Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest czw, 28 marca 2024 17:36:43

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 696 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 32, 33, 34, 35, 36, 37, 38 ... 47  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 19 maja 2014 11:59:21 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 10 kwietnia 2011 17:14:16
Posty: 6963
będę musieć Janerki posłuchać wreszcie, bo niedarady zignorować taaakiej rozprawy naukowej, czytając ją pobieżnie, bo bez zrozumienia :)


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 19 maja 2014 20:24:04 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
:)

Kobiety w tekstach Lecha Janerki, cz. V:

Na Dobranoc znów wątków kobiecych w tekstach mniej.
Co prawda znów mamy pieśń miłosno – erotyczną, zatytułowaną Ciebie ciebie, ale mówiąc szczerze najbardziej intryguje mnie w niej RANDOLPH, który akurat kobietą nie jest.
No, ale okej - z samą kobietą w tekście też źle nie jest. Miłość do niej bohater utworu „ma” nie od dziś – to raz. Dwa, że ta kobieta nie jest, że nawiążę do tego co pisałem wcześniej, jeno labilną lalą do ćwierkania… „Ciebie ciebie tylko ciebie / nie mogę jakoś zwalić z nóg” – mówi do niej. I pewnie o to właśnie chodzi, że ta kobieta wciąż jest dla niego wyzwaniem, zagwozdką, orzechem do zgryzania. A trzy, że oprócz odniesienia do przeszłości, pojawia się też odniesienie do przyszłości: „dokładnie rozważ swoje plany / by nie wprowadzać żadnych zmian”. Czyli niech to trwa, niech to trwa :) . I spoko.

Motyw trwania, ale takiego bardziej odjechanego, psychodelicznego nawet, stanowi też tło na którym rysuje się wyraźnie postać niewieścia w piosence Wyobraź sobie.

Cytat:
i nawet jeśli mówię coś od rzeczy
i nawet jeśli nie chcę mówić nic
to nawet wtedy kołysz swój berecik
to nawet wtedy kołysz kołysz się

nawet w deszczu


Dużo dziewczęcego uroku i wdzięku w tym bereciku :) ! W kołysaniu zresztą też:

Cytat:
kołysz się
w miętowej mgle
jak konik morski
nad malachitowym dnem


:)

I choć to takie poetyckie obrazy, to jednak tu też chodzi o wspólne trwanie w czasie. A pod spodem wciąż majaczy to dno... Ale w sumie to wszystko i tak zdaje się dobre.

Gorzej trochę jest z tymi mniej literalnymi przejawami kobiecości na płycie.
Bo skoro w Do boju adresat utworu ma „ już dom taki normalny dom / i parę innych spraw które wymyślił świat dla wolnych ludzi”, to tam muszą być jakieś kobiety, prawda? I dobrze: „wszyscy kochają cię / i pamiętają że bez ciebie nie da się”… Ale jest też inna strona medalu / układu: „Obudź się i nie wyglądaj źle / popatrz jak każdy żre, a to już nie jest sen / to są kłopoty”… Hmm…
Ale jeszcze gorzej wychodzi w tytułowym „Dobranoc”. Tam kobieta – bo chyba Janerkowy bohater nie chciałby się dotykać z kim innym – jest wręcz niewidoczna spoza ogarniającej go ciemności, jak ułuda. On mówi do niej tylko: „nie dotykaj tych rąk / są wilgotne i drżą”… Się dawny kozak całkiem sfilcował… :( Gdzie to dawne dziarskie „Śmielej”?

No, akurat się pojawia, niejako w nawiązaniu dla debiutanckiego dla Lecha albumu Klausa, potwierdzając nasze podejrzenia co do kobiecości usypianego anioła w otwarciu tamtej płyty:

Cytat:
no i dobranoc aniele
no i dobranoc ułudo
wykonajmy ten numer śmielej
nie wahajmy się


Niemniej wygląda to jak klamra i pożegnanie, trochę jak końcówka Armiowej „Drogi”…


Ale kobieta u Lecha jest w tym do końca!


Fędesjeklu, bo następna płyta powstała już w nowym! :)

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 07 lipca 2014 22:18:47 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 26 maja 2006 19:29:43
Posty: 6699
Zdecydowanie czas na kilka słów ode mnie :)
Za sprawą koncertu który, nie tak dawno temu, zrobił na mnie kolosalne wrażenie stałem się, myślę że mogę tak napisać, fanem Lecha.

W następstwie tych wydarzeń szybko zaopatrzyłem się w:
Obrazek

I uważam ten zakup za strzał w dziesiątkę!

Najpierw może kilka słów o, mających niewielkie znaczenie, ale jednak dających mi chwilami po uszach, mankamentach.

Przede wszystkim cały zespół, szczególnie na początku, jest odrobinę przygaszony i jakby stremowany (nerwowe spojrzenia, zaniepokojone oblicza itd.). Obstawiam, że:

a) kamery zrobiły swoje,
b) tych 20 przybyłych osób to niezbyt szalejąca publiczność i pewnie trudno było złapać swobodny feeling i czerpać siły witalne z ich reakcji.

No i ostatni nieco słabszy element (ale tu już się naprawdę czepiam) to długość wydawnictwa - przełożyło się to na, nieco mniej naturalną żonglerkę napięciem niż ta, którą słyszałem. W Mosinie set akustyczny był o 2 numery dłuższy i przejście do mocniejszych, a później refleksyjnych fragmentów było bardziej płynne.

Po prostu dobitniej dało się odczuć fakt, że był to przemyślany i precyzyjny zabieg, tym bardziej, że Ave Hella jest na DVD zagrane na pół elektrycznie, co natychmiast gasi atmosferę zbudowaną przez rozpoczynające całość Absolulu.

ALE...

To w gruncie rzeczy tylko szczegóły!
Głównie dlatego, że to co najmocniej mną wstrząsnęło w Mosinie i tu jest obecne i to w wielkiej obfitości!

A co mi tam, zabawię się w Łysiaka i zacytuję sam siebie:

Tym, co natychmiast rzuciło mi się w ucho i do ostatniej sekundy nie dało spokoju, co chwilę niepokojąc moją percepcję, to wykonawcza klasa bijąca z dosłownie każdego dźwięku!

Za sprawą tego odczucia, po raz kolejny zrozumiałem jak bardzo wkurza mnie koncertowe dyletanctwo i dźwiękowe niechlujstwo, tłumaczone na milion sposobów przez, a to artystów, a to fanów danego zespołu.

Był to kolejny występ, który pokazał, że MOŻNA zadbać o wszystko na takim poziomie, że pozostaje mi tylko dać się porwać granej muzyce i chłonąć to, co wypływa w danej chwili z głośników, szerzej niż tylko uszami.


I właśnie dlatego słucham tego DVD za każdym razem bujając się na krześle i wymachując rękami, raz bawiąc się w gitarzystę, a raz w perkusistę!

Co do tego ostatniego autocytowanego akapitu, oczywiście nie mogę być pewien na 100%, bo machinacje przy okazji takich wydawnictw są możliwe, ale sądzę, że tym razem nie miały miejsca. Powód jest jeden - miks instrumentów i wokalu względem siebie jest odbiciem niemal jeden do jeden tego co słyszałem na żywo.

