Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest czw, 28 marca 2024 12:19:00

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 51 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3, 4  Następna
Autor Wiadomość
PostWysłany: ndz, 10 lutego 2013 14:12:05 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
You know there's an inside kind of sorrow, Lord, the women are always singin' the blues („Ego Rock”)


A co byście powiedzieli na wątek o Janis Joplin?


Należy ona do wąskiego grona wykonawców, którzy towarzyszą mi od samego dzieciństwa. Do tych artystów, do których, mimo upływu czasu, wciąż wracam. I z którymi z każdym rokiem łączy nas coraz to dojrzalsze uczucie. Bardzo ją lubię.

Pamiętam nawet moment, kiedy usłyszałem Janis po raz pierwszy. Wracam skądś do domu (nie wiem: kopałem piłkę koło domu? byłem z kolegami? wałęsałem się samopas?), a tu stereo starego na full i napieprza jakaś brudna muza. Musiał być czwarty października, audycja radiowa z okazji rocznicy śmierci Janis Joplin. Tata stał tam gdzie zwykle gdy puszczał głośno muzykę, a mama udzieliła mi stosownych wyjaśnień. Przedwczesna śmierć, narkotyki, przedawkowanie. Nie wiem który to mógł być rok, ale na pewno latałem jeszcze w krótkich portkach. I wrażenie to wszystko na pewno na mnie zrobiło.

Chyba niedługo później sam zacząłem jej słuchać. Możliwości były ograniczone: tata miał trochę nagrań na swoich stilonkach, samemu udało mi się upolować w radiu koncertowe „Down On Me”. Ten numer wraz z „Summertime” należał wtedy do moich ulubionych. A kiedy zacząłem samodzielnie wypuszczać się do Krakowa, to u kolesia na ulicy Siennej na straganie kupiłem sobie kasetę „The Very Best Of Janis Joplin”. Okładka wyglądała tak:

Obrazek

Repertuar zaś był następujący:

Me and Bobby McGee
Cry Baby
Kozmic Blues
Move Over
Piece Of My Heart
Mercedes Benz
Try (Just A Little Bit Harder)
Get It While You Can
Down On Me (live)
Ball And Chain (live)
Summertime
Mary Jane


Podobało mi się wszystko, z małym wyjątkiem w postaci „Try”, i bywało, że taśma śmigała na mojej Wildze bez ustanku. (Niebawem zresztą wrócę do tych piosenek, żeby zająć się każdą oddzielnie.) Z całego zestawu prędko pokochałem najmocniej „Ball And Chain” - piękny numer Big Mamy Thorton, w zwalającej z nóg koncertowej wersji, w której tylko ciut przeszkadzał mi wokalny fragment pod koniec. Te koncertowe wykonania „Down On Me” i „Ball & Chain” spowodowały, że z czasem zainteresowałem się całym albumem „In Concert”. Miałem go na dwóch kasetach (a teraz mam na płycie). No i to był właściwie przez lata mój podstawowy zestaw pod hasłem „Janis Joplin”. Później poznałem jeszcze płytę „Pearl” oraz trochę innych, pojedynczych nagrań. Ale niestety do dziś nie słyszałem ani „Chaep Thrills”, ani „I Got Dem Ol' Kozmic Blues Again Mama!”…

Ale muszę powiedzieć, że najmocniejsze związane z Janis wrażenia ostatnich lat wiążą się z oglądaniem fragmentów koncertów na youtube. Nie będę też ściemniał, że interesuje mnie w tym względzie cokolwiek, nie. Chodzi konkretnie o wykonania „Ball And Chain”. Ten numer, jak wspomniałem, znajduje się w czołówce moich ulubionych, a kiedy jeszcze mogę patrzeć JAK Janis go wykonuje, to już w ogóle jest szał.

Szczególnie chodzi mi o dwa wykonania, które teraz chciałem Wam zaprezentować.

