The Exploited pierwszy raz usłyszałem, gdy jeszcze niespecjalnie wgryzałem się w punk rocka, choć już zaczynałem słuchać zespołów , które miały z nim (wtedy zwłaszcza) sporo wspólnego, a też słuchałem już Armii, Dezertera czy Proletaryatu, jednak była to tylko skłądowa mojego ogólnego zainteresowania polskim rockiem, który wtedy, na początku lat 90-tych miał się bardzo dobrze. Na początku w ogóle mi się nie podobało, odrzucał mnie chamski i przepity głos wokalisty, śpiewającego w rudnym do zidentyfikowania języku. Stopniowo jednak moja nastawienie zmieniło się, przechodząc w końcu do wręcz ślepego uwielbienia.. Później wraz z utratą nadziei na nowe nagrania moje zainteresowanie słabło, zawsze jednak pozostało dla Exploited ważne miejsce na liście zespołów ważnych. Późniejsze płyty potwierdziły dla mnie pozycję tego zespołu. Teraz słuchałem, nieraz po kilku latach przerwy,przy okazji pisania tegoż artykułu, wszystkich płyt studyjnych, niektórych po kilku latach przerwy. Niekiedy dochodziłem przy tym do dość zaskakujących dla mnie obserwacji i wniosków, jednak żadne z nich nie wypadło na niekorzyść grupy.
Punk's not dead (1981) ****
Skandowanie z koncertu, a potem prosta muzycznie polemika z Crassem, która stała się hymnem sporej części punkowców w Anglii i na całym świecie. Krótko i na temat, przynajmniej muzycznie. Później bardziej melodyjny "Mucky Pop" z solówką i skandowanym refrenem. Później "Cop cars" - piękny w swym prostactwie początek i zespół odgrywa kolejny swój hymn. "Free flight" rozpoczyna się riffem, wykorzystanym później przez Siekierę, by zaraz przyspieszyć, acz bez przesady, na tej płycie The Exploited nie osiąga jeszcze swej najwyższej szybkości. To jeden z niewielu kawałków Exploited w którym pojawia się więcej niż jedno tempo. Później "Army life", następny hymn, jeden z wielu antymilitarnych kawałków Exploited. Melodyjny, oi!owy refren, łatwy do zaśpiewania i wbijający się w pamięć, jakich wiele na pierwszych płytach zespołu. "Blown to bits" to zaś już styl, który później oka że się obowiązującym dla zespołu przez pierwszy okres działalności, szybko i dość ostro, szybkie zmiany dźwięków wysokich i niskich... O "Sex & violence" trudno coś napisać, ten utwór to prostota posunięta do granic prymitywzmu, numer żenujący i niesamowity zarazem. Pamiętam, jak dobijałem moją mamę śpiewając to po kilka godzin bez przerwy... Teraz 5 minut mi zupełnie wystarcza. Najlepszy jest Wattie gdy na początku 3 minuty śpiewa "Sex, ha ha!". "S.P.G. sobie przelatuje nic nie wnosząc, ale i niczego płycie nie odbierając, podobnie z "Royalty" i "Dole q", który jednak wart jest wspomnienia, gdyż był chyba inspiracją dla Siekiery i to bynajmniej nie w czasach Dema z 1984. "Exploited barmy army" to kawałek do skandowania dla fanów i następny hymn, muzycznie jednak to nic specjalnego, choć zapewne wtedy było to odbierane inaczej. "Ripper" zaczyna się cytatem z marszu żałobnego Chopina. Dość spokojny kawałek ze schowanym, grającym marszowo, werblem. Trochę ostrzej jest w "Out of control", trochę melodyjniej w moim ulubionym z tej płyty "Son of a copper", cały czas muzycznie pozostajemy jednak w klimacie nienajostrzejszego oi! punka. Na koniec kolejny klasyk, zaczęty dość nieumiejętnym przejściem z zapowiedzi koncertowej do wersji studyjnej. "I still believe in anarchy" Wattie śpiewa ak, ze wiele lat nie mogłem tego "still" zrozumieć. Potem na koncertach do 'anarchy" doszło "and chaos"...
