szlak bardzo sympatyczny, co silnie kontrastuje ze wspomnieniem z zejścia z Szerokiego Wierchu. Caryńska zdobyta łatwiej niż się spodziewałem, a na górze zauważalna poprawa widoczności - na północ jeszcze dość umiarkowanie, bo horyzont wyznacza Bałtyk, na wschodzie jednak całkiem przywoicie zarysowują się Himalaje... Nieco bliżej we wszystkich kierunkach Bieszczady różnego typu. Teraz tylko trzeba wybrać odpowiedni fragment trawy od zawietrznej i można się rozkoszować częścią tego widoku na leżąco. Jest dobrze. Aż szkoda, że ta połonina taka krótka. Zejście zielonym szlakiem na przeł. Wyżniańską to pierwsze zetknięcie z prawdziwym tłumem, którego szczytowym (a właściwie przełęcznym) przejawem była wycieczka zakładowa z Tczewa. Brr. Krótki przystanek przeznaczony na jedzenie, picie, marźnięcie przy palenisku i wysłuchaniu uwagi o niehałasowaniu na szlaku skierowanej przez opiekuna grupy dzieci do jednego z podopiecznych, oddalonego od źródła uwagi o jakieś 50m i można ruszać na Małą Rawkę. Podejście krótkie, acz ostre, urozmaicone nieoczekiwanym wodospadem. Temperatura odbiegająca nieco od powszechnie uznawanej za wysoką nie sprzyja dłuższym postojom, przenosimy się więc na Wielką Rawkę, a może nawet na szczyt 1304. Pomysł zahaczenia o Kremenaros spotyka się ze zgodnym stanowczym "eee tam". Zostaje więc już tylko zejście do Ustrzyk, ale schodzić żal. A że nie ma tu już tabliczek ochronnych BdPN, można więc zająć zaciszne miejsce wśród traw, choć najlepsze są już zajęte. Po pewnym czasie okolica pustoszeje, a wraz z nią wspomniany przez Elseę grajdołek, który wcześniej zapowiadał się bardzo obiecująco. Uradowaną tym faktem Olę grajdołek zaskakuje chyba nieco swą głębokością, tudzież powierzchnią, co owocuje jej niezwykle gwałtownym i równie niespodziewanym wtopieniem się w otaczającą nas przyrodę. Po pewnym czasie jednak (czas ten równy był czasowi potrzebnemu do wyciągnięcia z plecaków kolejnych warstw odzieży i skonstatowania po założeniu każdej z nich, że niewiele to właściwie dało) zrozumieliśmy przyczynę wyludnienia i postanowiliśmy podążyć za stadem, uważając przy tym bardzo, aby kontakt z błotnistym podłożem konsekwentnie ograniczać do niezbędnego minimum, szerzej znanego jako podeszwy. Tym razem zejście nie dłużyło się w najmniejszym stopniu, tym bardziej że końcówka szlaku biegła asfaltem, gdzie prym wiodła Elsea, będąca prawdziwym demonem szos. Nie dłużyła się również zapowiada godzina czekania na posiłek, jako że zapowiedź ta okazała się być jedynie chwytem antymarketingowym.

