Czas na obiecanych kilka słów na temat 'Lodu'.
Powieść zrobiła na mnie duże wrażenie. Pod jej wpływem pojawiło się w mojej głowie sporo myśli, nie zdołam ich tu wszystkich przedstawić, bo raz, że na pewno niejedno mi teraz umknęło, a dwa, że nie umiałabym połączyć tego wszystkiego w jakąś zgrabną całość - nie dałoby się tego posta czytać, i tyle.
I tak nie wiem, czy się da.
I jedno ostrzeżenie dla tych, co 'Lodu' nie czytali - sporo nawiązuję do zakończenia.
Zacznę od historii. Wykreowanie historii alternatywnej jest niewątpliwie jedną z ważniejszych rzeczy w tej książce. Doceniam to przedsięwzięcie i jego obiektywną wartość. Dla mnie było to jednak, owszem, ciekawe, ale nie wciągnęło tak bardzo, jak pewnie większość innych czytelników. Czasem gubiłam się w tych wszystkich frakcjach politycznych, na szczęście nie aż na tyle, żeby przestać rozumieć sens całości. Historia pełniła tu dla mnie jednak funkcję służebną w stosunku do zagadnień filozoficznych.
I to właśnie filozofia jest tym, co do mnie najsilniej w 'Lodzie' przemówiło. O dziwo, bo zazwyczaj miłośniczką filozofii nie jestem, wręcz przeciwnie, była to moja zmora na studiach. I nie będę nawet próbowała ukrywać, że w dużej mierze przez to, że jej nie rozumiałam. Tu jednak kwestie filozoficzne są poruszane w sposób dla mnie przeważnie zrozumiały i skłaniający do przemyśleń.
Rozważania nad logiką początkowo wydają się być czysto akademickie, ciekawe, wciągające, ale dość abstrakcyjne. Wkrótce zaczyna się to przekładać jednak na bardzo ważkie rozważania o człowieku i Historii. No właśnie, czym jest jedynoprawda o człowieku? To pytanie towarzyszyło mi przez znaczną część lektury. Lód odejmował wszystko to, co fałszywe, zostawiając tylko to, co prawdziwe. Ale co jest tą prawdą, a co fałszem? Czy prawdziwa jest nasza jasna strona, czy ciemna? Czy prawdę o nas mówi nasz stan faktyczny, czy nasze marzenia, pragnienia, dążenia? Czy można być tylko 'dziś, tu i teraz', odcinając się od przeszłości i nie myśląc o przyszłości? Czy w ten sposób w ogóle można 'być'? Benedykt nie wierzy w istnienie przeszłości ani przyszłości, ale nie wierzy też w istnienie swoje własne. Czy jedno nie jest konsekwencją drugiego?
Benedykt spotyka ojca i dostaje zaproszenie, żeby do niego dołączyć. Ojciec, jeśli można tak powiedzieć - osiągnął stan idealnej jedynoprawdy - i co z niego zostało? Benedykt, do tej pory teoretycznie nie wierzący w swoje istnienie, w tym momencie dopiero naprawdę doświadcza posmaku tego, co to znaczy nie istnieć. Zdaje sobie sprawę z tego, że zamrożenie oznaczałoby unicestwienie i podejmuje walkę. Walkę zwycięską - o siebie samego.
W zastanawiający sposób pokazana jest Odwilż. A przedtem jeszcze sam Lód. Lód, który normalnie wydaje się być przecież środowiskiem nieprzyjaznym człowiekowi, czymś na dłuższą metę nieznośnym. Tu czytelnik przyzwyczaja się do Lodu, podobnie jak mieszkańcy Syberii. Zaczyna go lubić. Zaczyna wiązać z prawdą, której głód przecież w człowieku drzemie, z ładem i porządkiem - niby to nudne, ale daje poczucie bezpieczeństwa. Zaczyna doceniać też po prostu wizualne piękno. I nadchodzi Odwilż. Nadchodzi szybko (przynajmniej z punktu widzenia Benedykta i czytelnika), po tak długiej zimie - że aż nie sposób uciec przed skojarzeniem z Narnią. Człowiek czuje ten powiew ciepłego powietrza na twarzy i mimo nabytej sympatii do Lodu, spodziewa się czegoś dobrego, lepszego. Nic z tego. Odwilż jest obrzydliwa i przynosi zło, rozkład, syf, anarchię w najgorszym wydaniu, nieznośną wielość prawd. Człowiek zaczyna tęsknić za Lodem, za Królestwem Ciemności, jest gotów wyrzec się Boga i oddać losy świata w ręce człowieka - matematyka (choć trochę to przerażające), uwierzyć, że to konieczne (i może prosić o miłosierdzie w tej dyktaturze - ale czy z nadzieją, że to realne?), byle tylko powrócił porządek. Przewrotne to mocno...