Jeśli zaś chodzi o szczegóły - Lechu zaskakuje mnie zarówno tym jak śpiewa i jak gra. Bas brzmi mocno i pewnie, a jednocześnie niezbyt twardo, głosowo radzi sobie ze wszystkim choć na twarzy nieraz widać grymas jakby się nieco męczył. Kurde, nawet na akustyku gra stylowo!

I mimo że sprawia wrażenie diabelnie skupionego, to przemyka przez tą twarz czasem nieskrępowany uśmiech, np. gdy koledzy krzyczą zaciekle BĘDZIE BIDA!

Gitarzysta ma kilka takich solówek, że z gitary prawie leci dym!
Mimo że efektów obsługuje całą masę i sound ma nieraz wątpliwie naturalny - przebija z tego energia i zaangażowanie, które pozwala mi przymknąć na to ucho.

Perkusista niby bez szału, ale jest równiutki jak metronom i gdy uderzy mocniej w talerze, podbijając energiczny charakter utworu, to bywa, że naprawdę mi się podoba.

Pozostała najbardziej niepozorna Pani Bożena - jej wiolonczela GENIALNIE rozszerza dźwięk. Niby się chwilami rozpływa, ale wystarczy wyostrzyć ucho i co chwilę można znaleźć kopalnię nieziemsko ciekawych i wydaje mi się rytmicznie nie tak prostych historii (choćby w Klusie Mitrohu, Pancernym Mule i Wirniku).

Jest jeszcze nad tym wszystkim aura, którą budują teksty!
Przyznaję się bez bicia - nie jestem intelektualnie przygotowany na jakąkolwiek analizę.

Mogę tylko napisać, że obszerne fragmenty Ave Hella, Śmielej, Klusa Mitroha, Absolulu, Wieje czy Wyobraź Sobie naprawdę mnie ruszają i prowokują do choćby chwili przemyśleń.

Kupiłem globus i teraz mam dwa, zbieram na trzeci mniej więcej od lat...

CO ZA KONCERT!

Polecam i fanom, i tym, którzy Lecha nigdy wcześniej nie słyszeli, choć kasy jak się nie spodoba nie oddam :wink:

_________________
http://freemusicstop.com


Ostatnio zmieniony wt, 08 lipca 2014 10:36:04 przez MAQ, łącznie zmieniany 10 razy

Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 07 lipca 2014 22:26:42 

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 20:31:23
Posty: 3409
Śmielej z tego koncertu uważam za genialne!


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 07 lipca 2014 23:25:16 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 13:09:14
Posty: 4694
Dzięki za ten post! Lech to dla mnie człowiek, którego muzyka prowokuje do bardzo podobnych rozważan jak Twoje. Niewielu jest artystów i zespołow, których twórczość aż tak dogłębnie analizuje i rozkładam w głowie na czynniki pierwsze: co gra bas, a co wiolenczela, jakie są różnice w tym jak grał z Klausem w 1983 (wideo, które wrzuciłem kilka stron temu), jak z pierwszym solowym składem w 1986, a jak w obecnych czasach, jak pozmieniał na przestrzeni lat aranże poszczególnych utworów. Teksty to też ważna sprawa, ale każdy wywiad, gdzie Lech mówi coś o teorii muzyki itd. to dla mnie cenna rzecz*. Spróbuję sprawdzić ten koncert i porównać nasze wrażenia :)


*Ech, zwykle tak jest, że się spotyka swoich, nazwijmy to, idoli, ulubionych muzyków czy aktorow, to za bardzo nie wie się co im powiedzieć albo o co ich zapytać, przynajmniej ja nie wiem. Ale akurat do Lecha Janerki miałbym baaaaaardzo wiele konkretnych pytań i nawet go kiedyś spotkałem, ale wiadomo, głupio tak podejśc na ulicy "panie Lechu, opowie pan o stronie harmonicznej Muła Pancernego?". :D

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 08 lipca 2014 07:00:18 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 26 maja 2006 19:29:43
Posty: 6699
Erkej pisze:
Śmielej z tego koncertu uważam za genialne!

Jeden z moich ulubionych momentów, z całego koncertu :)

Prazeodym pisze:
Dzięki za ten post!

Cała przyjemność po mojej stronie :)

Prazeodym pisze:
Spróbuję sprawdzić ten koncert i porównać nasze wrażenia

Super! :D

Prazeodym pisze:
"panie Lechu, opowie pan o stronie harmonicznej Muła Pancernego?".

:D :D

_________________
http://freemusicstop.com


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 29 lipca 2014 08:14:57 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 18:55:19
Posty: 3093
Skąd: Poznań
http://www.polskieradio.pl/9/359/Artyku ... ieniac-sie

_________________
Blaszony
Każde zwierzę koi dotyk.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 11 sierpnia 2014 15:37:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 14:59:39
Posty: 28006
Cytat:
dojrzewam-by-napisac-teksty-i-nagrac-je


ciekawe :)


a tak, to trochę gupio mi, że nie odpowiedziałem Makowi na czas, bo teraz już trochę zatarły mi się wrażenia po obejrzeniu tamtego koncertu najmniejszego

ale co do rzeczy głównych na pewno mamy zgodę ! czyli koncert w porządku !


mi tylko trochę przeszkadza gitarzysta, który w moim odczuciu gra zdecydowanie za dużo i za dużo wywija
nie wiem, może był wtedy nowy i Lech go jeszcze nie utemperował ? bo skądinnąd wiem, że miał raczej dość jednoznaczne podejście do solówkarzy :)

no i dla mnie brzmienie mogłoby być bardziej szorstkie, ale to już chyba taka ugładzona specyfika telewizyjnych realizacji...

niemniej ogólnie okej i na pewno sobie jeszcze kiedyś obejrzę ! :)


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 11 sierpnia 2014 22:38:46 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 26 maja 2006 19:29:43
Posty: 6699
ej spoko!
Dzięki za tych kilka słów :)

Może ja z kolei chwycę po jakąś studyjną płytę Lecha?

_________________
http://freemusicstop.com


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 06 kwietnia 2015 14:54:37 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 18:55:19
Posty: 3093
Skąd: Poznań
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,3577 ... kraju.html
Nie wiem czy da rade obejść paypass - ostatnio nie zawsze wychodzi - więc wkleję ryzykując oskarżenia o naruszenie.

Cytat:
Kraju, który dostarcza mi powodów do życia, broniłbym z karabinem w ręku. Tu chodzi o proste sprawy - żyć i umrzeć na swoich zasadach, a nie okupanta - mówi Lech Janerka, czołowy poeta polskiego rocka

Joanna Dzikowska: Jaki jest pana największy życiowy sukces?

- Nie muszę wstawać rano, tylko wtedy, kiedy chcę. Od lat!

Myślałam, że pan powie o Złotym Fryderyku za całokształt osiągnięć artystycznych. Fajne uczucie?