Najpierw Monterey, początek kariery (1967). Tu dobrze widać, że artystka właśnie zdobywa publiczność. Operator wyłowił wśród publiczności Mamę Cass – jej mina w trakcie, jej reakcja po występie mówią wiele. A sama Janis… Jest boska! Od niskiego spokojnego wokalu do przejmującego krzyku, szaleństwo. Ona z jednej strony spala się, zatraca w tym numerze, a z drugiej jednak kontroluje wszystko: kroczek do tyłu, odsunięcie mikrofonu, regulacja siły głosu – jest to niesamowite. Czuć też takie napięcie, koncentrację, żeby nie spalić, żeby wszystko poszło jak należy, żeby im pokazać! A potem Janis jak dziewczynka wybiega szczęśliwa, że się udało, za kulisy, zostawiając osłupiałą publiczność. Wow. Oglądałem to wielokrotnie, a zawsze mam ciarki!

Myślałem, że ten występ jest nie do przebicia. Aż trafiłem na Frankfurt. To koncert późniejszy (1969), z innymi muzykami (lepiej grają!). Wykonanie „Ball And Chain” jest dojrzalsze, jakby prawdziwsze, bardziej przejmujące swą treścią (to love you, to hold you… till the day I die). A Janis zachwyca mnie tu tym jak śpiewa, i też tym jak nie śpiewa: jak nagle wybucha śmiechem (nie chodzi mi o sam początek), jak się wczuwa, jak rzuca gniewne spojrzenie publice… Jest zjawiskowa, po prostu zajebista. Sama pieśń jest dla mnie piękna, wykonanie niesamowite, a tu pojawia się jeszcze trochę dodatkowych, dramatycznych napięć… Nie wiem jak je ponazywać, ale też ze względu na ich delikatną grę ten występ tak mocno na mnie działa.

:serducho


PS. Nie mogę nie wspomnieć o tym, że całą rzecz zainspirowała Monika :) .

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 10 lutego 2013 23:22:44 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 21:37:55
Posty: 25363
antiwitek pisze:
A co byście powiedzieli na wątek o Janis Joplin?

HURRRRAAAAAAAAAAAA! :D


Ja mam podobnie, jak Witt ze znaniem - zamiast kasety z Siennej miałem kastę skądśtaminądś, ale z tego, co widzę skład niemal identyczny, tylko kolejność inna... na stronie A było o ile mnie pamięć nie myli Piece of my Heart, Cry Baby, Move Over, Kozmic i Get It While You Can, na B - Bobby McGee, Mercedes, Try, Down On Me/ Ball and Chain live, splecione ze sobą i Summertime. Kasetę następnie oddałem koledze, który strasznie chciał, a sam sobie znakomitą większość przegrałem, przeplatając innymi klasykami ze złotych lat... Ale w tych złotych latach Janis zasiada na panteonie i jest tam królową :-)

Przy czym zupełnie nie ujmuje jej wielkości przegląd płyt. Ani nawet piosenek, choć to pewnie lepiej by wyszło. To jest artystka efemeryczna. Zjawisko, które trzeba uchwycić w jakimś tu i teraz i dać się zachwycić. W sumie - coś podobnego jak z Hendrixem. Oczywiście Jimi miał szczęście do lepszych współpracowników i wydał kilka wybitnych płyt i stworzył wybitne utwory, o wiele bardziej, niż Janis. Ale tak naprawdę to, co mnie w nim najbardziej zachwyca - strzeliło mnie ostatnio na koncercie, który widziałem na dużym ekranie - to jest coś innego, coś właśnie trudno uchwytnego, co nie jest kompozycją, aranżacją, nie jest nawet po prostu wykonaniem. To jest jakieś istotowe zjednoczenie z wykonywaną muzyką (przepraszam za bełkot ;-)), przeniknięcie tej muzyki całą duszą... coś, co czasami zobaczę/ usłyszę i mnie poraża!

I dokładnie tak samo mam z Janis.

Właściwie od zawsze ci dwoje stanowią w mojej świadomości muzycznej nierozłączną parę. Jimi i Janis; podobnie żyli, podobnie zmarli; podobnie objawił się ich geniusz.

Janis jest dla mnie najgenialszym wokalem w dziejach muzyki rockowej. Zastanawiam się czasem, kogo wolę bardziej - Frediego czy może Planta, a może Jima, a może... ale nie muszę się zastanawiać, że Janis jest ponad nimi wszystkimi.

