Przede wszystkim, jeśli ktoś chciałby spróbować podejść do Dobraczyńskiego, radzę spróbować zacząć od "Niezwyciężonej armady" lub "Klucza mądrości", lub ewentualnie od "Bram Lipska".
Któraś z książek autora była proponowana jakiś czas temu jako lektura szkolna. Pomysł, z tego co mi wiadomo, nie przeszedł. Właściwie, mimo dużej sympatii do jego powieści, nie sądzę, żeby pasował do kanonu lektur. Przyznaję, że moja wiedza o literaturze jest niewielka, ale zdaje się, że Dobraczyński nie wniósł do niej za wiele - raczej pisał, opierając się na sprawdzonych wzorcach. Na jego korzyść przemawiałyby co najwyżej względy pedagogiczne. Z tego też powodu wątek o nim może wyglądać nieco słabo w Bukowinie zdominowanej przez ambitnych pisarzy w rodzaju Grabińskiego, Białoszewskiego, a nawet Słowackiego. Z drugiej strony, jacy forumowicze, takie forum. Warto wreszcie podkreślić, że jakkolwiek polecam prozę Dobraczyńskiego ze względu na ciekawą, czasami nawet wartką akcję osadzoną w dobrze przedstawionych realiach historycznych, nie jest to mój ulubiony pisarz, nawet w gatunku powieści historycznej. Na chwilę obecną najłatwiej mi o nim po prostu pisać.
Co do religijności jego twórczości, mam nadzieję, że miłośnicy głębokich przemyśleń takiego na przykład Dostojewskiego nie załamią się, gdy zetkną się z prostym, można powiedzieć, konserwatywnym podejściem bohatera tego wątku. W "Spalonych mostach" na przykład bohaterem jest świecki pracownik misji, który musi znaleźć właściwą drogę w kraju ogarniętym chaosem, a jego ciężkie przejścia mają pouczyć czytelnika, że jakkolwiek jest to trudne, chrześcijanin nie powinien wyrzekać się odpowiedzialności za sprawy publiczne (nie mam ochoty na próbę zestawienia przekazu tej powieści z życiem autora).
Na pierwszy ogień pójdą "Najeźdźcy". Czytałem ich już dość dawno - w podstawówce albo zaraz po jej zakończeniu (w pierwszej gimnazjum na pewno już ich znałem) - jako jedną z pierwszych książek tego autora. Bardzo mi się wtedy podobali, na co pewnie miało wpływ to, że nie znałem wcześniej wielu powieści przedstawiających z rozmachem wydarzenia (dla mnie) historyczne. Z obwoluty książki poznałem określenie "magnum opus". Nie byłem jeszcze zmęczony stylem autora, we wszystkich książkach identycznym. Nie miałem zresztą tyle obycia, żeby na takie rzeczy zwracać uwagę. Powieść jest o tyle ważna, że praktycznie od razu po wojnie, autor zwrócił w niej uwagę, że Niemcy to też ludzie (na szczęście przegrali). Żeby nie było tak łatwo głównymi bohaterami nie są tacy, co występowali przeciwko hitleryzmowi, ale tacy co napadli na Polskę, a potem ją okupowali.
Pojawia się problem katolicyzmu żołnierzy. Bohater pierwszej części - Walter von Recke - jest właśnie takim praktykującym katolikiem, który wstąpił do Wehrmachtu i brał udział w kampanii wrześniowej. Dzisiaj zastanowiło mnie, czy czasem Dobraczyński nie przesadza z próbą zrozumienia hitlerowców-katolików. Wydaje mi się, że to jest obłuda tysiąc razy bardziej jednoznaczna niż łączenie katolicyzmu z przynależnością do SLD. Niemniej jednak problem wydaje mi się wart przedstawienia w literaturze, a skoro to już się robi, to nie powinno się chyba po prostu mówić, że hitlerowcy byli źli. Swoją drogę, o ile pamiętam, siostra Waltera, Gerda, też była katoliczką, w dodatku niezbyt entuzjastycznie nastawioną wobec Hitlera i wojny, ale dla odmiany miała romans (ktoś rzuca z ironią: "rzecz rzadka wśród katoliczek"), co też nie pasuje do wzorcowego katolicyzmu, ale z drugiej strony, gdy jej brat jest hitlerowcem, czy można ją tak po prostu potępić.
Nie powinno dziwić, że już w motto książki Dobraczyński, pisarz religijny, wzywa do przebaczenia. Chrześcijanin nie powinien się od niego w żaden sposób wykręcać. Motto jednak, o ile mi wiadomo, budziło kontrowersje, ponieważ mówiło o tym, że należy przebaczać, aby otrzymać przebaczenie od Boga. Mamy zatem przebaczyć Niemcom zbrodnie na naszym narodzie, żeby Bóg mógł wybaczyć nam nasze grzechy (mnie to już właściwie nie dotyczy - dla mnie Niemcy to już nie najeźdźcy tylko autorzy dobrych gier planszowych i serii gier komputerowych o osadnikach oraz kilka świetnych zespołów). Nic nie wskazuje na to, żeby chodziło o grzechy na Niemcach, więc jedyną rzeczą trudną do przyjęcia jest chyba zestawianiem grzechów różnych rozmiarów. Właściwie o grzechach Polaków w tej książce za dużo nie było, a może nawet nie było na temat w ogóle nic. Pojawią się one na pewno w słabym, jak mi się zdaje po niedokończonej lekturze, "Tak białym, jak czerwona jest krew", ale ta powieść ma już zupełnie inną wymowę.
Warto jeszcze wspomnieć o dwóch postaciach. Nie pamiętam, jak się nazywa główny bohater całości, ale teraz po latach wydaje mi się, że całe to jego wojenne życie to było takie szukanie tożsamości. On dla odmiany nie był katolikiem i tylko czasami zdarzało mu się wierzyć. Był dość gorliwym oficerem Wehrmachtu, ale w pewnym momencie zaczął on się robić dla niego za ciasny (bierze udział w jakiejś partyjnej ceremonii i palone podczas niej kadzidło sprawia, że w pomieszczeniu robi się dla niego za duszno). Może to szukanie tożsamości doprowadziło go właśnie, do tego, że w końcu powiedział przypadkowo spotkanemu w Berlinie Hitlerowi, że nie wierzy w jego idee. Jego przeciwieństwem mógłby być Hugo Kostrzewa, bohater drugiej części, Polak wierzący, że jest Niemcem. Był jeszcze bardziej zapalonym nazistą niż tamten poprzedni - zachowywał się niemal jak opętany - i pewnie to właśnie go zniszczyło. Wyrzekł się własnej tożsamości i jak bohaterowie "Władcy much" Goldinga zakładali maski, tak on włożył brunatny mundur. Sądzę też, że pewnym skutkiem tego braku tożsamości i pozbycia się siebie, była jego niezdolność do miłości, którą zastępowała mu męska przyjaźń.
Poza tym, są bitwa powietrzna, jazda jeepem przez pustynię, zburzony Berlin i nie pamiętam co jeszcze.
Na koniec, z tej książki dowiedziałem się, że Friedrich Nietzsche to Fryderyk Niecki, ale nigdy tego nie sprawdzałem.
_________________ Czuję tu zapach chrześcijanina
Ostatnio zmieniony pn, 01 kwietnia 2013 12:43:25 przez Mikosz, łącznie zmieniany 1 raz
|