- Dostać za życia pośmiertną nagrodę?! Super! Lepiej dostać, niż nie dostać. Oczywiście łechcze ona moją próżność, bo miło po 30 latach pracy wciąż być docenianym. Ale nie piszę, nie gram dla nagród. Największą nagrodą są dla mnie sale pełne ludzi na koncertach. To oni pozwalają mi żyć. Nie myślałem jeszcze o tym, co powiem na gali podczas odbierania Fryderyka. Ale jestem w końcu małpą estradową, jakoś sobie poradzę.

Radzi pan sobie bez tremy?

- Już bez. Ale pamiętam pierwszy koncert Klausa Mitffocha na festiwalu Nowa Fala na Odrze w 1980 roku. Stałem na środku sceny. Nabierałem liczne powietrze, jakby to powiedziała Dorota Masłowska, i nie mogłem go wypuścić. Perkusista chciał mi powiedzieć "śpiewaj", ale miał ten sam objaw co ja. Zatkało nas. Intro trwało chyba ze trzy minuty, aż w końcu moja przepona puściła.

Bał się pan pierwszych recenzji Klausa?

- Byłem ich ciekaw, ale nie bałem się. Ktoś napisał: "muzyka niezrozumiała, a teksty to grafomania". Recenzent bredził, nie przejąłem się.

Piszę dość bezmyślnie, ale zanim wydam płytę, materiał przechodzi przez takie ponure sinogranatowe sitko, dzięki któremu jestem pewien, że lipy nie ma. Ostatnio sitko nawala, więc siedzę cicho i grając jak patefon, czekam na konsolidację struktury. Na adekwatność z sensem.

Czy taka nagroda za całokształt prowokuje pana do myślenia, że czas się zwijać?

- Nie czuję się jeszcze stary, chociaż fizyczność mi siada. Zaniedbałem się, ale w tym roku pojechałem wreszcie na narty. Po 43 latach przerwy! Szaleństwo!

Kiedy nie mogę się skoncentrować albo dużo ćwiczę pstrykanie i siadają mi ręce czy kręgosłup, denerwuję się. Potrzebuję być sprawnym - chcę nagrać nową płytę. Ćwiczę trochę. Spaceruję. No i te narty. Kiedyś chciałem zostać pilotem myśliwca. Myślałem: niech będzie świetnie albo beznadziejnie, byleby się działo! A jeśli będzie beznadziejnie, coś się nie uda - no to trudno. Ważna jest akcja. Szybko, szybciej, bardziej.

Kiedy to pana zaczęło męczyć?

- W młodości byłem agresywny, nie myślałem o strachu. Miałem do czynienia z agresją od dzieciństwa, wychowała mnie ulica. Wszyscy się tłukli, a jakoś nikt nie poległ. Nie zawsze wygrywałem, czasem zbierałem po paszczy, ale to mnie nie zniechęcało. Kiedy się przegra z honorem, to nie wstyd. Taki był sznyt parafii. Nie wolno było odpuszczać.

Przez czterdzieści parę lat żyłem bardzo intensywnie. Jeszcze kilka lat temu cały się gotowałem, chciałem wszystko wygrać. Może być bogiem? Bo bóg to taki byt, który bez oszustw wygrywa w każdej dziedzinie - a kto nie chciałby, ot tak od niechcenia, być najlepszym?

Mam dziś w sobie więcej nonszalancji wobec czasu niż kiedyś: w każdej chwili mogę przecież umrzeć. Teraz cieszę się z tego, że mogę iść w środę o trzynastej na spacer do parku. Proste rzeczy. Kawa. Wiosna. Papieros, choć nieładnie.

Już znudziło mnie siedzenie do późna. Nigdy zresztą nie lubiłem swojego ćpania nocy. W pewnym momencie organizm sam coś wyłączył, trudno oszukać biologię.

Najlepsze w starości jest to, że w miarę bezkarnie można przyglądać się, co młodzież wymyśli, by zwrócić na siebie uwagę. Też bym znów chciał choć trochę rezonować ze światem, ale zaniedbałem się.

Co jeszcze się zmieniło w panu od czasu, gdy chciał zostać pilotem myśliwca?

- Byłem oczytany, co ma swoje wady, bo idealizowałem wiele spraw. Wydawało mi się, że ludzie przypominają postaci z książek; że są podobnie inteligentni i bezwzględnie szlachetni. Że rozmowy powinny być jak u Witkiewicza istotne. Tyle że on się z tej istotności natrząsał. Nie doceniałem bleblania, dałem się ponieść mitom, które z taką łatwością zapełniają pustkę czy nudę. Sam już nie wiem. Szkoła sugerowała, by zostać wieszczem lub co najmniej kosmonautą, a mi pasował eskapizm, który zamienił się - o paradoksie! - w 35 lat na scenie za przeproszeniem rockowej. Cha!

Ale nie jestem duszą towarzystwa. Ktoś mi powiedział: "Janerka - człowiek osobny". Unikam ludzi. Jestem domatorem. Pyskaczem wsobnym.

To jak pan z takim podejściem do ludzi znalazł miłość?

- Nie byłem podrywaczem. Inicjatywę zostawiałem dziewczynom, ufając rocznikowi statystycznemu i rachunkowi prawdopodobieństwa, według którego jeżeli coś jest możliwe, to musi się wydarzyć.

Więc spowalniałem, ile się dało, tym bardziej że w ogólniaku bycie aktywistą było słabo notowane. Nachałów dziewczyny pędziły ze świstem w niebyt.

W podstawówce naczytałem się książek o Winnetou i jego siostrze Nszo-czi i uważałem, że dziewczyna powinna być dumna i wspaniała, a jeśli już na taką trafisz - próbuj zatrzymać ją do końca życia. Są też i inne szkoły, ale ja byłem dość zasadniczy i miałem ksywkę Fakir, a to zobowiązuje.

Bożenę poznałem, kiedy miałem 19 lat, i wciąż dzielnie się trzymamy.

Miłość wymaga odwagi?

- Miłość wyłącza myślenie. Jest zatraceniem. Jeśli działa, to fruniemy. Trzeba o ten lot dbać. Kiedy jakiejś piosenki nie śpiewasz, to ona umiera i znika. A jeśli znowu zaczynasz ją grać, okazuje się, że ktoś wciąż pamięta słowa i melkę. Może to zbyt daleka analogia z miłością, ale tak to czuję. Chyba trochę brnę?

W jednej z rozmów powiedział pan, że w stanie wojennym żołnierze strzelali do was ze skota.

- Tak, jacyś debile w transporterze opancerzonym wystrzelili w naszym kierunku z rakietnicy. Nudzili się. Pusta ulica, naprzeciw ja z wózkiem i żoną.

Bał się pan?

- Nie bałem się czołgów na ulicach, niedługo wcześniej wyszedłem z wojska. Transporter to tylko zdeptana ciężarówka wybielona w środku i bez wygód, wiedziałem, co się z tym robi. Ale to było słoneczne popołudnie w centrum miasta - nie regularna wojna. Żadnego morza krwi i zgliszczy. Debil w skocie to też był nasz debil.

No więc byłem wkurzony, ale nic gwałtownego nie zrobiłem. Rakieta pokoziołkowała obok nas.

Co by pan zrobił, gdyby dziś na ulicach pojawiły się skoty? Według badań Homo Homini na wypadek wojny Dolnoślązacy szukaliby schronienia za granicą lub gdzieś w kraju.