_________________
ćrąży we mnie zła krew


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 11 lutego 2013 19:41:24 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Crazy pisze:
to jest coś innego, coś właśnie trudno uchwytnego


Ogień!!! :D



A co do genialności wokalu... Pamiętam była raz wkładka o Janis Joplin w Tylkoszmacie. I jak to we wkładce: o wkładkowej babce wypowiadały się polskie babki - śpiewaczki. I padały sformułowania w rodzaju "nie podoba mi się", "nie uważam tego rodzaju śpiewu"... Wtedy byłem trochę zbulwersowany - to mówiły Kora, Anja Ortodox, nie wiem kto jeszcze - ale dziś już nie jestem. Wiem, że jest to ten rodzaj wokalu, który męczy i drażni część osób, jak ten Niemen, który wyje :) . W obu przypadkach jakby wiem o co chodzi, ale absolutnie nie podzielam! Mi się śpiew Janis i śpiew Czesława bardzo podobają!

Teraz o numerach z mojej starej składanki:

Me and Bobby McGee – pamiętam z książki o Floyds, że któryś z nich (Waters?) był rozczarowany widząc legendarną Janis Joplin na żywo, że to taki prosty country – rock. Ta charakterystyka pasuje zwłaszcza do tego numeru… Cóż skoro tak bardzo mi się podoba! To amerykańskie brzmienie, realia w tekście, falowanie dynamiki. No i wreszcie la la la, la la la la pod koniec. Ogólnie whew! yeah! *****

Cry Baby – nie mniej sławna, również bardzo amerykańska piosenka (zahacza mi nawet o jakieś lata pięćdziesiąte). Możliwe, że, jak to ujmuje Gero, nie jest to moja chromatyka emocjonalna, ale podoba mi się odrobinkę mniej. Niemniej wciąż słucham z przyjemnością, mam też kilka ulubionych momentów, tak że w sumie **** i pół .

Kozmic Blues – ooo, zawsze przenika mnie ten początek: motyw fortepianu, wejście bębnów, stonowana Janis i jęk gitary. Potem magiczny spokój wyczekiwania przeplata się z momentami dramatycznymi. Czasem aż oczekuję wersów z „Ball And Chain” – mają coś podobnego te utwory. Yes indeed? Yes indeed Troszkę mnie podobają mi się te pięćdziesionowate spiętrzenia, ale i tak jest - *****

Move Over – aaa, jaki super początek: prosty, wciągający rytm, Janis zdublowana gitarą zapodaje tekst, a potem cała rzecz się stopniowo rozkręca: i muzycznie i emocjonalnie. Fajne solo gitary, ogólne szaleństwo i czad! Energia, żar, ale dramatyzm wypowiedzi wcale w tym się nie rozpuszcza, wciąż jest wyraźny: *****.

Piece Of My Heart – yeah, ten brudny wstęp! C’mon, c’mon! Ale potem napięcie trochę opada. W ogóle pamiętam w jakim byłem szoku, gdy usłyszałem tę piosenkę w jakimś tradycyjnym wykonaniu, że to taka sobie banalna piosneczka. Janis jednak nadała jej swojego charakteru, brudu, tak że broni się (ekspresja refrenów! you know you got it! oraz wstawki gitary) na **** i pół. No i to lekko zwalniające zakończenie.

Mercedes Benz – czyli Janis śpiewająca sama jedna. Super, ale pewnie przez tę prostotę po latach słucha się z mniejszym zaangażowaniem: **** i pół.

Try (Just A Little Bit Harder) – numer zdecydowanie soulowy, funky. Bywały momenty, że go nienawidziłem, często przewijałem. Muszę przyznać, że jest to jednak w pewnym sensie kawał mięcha. Rozumiecie: sekcja rytmiczna, dęciaki, chórki, czad. Ale mam wrażenie, że Janis w takim ęturażu jest trochę mniej do twarzy: *** i ¾.

Get It While You Can – znów fortepian, znów trochę wdzięcznej, falującej, brudnej pięćdziesiony. Don't you turn your back on love, no, no, no - piękne: **** 3/4.

Down On Me (live)I don't want to hear a wrong chord all night long. Khehem, yes. --- Well, down on me, Lord, down on me! I zaczyna się szaleństwo! Wiadmo, że nie ma tam mistrzostwa instrumentalnego, ale za to jest czad na maksa, uwielbiam ten numer, z jego żarliwością, wrzaskami, zatrzymaniami rytmicznymi i brudami koncertowymi: *****.

