Tęskniliście, prawda
?
Teraz żałuję, że nie recenzowałem na bieżąco. I tak robię to dla własnej satysfakcji, nikt tego nie czyta. No ale do rzeczy.
"Incydent na górskiej trasie" (reż. Don Coscarelli) **1/2
Nie był to film zły. Był to film przeciętny z dość ciekawym głównym (złym) bohaterem, którego potencjał nie został wykorzystany do końca. A szkoda, według mnie postać miała w sobie całkiem spory potencjał. Warto zauważyć coś, co zaznajomionym z twórczością Franka Millera lub Roberta Rodrigueza powinno się rzucić w oczy od razu. Fizjonomia pana Główne Zło dość jednoznacznie kojarzy się z fizjonomią niejakiego Roarka Juniora z "Tego Żółtego Drania" z serii Sin City.
(incydent na górskiej trasie) (Sin City)
Piętno (reż. Takashi Miike) *1/2
Są tacy reżyserzy, którym powinno się zabrać kamerę. Według niektórych należy do nich David Lynch, według mnie należy do nich Takashi Miike. Jak sugeruje nazwisko, mamy do czynienia z twórcą z Kraju Przekwitłej Wiśni (jak to ładnie ujął Pet w pewnym awanturumowym wątku), nic więc dziwnego, że dostajemy horror w takiej konwencji. Zatem co? Zatem całkiem niezły scenariusz z potencjałem, który znowu zostaje niewykorzystany i całkiem niezła fabuła staje się pretekstem do tępego epatowania z ekranu okrucieństwem, brudem w naprawdę chorej konwencji. Powiedziałbym: "trzymajcie się z dala od tego filmu", ale po pierwsze i tak nikt tego wątku nie czyta, a po drugie jest na jednej płycie z wybornym "Tańcem Umarłym" Tobe'a Hoopera, w którym występuje Robert Englund. Więc jakby ktoś się zaopatrzył, to niech odpuści sobie drugi film z płyty. Nie warto.
"Sposób na szkodnika" (reż. Joe Dante) ****
Ludzkości patrz i myśl. Coś modne się ostatnio stały wszelkiej maści ekologiczne filmy. A nurt około science-fictionowy miał z tym wiele wspólnego już u swego zarania (vide "Wojna światów" Herberta George'a Wellsa). Coś sprawia, że mężczyźni zaczynają zabijać kobiety. Do ataków dochodzi na linii, po której zwykle rozprzestrzeniają się epidemie.
Tajemnica, szaleństwo, atmosfera nieufności i zwątpienia - miodzio
. Naprawdę dobry film. Trochę psuje całą przyjemność element, który robi z tego horror a nie thriller (w thrillerach nie występują elementy nadprzyrodzone), ale trudno. Zabawa i tak przednia. A kiedy film się kończy, kończy się zabawa. I dopadają przemyślonka.
"Valerie na schodach" (reż. Mick Garris) ****
Film został zrobiony na podstawie opowiadania niejakiego Clive'a Barkera. Pisarz w stopniu przeddebiutanta trafia do domu dla takich, co to jeszcze nie publikowali. Mają mieć zapewniony spokój, żeby mogli napisać książkę, która zostanie wydana, a wtedy zwolnić miejsce kolejnemu nieudacznikowi (jak sami siebie nazywają lokatorzy). Kilka bardzo ładnych scen, ciekawie narastająca intryga, nieco nieprzekonujące niektóre efekty, ale całość wypada bardzo dobrze. Na szczególną uwagę zasługują Christopher Lloyd i, znowu, Tony Todd (najbardziej znany z "Candymana", choć to oczywiście nie była jego jedyna rola... a w tym wątku też pojawił się co najmniej raz).
"Wszyscy wołają o lody" (reż. Tom Holland) ***** !!!
Oryginalny tytuł podoba mi się znacznie bardziej ("We all scream for ice cream"), ale taka natura języków, że nie wszystkie słowne gierki można przełożyć bez utraty sensu logicznego i sensu żartowego. A co my tu mamy? Mamy tutaj Williama Forsythe'a (szeryf Wydell z "Bękartów Diabła" Roba Zombie) w roli niedorozwiniętego clowna Bustera, który sprzedaje lody, jeżdżąc samochodem-chłodnią z wielkimi napisami po bokach wozu, mówiącymi "Cherry Time". Mamy też bandę dzieciaków, która jest naprawdę okrutna względem Bustera ze względu na jego przypadłość. Pewnego razu uprzykrzanie życia sprzedawcy lodów wymyka im się spod kontroli. Ale to dopiero początek.
