AKT V: KIJÓW
Nocna podróż koleją z Odessy do Kijowa minęła nam bez żadnych przygód. Ledwo znaleźliśmy się w prastarej stolicy Ukrainy, naszą pierwszą czynnością było... tak, zakupienie biletu na kolejny pociąg - tym razem już do Polski. Na bezpośrednią relację Kijów-Berlin przez Poznań nie było już miejsc, ale bez problemów udało się kupić, nieco przydrogie, bilety na pociąg do Warszawy.
To teraz nocleg. Jeszcze w Polsce znaleźliśmy w sieci hostel, prowadzony przez dwie Polki. Ruszyliśmy tam, niestety nie było miejsc, ale dziewczę z pomocą telefonu szybko znalazło nam miejsce w podobnej placówce. Hostel był podobny do widzianego przeze mnie niegdyś w Wilnie - całe mieszkanie w bloku, w każdym pokoju kilka łóżek piętrowych, kuchnia, łazienka. Łącznie podczas naszego pobytu było tam koło 15-20 osób, ale, co ciekawe, nigdy nie trafiłem na zajętą łazienkę czy ubikację (a było tego dobra raptem po dwie sztuki). Prowadził ów hostel przemiły człowiek o zgoła nieukraińskim typie urody - i faktycznie, gość okazał się Brazylijczykiem, który kilka lat temu wybrał się na wycieczkę rowerową po Europie i jakieś problemy z dokumentami zmusiły go do dłuższego postoju w Kijowie, który spodobał mu się tak bardzo, że postanowił tam zostać (oczywiście żartowaliśmy sobie, że z pewnością ciągle tych spraw z dokumentami nie wyjaśnił i dlatego ciągle siedzi w tym mieście).
No więc czas obejrzeć sobie ten Kijów. Miasto jest ogromne, rozłożone nad brzegami Dniepru - acz stara, zabytkowa tudzież centralna część zajmuje praktycznie wyłącznie prawy brzeg. Prastary gród jest bardzo zadbany i doinwestowany - praktycznie nie widać tam tak licznego w innych miastach Ukrainy brudu, fuszerki czy prowizorki. Kijów bywa zwany miastem złotych kopuł i jest to ze wszech miar słuszne - nad miastem górują niezliczone cerkwie, które w ten właśnie sposób, w znacznej ilości przypadków, upiększają swe najbardziej reprezentatywne fragmenty. W centrum wznosi się święty kompleks zwany Sofią Kijowską - znajdziemy tam dzwonnicę, na którą można wleźć, co owocuje pięknym widokiem na miasto oraz świątynię Świętej Zofii z relikwiami kilkorga świętych i władców Ukrainy (właściwie to jeszcze Rusi Kijowskiej). Naprzeciwko, po drugiej stronie ekspresyjnego pomnika Chmielnickiego widzimy niebiesko połyskujący Sobór Świętego Michała, który jest dość świeżą rekonstrukcją starego kompleksu, zniszczonego na rozkaz Stalina. Trzecią ważną świątynią w centrum Kijowa jest, dla odmiany zielony, Sobór Świętego Andrzeja. Od niego w dół schodzi przeurocza uliczka, którą upodobali sobie handlarze pamiątkami, a jeszcze bardziej uliczni artyści - malarze, portreciści, muzycy itp.
Dość osobliwie poczułem się na Placu Niezależności, centralnym miejscu dzisiejszego Kijowa, bowiem jest to miejsce znane doskonale z telewizyjnych relacji wydarzeń w tym mieście, zwłaszcza pamiętne wiece podczas tak zwanej Pomarańczowej Rewolucji mocno miałem przed oczami. Plac jest bardzo elegancki, ozdobiony fontanną, kwiatowym zegarem i nieustannie pełny czy to turystów, czy to spacerujących Kijowian.
Często korzystaliśmy z metra, tak w celach logistycznych, jak i turystycznych - bo stacja "Arsenalna" jest podobno najgłębiej położoną stacją metra na świecie. Ciekawostką jest to, że żetony do metra są plastikowe. Rozczarowuje za to słynna Złota Brama - dziś jest to drewniana imitacja oryginału (o podobno nieznanym właściwie kształcie) z czasów późnego Breżniewa.
Stara część Kijowa opada skarpą ku brzegowi Dniepru. Na skarpie tej ulokował się ogromny i bardzo przyjemny park, a w jego centralnym miejscu - wielki pomnik Świętego Włodzimierza, pierwszego historycznego władcy Rusi. Pod pomnikiem owym spędziliśmy wieczór, a nabrzeże Dniepru, sama rzeka i mosty pod gwiazdami prezentują się stamtąd iście magicznie.