Dzień czwarty przynieść miał kolejny dla jednych, a pierwszy dla drugich atak na Tarnicę, tym razem drogą alternatywną. Szosa do Bereżek nie zapadła nam w pamięci jako szczególnie atrakcyjna, odczekaliśmy więc trochę i skorzystaliśmy z usług sanockiego PKSu. W widełkach dość pusto, nawet budka z biletami jakaś taka nienachalna. Podejście niebieskim szlakiem z początku niezbyt interesujące, ale tuż przed pierwszym fragmentem grzbietowym docieramy na polankę, która zmienia jego oblicze. I dalej już bez zarzutu, raz płasko zupełnie, innym razem relatywnie. Tylko temperatura zdaje się krzyczeć, że jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa. Po wyjściu na połoninę pierwsza myśl brzmi "przejść na drugą stronę grzbietu i położyć się tak bardzo, jak to tylko możliwe". Ale i na tej mitycznej drugiej stronie grzbietu szybko robi się zimno. W plecaku pozostaje już tylko sztormiak, wszystko inne mam na sobie. Idziemy dalej. Przed nami piękny grzbiet, na prawo Tarnica i Szeroki Wierch, na lewo niższe partie Bieszczadów. Co jakiś czas odwracam się celem równomiernego odmrożenia uszu i za każdym razem przekonuję się, że za nami również piękny grzbiet, dalej Caryńska, po lewej Szeroki Wierch i Rawki, a po prawej niższe partie Bieszczad (ha, udało mi się urozmaicić opis). A z każdym krokiem szlak podoba mi się coraz bardziej. Kusząca wiatroszczelnością skałka sprawia jednak, że na pewien czas zaprzestajemy stawiania kolejnych kroków, aby nacieszyć się maksymalną tego dnia temperaturą. O, tu nawet daje się siedzieć po zdjęciu bluzy. I od tej pory w ogóle jakby cieplej. A może to po prostu rosnące zadowolenie ze szlaku sprawia, że się zimna nie odczuwa. Elsea chyba jednak odczuwa, bo wizualizuje się teraz w postaci niewielkiej plamki gdzieś daleko z przodu. Ola, Witek i ja równie często, co przed siebie, patrzymy za siebie, co nie sprzyja gonieniu. Wśród skałek, drzewek i traw docieramy jednak na najwyższy wierzchołek Berda, gdzie otwierają się efektowne widoki w kierunku południowo-wschodnim, przede wszystkim na Krzemień, Kopę Bukowską i Halicz. Jest w tym coś nietypowego, co mnie zachwyca, ale nie potrafię tego ująć w słowa. Taka niezalesiona, trawiasto-skalista ogromna górska przestrzeń. Szlak zbiega (albo my po szlaku) na przełęcz, by zaraz potem zaatakować grzbiet Krzemienia. Tu już nie mam wątpliwości, że do tej pory lepszego szlaku nie było. Docieramy na przeł. Goprowców, skąd znajome podejście na Siodło. Tym razem łatwiej, choć roztopiły się wygodne schody, które jeszcze trzy dni wcześniej pozwalały bezpiecznie opuścić płat śniegu w połowie jego wysokości. Teraz można było albo nałożyć trochę drogi, albo opuściś płat śniegu niezbyt bezpiecznie, a już napewno niewygodnie. A wszystko to już w sporym tłumie, choć pierwsza faza wycieczki przebiegała w pustce. Na Siodle ruch jak w centrum Ustrzyk, a jeśli dodać do tego ruch powietrza, to nawet większy. Tłum i zimno sprawiają, że Tarnicę idą zdobywać tylko ci, którzy z różnych przyczyn jeszcze tego w tym tygodniu nie uczynili. Mi te dwa argumenty służą jeszcze uzasadnieniu, że lepiej zejść do Wołosatego, choć jest zupełnie oczywiste, że obiektywnie jest gorzej. Ale dzięki temu jeden poznany kawałek szlaku więcej. W Wołosatem przechodzimy na tryb oszczędzania - za droga wydaje nam się knajpa, 4zł nie jest wart bus do Ustrzyk. Za zaoszczędzone pieniądze jedni kupują lody, inni opłatę klimatyczną, a jeszcze inni to w sumie nie powiedzieli, co sobie za to kupili. Szybko okazuje się, że na dole wcale nie wieje mniej, niż na górze, nie jest też cieplej i to nawet jeśli nie zjadło się loda. Cieplej robi się dopiero w znajomym zajeździe, za sprawą nienotowanego dotąd natężenia ruchu turystycznego. Kiedy lokal nieco pustoszeje, robi się wyraźnie jaśniej, a słońce wesoło lutuje przez okno. W takiej atmosferze można i czekać na dania trzeciej kategorii. Pogoda jednak zmienną jest i gdy my również postanowiliśmy oddalić się od stołu na zewnątrz padało, a co gorsze nie stało to w sprzeczności z tym, co napisałem wcześniej na temat udziału deszczu w naszej wycieczce. Zimno panujące tego dnia chyba nieco usztywniło Olę, ograniczając jej tradycyjną wieczorną aktywność. W efekcie nie doszło do odkryć kolejnych ławeczek, a w naszym pokoju nie pojawiło się żadne nowe urządzenie. Ten brak aktywności Mógł być tym bardziej bolesny, że równocześnie zakwestionowany został dotychczasowy podział łóżek.