- Rozglądałbym się za karabinem. Dla zasady. Na pewno nie podobałoby mi się, że kraj, który dostarcza mi powodów do życia, nagle jest rządzony przez okupanta. Czytając z żoną "Kolumbów", byliśmy po stronie powstańców i tak nam zostało. No bo co mamy do stracenia? Nasze córki mieszkają za granicą.

Tylko skąd by pan wziął ten karabin?

- W Izraelu rzeczywiście sprawa jest prosta. I w Stanach Zjednoczonych. Każdy ma w szafie broń. Trudno sobie wyobrazić, jak wojska okupacyjne podbijają kraj, w którym każdy ma broń. U nas broń mają złoczyńcy i gajowi. Wojsko podobno też, ale przestarzałą. Nie jestem samobójcą, więc nie wiem, co zrobiłbym bez tego karabinu. Może jakąś prostą bombę z internetu? Mały ruszek oporu może?

Myślimy już w Polsce trochę o obronności, ale histerycznie i kiedy trwoga. Jestem zdumiony, że tak marnujemy czas. Podobno nawet afrykański Dahomej ma już broń jądrową spod lady, a u nas ludzie stają się leniwi od grilla i przesublimowani od seriali. Mówią: sens nie ma sensu i takie tam, a tu chodzi o proste sprawy - żyć i umrzeć na swoich zasadach.

Pamiętam Wrocław w ruinie i biedną Polskę; i ludzi bez wiary, że cokolwiek może się zmienić. Mielibyśmy zaryzykować nagły regres? Utratę? Nie jestem w stanie tego zaakceptować.

A to, co się dzieje na Ukrainie, jest pan w stanie akceptować?

- W domu nie rozmawiamy o polityce, ale kiedy wybuchła tam wojna, trudno było tego nie zauważyć. Stabilna i niezależna Ukraina, krok po kroku zmierzająca do unii z Europą, wydawała się naturalną konsekwencją dobrych przemian w tej części świata. Okazało się, że to, co jest dla niej dobre, niekoniecznie jest dobre dla Rosji, która chyba odlatuje w jakieś mętne obszary.

Zaczęło się od wyłuskania od Ukraińców broni jądrowej i gierek z Nord Streamem. Potem cudaczna, wypaczająca rozsądek finansowy olimpiada - manifestacja potencji, która niepostrzeżenie zamieniła się w aneksję Krymu i wojnę.

Wynajmuję po kosztach mieszkanie dziewczynie, która studiowała na Krymie. Kiedy przyszła rosyjska zawierucha, uciekła stamtąd. Pomieszkała u mnie kilka dni i wróciła, by zdać egzaminy. Nie ma jej już półtora miesiąca. Nie mogę się do niej dodzwonić. Mówiła, że mogą być kłopoty - być może zmusili ją, żeby przyjęła rosyjskie obywatelstwo i nie może wrócić?

Staramy się pomóc Katii, bo pamiętamy paczki w stanie wojennym, które dostawaliśmy od obcych Niemców. Pomoc nasza jest niewielka, ale zawsze to pomoc.

Jest pan patriotą?

- Być może żyjemy w czasach, które wymagają zredefiniowania patriotyzmu i rozciągnięcia go na potrzeby nowej sytuacji. A ta, czego właśnie doświadczamy, potrafi zaskakiwać. Gdybym był pozbawiony mocnej podstawy: narodu, kultury, więzi społecznych, o które warto się bić - a tak rozumiem patriotyzm - trudno by mi było funkcjonować. Nie każdy może być Gombrowiczem, Conradem, Polańskim czy panią Curie, nie wspominając o Borucu. Polska to język, konteksty i interakcje od niechcenia. Emigracja, jeżeli ktoś nie jest genialny, nabiera prawdziwych rumieńców w trzecim pokoleniu. Ja nie chciałem nigdy emigrować, ale już moje dzieci i owszem. I wyjechały.

A posiadanie dzieci wymaga odwagi?

- Może bez pieniędzy? Za moich czasów chyba było łatwiej, bo rodziny trzymały się razem i nie biadoliły z byle powodu. Mamona była poślednim bóstwem, a nadwaga nie zastępowała odwagi.

Na pytanie 16-letniej córki o to, co jest w życiu ważne, powiedział pan: "może seks". Nie wierzę, że to jest najważniejsze.

- Ważne jest, jeśli zmęczeni pójdziemy spać, wstaniemy następnego dnia i wciąż będziemy mieli ochotę rozrabiać. W sumie banał, ale soczysty.

* Lech Janerka na scenie pojawił się pod koniec lat 70., gdy wraz z żoną Bożeną występował na festiwalach piosenki studenckiej. Do polskiego rocka wszedł przebojem w 1979 roku, gdy powołał do życia zespół Klaus Mitffoch. Jego album "Klaus Mitffoch" jest uznawany za jeden z najważniejszych krążków w historii polskiej muzyki rockowej. Mieszanka punka, zimnej fali, rozbudowanych melodii i harmonii oraz niebanalne teksty - tak wtedy nie grał nikt. W 1986 roku Janerka odszedł z zespołu i wydał "Historię podwodną". Oceniona przez krytyków i słuchaczy bardzo wysoko wniosła nie tylko innowacje w postaci elektrycznej wiolonczeli, ale też utwory, które stały się evergreenami, jak "Konstytucje", "Niewole" czy "Ta zabawa nie jest dla dziewczynek". Kolejne albumy ugruntowały jego pozycję na polskim rynku muzycznym jako twórcy niezależnego, oryginalnego, pozostającego z boku sceny rockowej. Wydana w 2002 roku płyta "Fiu fiu" przyniosła mu Fryderyki w kategoriach płyta alternatywna i autor roku. W tym samym czasie Janerka nagrał utwór mający stanowić element kampanii na rzecz przyznania Wrocławiowi organizacji wystawy Expo w 2010, czyli "Nadzieję o Wrocławiu". Trzy lata potem ukazały się "Plagiaty". Przyniosły mu Superjedynkę w kategorii płyta alternatywna, piosenki "Rower" i "Ramydada" stały się hitami, a teledysk do tej pierwszej zdobył Grand Prix na festiwalu Yach Film. Dostał za niego również Fryderyka w kategorii piosenka roku oraz Fryderyka w kategoriach płyta alternatywna i kompozytor roku. W 2011 roku Janerka otrzymał Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. Jest uważany jest za jednego z najważniejszych poetów polskiego rocka. Uwielbia zabawy słowne, neologizmy, groteskę, ironię i absurd, czym zapracował sobie na porównywanie go do Mirona Białoszewskiego.

