Pamiętam, kiedyś elrond napisał, że w wersie, który od lat pozostaje jego podpisem, właściwie wyraził się w pełni jako artysta i nic więcej nie potrzeba. Sam artysta widzi to od swojej strony, jako odbiorca mam i ja swoją perspektywę i ta perspektywa mówi mi po latach, że apogeum wieloletniej twórczości artystycznej Budzego jest płyta Luna, cała od a do z. Jeżeli nadal na bezludną wyspę wziąłbym Legendę, to nie ma w tym sprzeczności - w Legendzie Budzy był tylko jednym z elementów układanki, a w ogóle całość, czemu nieraz dawałem wyraz w swoich postach, wymyka się jednostkowym kategoriom, jest to dzieło kosmiczne, które zupełnie wyodrębiło się poza swoich twórców. Mniejsza o Legendę. Luna w każdym razie jest dziełem bardzo głęboko zanurzonym w swoim twórcy, mającym jego pieczęć w każdym zakamarku, i jest to paradoks, bo przecież słychać od razu, jak wielką rolę odgrywają na niej wybitni muzycy grający może najlepsze partie swojego życia. A jednak.
Luna działa na mnie na KAŻDEJ płaszczyźnie. Kiedy po dłuższej przerwie posłucham, pierwsze, co mnie uderza, to doskonałość estetyczna jej. Brzmieniowo, realizacyjnie, wykonawczo (!!) - jest to taki materiał, gdzie słuchając mam wrażenie, że każdy dźwięk jest nie tylko potrzebny, ale w ogóle trafiony w dziesiątkę. Rozlega się w tym momencie, co trzeba, ma odpowiednią barwę, głośność i wszystko. Tu plumknięcie kontrabasu, tam nagły przester na gitarze, tu ciszę rozerwie trąbka, tam zadudni bęben, a nawet różne drobne odgłosy, pikania, pogwizdywania, niesamowite szepty, drugie trzecie głosy, dalekie falsety. Wręcz szokujące jest to, jak wszystko tam idealnie pasuje.
Potrzeba mi trochę czasu i kilku nowych przesłuchań, żeby jednak wejść głębiej, z powrotem, do tego świata, o którym w niesamowitych wpisach w tym wątku pisaliśmy kiedyś. Właśnie znowu tam wróciłem. Wędrówka przez noc, bohater, który na pewno jest mężczyzną, smutek i nadzieja, i ciemności, choć nie przesadzone, nic nie jest tu przesadzone, jak w pierwszej recenzji pisał Gero. Jestem tam znowu; rozczarowany modlitwą, która się nie wznosi; tułam się i wsłuchuję w słoneczne dźwięki manzarkowych klawiszy, które rozpływają się jak we mgle; biegnący w świetle luny i wypatrujący czułego ufo na nocnym niebie; biorący sobie dzień bez duchów, żeby chwilę odpocząć, ale wkrótce znów coraz bardziej zniechęcony, że aż nie chce mi się żyć. Serce, ten przepiękny utwór, gdzie wędrówka z zakamarków świata schodzi w czeluści duszy. Tren zwalający z nóg swoim nieziemskim pięknem. Umieraj, choć to piękne, bo to piękne. I wcale nie wytchnienie po śmierci, tylko Wielka Sobota na wygnaniu. I wcale nie euforia po powrocie do domu, bo wiem, że to wszystko się będzie działo znowu, i przyjdzie umrzeć z powodów stu jeszcze nie raz, ale tymczasem bezpieczeństwo, bliskość, wilgotny nos.
Teksty na Lunie są świetne i dają się interpretować wte i wewte, ale nie o same teksty tu chodzi, literacko nie wydają mi się one wyprzedzać tekstów z drogi, pocałunku, tańca czy procesu, a przecież stwarzany przez nie świat właśnie wydaje mi się je wszystkie wyprzedzać dalece. Kluczem jest tu jedność treści, formy i w ogóle wszystkich środków wyrazu. Te teksty nie są samotne, ale łączą się wszystkie ze sobą, następnie łączą się z melodią, z oprawą muzyczną, jeszcze w dodatku z plastyczną (obrazy z okładki, zwłaszcza na wydaniu winylowym!) - w jeden spójny obraz, opowieść, która od początku do końca stanowi w moim odczuciu to, co stało się najważniejszym wyrazem artystycznym w całej karierze Budzego.
Tym głupsze jest to, jak bardzo przeoczona została ta płyta. Myślę, że dla twórcy, który przecież skromność skromnością, ale przecież WIE, co nagrał, musiało to być jakimś kosmicznym zdumieniem, że tak jakoś... jakby wszyscy ogłuchli? Mam nadzieję, że w jakimś stopniu jednak wypełniły tę lukę teksty pisane tu w tym wątku przez nas, o których
natalia pisze:
... że żadna płyta z udziałem budzego od czasu legendy chyba nie wywołała takich emocji jak luna. to jest wprost niesamowite czytać, jak luna działa na człowieka.
W tym wątku trudno coś znaleźć. Pozwolę sobie więc zlinkować kilka takich recenzji, które najlepiej zapamiętałem i które najwięcej dla mnie znaczyły.
Zatem
inicjujący post Gera, nim płytę usłyszeliśmy, od razu dowiedzieliśmy się, że "najlepsza płyta polskiego rocka". Czy go aby poniosło, zaironizował MAQ, ale nie wyczułem w tej recenzji fałszywej nuty przereklamowania, tylko autentycznie szczery zachwyt.
monika i rozważania o "nic"
arasek
I przepraszam za prywatę, ale dla mnie kulminacja, czyli
teksty elsei.
Potem
ogromny post Smoka.
I zapomniany forumowicz
Afrik!
Teraz muszę przerwać, trzeba będzie jeszcze poszukać po tym wątku..
ps. a na marginesie jeszcze
muzyczne dywagacje Gera, o i jeszcze
tu, które tak lubi Pet