Ale dla kontrastu poszliśmy nad Dniepr. A tam same niespodzianki. W tej wielkiej rzece kąpią się tłumy ludzi, odchodzi tam plażowanie w najlepsze (naszymi prywatnymi bohaterami byli kolesie skaczący do Dniepru z jakiegoś niewyobrażalnie wysokiego mostu), spotkamy masę straganów z szajsowatym żarciem, balonikami, lodami, dyskotekami itp. - a wszystko to w atmosferze jakiegoś podrzędnego kurortu.
Nie obyło się też bez wycieczki do nieco oddalonych od centrum atrakcji Kijowa. Pierwszą z nich było Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej zwane też w skrócie Muzeum Wielkiej Baby, bowiem w samym jego centrum stoi przeogromny posrebrzany pomnik kobiety z mieczem (jakaś Matka Ukrainka czy coś) wysokości chyba z kilku wieżowców. Pod pomnikiem stoją czołgi, samoloty, płaskorzeźby dzielnych wojaków, chłopów, robotników, partyzantów itp., masa sierpów i młotów, a z głośników chóralne pieśni patriotyczne - po prostu przybytek wyjęty z porpzedniej epoki. Całkiem niedaleko z kolei znajduje się Ławra Pieczerska, kolejny ogromny kompleks sakralny, w którym turystów i pielgrzymów oprócz standardowych cerwki i monasterów przyciągają pieczary, w których od późnego średniowiecza zamieszkiwali mnisi. Dwa kompleksy pieczar, zawierające trumny z relikwiami mnichów oraz podziemne cerkwie i kaplice są miejscem, gdzie zdążają skupieni i pobożni pielgrzymi, a niewielkie ich (kompleksów, nie pielgrzymów) części są również dostępne dla zwykłych turystów. Co zuchwalsi turyści oczywiście próbują przejść całą długość pieczar, co nierzadko się udaje. Nam się udało w tak zwanych Dalszych Pieczarach, natomiast w Bliższych udałoby się, gdyby nie moja praworządność (machinalnie od razu skręciłem w korytarz dla turystów, podczas gdy W. i M. weszli w część pielgrzymową i nikt ich nie zatrzymywał; ale w końcu jednak poszli za mną). Jednakowoż później M., już samotnie, podjął drugą próbę dostania się do całego kompleksu Bliższych Pieczar, ale z miesjca został rozpoznany przez pilnującego porządku zakonnika i zapytany o wyznanie religijne. Nie chcąc robić cyrku z tak poważnych tematów kiwnął głową z pokorą i opuścił teren, potem natomiast co krok skarżył się na dyskryminację religijną, jaka spotkała go na Ukrainie.
EPILOG
Co można ciekawego powiedzieć o powrocie pociągiem? Że przetaczanie nas na granicy po suwnicach w celu dostosowania się do zmiany rozstawu torów trwało jakieś trzy i pół godziny i odbywało się w czymś na kształt ogromnego hangaru. Niestety nie widzieliśmy cóż takiego się z naszym pociągiem dzieje, ale czuliśmy doskonale jak na przykład nasz wagon wędrował wysoko w górę... Najlepiej byłoby, jakby pod ścianami owego hangaru stało jakieś gigantyczne lustro, wtedy ciekawski podróżny mógłby sobie spokojnie wszystko obejrzeć. Szokiem dla mnie była za to kontrola graniczna. Otóż na nasze plecaki tylko rzucono okiem! Ani nikt ich nie dotknął, ani nie zajrzał do środka. W porównaniu z poprzednimi latami (zawsze przekraczałem granicę pieszo w Medyce) jest to zupełnie drugi biegun służby celniczej - przecież mogliśmy tam przewozić cokolwiek! Ale oddajmy sprawiedliwość, może po prostu wzbudzaliśmy zaufanie, bo z przedziału zza ściany wyraźnie dochodziły nas odgłosy drobiazgowej kontroli, łącznie z... odkręcaniem sufitu!
Cóż, przejechaliśmy sporo kilometrów, zobaczyliśmy kawał świata, co doświadczyliśmy, to nasze. Pora wracać do domu... Koniec wakacji. Koła pociągu stukają, jeszcze tylko przesiadka w Lublinie i powrót - do Poznania i codziennych obowiązków.
_________________ In an interstellar burst
I am back to save the Universe.
Ostatnio zmieniony pn, 24 stycznia 2011 15:34:39 przez Peregrin Took, łącznie zmieniany 1 raz
|