w początkach tego tematu Boski pisze:
Ale ja kcem!
a Crazy, mając na myśli sporządzenie gwiazdkografii pisze:
chyba, że uda mi się napisać tak skrótowo i celnie jak Gero swego czasu, kiedy robił wątki o swoich przeciez ulubionych zespołach The Beatles i The Moody Blues... nie wiem czy umiem tak
ech, spróbuję...
Głowa do wycierania (Eraserhead), rok 1976
ocena: * * * * * -
najlepsza scena: kobieta zza kaloryfera miażdżąca robaki na scenie (ale to brzmi
), czyli
W niebie wszystko będzie dobrze
W tym filmie kazdy najmniejszy szczegół wydaje się być wyjęty prosto z głowy reżysera i pokazany dokładnie tak, jak tego reżyser chciał. Formalnie jest więc doskonały, a do tego jego stylistyka, nastrój i wszechogarniające
poczucie dziwności świata - tak, to jest moja bajka! Jedynym mankamentem (stąd minusik) jest pewna beztreściowość, tzn. fabuła jest szczątkowa a interpretacyjnie nie umiem tu znaleźć pola do popisu. Wydaje mi się jednak, że właśnie to niewerbalizowalne wrażenie świata, które przenika film, stanowi tak naprawdę jego treść...
Człowiek słoń
(Elephant Man), rok 1980
ocena: * * * * * -
najlepsza scena: uwolnienie Merricka przez innych dziwolągów, czyli najbardziej
fellinistyczna scena całego Lyncha
Właściwie film doskonały. W warstwie, nazwijmy to, melodramatycznej niezawodnie poruszający i głęboko ludzki; w warstwie refleksyjnej pojawia się niebanalny problem ukazany najpełniej w drugiej
najlepszej scenie, kiedy doktor Treves zastanawia się,
czy jest dobrym człowiekiem; mamy tu także poziom meta, bo jak to jest z tym niezdrowym podglądaniem dziwoląga... ze strony widza?
Przy tym film, w którym - zdawałoby się - treść ewidentnie góruje nad formą, jest wizualnie i dźwiękowo tak... WYBITNY, że choć niby powinno się pamiętać dramaty i problemy, to równie silnie tkwią mi w głowie obrazy i szumy.
I tylko mały problem z tym, że czasem mi się to i owo dłuży...
Diuna (Dune), rok 1984
ocena: * * *
najlepsza scena: początek! twarz księżniczki i wstęp do całej historii - prawie zupełnie jak Galadriela na początku Drużyny pierścienia tłumacząca, że
świat się zmienia
To nie jest zły film, tylko jak na Lyncha taki trochę nie wiadomo po co. Wiadomo natomiast, że wymknął mu się z rąk i twórca wspomina kręcenie go jako koszmar... a mimo tego udało mu się wycisnąć piętno na przemielonym przez producentów dziele, piętno, które najlepiej uwidocznia się w scenach takich, jak pierwsza, gdzie tak dużo uwagi poświęca się ludzkim twarzom. Jest w tym coś szlachetnego i trochę szkoda, że czasem więcej jest trudnego do zniesienia patosu.
Blue Velvet, rok 1986
ocena: * * * * * *
najlepsza scena:
nie bądź dla niej takim dobrym sąsiadem..., czyli Jeffrey odbywa
joyride do piekła
Najpierw kamera zjeżdża wgłąb ziemi i pod sielankowym ogródkiem oglądamy zacięte boje jakichś raczej obrzydliwych robaków. A potem bohater znajduje odcięte ucho i kamera znowu nurkuje - do środka ludzkiej głowy a więc jaźni...
W tych dwóch kierunkach - odkrywania drugiego dna rzeczywistości zewnętrznej i wewnętrznej - idzie ten film, którego głębia i mnogość możliwości interpretacyjnych są dla mnie od lat niezmiennie porażające. I żadne to rozwiązywanie zagadek czy zawirowań chronologii - ten film to czysta treść. Tym bardziej zadziwiającej, że dzieje się to w ramach całkiem prostej (choć emocjonalnie dającej mocno po głowie!) opowieści sensacyjnej.
Formalnie Lynch wcześniej i później chodził o wiele dalej, ale gdybym miał wymienić jego dzieło życia, to bez wątpienia Blue Velvet.
Dzikość serca
(Wild at Heart), rok 1990
ocena: * * * * 1/2
najlepsza scena:
say: fuck me..., czyli kuszenia część pierwsza
Sporośmy pisali o tym filmie, że pokazuje jak działa diabeł, że ładnie choć zaskakująco opowiada o miłości, że kicz, ale taki, że aż się błyszczy, że fajny jest jego surrealizm i różne odjechane sceny... warto pamiętać o tej wspaniałej scenie z umierającą dziewczyną przy drodze, kiedy oniryczna dziwaczność nagle staje twarzą w twarz z realnością i jest to szok... ja w tym filmie widzę kino moralnego niepokoju!