Troops of tomorrow (1982) *****
Od pierwszych dźwięków słychać kolosalną różnicę w brzmieniu i zmianę na lepsze jakości nagrania. Tu już jest szybciej i ostrzej, zespół, podążył w kierunku wyznaczonym na poprzedniej płycie przez "Blown to beats". Nawet "Daily news" choć jest prawie bliźniacze wobec spokojniejszych kawałków z "punks not dead" przez samą różnicę brzmiania robi się dwa rzy ostrzejsze. Płyta zyskuje na spójności, tu zespół już nie szuka, tu już znajduje i leci szybko i konkretnie do przodu. Znów dostajemy kilka hymnów, bardzo melodyjne "Alternative", idealne do chóralnego spiewania "U.S.A.", czy tytułowe "Troops of tomorow", które nie będąc oryginalnie kawałkiem The Exploited stało się jednym z bardziej znanych nagrań zespołu. Zresztą wersja oryginalna (Vibratorsów) nie ma nawet połowy tej mocy... Wydawałoby się, że po takim utworze każdy następny wypdłby blado - nic z tych rzeczy. "UK 82" a zwłaszcza następujący po nim "Sid Vicious was innocent" to znów potężna dawka szybkiego czadu, który w 1982 roku musiał robić duże wrażenie i robi je nadal. Ten drugi kawałek bardzo mi się kojarzy muzycznie z Trupią Czaszką... Jak i cała ta płyta zresztą. Potem jest trochę gorzej, "War" to ideologia kosztem muzyki, lepiej ten numer wypadł w wersji Slayera 11 lat później. Ale choć dla mnie najsłabszy to i tak nie znaczy wcale, że zły. Zespół szybko wraca do siebie, by uderzyć z jednym z trzech najszybszych na płycie "They won't stop" (drugi w tym tempie utwór to "Rapist", w którym, o zgrozo, pojawiają się aż dwie solówki gitarowe.). "So tragic" nie zwalnia, choć tu już trochę brak melodii i pomysłu na refren. "Germs" to znów trochę spokojniejszy klimat, w stylu drugiej połowy pierwszej płyty, tyle, ze przy tym bardzo melodyjny. Byłby świetnym zakończeniem płyty, niestety po nim pojawia się jeszcze niepodpisana nawalana improwizacja, dla mnie zupełnie niepotrzebna. Gdyby nie ona, dałbym dodatkową gwiazdkę, zarezerwowaną dla płyt genialnych. Na starych, pirackich kasetach były jeszcze bonusy, z tego co pamiętam najciekawszy był singlowy "Attack". Między jedynką a dwójką pojawiła się też koncertówka "On stage", której jednak nie mam w tej chwili, więc dokładniej o niej nie napiszę. Z tego co pamiętam, zasłużyła na 4 gwiazdki.
Let's start a war (1983) *** 1/2
Wattie kupił sobie radio, co słychać między kawałkami. Jeszcze szybciej, jeszcze ostrzej, chyba tu zespół dociera już do granicy między punkiem a thrashem. Rozpoczynający płytę kawałek tytułowy nie ma melodyjności znanej z pierwszych dwóch płyt. Zamiast tego jest więcej czadu i piszcząca solówka - dla mnie niespecjalnie udana zamiana. "Insanity" jest ciekawsze - zwrotka opiera się na bardzo długim gitarowym sprzężeniu, niepokojącym, pasującym do tytułu. Pamiętam, ze kawałek robił na mnie ogromne wrażenie w czasach odkrywania The Exploited. Refren znowu szybka nawalanka, niespecjalnie pomysłowa. Trochę melodii po raz pierwszy dostajemy w "Safe below" i, zaskakująco, jest to nawet melodia wesoła. "Eyes of the vulture" to kontynuacja wątku wolnego w twórczości zespołu, choć już mocno zmetalizowana. Dość ciekawie wypada refren w tym kawałku."Should we, can't we" znów wnosi trochę oddechu, gdyż jest tu jakaś (choć tym razem niepokojąca) melodia. Tu już między drugim refrenem a trzecią zwrotką gitara poczyna sobie jawnie thrashowo, choć paradoksalnie to jeden z bardziej punkowych kawałków. "Rival leaders" to dalej klimat szybki i punkowy, ten kawałek mógłby się znaleść na którejś z poprzednich płyt, podobnie jak "Psycho", "Kidologi", "False hopes" (najsłabszy z tych wymienionych jednym ciągiem). "God saved the queen" to ewolucja wątku wolnego - tu więcej jest niepokoju w muzyce, a nawet zaczyna on dominować, robi sisę ciut industrialnie. Płytę kończy szybkie "Another go to go nowhere", jeden z ciekawszych kawałków" i "Wankers" , szybsze "God saved the queen"... Ogólnie płyta byłaby niezła, gdyby nie przegrywała aż tak wyraźnie w porównaniu z poprzedniczką.