Ball And Chain (live) – też z „In Concert”. Nabicie, gitara, aaj! Janis, i zaczynają grać: brudna gitara, piano, organy – świetne, z czadem, emocje narastają, i nagle ciach: Sitting down by my window, looking at the rain… Janis zaczyna swoją dramatyczną opowieść. No, uwielbiam – jest to mój numer jeden Janis Joplin. Może trochę za dużo gada i podśpiewuje sama pod koniec tej wersji, ale i tak: *****! To co się dzieje wcześniej: ten dramatyzm, żar, prawdziwość bez osłonek to dla mnie rewelacja.

Summertime – ojej! Tego teraz posłuchałem pierwszy raz od bardzo dawna w wersji studyjnej, bomba! Pamiętam za dzieciaka w niektórych momentach ta jej interpretacja była dla mnie zbyt szorstka, ale teraz nie ma problemu. Jak tego się świetnie słucha od początku do końca! Uwielbiam wszystko po kolei, również też te wszystkie dziwne dźwięki, które pojawiają się niekiedy. Te brzmienia – gitar, głosu – tak się zmieniają, a wszystkie są niezwykle trafione. Między świetlistym, słonecznym pięknem a brudem: *****! Ps. A gdy słuchałem pierwszy raz, niedługo po rozmowie z mamą, to zgadnijcie jak sobie tłumaczyłem hush…?

Mary Jane – numer z czasów gdy Janis Joplin nie była jeszcze znana, 1965, nagrany na żywo z towarzyszeniem kontrabasu, piana i skrzypiec. Nie jest to ta Janis, którą znamy, ale podona mi się. Jestem też zadowolony, że Mary Jane trafiła na tę składankę: ****.

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 11 lutego 2013 19:45:28 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 11:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
Ci jak jadą! :D

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 11 lutego 2013 20:25:34 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Dołącz się! Byłem zaskoczony, że "Pearl" oceniłeś dość wysoko. Przecież Ty nie lubisz kobiet :P .

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 11 lutego 2013 20:35:33 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 06 maja 2007 11:40:25
Posty: 13524
Skąd: Krk
antiwitek pisze:
Dołącz się!

Hmmmm... :)


antiwitek pisze:
Byłem zaskoczony, że "Pearl" oceniłeś dość wysoko.

Lubię bardzo! Odpowiada mi ten, jakby to powiedzieć, żeby to nie zabrzmiało głupio... No ten doorsowski klimat. Wszak producent jest ten sam! Kiedyś mnie to zdziwiło, ale po latach widzę, że to był odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu, ten Rotczajlt.


antiwitek pisze:
Przecież Ty nie lubisz kobiet

Ale poszło... Wyrwane z kontekstu przekreśla mnie dokumentnie. ;)

_________________
http://67mil.blogspot.com/


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 11 lutego 2013 20:56:16 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
:wink:

pilot kameleon pisze:
No ten doorsowski klimat. Wszak producent jest ten sam! Kiedyś mnie to zdziwiło, ale po latach widzę, że to był odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu, ten Rotczajlt.


Kiedyś nie wiedziałem o tym fakcie, ale ostatnio zwróciłem uwagę na owe producenckie zbieżności i też uważam, że jest to fajne.

A o "Pearl" jeszcze, myślę, będziemy mówić.

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 13 lutego 2013 15:31:31 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Album „Joplin In Concert”, to wydana w 1972 roku kompilacja różnych koncertowych fragmentów. Winylowa edycja miała dwie płyty: pierwsza zawierała nagrania z Big Brother & The Holding Co. (z 1968 roku plus dwa z 1970), a druga z Full Tilt Boogie Band (1970).