Twin Peaks: ogniu krocz za mną
(Twin Peaks: Fire Walk With Me), rok 1992
ocena: * * * * * *
najlepsza scena:
to ty ukradłeś kukurydzę!!... to on!... to TWÓJ OJCIEC!!!! - to jest czystej wody filmowy geniusz!
O ile mogę zgodzić się, że coś z tym filmem jest nie tak, że jego symbolika jest nieczytelna i w sumie nadaje się on głównie dla znawców (by nie powiedzieć: wyznawców) serialu, o tyle nie da się ukryć, że jest to po prostu mój UKOCHANY film tego reżysera, który znam prawie na pamięć, gdzie co druga scena jest moją ulubioną i niemal każda jest mi osobiście droga. Znając go tak dobrze, umiem też podejść do interpretowania go, a proszę mi uwierzyć - kiedy już się otworzy odpowiedni drzwi, jest to fascynująca przygoda!
Zachęcam do odświeżenia sobie znakomitego artykułu, który cytowałem na poprzednich stronach tego wątku, który wskazuje na Lyncha jako tego, kto uświadamia nam, dlaczego tak naprawdę zło każdego z nas czasem pociąga. Zachęcam też do refleksji nad tym, dlaczego Laura Palmer, ta plugawa narko- i nimfomanka zostaje na końcu tego filmu... zbawiona
Święta grzesznica? Albo nawet męczennica, która walczyła z demonem i zwyciężyła go i upokorzyła za cenę własnego życia?...
Zagubiona autostrada
(Lost Highway), rok 1996
ocena: * * * * *
najlepsza scena:
and YOUR name?... WHAT THE FUCK IS YOUR NAME?!, czyli wstrząsająca chwila, kiedy trzeba stanąć twarzą w twarz ze sobą
Zagubiona autostrada jest lynchowskim arcydziełem i najdoskonalszym, najbardziej wyrafinowanym przykładem jego stylu. Po raz kolejny mogę też powiedzieć, że spędziłem długie godziny na dywagacjach i interpretacjach poświęconych temu filmowi, może nawet więcej niż w przypadku innych. Dla mnie jest to przede wszystkim film o tym, jak straszne rzeczy mogą kryć się w podświadomości człowieka i jak niebezpieczne jest wypieranie tego, że coś złego wewnątrz się dzieje... a potem o tym, jak bolesne może być stanięcie w prawdzie, kiedy prawdziwa twarz człowieka wygląda jak portret Doriana Greya.
Ale szkoda, że Pete'owi się nie udało wieść normalnego życia, skoro już dostał tak niezwykłą szansę
Prosta historia
(Straight Story), rok 1999
ocena: * * * * *
najlepsza scena: zakończenie...
Elrond powiedział kiedyś: już się bałem, że on [Lynch] widzi tylko demony, a on nagle zobaczył anioła! A korzeń napisał przepięknego posta po zeszłorocznej Wigilii, kiedy to nieco rozmawialiśmy o historii Alvina Straighta, o tym, że w tym filmie dobro lśni jak najczystsze złoto.
Ten film mówi o tym, że droga przez życie może być czasem bardzo trudna, ale jeżeli cel jest jasny i dobry, to staje się ona całkiem
prosta. W tym celu Lynch posłużył się formą nie tylko prostą, ale wręcz skrajnie uproszczoną, by nie powiedzieć: brakiem formy! Piękne jest to, że mimo tego można poznać, że to on ów film zrobił, w tej ascezie stylistycznej i tak czuć jego rękę.
Mulholland Drive, rok 2001
ocena: * * * *
najlepsza scena: Silencio, czyli jak rozpada się domek z kart
Sposób odtworzenia w tym filmie mechanizmu snu jest po prostu genialny. Od rzeczy najważniejszych - tego, jak śniący chce zmienić rzeczywistość i samego siebie w tej rzeczywistości, po najdrobniejsze szczegóły, które zaobserwowane na jawie w pewnych szczególnych okolicznościach zyskują we śnie kompletnie inne miejsce. Zostało to pokazane w sposób zachwycający.
Tylko niestety stanowi to tak naprawdę nadal
formę a mój problem z tym filmem polega na tym, że
treść tej śniono-jawowej historii wydaje mi się w sumie mało zajmująca. Nie żeby film nie wciągał - przeciwnie, oglada się to znakomicie. Tylko jakoś malutko mi daje do myślenia, identyfikacja z bohater(k)ami bliska zeru a poruszane w filmie problemy prawie banałem zalatują. Widzę duże podobieństwa z Autostradą, tyle że tam gdzie Autostrada idzie baardzo daleko wgłąb, tam Mulholland zatrzymuje się blisko powierzchni i zastępczo daje widzowi do zabawy elementy do ułożenia puzzla. Takie niestety moje wrażenie mimo czterech czy pięciu oglądnięć - ale że puzzle lubię, a ten jest nawet wyjątkowo ładny, więc cztery gwiazdki dość pewne stawiam.
W ocenianie INLAND EMPIRE bawił się na razie nie będę. Może kiedyś zobaczę drugi raz i coś zrozumiem