_________________
Blaszony
Każde zwierzę koi dotyk.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 06 kwietnia 2015 15:39:08 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 26 maja 2006 19:29:43
Posty: 6699
Poszedłbym znowu na Lecha. :)

_________________
http://freemusicstop.com


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: sob, 11 lipca 2015 13:52:07 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 18:55:19
Posty: 3093
Skąd: Poznań
Lech Janerka ponownie wywiadowany: http://kultura.gazeta.pl/kultura/1,1146 ... ialem.html

Cytat:
Lech Janerka: Nie mam kontaktu z rzeczywistością. Skapcaniałem. W tym roku próbuję postawić się na nogi [MĘSKIE GRANIE 2015]
Tomasz Mienicki 09.07.2015 11:54

Wrocławski muzyk od dziesięciu lat nie wydał nowego materiału. Utwory ma gotowe, ale nie jest w stanie uzupełnić ich słowem. Między innymi dlatego coraz poważniej myśli o tym, by zakończyć karierę. - Kiedy zacząłem myśleć o tekstach na nową płytę, to się okazało, że mam dziurę w głowie - opowiada w rozmowie z Gazeta.pl Lech Janerka, który jednak ciągle koncertuje i ponownie zaangażował się w tym roku w Męskie Granie.
Tomasz Mienicki: Ostatni raz rozmawialiśmy ze sobą mniej więcej dziesięć lat temu. Był pan wtedy, panie Leszku, młokosem bez prawa jazdy, który właśnie nagrał wesoły przebój o rowerze. Co się od tamtego czasu zmieniło?

Lech Janerka: Jadąc z grubej rury: skapcaniałem. Kiedyś cały czas mi się chciało, a przez ostatnich ładnych parę lat żyłem pasywnie. Gdzieś tam po drodze popsuł mi się kręgosłup. Dramat. To mnie wyłączyło z gry. Okazało się, że nieumiejętnie stoję na scenie z gitarą basową, źle się ustawiam do mikrofonu, wszystko po latach wylazło. Zaczynam odczuwać wiek, po prostu. Ma to swoje pozytywy. Przestałem być postrzelony i mało co mnie stresuje. Ale z drugiej strony mi się nie chce. Próbuję to wyważyć, znaleźć dobry balans. Ostania płyta ukazała się dziesięć lat temu i od tego czasu nic nie nagrałem, co jest wynikiem słabym. I tak się zastanawiam, czy obowiązek nagrywania płyt jeszcze mnie dotyczy (śmiech).

Cała pańska kariera opiera się na zmaganiu z materią. Pamiętam, jak mówił pan, że muzyka pana uwiera, obnaża pańskie słabości, nieustannie testuje warsztat. Może faktycznie nie warto się już tak męczyć?

To się właśnie w tej chwili rozstrzyga. Płyty ciągle nie ma. Dwa lata temu rozpocząłem pracę nad nowym materiałem z Bartkiem Straburzyńskim. Grałem z nim kiedyś na płycie "Ur", miał wtedy bodajże dziewiętnaście lat, to była ciekawa przygoda. Potem się rozstaliśmy, by - jak obliczył Bartek - spotkać się ponownie po dwudziestu pięciu latach przy okazji prac nad remasterem płyty "Piosenki". Pomyślałem sobie wtedy, że skoro tak fajnie nam idzie, to może by tak pokazać mu swoje nowe utwory. Pokazałem - i w ciągu trzech miesięcy mieliśmy gotowy materiał. Wystarczy teraz do niego dośpiewać. A ja mam problem. Przyglądam się rzeczywistości i jakoś maszynka nie chce jej przetwarzać, buntuje się.

Brakuje interesujących tematów?

Nie. Ja w ogóle nie wiem, jaki jestem. Odkleiłem się od wszystkiego. Nie mam kontaktu z rzeczywistością. Skapcaniałem. W tym roku próbuję postawić się na nogi. Dużo z żoną chodzimy.

Nordic walking?

Nie, żadne kijki (śmiech). Ale naprawdę dużo łazimy. Teraz wróciliśmy z Ustki, gdzie w ciągu niecałych trzech tygodni objechaliśmy samochodem 80 kilometrów, a przeszliśmy ponad 150. To jest wynik. Aż sam jestem zdumiony. Na początku tego roku przypomniałem sobie po czterdziestu pięciu latach o nartach. Bałem się o kręgosłup, ale odważyłem się. Okazało się, że pamiętam i mam frajdę.

Myślę, że stare przysłowie nie kłamie. W zdrowym ciele zdrowy duch. Może dzięki temu wszystko do mnie wróci. Wcześniej teksty pisały się same, nie wiadomo kiedy. Oczywiście, że potrafię usiąść i napisać, ale nie lubię. Wolałbym, żeby samo się zrobiło. I czekam na ten moment.

Ale próby na pewno pan podejmował.

Mam pojedyncze frazy, których nie potrafię dokończyć. Kiedyś taka fraza inicjująca utwór kończyła się zazwyczaj po trzech dniach całym tekstem. A w tej chwili jakoś nie bardzo.

Kiedy umawialiśmy się na tę rozmowę, byłem w szoku, bo wspomniał pan, że wcześniej, o godzinie jedenastej, w niedzielę, ma próbę. Pamiętam, że kiedyś nie było sensu dzwonić przed dwunastą, bo wiadomo było, że pan nie odbierze.


Przez trzydzieści parę lat wstawaliśmy z Bożeną około południa i wszystko było podporządkowane takiemu trybowi życia. W tej chwili próbujemy to zmienić. Dzielnie wstajemy o ósmej, niespecjalnie się nawet zmuszając. Lato sprzyja.

Powiedział pan, że ostatnio odkleja się od rzeczywistości, a ja mam wrażenie, że było tak zawsze.

Wcześniej trochę kokietowałem. To, co we mnie siedziało, pozwalało mi niespecjalnie się rzeczywistością interesować, a jednocześnie bardzo intensywnie ją chłonąć. W tej chwili ta rzeczywistość mnie zniechęca. Wiek to też jest dobry powód do tego, żeby o pewnych rzeczach już nie myśleć, nie interesować się. Od zawalczenia ważniejsze staje się przetrwanie.

Smartfona pan ma?

Cwany telefon?

Urządzenie, które zastępuje teraz wszystkim normalny kontakt z ludźmi.

Takie, na którym nagrywasz naszą rozmowę?

Tak.

Mam, ale nie sądzę, żeby mi ono przeszkadzało w kontaktach. W momencie, kiedy zdecydowałem, że będę nagrywał płytę, a przynajmniej będę próbował to robić, zakupiłem sobie komputer, którego latami nie miałem. W latach 90. robiliśmy płytę "Ur" na komputerze i wtedy pochłonął mnie on, wciągnął potwornie. Po nagraniu albumu, który był fajną przygodą i doświadczeniem, zainteresowały mnie gry. W końcu komputer musiałem wyrzucić, bo moje zachowanie zaczynało być chore. Grałem 18 godzin dziennie, irracjonalnie reagowałem na porażki (śmiech). Ale teraz wróciłem do komputera. Kupiłem Macintosha. Próby nagrywam na telefon, który właściwie tylko temu służy.

Facebook?

Nie mam. Jeden z fanów mi założył. Nawet zajrzałem kiedyś. Obśmiałem się, bo zobaczyłem film z manifestacji w Madrycie z podpisem: "Hiszpańscy fani Lecha Janerki domagają się nowej płyty". (śmiech) Ale do Facebooka mnie nie ciągnie. Ja w ogóle jako człowiek jestem nietowarzyski. Lubię słuchać ludzi, ale niespecjalnie lubię z nimi rozmawiać. Mój obowiązek mówienia do ludzkości realizuję, nagrywając muzykę i pisząc teksty do piosenek. Krąg moich znajomych jest bardzo niewielki.