Obrazek

Co do płyty pierwszej: nie jest to może wykonawcze mistrzostwo (np. Piece Of My Heart czy Summertime), ale granie ma klimat, czad i charakter. Prócz omówionego już „Down On Me” bardzo podobają mi się: spokojny „Bye, Bye Baby”, przejmujący „All Is Loneliness” (wersja miniaturki Moondoga, o którym dowiedziałem się czegoś dopiero w zeszłym roku), albo dynamiczny „Road Block”. Materiał jest zaskakująco zróżnicowany, ale wszystko fajnie ze sobą gra. Co ciekawe, prócz Janis słychać sporo męskich wokali, i jest to bardzo w porządku! Hipisowskie granie. Świetny jest też „Flower In The Sun”, z fajną, popową melodyką, ale też pazurkiem (zawsze uważałem, że w tym numerze mógłby zagrać Jimi Hendrix!). A na koniec blues pod nazwą „Ego Rock” - wokalny dialog Janis i Nicka Gravenitesa. Luz i zabawa: w sumie nie dłuży się za bardzo mimo siedmiominutowej długości. Fajne interakcje, no i te słowa zachęty do kolegi, żeby śpiewał: All right, all right motherfucker! Bardzo lubię te nagrania: **** i ½ na dużym luzie.

Jeśli chodzi o album nagrany z Full Tilt Boogie, to nie jest on już tak porywający. Numerom brakuje trochę lekkości i świeżości, zwłaszcza w porównaniu z wersjami studyjnymi. Granie nie jest złe, ale się tak fajnie nie klei (choć są pod tym względem momenty lepsze, jak na przykład „Move Over” czy „Get It While You Can”). Janis też nie lśni aż tak jak się do tego przyzwyczailiśmy. Dużo za to mówi między utworami. No, ale na koniec jest omówiona już wersja „Ball And Chain”. To znacznie podnosi wartość płyty w moich oczach: *** i ½.
Czyli w sumie wychodzi mi nota ****. Niech będzie. Z minusikiem. Albo bez :) .

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 16 lutego 2013 19:17:25 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 10 kwietnia 2011 17:14:16
Posty: 6963
Fajnie że wspominasz Janis. Chciałabym napisać jakieś ps. albo nawet cd. i jakoś nie mogę się zabrać. Ona jest dla mnie ważna ale jakby proporcje się zmieniły. Oczywiście dorastałam z Janis zanim jeszcze doceniłam skalę je głosu. W pokoju brata pełnym kumpli hipisów przy zgaszonym świetle straszono mnie Summertime gdy byłam jeszcze dzieckiem. Potem bardzo chciałam też mieć takie pióra, pić z gwinta i tak dalej.

Wydaje mi się że ona była z tamtych czasów bardziej niż Jimi czy Jim. Ona była koncertowa. Na płycie trudno mieć ją cały czas obok. Dla mnie to trudne ze względu na tęsknotę za jakąś abstrakcją, ale też z powodu tego że Janis jest dla mnie ofiarą. Myślę że ona nie zdążyła rozwinąć skrzydeł. Bransolety, włosy, obcasy, to były głównie przykrywki dla jej samotności. Miała cudowny wielooktawowy głos i niesamowite możliwości, ale nie zważała na rzeczy takie jak showbiznes. To dla mnie ciągle zbyt bolesny temat.

Gdy próbuję pisać o niej, to martwię się, że ona jest teraz legendą jak na przykład Marilyn Monroe, kimś prawie wyniesionym na ołtarze, nierzeczywistym. Nie mogę się z tym pogodzić. Ekscesy jakie jej się przypisuje w książkach - nie rozumiem po co? dla gówniarzy chyba którzy szukają idola.

Janis jest dla mnie prawdziwa do bólu, jest dziewczyną która po prostu nie mogła pożyć długo w tym świecie. Supernova, tak się to określa? Być symbolem brzmi żałośnie. Równie smutne jest to że wyrasta się z dzieci-kwiatów i trzeba sobie szukać wiary w coś innego żeby przetrwać. Tylko dlatego że trzeba żyć. Janis to dla mnie tęsknota i ból przyszpilone do taśmy i kadru.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 16 lutego 2013 19:26:18 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
anastazja pisze:
dziewczyną która po prostu nie mogła pożyć długo w tym świecie


Coś takiego właśnie kręci mi się po głowie gdy oglądam jej Ball & Chain z Frankfurtu, które zalinkowałem w pierwszym poście. Ona jest tam wspaniała i smutna, jakby już trochę jej tam nie ma...




Cieszę się, że napisałaś :) .

