To było jedno z moich marzeń - Nick Cave live. I się spełniło, i byłam szczęśliwa w Berlinie. Admiralspalast ze zdjęć w interencie kojarzył mi się z Kongresową, czyli niezbyt zachwycająco i przede wszystkim wydawał się wielkim miejscem. Tymczasem dziki, chudy, ekspresyjny Nick Cave wił się jakieś 5 kroków ode mnie. Gdybyśmy przyszli choć trochę przed czasem, pewnie i przy barierkach można byłoby stanąć (a Nick, proszę Państwa, wchodził czasem w kontakt fizyczny z osobami z pierwszego rzędu!). Wokół głównie niemiecki, choć przypadkiem stanęliśmy tuż obok 2 Polaków - weteranów koncertów Nicka. Czeski i rosyjski też dało się słyszeć, publika generalnie raczej
dorosła.
Dokładnie o 20.00 rozpoczęła się projekcja krótkiego filmu o nagrywaniu nowej płyty, potem chwila przerwy i rozpoczął się koncert. Wspaniały koncert, smakowity repertuar - widać było, że wszystko jest świetnie przygotowane - w końcu to zaledwie jeden z 4
special shows; regularna trasa dopiero jesienią.
Najpierw nowa płyta. W całości i w kolejności takiej, jak w wersji studyjnej, co wielkim jest plusem: klimat, nastrój, wszystko zwielokrotnione. I się wzruszałam momentami, bo ta płyta jest przejmująca. Nie pierwszy to raz, gdy w tekstach Cave’a słyszę pewną
ostateczność, ale im starszy jest on sam (i ja), tym mocniej to na mnie działa. I tym bardziej się cieszę, że udało mi się go zobaczyć ze wszystkim, co w nim jest: nastrojem i dzikością, i energią. Bo nie wiadomo czy i kiedy będzie jeszcze okazja. Jednym z moich best numerów na płycie jest “Water’s Edge” - koncertowo nie powaliło jakoś, choć te słowa:
You grow old and you grow cold.
(...)
It's the will of love
It's the thrill of love
Ah but the chill of love is coming down, people
uderzają chłodem.
Na scenie - ogrom ludzi! Instrumentów! Chórek: słodkie dzieci, słodkie nastolatki
. Najbardziej chyba zrobiły na mnie wrażenie w końcówce kolejnego numeru - “Jubilee Street”. Tak, Cave jest mistrzem kontrastów wszelakich i niewinne głosy dziecięcego chóru w tekście o “girl named Bee - she had a history but she had no past” są tego przykładem. Plus Nick! Espresja, dzikie pląsy przy słowach:
I am transforming
I am vibrating
Look at me now
I “Mermaids”. Tu powiem rzecz taką jeszcze: super jest zobaczyć Cave’a interpretację jego własnych tekstów. Czasem wydobywa on jakiś wers, który wcześniej mi umykał albo wydawał się mniej istotny. Czasem dobitniej widać też, jak powaga co krok miesza się u niego z szyderą. Jak potrafi on to łączyć i zmieniać nastrój nie tylko z utworu na utwór, ale z wersu na wers. Na przykład tu właśnie:
I believe in God
I believe in mermaids too
I believe in 72 virgins on a chain (why not, why not)
I believe in the rapture
For I've seen your face
“Why not why not” - drwina Cave'a i śmiech publiki. “Rapture” - całkiem już serio.
To był jeden z mocniejszych momentów koncertu. “We Real Cool” też mi się podobało bardzo - wersja live wydobyła więcej mroku z tego utworu, to jeden z tych numerów nowej płyty, które dzieją się na samym dnie. Duszy. “I hope you’re listening, are you” pyta Cave i wszystkie zmysły się wyostrzają. Nie wiem jeszcze, jak dokładnie rozumieć ten utwór, ale wywołuje on we mnie egzystencjalny niepokój, to wiem. “And I hope you’re listening, are you” powtarza tonem stwierdzenia i myślę sobie, że to jeden z tych wykonawców z tradycji wręcz bardowskiej, którego należy słuchać na żywo i widzieć jego twarz. Jak z Kaczmarskim, gdy działa się magia na żywo. Wers: ”We real cool” brzmi szyderczo. “The past is the past and it's here to stay” - dojmująco serio. Nie pierwszy to raz, gdy w tekstach pojawia się słowo “przeszłość”, to jeden ze sprawców wrażenia ostateczności jakiejś. Dwa ostatnie numery na płycie kochałam już wcześniej, a koncertowo pokochałam je jeszcze bardziej. “Higgs Boson Blues” to jeden z moich ulubionych numerów Cave’a w ogóle. Jedziemy do Genewy, uczyć się o bozonie Higgsa. I to zdanie:
“Who cares, who cares what the future brings?” - ile żaru, miksu emocji, siły przekonywania w tym jest! W tym momencie rzeczywiście nie ma znaczenia, co przyniesie nam przyszłość - jest tylko TERAZ. I czarny humor Nicka: “If I die tonight, bury me in my favorite yellow patent leather shoes” i śmiech publiki. Bo Cave potrafi wisielczo rozbawić, nalezy wspomnieć, czasem jednym uniesieniem brwi w odpowiednim momencie. Wspaniała to piosenka podróżna, słuchałam potem w pociągu i pasowało. “Can you hear my heart beat?” i zdaje się, że tak, że niemalże można to usłyszeć.
Ostatni numer, tytułowy jest wyciszony, spokojny, choć niepokojący, jak i cała płyta. Ciary. I te słowa, ostatnie na płycie, proste, ale jakże prawdziwe:
Some people say it's just rock'n roll
But it gets you right down to your soul
A po nim część druga. Kontrast znów: “From Her to Eternity”. Jeden z bardziej dzikich i energetycznych momentów. “O Children” i rzewna “The Ship Song”, które nastąpiły później to nie jest ten Cave, którego kocham najbardziej. Ale “Jack the Ripper”, “Deanna”, “The Mercy Seat” (!) czy na bis wykonany “Stagger Lee” (!! ogień niewyobrażalny), podobnie jak niepokojący numer z Nickiem przy pianinie “Your Funeral... My Trial” - to wszystko wspaniałość.