Horror Epics (1985) *****
Kiedyś myślałem, że to dziwna płyta. Znów (i tak już będzie prawie zawsze) kawałek tytułowy jako pierwszy, tym razem jest prawie industrialnie, częściowo za sprawą dziwnej realizacji perkusji, która brzmi bardzo plastikowo. Dokładnie brzmi to jakby werbel był przepuszczony przez flangera. W kawałkach wolnych ujdzie, w szybkich już jest gorzej, zwłaszcza w czasach "kasetowych" to był problem. Część kawałków z tej płyty było na wydanej mniej więcej w tym samym czasie koncertowym "Live at the White house" i tam wypadły lepiej. Następne kawałki, "Don't forget the chaos", "Law and order", "I hate you" (po Crass'ie kolejnym wrogiem stał się Jello Biafra), nie przynoszą zespołowi wstydu, ani też nie wnoszą niczego nowego do stylu tegoż. Szybkie kawałki, lokujące się gdzieś pomiędzy "Troops of tomorrow". Potem coś a la "War" - "No more idols" - dla mnie nic specjalnego, nigdy za tym kawałkiem nie przepadałem. Następnie znów szybko, "Maggie" z uroczym refrenem "Maggie! Maggie you cunt". Później, w "Danger visions" robi się ciekawiej, pojawia się drugi (chyba żeński) wokal w refrenie, ogólnie rzecz się wyróżnia, nie da się przypisać jednoznacznie do żadnego z trzech Exploitedowych schematów. "Down below" też jest ciekawe i dość nietypowe. W średnim tempie, ale energetycznie do przodu, z ciekawym dialogiem wokalu i gitary. Znowu dwa czady i na koniec "My life", jeden z lepszych utworów The Exploited. Klimatyczny, niepokojący bas, znów tak trochę industrialnie i chłodno.
Ogólnie ta płyta trochę różni się od reszty, o jej wartości świadczą kawałki w średnim tempie, szybkie punkowe nawalanki są dla nich jakby tłem. Gdyby te szybkie piguły były oparte na trochę ciekawszych pomysłach, ta płyta na dzień dzisiejszy dostałaby 6 gwiazdek. Do tej płyty trzeba dojrzeć, ale też ta płyta pokazuje, że Exploited potrafił wyjść poza proste, najpierw oi!owe a potem thrashowe czady. W pewnym sensie ta płyta zamyka też pierwszy etap twórczości kapeli - jest to ostatnia płyta z punkowym brzmieniem, potem zespół poszedł już jednoznacznie w rejony metalowe.
