Pozwolę sobie od czasu do czasu na podbijanie wątku i, siłą rzeczy, monologi. Niemniej jednak mam nadzieję, że ktoś się - prędzej czy później - zainteresuje i odpisze. Z potrzeby lub z litości
.
Otóż ciąg dalszy gwiazdkowania hororów. Przed państwem drugi tom drugiej serii Masters of Horror, a w nim:
Rodzinka (reż. John Landis) ****1/2
Jeżeli macie lepszą propozycję na spędzenie filmowej godziny z nowym horrorem, dajcie znać. Specjalnie zaznaczam, że chodzi mi o nowy film, bo klasyka jest klasyka. A "Rodzinka" to naprawdę bardzo dobry film twórcy "Amerykańskiego Wilkołaka w Londynie" i "Blues Brothers". Film nie jest schematyczny, ogląda się go bardzo przyjemnie, scenariusz jest bardzo dobry. I, co mi szalenie podpasowało wyjątkowo, nie jest jednoznaczny w taki bardzo fajny sposób. Film dla wszystkich, którzy mają ochotę na dobry horror w przystępnej cenie (a ta, cały czas, 11,90 za dwa filmy; Kino Grozy poleca się na przyszłość).
Wraz z "Rodzinką" na płycie jest też...
Wygrana (reż. Ernest Dickerson) **** / ***1/2
Jeżeli mam być szczery, to jest to film, którego ocena przysporzyła mi wiele problemów. Tkwił w nim wielki potencjał, ale trochę zostało to wszystko spłycone, co nieznacznie zgrzyta podczas oglądania, ale tak czy owak, zabawa jest przednia. Cieszy bardzo świetny warsztat filmowy, wspaniałe zdjęcia i kreacje aktorów, w szczególności zaś Michael Ironside. Oglądając film, nie mogłem się otrząsnąć z wrażenia, że na dużym ekranie, z dużym budżetem, winno się powierzyć tę rolę Jackowi Nicholsonowi. Bo byłby w niej świetny. Fakt, tu i ówdzie film można by przyciąć, ale nie wpłynęło to jakoś specjalnie na mój odbiór "Wygranej". Natomiast to, co niewątpliwie nań wpłynęło to wiele smaczków z myślą o, jeżeli nie o tzw. "wyrobionym" widzu, to przynajmniej takim, który choć trochę się orientuje w gatunku (jak nietrudno się domyśleć, piszący te słowa właśnie za takiego się uważa
). A że jeden z nich pojawia się pod koniec filmu, wrażenie po seansie pozostaje bardzo pozytywne
.
Tak z doskoku chciałbym jeszcze o filmie z Vincentem Price'em, który widziałem, nie wiedząc jeszcze, kim jest Vincent Price, ale za to wiedząc doskonale, kim jest Edgar Allan Poe.
"Maska Czerwonego Moru" (reż. Roger Corman) ****
Jaka może być reakcja zaczytującego się w Poem smarkacza na komunikat, że Ale Kino! będzie stary film na podstawie prozy EAP? Rozentuzjazmowany siadłem przed telewizorem (a było to jakiś czas temu) i dałem sie porwać. Nic to, że film został pokolorowany. Nic to, że jeszcze nie wiedziałem, kim jest Vincent Price i za pewne oglądając film teraz, podszedłbym do niego zupełnie inaczej... Ale nie zmienia to faktu, że bardzo mi się podobało. W szczególności zaś sceny z udziałem Śmierci. Czy też Morów. Bo było dużo tych Śmierci.
---
"Obrońcy Życia" (reż. John Carpenter) **+ / ***-
Cóż, sam tytuł sugerował, że będzie albo przewrotnie, albo kontrowersyjnie. Było i przewrotnie, i kontrowersyjnie, a dodatkowo jeszcze strasznie kiczowato. Co gorsza, jedynie kiczowatość w tym obrazie była "straszna". Wiało nudą, schematyzmem, brakiem pomysłu. Słowem wszystkim tym, czego nikt nie spodziewał się po tak wybitnym reżyserze, jakim jest John Carpenter. Mając w pamięci jego "Mgłę", którą oglądałem całkiem niedawno, spodziewałem się jednak "czegoś". Zamiast "czegoś" otrzymałem "nic", będące kiepskim filmem pseudoakcji, usiłujące być horrorem. Dla mnie miejscami ktoś stara się robić za Clieve'a Barkera, ale marnie to temu komuś wychodzi.
Są dwa jaśniejsze punkty: jeden z aktorów, który jest łudząco podobny do Toma Waitsa i zakończenie filmu, które trochę daje do myślenia. Niestety, ale nic z tego nie wynika, bo pierwsze, o czym się myśli po zakończeniu oglądania "Pro-life" to wymazanie tego "dzieła" z pamięci.
"Pragnienie ciszy" (reż. Brad Anderson) ***+
Film bezfajerwerkowy. Jakoś niewiele w nim horroru, bardziej taki thrillerek niezgorszy. Fakt, kilka scen obrzydzających, ale też bezprzesadystycznie. Chociaż mam dziwne wrażenie, że po obejrzeniu filmu miałem o nim chyba troszkę lepsze mniemanie. Ale to było jakiś czas temu już. Nie pisałem, bo się łudziłem, że ktoś się może wstrzeli tutaj z jakimś postem. Ale nic. Więc ciągnę dalej.
"Mucha" (reż. Kurt Neumann) ****
Przyszła dzisiaj paczuszka z filmami, to obejrzałem. Były dwa powody, dla których zdecydowałem się na zakup "Muchy" i "Powrotu Muchy" - Vincent Price i świetna piosenka Misfits
. Wprawdzie film był bardzo science-fictionowy, oglądało się przyjemnie, a klimatyczna muzyka, bardzo ciekawe efekty specjalne oraz charakteryzacja jednej z postaci... naprawdę, świetnie to wyglądało. Mimo że generalnie nie był to film najwyższych lotów, oglądało się przyjemnie. I będę miło wspominać. Jutro, jak dobrze pójdzie, sequel.
edit:
"Powrót Muchy" (reż. Edward Berdns) ****1/2
Film równy, tak samo jak część pierwsza. Pierwsza połowa trochę nużąca, chociaż było tutaj dużo więcej ciekawej akcji niż w jedynce, Vincenta Price'a też było więcej, więc generalnie same plusy dodatnie, ale.
W wywiadzie z 1988 roku Price niepochlebnie wypowiedział się o rzeczy, która zasadniczo różni "Powrót Muchy" od "Muchy". Mianowicie, "Mucha" z 1958 roku została nakręcona w kolorze, zaś o rok starszy "Powrót Muchy" kręcono w czarnobieli. I to jest właśnie dla mnie atut, który podbija w stosunku do poprzedniczki. Dzięki temu zabiegowi oszczędnościowemu film nabiera niesamowitego klimatu, a estetyka campowo-noirowa sprawia, że film słusznie zaliczany jest do klasyki kina klasy B. W wielu momentach miałem wrażenie, jakbym oglądał jakąś starą wersję Sin City (hm... w zasadzie musiałaby ona powstać na długo przed tym, jak Frank Miller wziął się za choćby wymyślanie komiksu, ale cicho sza!)... Generalnie film polecam nie tylko horrormaniakom, nie tylko fanom Misfits (dlaczego?
dlatego).
ale także tym, którym spodobało się Sin City lub któryś z filmów grindhouse'owych duetu Tarantino/Rodriguez. Ze wskazaniem jednak na Rodrigueza.
Trailer