Niedawno w rozmowie z pewnym słaboznajomym musiałem naprędce skonstruować wypowiedź tłumaczącą, dlaczego Doorsi, Hendrix, Led Zeppelin, Bitelsi, niektórzy Flojdzi, Moody Blues TAK, a King Crimson, Genesis, inni Flojdzi itd. - raczej NIE.
Czego szukam w muzyce (rockowej)? - powiedziałem gościowi, że jedno z dwojga, albo
blues, albo
harmonia.
Nie jest to pełna odpowiedź w moim przypadku, ale chyba dobrze się sprawdziła w odniesieniu do tych czasów 60-70tych.
Spróbuję nieco rozbudować zestawienie, ale z góry widzę tu znaczną różnicę z Gerem, która chyba może i stoi u źródeł tego, dlaczego podobają nam się inne rzeczy, a także - dlaczego Gerowi generalnie MNIEJ rzeczy się podoba. No bo jeżeli popatrzymy na zestawienie kryteriów w poście otwierającym, to się okazuje, że strasznie to zawężone. Nie ma tam żadnego albo-albo. Wszystko musi być, i melodia, i brzmienie, i przestrzeń, a jak ich nie ma, to klops. A tak wszystkich na raz to z reguły nie ma... no i biedny Gero nie ma za wielkiego wyboru, czego może sobie z chęcią posłuchać.
Ja natomiast lubię wręcz STRASZNIE dużo zespołów, płyt itd., bo mam tak, że różne kryteria są ważne, ale
nie muszą występować jednocześnie.
Ot, ten blues i harmonia. Jedno z drugim raczej rzadko idzie w parze, ale z równą rozkoszą mogę słuchać kompletnie niebluesowych piosenek Bitelsów (nawet lepsze niż te, w które się blues zaplątał), jak i arcydzieł hard-bluesa z led zeppelina pierwszego, gdzie o harmonii i planach raczej nie słyszeli, ale za to trzewia wychodzą na wierzch.
Trzewia - tak! To bardzo ważne kryterium i ono wychodzi poza blues, który jest tylko jedną z możliwości, żeby muzyką pokazać duszę.
Przede wszystkim dochodzi tu jedno kryterium, które Gero (raczej celowo) opuścił, za to Kajo od razu przypomniał:
rytm!! - uwielbiam wyraźny rytm, może być prosty i ostry, jak i połamany, ale kiedy jest wyraźny, to mnie porywa i zachwyca. Perkusja i wszelkie perkusjonalia są czymś, w co najbardziej lubię się wsłuchiwać, jeżeli mam muzykę rozbierać na części pierwsze i może to jest najważniejszy powód, dla którego nie lubię rocka nowej fali i początku lat 80., rozwiązania rytmiczne są tam zupełnie nie takie, jakbym chciał.
Za to np. Santana z przełomu lat 60 i 70. - genialne! "Wieczny rytm" nazywał się rozdział o Santanie w takiej książce o rocku, którą kiedyś czytałem, i taki rytm może czasem bardziej docierać do wnętrza niż słowa.
Blues i rytm są sposobami na pokazanie trzewia przez muzykę bez udziału ekshibicjonizmu. Ale i szokujące ukazanie samego siebie bywa czasem tym, co mnie do danej muzyki przyciąga. Zgodnie z sugestią Gera nie wchodzę tu w sferę tekstową, ale przecież czasem głos wokalisty może wstrząsnąć zupełnie niezależnie od tego, o czym śpiewa. Ba nieraz nie ma w ogóle żadnego znaczenia, o czym śpiewa! (Gero nazwałby to popisami, które zwracają tylko uwagę na same siebie
) Są tacy, co emocjonalną szczerość wyrażają poprzez to, CO śpiewają, ale inni poprzez to JAK śpiewają i mogliby w sumie zrobić wokalizę, ale przyjęło się, że ma być tekst, to coś tam śpiewają. Są też tacy, którzy śpiewają coś, co wcale mi się nie podoba, ale w sposób, który oprócz konkretnych treści np. światopoglądowych, wyraża pewne ogólniejsze emocje, które są mi bardzo bliskie; z polskim tekstem może trudniej byłoby mi przez to przejść, z zagranicznym już z grubsza bez kłopotu.
Nie wiem jak nazwać to całe kryterium.
Emocjonalna szczerość się pojawiała i to chyba faktycznie jest klucz, chociaż to bardzo ogólne kryterium, które może wiązać się i z czystą muzyką, i z tekstem, i z emocjami w głosie (ale przecież i w instrumentach! gitara Hendrixa! saksofon Coltrane'a! albo Mateusza Pospieszalskiego!), i z bluesem, i z eksplozjami rytmu. Ogólnie - trzewia (i to chyba reprezentował ten blues w mojej wypowiedzi przytaczanej na początku).
Ale znów, trzewiów być nie musi, panowie z Moody Blues chyba ich nawet nie mieli
Z Depeche Mode specjalnie też nie wyzierają (choć zdarza im się). Nie ma ich też raczej w muzyce ABBY... ani z innej beczki u Antoniny Krzysztoń. Ani na Dementi. Ani na wspomnianym przez Gera Clannadzie 2. Wszędzie tam jest jednak taka melodyka i harmonia, która w pełni mnie zadowala i żadne trzewia mnie tam w ogóle nie interesują.
Pewien typ melodyki i harmonii, którego chyba nie umiem zdefiniować, może być alternatywą dla "emocjonalnej szczerości" (nie podoba mi się to określenie, ale niech zostanie), musiałbym zastanowić, co znajduje się wśród moich zainteresowań muzycznych, co nie opiera się na żadnym z tych dwóch kryteriów. Podejrzewam, że znajdę i będę się musiał głowić
P.S.
Gero pisze:
1,5) jeszcze jeden istotny dla mnie aspekt piosenki: ona musi na coś POKAZYWAĆ (...)
z tego samego powodu nie lubię (...) wirtuozerskich popiszów - one raczej mówią: "patrz jaki jestem sprytny" niż "patrz jakie to jest piękne"
a ja lubię, jak ktoś jest sprytny, inteligentny i zdolny, i lubię go za to podziwić
wirtuozerskie popisy więc jak najbardziej tak, choć i one muszą dla mnie coś wyrażać, jakieś emocje, a nie tylko szybkość; i same w sobie nie wystarczą, to tak jak u Ciebie z tymi "special effects" - bardzo to dobra rzecz owa wirtuozeria, ale o ile nie kosztem tych najważniejszych spraw.
(i tak samo z czadem, który lubię, nawet bardzo, ale jak już Pet ustalił, czysty czad= czysta nuda, i tak samo z czystą wirtuozerią, i tak samo z czystymi special effects, czyli produkcja ponad muzykę)