DINOSAUR JR Praga, 18.03.2013
Na bilecie napis DINOSAUR JR/ USA i te durne żarty popiwczone, że będzie support - band który się nazywa USA.
nie był to band, tylko jeden man. i nie nazywał się USA tylko... Chris Brokaw. w każdym razie
facet z Gretchem i kombem fendera
a ja siedzę na balkonie i piję pilsnera
fajny głos, na gicie trochę eksperymentalnie ale in plus. kupiłem nawet uwaga.. kasetę ! ale.. zapomniałem zabrać z Pragi : ( muszę wrócić ! )
skończył grać a ja Pilsnera, zlazłem z balkonu pod scenę. sprzęt Mascisa nawet jak stoi nie używany budzi przestrach. 3 heady 6 kolum i combo.
Lou też z szafą firmy Marshall
te najdłuższe 20 minut wieczoru na oczekiwanie. i są ! coś tam brzdąkają. Lou u Murph. Postać Mascisa przesuwa się powoli i jednostajnie jak nie przymierzając buka z muminków, w japońskiej bajii ( o ile dobrze pamiętam, w sensie baję a nie koncert ). w ogóle MAscis to any-frotman.
doczłapał do gitary,
zdjął oklary,
położył na kejsie
żadnej zmiany na fejsie.
- nawet nie spojrzał na publiczność. po prostu nie marnował sił na nic innego niż na grę na gitarze. a grał przepięknie !
po paru uderzaniach w struny pierwszy numer the lung.
ależ oni brzmią ! melodia, ale z takim pierdo z przeproszniem lnięciem że aż nie chce się wierzyć !
trochę słabo słychać wokal. dośpiewuję sobie. ale czesi strasznie drętwi.
almost fare, to nie jest mój ulubiony numer, Mascis się słumaczy że to klub ma słabą akustykę i że lepiej słychać wokal na balkonie ( fakt. ) - była to pierwsza i ostania wypowiedź Dżeja podczas koncertu. znowu pauza na brzdąkanie i z grubej rury -WAGON - akustyk widać się poczuł urażony i podkręcił gain - słychać Mascisa i całe szczęście bo WAGON to zawodowy numer !
potem wracamy do promowanej na tej trasie ostatniej płyty. KAPODASTER na 7 mym progu i otwierający album don't pretend.. fajnie. ale jak wchodzi watch the corner. łooooaaa ! on ciągle nie zdjął tego kapodasteru ( kapodastra ? ) a brzmią ciężko jak jasny gwint szacun dla Lou !
(...)
bardzo fajnie siadło "out there", zaś podczas feel the pain. jak by czarodziej użył różdżki - pepiki ruszają w pogo ! ( wreszcie : ) )
dalej kower deep wound ( pogo total ! ) i greatest hits : start choppin, little furry thing ( freak scene, forget the swan ( końcówka ***** ! )
na bis kjurowe just like heaven
na koniec najlepszy numer - sludgefeast smutna petarda, po punkowej końcówce totalnie pojechane outro. Lou tylko sprzęga, Murph ciągnie monotonny groove J gra schizolskie solo.
odkłada gitarę zakłada okular i wraca tym swoim wolnym krokiem.
świetny koncert. chociaż trasa promuje płytę, to poza świetnym watch the corner - nowe utwory słabiuśko przy strzałąch z you're living over me czy where you been.
uroki internetu, nim wróciłem do domu koncert już wisiał na tjubie.
jakość nie zabija, ale możecie sprawdzić czy pisałem prawdę ; )
https://www.youtube.com/watch?v=tLAEa4wQGIw