Jestem domatorem, ale w starym stylu. Nie takim, który siedzi w domu przed ekranem komputera. Kiedy już się z kimś kontaktuję, wolę widzieć, jakie robi miny. Używam Skype'a, bo córki wyprowadziły się do Anglii, jestem ofiarą Unii Europejskiej. Jedna wnuczka mieszka w Modenie. Pytam ją: "Modena?". A ona: "Jaka Modena? MO-dena!". (śmiech) Poprawia mój akcent, dzieci szybko się uczą.

Nasze pierwsze święta przy Skypie to był jednak dramat zupełny. Zawsze siadaliśmy do wigilijnego stołu rodzinnie, bardzo tradycyjnie. A ostatnio zamiast rodziny jest komputer. Znamię czasów.

A ze Spotify albo Deezera pan korzysta?

Wiem, że Spotify istnieje. Przesłuchuję fragmenty płyt w iTunes. Jeżeli mi się coś spodoba, to sobie to ściągam. Nie mam jednak wielkiej kolekcji.

Lubiłem płyty. Płyty się celebrowało. W tej chwili muzyka staje się czymś bardzo użytkowym. Albumów, które w ciągu swojego życia chciałem mieć i miałem, było bardzo niewiele. Na dekadę przypadało mniej więcej dziesięć. W tych czasach wszystkiego jest za dużo.

Stałem się człowiekiem zamożnym, nie jakoś przesadnie, ale jednak. No i korzystam z tej zamożności w ten sposób, że kupuję sobie skarpetki, które kiedyś latami cerowałem. Wchodzę do sklepu i wybór jest przeogromny, to nadprodukcja. Nie kończy się oczywiście na skarpetkach, tak jest wszędzie. Osiemdziesiąt rodzajów serków, potężna promenada pieczyw. Nadmiar towarów niepotrzebnych do normalnego funkcjonowania jest ludziom natrętnie wciskany. Z tego będą kłopoty!

Proszę spróbować przejść na weganizm. Wtedy na nowo odczuje pan brak towaru w sklepach.

Pewnie tak. Zresztą ja w lecie nie jem mięsa. Nie z założenia - po prostu nie potrzebuję, nie tracę energii. Ważę tyle, ile ważyłem w ogólniaku, także wagę trzymam, ale to żadna moja zasługa, raczej geny. No więc w lecie nie jem mięsa, ale mój weganizm kończy się na marchewkach, kalafiorkach i ogórku mało słonym.

Powiedział pan, że sporo się ostatnio zmieniło, ale chyba jedno zostało po staremu - nadal najwyższą wartością jest dla pana wolność.

Moja wolność zawsze była bardzo dziwna. Nie wiem, czy w ogóle dobrze rozumiem to pojęcie. Natrafiamy na świat pełen ograniczeń, przeciw którym się buntujemy, a jednocześnie folgując sobie, czasami wpędzamy się w kłopoty. Więc wolność - tak. Ale zawsze miałem poczucie, że są obszary, w których muszę pilnować rygorów. Zawieszać wolność. Oczywiście rygory te dotyczą tylko mnie, nie przenoszę ich na innych. Dlatego też nie kontaktuję się z ludźmi, bo zazwyczaj wyznają inne ideały, co prowadzi do konfliktów, a tych nie lubię.

Napisałem nawet kiedyś taką piosenkę, która była źle odczytywana - "Niewole". Wierzę, że czasem zniewolenie powoduje postęp. W moim wypadku, mówiąc młodzieżowym językiem, zawsze się doginałem. Wymyślałem sobie jakiś problem z kategorii problemów dla dżentelmenów, czyli nierozwiązalnych, i przewalczanie ich sprawiało mi wielką frajdę. Bardzo długo pilnowałem, żeby tak było. A w tej chwili... W tej chwili kupuję sobie skarpetki w supermarkecie, gubiąc się w deseniach. Potrafię kupić sobie coś dobrego do jedzenia, jakieś witaminki, co kiedyś było nie do pomyślenia. Doszedłem do wniosku, że może nadszedł czas, żeby zwolnić się z obowiązku ascezy, z którą było mi zresztą przez całe lata bardzo dobrze.

Nie lubi pan koncertować, ale na Męskim Graniu - nie po raz pierwszy - pan zagra.

Graliśmy dla Żywca jeszcze wtedy, kiedy nie było Męskiego Grania. Byłem zdziwiony, że zespół o takim profilu, wykonujący taką muzykę, został zaproszony na taką imprezę. Zawsze podobało mi się, jak jej twórcy dbają o jakość dźwięku, o organizację. Zapraszali mnie, bo chyba mnie lubili, a ja lubiłem ich. W tym roku jest podobnie. Może chcą mnie zdopingować, żebym nagrał nową płytę.

Jak się pan czuje, występując na jednej scenie z dorosłymi już synami swojego przyjaciela?

Śledziłem karierę Fisza i Emade, pamiętam ich początki. Kiedy się poznawaliśmy, zachwycali się moimi trampkami. Mam brata w Stanach, który przysłał mi jakieś pepegi. Okazało się, że są to buty dla gości jeżdżących na skateboardzie. Fiszowi i Emade bardzo się one podobały.

Trochę zazdroszczę Wojtkowi (Waglewskiemu - red.). Moje córki mają słuch i są muzykalne, ale nigdy nie zainteresowały się występami publicznymi. Fisz pisze bardzo dobre teksty. To teksty specyficznego człowieka, który z jednej strony jest atakowany modami, a jednocześnie potrafi zachować swoją autonomiczność i bardzo to cenię. Chyba bliższe mi są zresztą teksty Fisza niż Wojtka Waglewskiego. Jego zmysł obserwacji i wartościowania też bardziej mi odpowiada. Z kolei brat Fisza, Emade, świetnie słyszy, potrafi inteligentnie grać na bębnie, produkować.

Pewnie ma już pan serdecznie dość pytań o nową płytę.

Trzy lata temu zacna wytwórnia płytowa - jedna, druga, może nawet i trzecia - zapewniła mnie, że jest w stanie sfinansować pracę nad albumem. Ale ja nie przyjmuję zaliczek.

Szczerze mówiąc, nie czuję się dobrze, grając koncerty bez nowego repertuaru. Kiedyś to był warunek, a w tej chwili... Może tak to właśnie wygląda, kiedy wejdzie się w pewien wiek. Ale z drugiej strony jestem fanem McCartneya, a sir McCartney nagrywa płyty, ciągle występuje, gra dwugodzinne koncerty, a jest dziewięć lat starszy ode mnie. No więc lekką gulę mi przyprawia.