Tymczasem okazuje się, że w Odwilży jest miejsce na dobro. Poruszająca jest mocno scena z von Azenhoffem i Katją w szpitalu. Krótka i prosta, bez wnikania, analiz, komentarzy. A na mnie robi ogromne wrażenie. Mówi coś bardzo prawdziwego o naturze miłości - Pokazuje, że miłość jest zagadką, jest skomplikowanym, zawiłym zjawiskiem, jest nieobliczalna.
- Spadaj, matematyku! - bo tak właśnie interpretuję słowa Katii "zapłacił mi". Pod Lodem mogli być tylko wyrachowanym łajdakiem i dziwką. Odwilż dała im szansę stać się ludźmi. Czy da się tak wykalkulować miłość, żeby móc precyzyjnie określić, czy jest czarna albo biała, fałszywa lub prawdziwa, zero albo jeden? Czy da się tak obliczyć człowieka?
Spadaj, matematyku!
Odwilż dała też Benedyktowi szansę odnalezienia Jeleny, nadzieję, że ona żyje. I samo spotkanie z nią - jakże znaczące. Jej słowa:
"Dobrze, stanę przy panu w Zimie kłamstwem serdecznem, obronię przed tą pańską matematyką, żebyś nie skończył jak fater nieszczęsny, tak."
"Skoro stanę u pana boku - to bądź pan pewien: stanę i ta, i ta."
I znowu pojawia się pytanie o prawdę. Czy prawdziwa prawda Historii może być bezwzględną, zimną matematyczną kalkulacją? Czy prawdziwa prawda o człowieku może prowadzić do jego unicestwienia? Czy Jelena szlachetna i podła, żyjąca realnie i żyjąca w świecie fantazji - faktycznie jest w jakimś wymiarze swojej osobowości skłamana?
Jeszcze parę oderwanych myśli na koniec:
Podoba mi się portret psychologiczny głównego bohatera-żadnej psychoanalizy, tylko ten 'język pierwszego rodzaju', te rzeczy, których nie da się wytłumaczyć, zachowania, które nie wiadomo skąd się biorą, zagadka, tajemnica człowieka - bardzo to prawdziwe, a chyba rzadko tak wyraźnie dostrzegane.
Rzuca się w oczy i zastanawia - brak u Benedykta uraz w stosunku do ludzi, którzy przecież czasem nawet bardzo poważnie mu zawinili- czy to wynika z z niewiary w istnienie przeszłości, niewiary w istnienie ludzi czy może z wiary w konieczność, brak wolnej woli?
Emocjonujące były dialogi i cała gra toczona w pociągu między Benedyktem a Jeleną.
No i raz jeszcze wspomnę o swoistym humorze autora przejawiającym się głównie w zabawie formą, stylem, choć zdarzał się i humor sytuacyjny - świetne!
Jeśli chodzi o filmowość 'Lodu', to mam co do tego poważne wątpliwości. Niewątpliwie są tam sceny bardzo plastyczne, które bardzo chciałabym zobaczyć sfilmowane - ale jeśli już, to w postaci jakichś krótkich form (animacji Bagińskiego?) inspirowanych 'Lodem', natomiast nie 'Lód' jako całość. Zupełnie sobie tego nie wyobrażam!
I kurczę, przez to, że ten klocek ciągnął się przez 1500 stron, pewne przewijające się przez niego sformułowania, obrazy trwale wpisały mi sie w świadomość i pojawiają się w niej w odniesieniu do różnych konkretnych sytuacji (np. zamarzło, odćmieczanie). Aż bym przez to chciała, żeby wszyscy dookoła 'Lód' przeczytali, żeby móc się nimi posługiwać i być rozumianą.
'Lód' mam pożyczony, ale zastanawiam się, czy go sobie nie kupić. Nie wiem, czy kiedyś jeszcze przeczytam całość (jeśli nawet, to nieprędko), ale na pewno chciałabym móc wracać do różnych fragmentów...