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 16 lutego 2013 19:37:16 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 10 kwietnia 2011 17:14:16
Posty: 6963
antiwitek pisze:
Ona jest tam wspaniała i smutna, jakby już trochę jej tam nie ma...

właśnie, dokładnie tak - już jej tam trochę nie było
A zauważ jak ona się zachowuje w różnych wywiadach gdy rozmawiają z nią panowie w krawatach - jak stara się szukać w nich dobrych kumpli, jak splata dłonie żeby nie okazać tremy, te spłoszone spojrzenia, zmysłowy głos, nerwowy śmiech. Sobą była gdy śpiewała, ale w innych sytuacjach starała się"dobrze wypaść" :(


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 16 lutego 2013 20:05:34 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
anastazja pisze:
Sobą była gdy śpiewała, ale w innych sytuacjach starała się"dobrze wypaść"


No, dlatego oglądam tylko koncerty. Pamiętam, że jeszcze za dzieciaka widziałem jakiś film o niej, i te jej telewizyjne wystąpienia, poza samym śpiewem, nie przypadły mi do gustu.

A co tam, włączę sobie znów ten Frankfurt.

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 12 marca 2013 00:57:37 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 21:37:55
Posty: 25363
Posłuchałem sobie znowu tych Ball nad Chainów, które Witek zlinkował w pierwszym poście. Jest to coś wielkiego! A też zupełnie różne te dwa wykonania, Frankfurt rzeczywiście z większym rozmachem, arcydzieło pełną gębą. Trudno to w ogóle skomentować!!!
Od dłuższego czasu chcę, jak Wit, ogwiazdkować te piosenki składankowe, ale nie czuję tego, bo wyjdzie to jakoś mizernie. To są dla mnie generalnie piosenki na trzy i pół - cztery gwiazdki plus po całej gwiazdce dodatku za śpiew Janis. Może bym się zdecydował na pięć gwiazdek dla Move Over czy Bobby McGee. Ale same piosenki jak piosenki, poza Summertime żadna z nich nie wydaje mi się jakaś nadzwyczajna.

Natomiast jak się posłucha niektórych wykonań koncertowych, to normalnie **********************! :D

_________________
ćrąży we mnie zła krew


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 07 stycznia 2014 22:18:29 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Zanim wrócę do kontynuowania tamtych spraw, muszę zacząć nowy wątek tu.

A link konieczny, chodzi przecież o to samo miejsce, czas i klimat. Wszak Big Brother & Holding Company, pierwsza poważna grupa Janis Joplin, współtworzyli psychodeliczną scenę San Francisco, nawet jeszcze zanim Janis do nich dołączyła. Jefferson Airplane grali w klubie Matrix, Big Brother w Avalon Ballroom, ale kwas mieli pewnie z tego samego źródła. Co więcej: istnieją wspólne nagrania Janis i późniejszego gitarzysty Jeffersonów, Jormy Kaukonena, dokonane w 1964 roku, czyli przed sformowaniem obu składów. Wydano je po latach pod tytułem „The Typewriter Tape” (ze względu na mimowolny udział żony Kaukonena, Margarety, która „przygrywała” w tle na maszynie do pisania :wink: ).

Niewykluczone, że w ogóle chłopaki z Big Brother & Holding Company zdecydowali się rozwinąć współpracę z tą ostrą dziewczyną z Teksasu, będąc pod wrażeniem sukcesów, jakie Jefferson Airplane odnosili z Grace Slick na pokładzie… Choć w sumie to wszystko chyba działo się jakoś równolegle. Na pewno odpuścili ze swym ciężkim, instrumentalnym repertuarem na rzecz piosenek. Widać to po debiutanckiej płycie, którą nagrali już w grudniu 1966 roku. Na premierę musieli jednak zaczekać, a nawet zapracować: album wyszedł dopiero w sierpniu 1967, po bardzo udanym występie Janis i chłopaków na festiwalu w Monterey. Okładka była dość stylowa:

Obrazek

Co rzuca się najpierw w uszy: że mamy tu do czynienia z wesołą ekipą hipisów, którzy nie mają może rewelacyjnego warsztatu, ale mają radość z grania, mają młodzieńczy i braterski wdzięk, a producent zadbał, żeby wypadli jak najlepiej. Nie podciął im przy tym za bardzo skrzydełek, choć sami pewnie uważali, że tak się stało. Mam wrażenie, że Big Brother wypadają tu tak fajnie, bo świetny klimat był między nimi: niesieni takim manewrowym duchem sięgnęli zaskakująco wysoko.