Dnia piątego nikt się nie spieszył ze wstawaniem. Wczoraj było zimno, to i dzisiaj będzie. Na demobilizację dodatkowo wpłynął fakt, że wszystko w okolicach Ustrzyk mieliśmy już za sobą. Jedyną sensowną propozycją wydawała się być wycieczka ze Smereka do Ustrzyk przez połoniny Wetlińską i Caryńską, ale została odrzucona już wieczorem dnia poprzedniego, jako podważająca sens przeniesienia się do Wetliny na ostatnie dwa dni wyprawy. Tak więc ranek mijał nam niespiesznie, jako i wczesne popołudnie, poświęcone na spacerki po najbliższych okolicach. Wycieczka odłożona została na wieczór. Przed 18 ruszamy więc z domu we trójkę (bez Elsei) z zamiarem wejścia na jeden ze szczytów Szerokiego Wierchu, gdzie mamy sobie posiedzieć, próbując nie zamarznąć, w oczekiwaniu na zachód słońca. Po drodze mijamy jeszcze sporo ludzi schodzących do Ustrzyk, a wszystkich Witek pozdrawia symulowanostymulowanieradosnym "czeeeść". Tempo całkiem ostre, po 50 minutach jesteśmy na połoninie. Do zachodu jeszcze kupa czasu, ale słońce już dość "późne", co w połączeniu z całkowitym już niemal wyludnieniem świetny klimat. Uwielbiam coś takiego. Na drugim szczycie Szerokiego Tarnica jest już tak blisko, że pewne nagięcie planów jest dla mnie oczywiste - idziemy na Tarnicę. Słońce już momentami chowa się za grzbietem, ale timing mamy idealny. Na szczyt docieramy 10 minut przez zachodem i w spokoju możemy obserwować ostatni akord dnia. Następuje wymiana smsów z Mont Blanc. Zaskakujące dotychczas ciepło zaczyna odpływać i wkróce po zachodzie zaczynamy wracać. Ale najlepsze jeszcze przed nami. Wystarczyło na Szerokim Wierchu spojrzeć za siebie, aby zobaczyć blask bijący prosto ze szczytu Tarnicy. Nie mogliśmy zaobserwować wschodu księżyca z lepszego miejsca niż to, w którym właśnie staliśmy. Tarnica wyglądała po prostu magicznie, może nieco złowrogo. Rewelacja. My mamy przed sobą jeszcze zejście przez las, a choć księżyc jeszcze nie może nam pomóc, idzie się zupełnie dobrze. Nieświadomi zdenerwowania Elsei docieramy w świetnych humorach na dół. Wszystko kończy się jednak dobrze. A wycieczka ta długo pozostanie bardzo żywym wspomnieniem.

Dzień szósty zaczął się od pożegnania Witka, który musiał wracać do domu, żeby zdać maturę, albo jakoś tak. Pozostała trójka przenosi się do Wetliny, gdzie po niebanalnym poszukiwaniu udaje się znaleźć wyznaczone miejsce kolejnych dwóch noclegów. Czasu trochę uciekło, więc na przeł. Wyżną jedziemy busem. Z przełęczy razem z tłumem podążamy do schroniska na Wetlińskiej. Szlak grzbietowy znowu bardzo fajny, ale gęstość zaludnienia i bliskość końca nieco osłabiają wrażenia. I jakoś tak pisać nie ma o czym (choć z drugiej strony, czy wcześniej rzeczywiście było?). Zejście ze Smereka do Smereka, potem jeszcze asfalt do Wetliny, obiad, kelnerka i można iść spać.

No i dzień siódmy, ostatni. Mnie dopada totalne rozprężenie i może nawet sam z siebie nigdzie bym nie poszedł. Tak czyni Ola, a Elsea i ja idziemy na Rabią Skałę. To już jest wersja skróca, bo pełna powinna obejmować przejście grzbietem na Okrąglik i zejście do Smereka. Ale nie ma tak okrojonej trasy, której nie da się okroić bardziej. Po beznadziejnym, choć niezbyt długim podejściu zielonym szlakiem na Jawornik i lepszym na Paportną zalegamy na polance, skąd ładny widok w kierunku północno-zachodnim. I wygodna trawa. Nawet bardzo. A co może być fajnego na Rabiej Skale? Raczej nic. Dopiero za sprawą Pippina wkrada się do naszych działań dynamika. 1h15 do Wetliny może nie jest czasem ultrapowalającym, ale nie tak łatwo się tak nagle rozpędzić. A jeszcze trudniej zauważyć siedzącego pięć metrów obok Hobbita. Następne godziny upływają na miłych pogawędkach, z początku przy stole, potem przy cmentarzu. Pippin wraca PKSem do swojej ekipy, my wracamy na kwaterę, ale już tylko po to, by się umyć, przespać i ruszyć w drogę powrotną...

Oj, długie...


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 11 maja 2007 23:59:17 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 00:10:43
Posty: 3722
!

Dobrze było przeczytać!
Ale, jestem w 100% pewna, jeszcze lepiej było BYĆ.

Tylko jakaś dziwna się wydaję w tym opisie... pojechałam w Bieszczady pędzić szosami... :roll: I męczyć ludzi... 8) :lol:




Ale... co następne? Jakie góry?
Tatry...? :)



PS po ponownym przeczytaniu posta Bogiego, zrobiło mi się gorzej z żalu, że to już przeszłość...


Ostatnio zmieniony sob, 12 maja 2007 00:08:00 przez elsea, łącznie zmieniany 1 raz

Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 12 maja 2007 00:00:52 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 15:59:39
Posty: 28019
Bogi! :brawa: Bomba!