Nie chcę stworzyć arcydzieła. Ta muzyka, którą napisaliśmy, nie jest jakąś tam sensacją. Jest zgodna z tym, co odczuwam - nie potrafię jednak tego opisać słowem. Być może to jest koniec. Zacząłem robić muzykę bardzo naturalnie, to była wielka frajda, wszystko odbywało się bezboleśnie - poza wykonawstwem, którego nienawidzę i do którego nie mam predyspozycji. Byłem człowiekiem, który tworzył dziwne opowieści, miał nieziemskie pomysły i lubił o tym mówić, może bardziej do siebie, niż do ludzi. A w tej chwili zrobiłem się jakiś taki wyciszony.

I jeszcze ten Złoty Fryderyk, którego dostał pan niedawno za całokształt twórczości.

No tak, wszyscy chcą mnie wykończyć. Jest coś takiego, że w pewnym momencie człowiek zaczyna być śmieszny. Kiedyś czytałem opowiadanie Cortazara o śpiewaczce operowej, która powinna zakończyć karierę trzy dekady wcześniej, a ciągle kurczowo trzymała się sceny. Często powtarzam, że dla pieniędzy i taniego poklasku zrobię wszystko, ale chyba już z tym przesadzam. Stąd pomysł, żeby powoli myśleć o zamykaniu interesu. Ale płytę chciałbym nagrać.

Od czasu naszej ostatniej rozmowy bardzo zmienił się Wrocław. Jak podoba się panu dzisiejsze miasto, pełne hipsterskich knajpek, Starbucksów, monitoringu?

Lubię je. Miasto żyje swoim życiem, a ja swoim. Hipsterzy mogliby coś zakombinować - tak, żeby wszyscy nie przypominali talibów. Młodzież, nawet jeżeli o tym nie mówi, chciałaby, żeby się jej bano, w ten sposób tłumi własne lęki.

Każde pokolenie szuka swojej estetyki, swojego sposobu wyrazu. Pamiętam lata 70. i 80. Kiedyś odważyłem się zaprosić żonę na obiad za pierwszą pensję. Kelner na pięknej tacy przyniósł ziemniaki. Spadły mu na podłogę, pozbierał je i nam zaserwował. Kiedy indziej poszliśmy z pewną Amerykanką do ogwiazdkowanej knajpy w Warszawie. Ona jadła tylko sałatki. Kiedy poprosiliśmy o sałatkę, kelner zaczął krzyczeć: "Kurwa, to nie bar mleczny!".

No więc chyba wolę hipsterów. Ludzie są teraz milsi, przyjemniejsi, o wiele bardziej inteligentni. To, czy mają brody, czy nie mają, jest bez znaczenia.

W jednym z wywiadów przyznał pan, że wraz z samochodem, który kupił po wydaniu "Plagiatów", pojawiło się w pana życiu wino i środki nasenne. Szukał pan odskoczni od komercyjnego sukcesu, jakim okazała się płyta?

"Plagiaty"... "Plagiaty" traktuję w kategoriach porażki. Pomijam stronę finansową, bo tu akurat nie było biedy. Tę płytę nagrałem, bo umarł Wojtek Seweryn, gitarzysta, z którym zrobiliśmy bardzo przyzwoity album "Fiu fiu...". Z tamtym składem uzyskaliśmy taką spójność i przejrzystość stylistyczną, że można było spokojnie w tej stylistyce siedzieć i ją rozwijać, na co bardzo liczyłem. Niestety, tak się nie stało.

Ja w ogóle "Plagiatów" nie chciałem nagrywać. Namówił mnie do tego Bartosz Dziedzic, który był naszym nagłośnieniowcem przez wiele, wiele lat, a potem pomagał nam przy produkcji "Fiu fiu...". Kiedyś powiedział: "Dawaj te piosenki, które śpiewasz po obiedzie, jak masz dobry nastrój, ja to wyprodukuję, zabłysnę, a ty będziesz miał pieniądze". Kazałem stuknąć mu się w głowę, ale z drugiej strony... Śpiewam po obiedzie? Śpiewam. Czyli to też jest Janerka. Więc mówię: "Dobra, róbmy to". No i zrobiliśmy.

Głównym argumentem Bartka było: "Lubisz Beatlesów?". Nie mogłem powiedzieć, że nie. Na co on: "Oni robili przeróżne rzeczy, od ponurawych do bardzo wesołych, i za to ich kochasz. Ty też masz różne oblicza. Zrób lżejsze piosenki, które dla ciebie może niewiele znaczą, ale ludziom się podobają, bo są pogodne". A dla mnie to jest właśnie wartość, że ktoś jest pogodny, nie daje się zagryźć, zaszczuć, od czasu do czasu ma nastrój fry-wol-ny.

Uciekł pan zgrabnie od odpowiedzi na pytanie o auto. I wino. I o środki nasenne.

Już opowiadam, jak to było. Do pięćdziesiątego piątego roku nie piłem alkoholu, co nie znaczy, że nie eksperymentowałem. Eksperymentowałem, na przykład z marihuaną. Mogę opowiedzieć, bo to zabawne.

Poproszę.

Klaus Mitffoch, koncert w Indeksie. Skończyły się papierosy, a jestem namiętnym palaczem. No i niejaki Kaman z Miki Mousoleum mówi: "Daj no, Lechu, lulka ci skręcę". Zrobił potężnego jointa i mówi: "Zassij i trzymaj". No to zassałem i trzymałem. I znowu: "Zassij i trzymaj". Nic nie działa. Wziąłem gitary, wsiadłem w tramwaj i do domu. Nagle jarzeniówka do mnie: "Żżżż". To ja do niej też. I się wywiązała ostra polemika, ludzie się patrzą, ale mi to jakoś nie przeszkadzało, byłem zadowolony, zapraszałem, żeby się podłączyli.

Przyjechałem do domu. Porażenie mięśni: uśmiech od ucha do ucha, oczy dzikie. W nocy - horror. Myślałem, że mi serce wybuchnie. Miotałem się, fatalnie czułem się przez dwa dni, myślałem, że umrę. No i po jakimś tam czasie spotykam Kamana. Pyta: "I jak?". Więc mu wszystko opowiedziałem. "Aaa, bo ty jesteś zły człowiek. Na dobrych ludzi trawa działa dobrze. Na złych źle". No więc dzięki Maryszce dowiedziałem się, że jestem złym człowiekiem.

A jeżeli chodzi o samochód... Występowaliśmy w Londynie, zaraz po nagraniu "Plagiatów". I miałem takie porażenie, że w trakcie gry przestałem czuć dwa palce w lewej ręce, tej, którą operuję na gryfie. Grałem więc tymi dwoma, które pozostały, ale one też odmówiły posłuszeństwa, więc grałem kciukiem. Gitarzysta, jak to zobaczył, to zeza rozbieżnego zrobił. Na końcu cała ręka mi opadła i zaczęła latać. Wszyscy myśleli, że to choreografia, a ja musiałem przerwać koncert.

No więc jak już byliśmy w tym Londynie, Bożena zobaczyła nowe Mini. Ja w ogóle nie zwracałem uwagi na auta, bo nie były mi do niczego potrzebne, a ona: "O, jakie ładne to Mini! Ojojoj! Kup mi takie!". Więc mówię: "No dobra, jak można je dostać we Wrocławiu...".

Żona miała prawo jazdy, tak?

Nie, też nie miała.