Death before dishonour (1987):
War now ***
Jesus is dead ***1/4
Dali do pieca. Wattie bardziej chrypi, a gitary często grają thrashowo, chociaż akordy zmieniają się z szybkością punkową, a nie metalową. Ta płyta to zebrane dwie 12-calowe epki. "War now" i "Jesus is dead". Na "War now" poza trzema wyjątkami, wszystkie kawałki utrzymane są w bardzo szybkim tempie, a tu już riffy są ewidentnie trashowe. Już w trzecim kawałku widać nowe oblicze zespołu, "Scarring the derry wall" atakuje nas ścianą dźwięku i bardzo szybką grą na gitarze. Numer jest dość ciekawy, tym razem czad nie maskuje braku pomysłu. "Barry Prosit" jest najciekawszym z wplniejszych kawałków, które zresztą są do siebie cholernie podobne. "Don' really care" - znowu szybko, ale bez rewelacji żadnych, "No forgiveness" zaś choć w tym samym tempie, jednak melodyjniej, punkowo tym razem, tu najbardziej metalowym elementem jest wokal, reszta to raczej stary Exploited. Chyba najbardziej przebojowy i najlepszy kawałek na tej epce. Tytułowy (dla całej płyty) numer zaczyna się marszowo, by po chwili zamienić się we wściekłą trashową jazdę. Później znów trochę bardziej klasyczne "Adding to their fears", w którym Wattie śpiewa, ze gra wciąż dla punków. "Police informer" to jednak znowu raczej prostacki trash.
Potem następują dwa kawałki, co do których mam wątpliwości, na której były epce, ja miałem je na kasecie "Jesus is dead", bardziej też pasują tu chyba brzmieniowo, ale teksty były w książeczce z tłumaczeniami "War now". W każdym razie "Drive me insane" to czad, ale jednak punkowy (mimo użycia thrashowych środków) i melodyjny, zaś "Pulling us down" to thrash bez dwóch zdań. Później dziwnie - wraca niepokój z "Horror epics" - "Sexual favour" mógłby się znaleść na tamtej płycie. Tu znów żeński wokal w refrenie, ale numer jak dla mnie tylko udaje ciekawy - dużo lepszy jest następny "Drug squad man", kawałek oparty głównie na dość nietypowym jak na Exploited rytmie perkusji i podkreślającej je linii basu, wręcz transowy. Za to następne "Privacy invision" jest chyba najbardziej punkowym numerem w całym zestawie. "Jesus is dead" zwalnia i znów wnosi trochę niepokoju, potem "Politicians" ciekawie mieszające metalowe zwrotki z punkowym refrenem. I tu płyta jak dla mnie bez żadnej straty mogłaby się skończyć. "War now" jest chyba najostrzejsze, grane bardzo szybko ale i ciężko, tu już punka za bardzo nie ma, Slayerowo mi się to kojarzy. Jest jednak dość męczące - kawałek trwa ok. 4 minut a dzieje się w nim tyle, co w normalnym punkowym dwuminutowcu. "United chaos and anarchy" zaczyna się jeszcze bardziej metalowo, początek jest dość intrygujacy, ale całość jest w zasadzie powtórzeniem poprzedniego kawałka, tyle, ze jeszcze dłuższym. Na dowidzenia dziwna dubowa wersja "Sexual favours" i to tyle. Jako dwie epki chyba ten materiał wypada lepiej, niż jako jedna pełna płyta.