Sytuacja trochę przypomina tę z „Surrealistic Pillow”: Janis śpiewa co prawda zdecydowanie więcej niż Grace Slick na tamtej płycie, ale absolutnie nie jest jedyną wokalistką. Często towarzyszą jej fajnie szorstkie, męski głosy. Czasem harmonizują, a czasem mają swoje do wyśpiewania. A w „Easy Rider” to w ogóle wszyscy śpiewają sobie imprezowym chórem. Sam śpiew Janis jest inny niż żeśmy się wszyscy przyzwyczaili. Mniej dołu, szarżowania, mniej chrypy, więcej staranności i wysokich rejestrów. Zaskakuje, że czasem jej wokal jest zwielokrotniony, bo tak chyba później za często nie bywało. Ale ogólnie można pomyśleć, że realizator jakoś nie chciał eksponować Janis, a może nawet zamierzał ją trochę ukryć… Ale się cholera i tak co i rusz przebija :D .


A co jest grane? Folk rock, country rock… Nawet czasem trochę zajedzie pięćdziesioną („Call On Me”). Ale zagrane jest to wszystko z nerwem, niekiedy przebija się jakaś dzikość. Występują też przyjemne akcenty psychodeliczne. Na przykład zaskakujący instrumentalny pasaż we wspomnianym „Easy Rider” (basik), albo całość „Light Is Faster Than Sound” (brzmi jak Comus). Takie „Bye, Bye Baby” na stałe weszło do koncertowego repertuaru - zawsze uwielbiałem tę wersję z „In Concert”. A numer ten Janis przywiozła z Austin - grała go tam z autorem, Powellem St. Johnem, w trio o nazwie The Waller Creek Boys (tja.. :) ). Takie wiano dla zespołu wniosła, może nie tak bogate jak Grace Slick Jeffersonom, ale przecież też nie od macochy. Kolejny koncertowy hit z tej płyty to „Down On Me”, oparte na pieśni gospel z lat dwudziestych. O, tu można sprawdzić jak subtelnie państwo grało w studio w 1966, a jak potem łoiło na żywo! Niektóre kawałki mają charakter żartobliwy (”Caterpillar”), ale na przykład jeśli wasza siostra otarła się w drugiej połowie lat osiemdziesiątych o Oazę, i śpiewała wam w domu oazowe piosenki, to może się okazać, że takiego „Blindmana” już znacie, tyle że z polskim tekstem. Ja tak miałem.

Najlepiej (w sensie, że ponadczasowo) wypada chyba jednak Moondogowy ”All Is Loneliness” z dronującą gitarą, świetnymi głosami (Janis!) i tym osobliwym klimatem. To bym polecił nawet Azbestowi. Na „All Is Loneliness” kończy się ten króciutki album. Ale przyjęło się dorzucać jeszcze na koniec dwie singlowe piosenki: ”Coo Coo” i ”The Last Time”. Obie supernowe.

No cóż, bardzo polubiłem ten materiał. Bardzo cieszę się z jego odkrycia. Bo, proszę sobie wyobrazić, żyłem do niedawna w przekonaniu, że debiutancką płytą Janis jest album „Cheap Thrills”, a o faktycznym debiucie Big Brother & Holding Company i Janis Joplin nigdy, nigdy nie słyszałem.

A Ty?

W takim Tylko Rocku dyskografia we wkładce też rozpoczynała się na „Cheap Thrills”.
Nie wiesz przypadkiem dlaczego?

:mruganie:


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 08 stycznia 2014 08:26:24 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 26 maja 2006 19:29:43
Posty: 6699
Witt pisze:
Nie wiesz przypadkiem dlaczego?

Bo to gupky som! :P

A mi aż zachciało się posłuchać kurde :)

_________________
http://freemusicstop.com


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 51 ]  Przejdź na stronę 1, 2, 3, 4  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz.



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 55 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group