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 12 maja 2007 00:13:50 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 19:29:55
Posty: 3974
Skąd: Warszawa
elsea pisze:
Tylko jakaś dziwna się wydaję w tym opisie... pojechałam w Bieszczady pędzić szosami...

Ej, no jak? Napisałem jeszcze, że pędziłaś Bukowym Berdem. :-)

A w ogóle to zapomniałem, wzorem poprzedników, podziękować współuczestnikom za stworzenie świetnej atmosfery na tym wyjeździe. Same Bieszczady nie dałyby rady :-)

_________________
My shadow is always with me. Sometimes ahead... sometimes behind. Sometimes to the left... sometimes to the right. Except on cloudy days... or at night.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 12 maja 2007 12:42:08 
O żeż...


Na górę
 
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 12 maja 2007 19:03:17 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 19:29:55
Posty: 3974
Skąd: Warszawa
A tu znajduje się dodatek fotograficzny do mego z konieczności zgrubnego opisu wycieczki.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 12 maja 2007 19:55:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 22:14:22
Posty: 9021
Skąd: Nab. Islandzkie
Witt, jak Ty wyglądasz? :-)


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 12 maja 2007 20:36:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 20:39:34
Posty: 2858
Skąd: bydzia
poniewaz zaraz ogladam film, zdecydowalam sie Bogi narazie tylko (az) na Twoja FOTOrelacje. Oj, potrafisz zachecic do pojechania tam :) Nie wyobrazalam sobie az tak szpiczastych Bieszczadow. Tarnica budzi respekt. A Wiciak zabral sie za wąsa, jak niespelna miesiac temu moj tata. Po okolo 30latach! :)

_________________
you create your hell...


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 12 maja 2007 23:07:19 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 00:39:35
Posty: 12221
Skąd: Nieznajowa/WarsawLove
witolaska na jednym ze zdjęć? laska zmiksowana z witkiem :wink:
baaaardzo piękne zdjęcia bogus! nigdy nie byłam w bieszczadach, ale już chcę! (księżyc ten sam co w iłży!)

_________________
ja herez ja herez
Obrazek


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 13 maja 2007 00:12:28 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 15:59:39
Posty: 28019
Bogi - wielkie dzięki za świetną, jakże dokładną a miejscami też bardzo śmieszną relację (ja to sobie tak luźno popisałem a tu wszystko mam ku pamieci spisane - bardzo mi sie podoba), oraz za zdjęcia.

Sobie je zacząłem dziś oglądać i bardzo się jeszcze raz ucieszyłem, że tam byłem :D .
A jak te Bieszczady ujęte - piękne i puste (choć z tym drugim to nie do końca prawda przecież :wink: , a może ci ludzie w niektórych miejscach to było jakieś złudzenie?). Bardzo mi się podobają takie naturalne ujęcia: osoby idące, punkciki w oddali, obcy. Szkoda, że Ciebie nie ma na żadnym.
Zdjęcia odświeżyły mi zwłaszcza zachwyt nad Bukowem Berdem - dla mnie chyba najciekawszym fragmentem przejdzionych szlaków (no, jeszcze potok pod Rawkami) - to zdjęcie z zapatrzona Olą, i inne. Aż się chce wrócić, że tak banalnie wyrażę swoje uczucia :wink: .

Bogus pisze:
widoki w kierunku południowo-wschodnim, przede wszystkim na Krzemień, Kopę Bukowską i Halicz. Jest w tym coś nietypowego, co mnie zachwyca, ale nie potrafię tego ująć w słowa.
- o, ja miałem tak, że przesuwałem wzrok po planach, widnokręgach i trafiałem na takie ujęcie, że po prostu... A za chwilę na inne :D .

A co do mojego ryja... już zarasta :) .


PS. A jak te zdjęcia dokładnie opisane :) !
PPS. I widać cienie!


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 14 maja 2007 12:49:32 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 24 grudnia 2004 15:34:22
Posty: 17271
Skąd: Poznań
Bardzo interesujące bieszczadzkie opisy! :brawa:
Byłem tam ostatnio 15 lat temu, a teraz fajnie mi się to odświeżyło.

_________________
czasy mamy jakieś dziwne
głupcy wszystko ogołocą
chciałoby się kogoś kopnąć
kogoś kopnąć - ale po co


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 14 maja 2007 12:50:08 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 12:49:49
Posty: 24323
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
arasek pisze:
Bardzo interesujące bieszczadzkie opisy!

Rozumiem że mój Beskidzkoniski nie. :(

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 876 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 13, 14, 15, 16, 17, 18, 19 ... 59  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 210 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group