The Massacre (1990) ****
Znów thrash i obłąkańcze tempo na początek, jednak zrealizowane lepiej, bardziej przestrzennie i zagrane jakoś bardziej dla punkowego ucha przystępnie. "The massacre" to był w swoim czasie spory przebój, chyba pierwszy od bardzo dawna, jaki się zespołowi udał... "Sick bastard" jest jeszcze lepszy, tu już Exploited wraca na bardziej punkowe pozycje. "Porno slut" znowu przyspiesza, w tym kawałku zamiast radia (którego znów jest sporo) pojawia się wgrany fragment pornola, a raczej jedna wypowiedź aktorki...Następne kawałki w zasadzie nic nie zmieniają, jest bardzo szybko, agresywnie, jednak mimo wszystko więcej tu punka niż na poprzedniej płycie. Natomiast niestety znów, przynajmniej dla mnie, niekóre kawałki są trochę za monotonne na swoją długość. "Boys in blue" wypada lepiej od poprzedzającego "Now I'm dead", riff brzmi dość znajomo, ale miło dla ucha, przez co kawałek się nie dłuży. Do tego gitarzysta próbuje go ubarwić prowadząc dialog z wokalem w trzeciej zwrotce. "Dog soldier" bez refrenu, ale za to z dość radosną (muzycznie) zwrotką też wypada ciekawie. Czuć, zę zespół złapał nowy oddech, nie zapominając jednak o technicznych umiejętnoościach. "Don't pay the pool tax" to kolejny atak na politykę Torysów, muzyka nic raczej nie wnosi, tu zespół wraca w rejony poprzednich epek. "Fuck religion" to znów punkowa treść z użyciem thrashowych patentów, bez rewelacji ale i bez wstydu, podobnie jest z następnym "About to die" (tu nierówno jednak: fajny refren i przejćie, zwrotka zaś trochę bez pomysłu). Później jedyne zwolnienie na najszybszej płycie Exploited, "Blown out of the sky", ten utwór się z racji tempa wyróżnia, znów jednak ciekawy refren (pojawiają się klawisze a klimat niejasno przywodzi na myśl coś z okolic płyty "Let's start a war") i dość przeciętna reszta, potem jeszcze klimatyczne przejście przed ostatnią zwrotką. A potem już nawalanka do końca płyty, "Police shit" jest bardzo podobne to thrashowych koszmarków z "Jesus is dead", "Stop the slaughter" ratuje się pewną dawką melodii w wokalu.
Beat the bastards (1996) ******
Trochę kazali czekać na tą płytę, już chyba mało osób wierzyło, że w ogóle ją nagrają. Nagrali. Pierwsze novum: telewizor zamiast radia, drugie - płyta zaczyna się naprawdę przebojowym, choć nic nie tracącym z czadu kawałkiem tytułowym. Teledysk do "Beat the bastards" w swoim czasie można było zobaczyć w TVP 1, Atomic TV czy na francuskim MCM. Tempo rozkręca się od drugiego "Affected by them", tu już klimat znany z "The Massacre". Ogólnie "Beat the bastards" jest rozwinięciem poprzedniczki, choć jeli te płyty aż 6 lat, bardzo długi dystans było nie było.Tu jednak konwencja dochodzi do perfekcji. Mistrzostwo zespołu potwierdza trzeci, dla wielu najlepszy z płyty, "Don't blame me", znów jest i bardzo ostro a przy tym melodyjnie.Tak porywająco nie grali o dość dawna. Pierwszy raz udało im się nagrać kawałek, który się nie nudzi, choć ma równe 5 minut. Tu też kolejna nowość, czy raczej rzadkość - zmiany tempa. Następne kawałki to wściekłe trhrashpunkowe piguły, tu jednak ten thrash w ogóle już nie drażni, podkreśla tylko wściekłość muzyki, "Law for the rich" jest szybkie w całości, "System fucked up" tempo ma śrenie, ale wcale nie daje wytchnienia, zaś na koniec numer dryfuje w stronę hardcore'a. Potem znów wściekłość i wściekła szybkość w "They lay to you", tu też uszy atakuje bardzo dobra solówka gitarowa. Ogólnie solówki są kolejną mocną stroną tej płyty. Chwilowe uspokojenie (choć chyba to słowo to nie całkiem pasuje) daje "If you are sad", najwolniejszy na płycie, tu na chwilę pojawia się nawet czysta gitara. Nie należy się jednak dać zwieść tym pozorom. Rozpoczynający się filmową pyskówką "Fightback" przypomina, że słuchamy The Exploited. Znów konkretna rzeźnia. Poza krótkimi, hardcore'owymi lub wolnymi i ciężkimi wstawkami tak będzie do końca przedostatniego kawałka. Po drodze jedna wtopa, jednak natury merytorycznej, a nie muzycznej - "Massacre of innocents" poświęcony wojnie w Jugosławii rozpoczyna fragment reportażu na temat masakry w Timisoarze (w Rumunii).Jest to jednak jedyne potchnięcie na tej płycie. Zamykający całość "Serial killer" to rzecz w całości utrzymana w klimacie, który dotychczas pojawiał się tylko we wstawkach. Hardcore z gęstą perkusją i podwójną stopą, trwający bite 6 minut - najdłuższy kawałek w historii zespołu, z gościnnym udziałem drugiego gitarzysty solowego. Mało punkowe zagranie, ale się opłaciło. Kawałek nerwowy, transowy, pasujący do mrocznej opowieści snutej przez tekst. Podsumowując: jako całość - najlepsza i najbardziej równa płyta The Exploited.