Już we Wrocławiu wziąłem futerał, wiolonczelę, pojechaliśmy do salonu. Kazaliśmy bagażnik otworzyć, położyli nam siedzenia, wepchnęliśmy wiolonczelę, futerał z basem - wchodzi. Patrzyli się na nas jak na idiotów (śmiech). No, ale klapa się zatrzasnęła, czyli auto się nadawało, więc powiedziałem: "Poproszę". No i kupiłem samochód, nie mając prawa jazdy. Myślałem, że Bożena zrobi. No, ale Bożena ma jakieś tam zaburzenia równowagi, więc poszedłem na kurs i zaczęliśmy jeździć.

A wino?

Zawód muzyka koncertującego i nagrywającego płyty jest stresujący. Kiedyś świetnie sobie ze stresem radziłem, ale w momencie, kiedy nagrywałem "Plagiaty", miałem pięćdziesiąt dwa lata. Coś niedobrego zaczęło się dziać z przemianą materii, pojawiły się inne dolegliwości.

Miałem kolegę w Paryżu, który po tym, kiedy dostałem Fryderyki za "Plagiaty", przysłał mi dwa kartony wina z gratulacjami. Jeden od razu oddałem znajomym, drugi stał u mnie w kuchni przez pół roku. W końcu sobie pomyślałem: "Cholera, fajne nalepki, pewnie słodkie, spróbuję" (śmiech). Otwarłem butelkę przy obiedzie i okazało się, że wino dopełnia wspaniale jedzenie, nagle wróciła mi przemiana materii. Wytrąbiłem cały karton i zacząłem wina kupować. A ponieważ nie mogłem spać po koncertach, brałem też środki nasenne.

Po jakimś tam czasie przyjechała córka z Anglii. Mieliśmy bardzo miły wieczór, wypiłem kieliszek wina, wziąłem tabletkę i poszedłem spać. Na drugi dzień budzę się, a moje kobiety opowiadają mi, że wstałem w nocy, zacząłem snuć jakieś przedziwne opowieści, miałem dziki wzrok. Od razu zapytałem, czy im coś zrobiłem - na szczęście nie; było kulturalnie, aczkolwiek - dla nich - szokująco. Myślałem, że konfabulują, ale miny miały nietęgie. Uwierzyłem i odstawiłem środki nasenne, odstawiłem wina.

Ta mieszanka długo sprawiała, że bardzo dobrze się czułem. Dobrze, ale bezmyślnie. Wstawałem rano i zastanawiałem się, jaka potrawa mogłaby pasować do wina, to był jedyny interesujący mnie temat. Wieczorem siadałem przed telewizorem i tak mi zlatywało. W którymś momencie jeden z przyjaciół powiedział mi nawet, że jestem alkoholikiem. Zaprzeczyłem, więc poprosił, żebym przez tydzień nie pił. Akurat padało, nie chciało mi się iść na pompę (stacja benzynowa po drugiej stronie ulicy - red.), i faktycznie przez jakieś dwa tygodnie wina w ogóle nie kupowałem. Było to bardzo pocieszające, szybko doszedłem więc do wniosku, że alkoholikiem nie jestem, i dalej polewałem sobie do obiadku.

To był pozytywny, ale jednak letarg. Do momentu, kiedy zaczęliśmy nagrywać nową płytę, wszystko jakoś się kleiło. Ale kiedy zacząłem myśleć o tekstach, to się okazało, że mam dziurę w głowie. Zacząłem rozwiązywać krzyżówki, żeby sobie wyrazy poprzypominać. Dramat miałem taki, że czytałem gazetę i nie rozumiałem, co czytam. Byłem bardzo zmęczony i nie potrafiłem zasnąć. Znalazłem się w jakiejś złowrogiej pętli. Wtedy ktoś podsunął mi Prozac. Pomogło. Po tygodniu znowu mogłem spać, gazetę byłem w stanie przeczytać nawet od tyłu.

W tej chwili próbuję funkcjonować na takich zasadach, na jakich kiedyś funkcjonował mój organizm. Nie liczę na to, że będę komunikował się z jarzeniówką na wysokim poziomie metafizycznym, chcę tylko coś tam ogarniać. Może zacznę chłonąć świat, przyswajać to, co dzieje się we mnie.

Był taki moment, w którym rzeczywistość zupełnie pana przygniotła?

Byłem dzielny, przewalczałem wszystko. W stanach, kiedy jest naprawdę źle, zawsze można coś tam sobie wymyślić, znaleźć jakąś drogę wyjścia, i bardzo długo mi się to udawało. Ale biochemii się nie przewalczy. Nie można jej sobie wytłumaczyć. Próbowałem oczywiście robić jakieś ćwiczenia, próbowałem się odciążać. Ponieważ wykonuję zawód, którego nie muszę wykonywać, zawiesiłem na trochę działalność. Ale na nic się to nie zdało. Operacja, którą na pewnym etapie przeszedłem, psychiczny uraz, jakim była śmierć mojej mamy, to były poważne traumy, które gdzieś tam zakłóciły biochemię.

No więc piguły, piguły, no! Prozac i już. Ucieczka w alkohol jest słabym pomysłem. Ucieczka w środki nasenne trochę mi pomagała, ale organizm domagał się dopieszczania codziennie, i robił się kłopot . Przymulony człowiek czuje się fajnie ze swoim mózgiem, ale przestaje ten mózg czuć i z niego konstruktywnie korzystać.

Co tam! Było, minęło, i teraz gram kolejny koncert w doborowym towarzystwie, który - mam nadzieję - jeszcze coś będzie oznaczał.

Lech Janerka. Rocznik 1953, urodzony we Wrocławiu. Jeden z najbardziej cenionych polskich muzyków rockowych. W latach 80. był liderem grupy Klaus Mitffoch, po jej rozpadzie rozpoczął karierę solową, którą - wraz z żoną Bożeną, wiolonczelistką - z powodzeniem kontynuuje do tej pory. Ma na koncie takie przeboje jak "Jezu, jak się cieszę", "Konstytucje", "Niewole" czy "Rower". Niedawno dostał Złotego Fryderyka za całokształt twórczości.

_________________
Blaszony
Każde zwierzę koi dotyk.


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: wt, 14 lipca 2015 01:12:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
czw, 11 listopada 2004 16:00:25
Posty: 22845
Ciekawy (jak prawie wszystkie) wywiad. Przyznam, że cieszy mnie dystans Janerki do płyty "Plagiaty" ;)

_________________
Mężczyzna pracujący tam powiedział:

- Z pańskim forum jest wszystko w porządku.


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pn, 04 stycznia 2016 11:38:11 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 18:55:19
Posty: 3093
Skąd: Poznań
Worek wydarzeń niemożliwych - rozmowa Pawła Piotrowicza z Lechem Janerką
Obrazek

_________________
Blaszony
Każde zwierzę koi dotyk.


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: wt, 05 stycznia 2016 00:29:10 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
czw, 11 listopada 2004 16:00:25
Posty: 22845
dzięki

_________________
Mężczyzna pracujący tam powiedział:

- Z pańskim forum jest wszystko w porządku.


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 696 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 32, 33, 34, 35, 36, 37, 38 ... 47  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz.



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 51 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group