Wielki powrót reżysera "Laleczki Chucky". Film atakuje z ekranu emocjami, reżyser bawi się uczuciami widza według swego widzimisię i robi to perfekcyjnie. Do tego dochodzą świetne rozwiązania fabularne i naprawdę dobre efekty. I muzyka. I całość udźwiękowienia.
Efekt końcowy jest taki, że... że przez długi czas po seansie będzie się za Wami tłukło "I scream.... You scream... We all scream... FOR ICE CREAM!"
I scream... You scream... We all scream... FOR ICE CREAM!... a nie mówiłem?
"Prawo do śmierci" (reż. Rob Schmidt) ***
Film jest taki o. Kolejna w sezonie próba zmierzenia się z trudną i drażliwą tematyką (aborcja była, teraz eutanazja). Byłoby banalniej i może dalej jest banalnie, bo bodźcem była prawdziwa historia, ale widać bardzo dobry warsztat reżysera i scenarzysty. Co prawda przy użyciu najprostszych metod, ale za to niezwykle umiejętnie manipulują nami, dopowiadając co jakiś czas elementy historii, które wcześniej zostały pominięte. Niestety, pewien patent zostaje powielony z "Hellraisera II" i, gdy zwykle nie mam problemów z tym, że ktoś używa pewnego rozwiązania, jeżeli wcześniej z niego skorzystano, to generalnie tutaj mnie to razi i już nie ma tego efektu, jaki byłby, gdybym wcześniej nie spotkał się z tym samym "mykiem". Trzy gwiazdki starczą.
"Dziecko Rosemary" (reż. Roman Polański) *****
Ech, to trochę jak recenzować "Legendę", jakąkolwiek płytę Misfits, "Neverminda" czy "Pulp Fiction" albo smak pomarańczy. Klasyka, po prostu klasyka!
"Odrodzone zło" (reż. Fabrice Lambot)
W oryginale "Dying God". Cóż, dowód na to, że nie wszyscy są Robertami Rodriguezami i nie wszyscy bawić się w Sin City. Tym bardziej w kolorze. Mamy złego glinę, który wywołuje raczej współczucie i pobłażliwość niż wstręt. Mamy do bólu ograne schematy, tym razem kompletnie bez polotu. I kończenie każdego ciągu scen panoramą miasta, która jest zabójczo nudna.
Zero gwiazdek.
Rekord "Topora" został pobity.
"Masakra w Chicago" (reż. Michael Feifer) **1/2
Primo: thriller. Secundo: strasznie dokumentalny. Na półtorej godziny filmu mamy mniej więcej: 1/3 przebitek z przeszłości seryjnego mordercy Richarda Specka, 1/3 zabijania, 1/3 śledztwa policyjnego. Banał. I byłoby tragiczniej, gdyby nie kilka faktów:
1) fakt pierwszy: Tony Todd (znowu
) jako szef policji, który z jednej strony musi dopilnować złapania zabójcy, z drugiej nie może dopuścić do nagłośnienia sprawy, bo lada moment wybuchnąć mogą mu zamieszki na tle rasowym. W związku z tym odwołuje co jakiś czas policjantów zajmujących się śledztwem w sprawie Specka.
2) fakt drugi: oglądając Corina Nemeca wcielającego się w rolę odczłowieczonego seryjnego zabójcy znajdujemy odpowiedź, kim sugerować mógł sie Heath Ledger, gdy kreował swojego Jokera. Nawet uszkodzenie twarzy podobne.
Natomiast, co wpływa niekorzystnie na odbiór filmu, to strasznie dokumentalna maniera. Wszystko można było przedstawić tak, by najważniejsze rozegrało się w głowie widza, a nie na ekranie. To zabiera zabawę.
Poza tym, znacznie ciekawiej chyba wypadają nagrania wideo, które wypłynęły po śmierci Specka. Na jednym z nich widać skazanego na 1200 lat więzienia, jak zażywa narkotyki i korzysta z życia, opowiadając o mordzie, którego dokonał, odpowiadając na pytanie, co wtedy czuł ("To, co zwykle czuję. Ja nic nie czuję."), a po wszystkim uprawiającego seks. Tak tylko dodam (bo to również przedstawione jest w filmie no i, oczywiście, na owych wyciekniętych skądśtam nagraniach wideo), że Speck dorobił się, na skutek kuracji hormonalnej, biustu.
Richard Speck w Wikipedii
O "Masakrze w Chicago" na blogu, dołączone są nagrania z prawdziwym Speckiem
Pozdrawiam,
Uldor