Terminator * * * * *
best moment: I'll be back!
Ale tu nie ma best momentów. To nie jest film z wybijającymi się scenkami, bo jest on całością. Do bólu spójną, konsekwentnie od A do Z poprowadzoną całością.
Wręcz doskonały egzemplarz swojego gatunku, czy to science fiction, czy filmu sensacyjnego (a może nawet bardziej tego drugiego).
Hitchcock powinien być dumny - zaczyna się od mniej więcej trzęsienia ziemi a potem jest coraz ciekawiej. No... oprócz finału w tej prasowalni, cokolwiek to za długie i już nic ciekawego w sumie wiadomo że się nie może zdarzyć.
Ale i tak pięć gwiazdek, bo film prowadzony z podziwu godną konsekwencją, mroczny, ponury i zaciskający coraz ściślejszą pętlę wokół szyi bohaterki. Nawet jeżeli założymy, że z góry wiemy, że ona się uratuje to i tak jest to film pełen strachu i napięcia. Z jedną bardzo wyróżniającą się sceną, sceną szokująco cichą i spokojną w kontekście całości... tą, po której zostaje poczęty John Connor. Sama w sobie byłaby banalną sceną z serii 'zaczynają się całować i gasną światła'. Ale przez kontrast z ogólnym szaleństwem, paniczną ucieczką i wszechograniającą beznadzieją... robi wrażenie. Nic dziwnego że tak ważny jej plon.
Terminator 2: Judgement Day * * * * * 1/2
best moment: łoooo.... tysiąc pincet dwa dziewincet takich momentów
Bo to dla odmiany jest film, który się skrzy. I czasem błyszczy a czasem nie - pod tym względem jest formalnie słabszy od pierwowzoru, brak mu tej spójności. Ale dla mnie błyski są tu wspaniaaałe
Weźmy trochę przykładów:
- cała sekwencja ucieczki Sary ze szpitala, jej panika, gdy widzi Arnolda i jeszcze nie wie, że to nie ten sam Arnold, co kiedyś..., T1000 przechodzący przez kraty (BEST SPECIAL EFFECT EVER!!!), jak też doganiający uciekinierów w windzie (roztwiera odrzwia szpikulcowymi łapami, a Arnold BUM!
)
Powiedzmy szczerze - jest to najlepszy moment filmu, tyle, że trwa chyba z pół godziny, więc trudno nazwać momentem...
- NO FATE wyskrobane na ławce. MOCNE! To jest taki best - w pełnym tego słowa znaczeniu -
moment
I jeszcze:
- gadki szmatki Arniego z chłopakiem, a więc te wszystkie Hasta la visty i No problemo; no i superowy ów moment, kiedy rozmawiają z przybraną matką Johna przez telefon... znaczy niezupełnie z nią
"Twoi przybrani rodzice nie zyją. Jedziemy". I
he'll live
- oj tak i te momenty, kiedy Terminator zaczyna 'człowieczeć'... aż do końca kiedy zrozumie, czemu ludzie płączą. Co by nie mówić to mnie wzrusza!!!
Terminator 3: Rise of the Machines * * * * 1/2
best moment: zdecydowanie zakończenie!
cholera, uświadamiam sobie, że trudno mi napisać rzeczową obronę Terminatora 3, bo jednak dość dawno to było i tylko raz - słabo pamiętam, nawet fabułę
pamiętam, że byłem sceptycznie nastawiony a bardzo bardzo przyjemnie mnie film zaskoczył
po czym - co bywa jednym z lepszych mierników jakości filmu - po "przetrawieniu", czyli w miarę jak od obejrzenia filmu było coraz dawniej, wydawał mi się coraz lepszy. Rozumicie, bo często coś się spodoba od razu bardzo, a po jakimś czasie wrażenie pryska i właściwie nie wiadomo co się podobało. A mi co i raz się T3 przypominał, jakieś miałem przemyślenie arcyciekawe na pewno (niestety zapomniałem
) - jakby, mimo że z trzech jest najgorszy, to z czasem zaczęło mi się widzieć, że coraz mniej odstaje.
Jest inny, bo właśnie o wiele mniej efektowny. Jak na tego typu film odniosłem bardzo rzadkie wrażenie, że udało się uniknąć przerostu formy nad treścią. Film wydał mi się wręcz skromny, nie wiem ile tam milionów poszło na efekty, ale zupełnie nie czułem się nimi przytłoczony (a ja zbytnio nie przepadam za efektami).
Co pamiętam. Że para bohaterów, tych 'ludzkich' (młody dorosły John Connor i Katherine Brewster - pamiętam jak Arnold cudnie wymawiał jej nazwisko ze swoim austriackim akcentem
), wydali mi się bardzo właśnie ludzcy i sympatyczni; obchodził mnie ich los i miałem ochotę wysłuchać ich historii. Podobało mi się, że Arnold znowu umiał się trochę z siebie pośmiać. Terminatorka jakas taka bez wyrazu; najmniej do mnie trafiła.
I pamiętam, że zakończenie było znakomite. Całkowicie w poprzek oczekiwaniom, jak i schematom. Nie ma centralnego komputera, nie można wrzucić pierścienia do ognia i zapobiec wojnie cyborgów. To takie ładne i bajkowe, żeby istniało centrum zła, które można heroicznie zniszczyć. Trafić w otwór i wysadzić Gwiazdę Śmierci. A tu ponura informatyczna rzeczywistość - wszystko jest programem, wszystko jest wszędzie, rozpełzło się... heroizm można o kant dupy... I ta końcówka, w wielkim pustym gmachu, gdzie okazuje się, że nie dało się cofnąć czasu i jednak John Connor będzie musiał poprowadzić ludzkość do walki z robotami... Doskonała rzecz. Bardzo mocna. Ani trochę nie przegadana, wręcz milcząca, zero łopatologii, wszystko staje się jasne bez słów.
Zapamiętałem Terminatora 3 przede wszystkim jako jedno z najlepszych zakończeń filmu akcji, jakie widziałem.