Fuck the System (2003) **** 3/4
Znowu 6 lat czekania, podczas których większość pogłosek na temat zespołu dotyczyło narkotykowych problemów Wattiego. Nie wiem na ile wpłynęło to na muzykę, w tekstach niestety ma on jakoś mniej niż wcześniej do powiedzenia. Na tej płycie kilka kawałków opartych jest na jednej linijce tekstu, co jednak fajne było tylko (i to też tylko "na swój sposób") przy "Sex & Violence". Z kolei część piosenek (i to jest nowość) to jakieś raz agresywne, raz bardziej refleksyjne rozliczenia Wattiego z byłą dziewczyną. Muzycznie płyta w porządku, cały czas pozostajemy na drodze wytyczonej przez "The massacre" i "Beat the bastards", ale czy "Fuck the system" to krok do przodu, tego nie jestem pewien. Gitara uproszczona w stosunku do poprzedniczek, punkowa i raczej bez trhashowych naleciałości, acz z pozostawionym mocnym brzmieniem.. Początek jak najbardziej na miejscu, kawałek tytułowy i dwanastępne to konkretna, szybka jazda, do jakiej jesteśmy już przyzwyczajeni . Niestety nstępujący po nich "You're fuckin bastard" to zmarnowane 2 i pół minuty, szkoda, bo mógłby być niezły kawałek. Muzyka zresztą nienajgorsza, problem w zasygnalizowanym wcześniej maksymalnym uproszczeniu tekstu. Podobnie będzie jeszcze w "Noise annoys", w którym już w ogóle nie wiem, o co chodzi. Na szczęście "Lie to me" to już powrót do głównego nurtu. Szybo, punkowo i do przodu. "There is no point" to znowu rozliczenia z byłą, którą, za pośrednictwem nagrania z sekretarki, możemy usłyszeć na początku. Potem wspomagany teledyskiem "Never sell out" - jeden z dwóch bardzo przebojowych fragmentów płyty, ten numer mógłby równie dobrze powstać gdzieś w okolicach płyty "Troops of tomorrow". Średnie tempo, sporo melodii i ciekawa solówka. Potem wspomniany już "Noise annoys", następnie znów prawie do końca kolkretne, szybkie punkowe piguły, czasem urozmaicone zwolnieniem i chóralnym zaśpiewem ("Why are you doing is my life"), czasem interesującym wyhamowaniem w refrenie {"Chaos is my life"), czasem schematyczne ("Violent society"). Na koniec kolejny numer stanowiący o wartości tej płyty - "Was it me", pierwszy od dawna numer Exploited, który został inspiracją na krawędzi plagiatu dla innego wykonawcy (dokładnie dla The Junkers). Znów średnie tempo, sporo melodii i ciekawy, smutny klimat. Ciekawie poczyna sobie gitara, a refren to chyba najlepszy moment z całej płyty. P9od koniec mamy jeszcze wyciszebnie, które na myśl przywodzi The Offsprin, a dokładnie kawałek "Dirty magic". Kółko się zamyka, bo "Dirty magic" było spokojną wariacją na temat akordów z "Troops of tomorrow". Ogólnie świetne zakończenie. Gdyby nie zniżka formy Wattiego jako tekściarza, mogłoby być 5 gwiazdek.
I to tyle na razie o The Exploited z mojej strony.