T. Rocka (czyli w zależności od okresu "Tylko", bądź "Teraz") rocka czytam od samego początku jego ukazywania się na polskim runku prasowym, czyli od jesieni '91 roku. Pismo, które ukazuje się od 17 lat musi mieć siłą rzeczy swoje lepsze i gorsze okresy. Zarówno za jeden, jak i drugi biegun odpowiadają po części ludzie wymienieni w stopce redakcyjnej, jak i kondycja rynku muzycznego.
Najlepszy okres to oczywiście pierwsza połowa lat 90-tych - najlepsza redakcja (oczywiście Weiss i Królikowski, ale także Marta Szelichowska, Igor Stefanowicz, Daniel Wyszogrodzki - pisane przez niego korespondencje z koncertów, czytałem z przyjemnością, nawet jeśli dotyczyły artystów, których w życiu nie chciałbym słuchać) i za razem jeden z lepszych okresów rocka na świecie. Taki miks musiał wydać owoc w postaci rewelacyjnego periodyku muzycznego, zawierającego rzetelne, rzeczowo pisane recenzje, a zarazem materiały o muzykach, którzy przeżywali wtedy swój "złoty okres". Pamiętam jak niedawno banan pojawił mi się na gębie, gdy sięgnąwszy po jakiś stary numer pisma otworzyłem go na stronie, gdzie była jakaś reklama nowości wydawniczych: obok siebie Triodante, Mój Wydafca, Na żywo, ale w studio... takie to były wesołe czasy
(* * * * * *)
Takie "dolce vita" trwało mniej więcej do około 1997 roku. Wtedy było już wiadomo, że muzyka gitarowa jest w defensywie, czytelnicy odpływają i trzeba walczyć o klienta. Pojawiły się wkładki "Nie tylko rock", gdzie można było poczytać o nowych "nierockowych" trendach (np. o nowej płycie Liroja, albo o "wielkich Elektronikach" z Daft Punk. Niby reszta numeru trzymała poziom (zwłaszcza wkładki były dla mnie miłymi niespodziankami, bo wszystkich dinozaurów z lat 60-tych i 70-tych już ogwiazdkowano i brano się za lepsze smaczki typu Ramones, Lou Reed etc), ale mimo to, te "obce ciała" przypominały natrętnie, że sielanka się skończyła. Pod koniec lat 90-tych zaczęto też mówić coraz częściej o finansowych kłopotach pisma. Ten okres można wycenić na gwiazdek cztery (* * * *).
Początek nowego wieku, to jedna wielka bieda. Jakies roszady redakcyjne, próby zrobienia z Tylko Rocka pisma konkurencyjnego dla Machniny (recenzje filmów i książek nie mających nic wspólnego nie tylko z rockiem, ale w ogóle z muzyką). Coraz więcej materiałów poza-muzycznych... Rozumiem, ze były to próby pozyskania nowej klientel. Raczej nieudane. Nowej nie zdobyli, a stara (w tym ja) olała pismo i przestała je kupować... w efekcie pismo umarło na jakieś dwa lata. (*)
Odrodzenie nastąpiło w oku 2003. Pod zmienioną nazwą - TERAZ Rock (tak jakby twórcy sami czuli, że uliczka, w którą zabrnęli pod koniec działania poprzedniego tworu, z rockiem nie miała wiele wspólnego). Początkowo byłem tak zniesmaczony ostatnimi numerami starej wersji, że nawet nie chciałem sięgać po nowe numery, bojąc się, że znajdę w nich ten sam poziom. Przełamałem się dopiero po jakiś dwóch latach (sic!) i ze zdziwieniem musiałem stwierdzić, że nie jest tak źle. Oczywiście nie wszystko, było "po staremu", ale zdecydowana większość. Powróciły znajome tytuły rubryk, które zagubiły się gdzieś na przełomie wieków. Cześć grona redakcyjnego odeszła, ale za to pojawili się nowi, ciekawi dziennikarze (Jordan Babula)... niestety pojawiło się też trochę osób, które zdecydowanie minęły się z powołaniem i zamiast pisać do gazety muzycznej, powinny produkować kolejne sensacyjne newsy do "Tele Tygodnia" (pani Anna Gacek - zmora dziennikarstwa muzycznego w Polsce). Poznając nowe numery, mam wrażenie, że "stara kadra" w postaci dwóch Wieśków (Weissa i Królikowskiego) postanowiła na łamach nowego TR "wychować" nowe pokolenie dziennikarzy muzycznych. Sami pisują sporadycznie i przeważnie nie wychodzą poza znane sobie rewiry lat 60-tych i 70-tych, oddając jednocześnie pałeczkę dotyczącą nowych zespołów "młodzieży"... i sprawdzają jak, kto się w boju zachowa (na całe szczęście doszli chyba do słusznego wniosku, ze z Gackowej chleba nie będzie, bo już od dobrych dwóch lat nie widziałem żadnego jej materiału) Skutkuje to niestety dużymi wahaniami formy i poziomu pisma, które nie jest może tak "stabilne' jak kiedyś, ale z drugiej strony sięga po gatunki i kapele, których po "starych" rocznikach w życiu bym się nie spodziewał. Ostateczna ocena trzy i pół z tendencją wzrostową. (* * * 1/2)
Teraz słówko, co do recenzji, które budzą taki niepokój. Jak się okazuje trza je "umieć czytać". Faktem jest, że "naczelka" redakcji jest stonowana w osądach i nie daje się łatwo ponosić emocjom, a także nei sa skłonni dawać ocen "kontrowersyjnych". Poza tym dla nich albumami na pięć gwiazdek jest "Led Zeppelin", "Dark Side of the Moon", "In Rock" i "In th Court of...". Słowem kamienie milowe muzyki rockowej rozrzucone na przestrzeni dekad. Niech się więc nie dziwią młode grupy, że w oczach tych recenzentów ich wypieszczona w studiu produkcja będąca efektem (jak im sie zdawało) przebłysku ich geniuszu dostała w porywach dwie i pół gwiazdki... Pozostaje im co najwyżej pociecha, że nagrali płytę w połowie tak dobrą jak "The Wall". Co innego z młodymi recenzentami. Ci są podatni na obowiązujące trendy, mają tradycję za nic i lubią ferować "niepopularne" opinie. Stąd pojawiają się wysokie noty przy produkcjach jakiś gwiazdeczek ulotnych, a niskie przy znacznie wartościowszych, lecz mniej medialnych rzeczach. Trudno też dopatrzyć się czasem w tych recenzjach MERYORYCZNEGO uzasadnienia postawionej oceny. Ot po prostu... tak, bo tak.
Dlatego ja się tam osobiście notami w TR nie za bardzo przejmuję. Od tego mam uszy, żeby samemu ocenić. Dla tych, którzy bulwersują się tymi opiniami, jako "drogowskazami dla młodzieży", która wybiera muzykę do słuchania mam pociechę... Może miało to znaczenie w czasach kiedy ludzie KUPOWALI muzykę i nie mając jej jak wcześniej przesłuchac kierowali się opiniami redaktorów z TR. Dziś, kiedy muzykę ŚCIĄGA SIĘ ZA DARMO nie ma to już takiego znaczenia, bo każdy sam szuka sobie własnej ścieżki przy pomocy myspace, emule czy innego totrrenta bez pomocy szanownej redakcji TR
.
Zdrówka życzę